– C-co takiego…?
Ale
odpowiedź nie nadeszła. Veronika poruszyła się niespokojnie, wciąż mając
wrażenie, że się przesłyszała. Wyczekująco spojrzała na babcie, ale ta zdążyła
odwrócić wzrok. Twarz staruszki pozostawała obojętna, przynajmniej na pierwszy
rzut oka nie zdradzając żadnych konkretnych emocji. Veronika wiedziała, że to
wyłącznie pozory – w końcu miała dość czasu, by poznać osobę, którą
kochała tak bardzo – ale mimo to nie potrafiła stwierdzić, czego powinna się
spodziewać. Wiedziała jedynie, że coś w tonie i słowach babci wprawiło
ją w silniejszy niż do tej pory niepokój.
Właśnie
wtedy poczuła coś jeszcze – niczym nagłe szarpnięcie, które spróbowało wyrwać
ją z kręgu świec. Instynktownie spróbowała mu się przeciwstawić, w głowie
mając tylko jedną myśl: to, że skończył jej się czas.
– Nie
rozumiem! – zaoponowała, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne
słowa. Wciąż wpatrywała się w zwróconą do niej bokiem kobietę. – Co masz
na myśli? I co zamierzasz? Lena przecież…
– Zaufaj mi
– przerwała cicho staruszka. – I ciesz się życiem. Żyj dla mnie, Maggie.
Znów to
imię. Wypowiadała je równie naturalnie, co i w chwili, w której
Veronika o nie poprosiła. Jedyne imię, które chciała nosić – które
przyjęłaby bez cienia wahania, gdyby tylko mogła odrzucić klątwę, którą na
własne życzenie uwiązała siebie i Julię. Życie Maggie było dobre i proste,
wypełnione tym odcieniem magii, który Veronika powinna wybrać jeszcze za życia.
Gdyby do tego wszystkiego miała pewność, że nie wydarzy się nic złego…
Kolejne
szarpnięcie. Czuła się jakby znikała, choć nie w sposób, który mógłby
sugerować umieranie. Ginęła tak wiele razy, że wysnucie wniosków wcale nie
wydało jej się aż takie abstrakcyjne. Przywykła wystarczając, by zdołać dostrzec
różnicę.
Żyj dla
mnie, Maggie.
Ale to
przecież nie miało sensu. Pamiętała pisk opon, oddalającą się Lenę i moment,
w którym wszystko wokół pochłonęła ciemność. Tym razem umarła w ten
sposób, a teraz była tutaj, jak zwykle spóźniona i niezdolna zdziałać
czegokolwiek. Nie rozumiała niczego, rozproszona dopiero co odzyskanymi
wspomnieniami, blaskiem świec oraz dziwnym zachowaniem babci. To, że właśnie po
raz pierwszy zwierzyła się komuś z popełnionego lata wcześniej grzechu,
niczego nie ułatwiało.
– Nawet
teraz on wciąż słucha… Ale o tym sama wiesz najlepiej, prawda?
Te słowa doszły
do niej jakby z oddali. Usłyszała je aż nazbyt wyraźnie, chociaż w pierwszym
odruchu nie przyjęła do świadomości, co musiały oznaczać. Na chwilę przestała
walczyć, zapominając o tej dziwnej sile, która odciągała ją w tył – w niebyt
albo do miejsca, które dopiero miała poznać.
Rozszerzonymi
oczyma spojrzała na staruszkę, nie pojmując dlaczego na jej ustach majaczył
blady, smutny uśmiech. Znajome oczy spoglądały na nią troskliwie, z miłością
tak silną, że to aż bolało. Veronika nie sądziła, żeby na nią zasłużyła.
Tym
bardziej nie zasłużyła na to, co właśnie się działo.
– Ty nie…
Głos uwiązł
jej w gardle. Tak naprawdę wcale nie musiała kończyć, w gruncie
rzeczy nie potrzebując zrozumienia. To pojawiło się nagle, gdy pozwoliła sobie przyjąć
do wiadomości to, o czym podświadomie wiedziała od samego początku.
Pamiętała
moment, w którym poznała go po raz pierwszy. Moment, w którym zawarli
brzemienny w skutkach pakt, był aż nadto charakterystyczny. Myśląc o tym
wstecz, Veronika była gotowa przysiąc, że w tamtej chwili jej dusza się
zmieniła – że transformowała w sposób, którego już nie dało się odwrócić.
Spotkanie z nim zmieniało i zdążyła się o tym przekonać.
Tym razem
jednak paktu nie zawarła ona. Ktoś się wtrącił.
Ktoś, kto
chciał dla niej jak najlepiej, ale…
Nie.
Chciała krzyknąć,
ale nie była w stanie. Silniejsze niż wcześniej szarpniecie ostatecznie
wyrwało ją z kręgu. Blask świec przygasł; wszystko dookoła zalała
ciemność.
Ostatnim,
co zapamiętała przed ponownym pogrążeniem się w pustkę, był pełen ulgi
uśmiech na ustach babci.
To oraz słowa, które jeszcze długo miały ją prześladować: „Żyj dla mnie, Maggie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz