10/28/2020

28. Transformacja

 

– C-co takiego…?

Ale odpowiedź nie nadeszła. Veronika poruszyła się niespokojnie, wciąż mając wrażenie, że się przesłyszała. Wyczekująco spojrzała na babcie, ale ta zdążyła odwrócić wzrok. Twarz staruszki pozostawała obojętna, przynajmniej na pierwszy rzut oka nie zdradzając żadnych konkretnych emocji. Veronika wiedziała, że to wyłącznie pozory – w końcu miała dość czasu, by poznać osobę, którą kochała tak bardzo – ale mimo to nie potrafiła stwierdzić, czego powinna się spodziewać. Wiedziała jedynie, że coś w tonie i słowach babci wprawiło ją w silniejszy niż do tej pory niepokój.

Właśnie wtedy poczuła coś jeszcze – niczym nagłe szarpnięcie, które spróbowało wyrwać ją z kręgu świec. Instynktownie spróbowała mu się przeciwstawić, w głowie mając tylko jedną myśl: to, że skończył jej się czas.

– Nie rozumiem! – zaoponowała, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. Wciąż wpatrywała się w zwróconą do niej bokiem kobietę. – Co masz na myśli? I co zamierzasz? Lena przecież…

– Zaufaj mi – przerwała cicho staruszka. – I ciesz się życiem. Żyj dla mnie, Maggie.

Znów to imię. Wypowiadała je równie naturalnie, co i w chwili, w której Veronika o nie poprosiła. Jedyne imię, które chciała nosić – które przyjęłaby bez cienia wahania, gdyby tylko mogła odrzucić klątwę, którą na własne życzenie uwiązała siebie i Julię. Życie Maggie było dobre i proste, wypełnione tym odcieniem magii, który Veronika powinna wybrać jeszcze za życia. Gdyby do tego wszystkiego miała pewność, że nie wydarzy się nic złego…

Kolejne szarpnięcie. Czuła się jakby znikała, choć nie w sposób, który mógłby sugerować umieranie. Ginęła tak wiele razy, że wysnucie wniosków wcale nie wydało jej się aż takie abstrakcyjne. Przywykła wystarczając, by zdołać dostrzec różnicę.

Żyj dla mnie, Maggie.

Ale to przecież nie miało sensu. Pamiętała pisk opon, oddalającą się Lenę i moment, w którym wszystko wokół pochłonęła ciemność. Tym razem umarła w ten sposób, a teraz była tutaj, jak zwykle spóźniona i niezdolna zdziałać czegokolwiek. Nie rozumiała niczego, rozproszona dopiero co odzyskanymi wspomnieniami, blaskiem świec oraz dziwnym zachowaniem babci. To, że właśnie po raz pierwszy zwierzyła się komuś z popełnionego lata wcześniej grzechu, niczego nie ułatwiało.

– Nawet teraz on wciąż słucha… Ale o tym sama wiesz najlepiej, prawda?

Te słowa doszły do niej jakby z oddali. Usłyszała je aż nazbyt wyraźnie, chociaż w pierwszym odruchu nie przyjęła do świadomości, co musiały oznaczać. Na chwilę przestała walczyć, zapominając o tej dziwnej sile, która odciągała ją w tył – w niebyt albo do miejsca, które dopiero miała poznać.

Rozszerzonymi oczyma spojrzała na staruszkę, nie pojmując dlaczego na jej ustach majaczył blady, smutny uśmiech. Znajome oczy spoglądały na nią troskliwie, z miłością tak silną, że to aż bolało. Veronika nie sądziła, żeby na nią zasłużyła.

Tym bardziej nie zasłużyła na to, co właśnie się działo.

– Ty nie…

Głos uwiązł jej w gardle. Tak naprawdę wcale nie musiała kończyć, w gruncie rzeczy nie potrzebując zrozumienia. To pojawiło się nagle, gdy pozwoliła sobie przyjąć do wiadomości to, o czym podświadomie wiedziała od samego początku.

Pamiętała moment, w którym poznała go po raz pierwszy. Moment, w którym zawarli brzemienny w skutkach pakt, był aż nadto charakterystyczny. Myśląc o tym wstecz, Veronika była gotowa przysiąc, że w tamtej chwili jej dusza się zmieniła – że transformowała w sposób, którego już nie dało się odwrócić. Spotkanie z nim zmieniało i zdążyła się o tym przekonać.

Tym razem jednak paktu nie zawarła ona. Ktoś się wtrącił.

Ktoś, kto chciał dla niej jak najlepiej, ale…

Nie.

Chciała krzyknąć, ale nie była w stanie. Silniejsze niż wcześniej szarpniecie ostatecznie wyrwało ją z kręgu. Blask świec przygasł; wszystko dookoła zalała ciemność.

Ostatnim, co zapamiętała przed ponownym pogrążeniem się w pustkę, był pełen ulgi uśmiech na ustach babci.

To oraz słowa, które jeszcze długo miały ją prześladować: „Żyj dla mnie, Maggie”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz