10/24/2020

24. Klepsydra

 

– Jak długo wiesz?

– Wiem od początku… Może po prostu nie chciałam wierzyć.

Czuła się jak we śnie. Chłonęła kolejne słowa, w równym stopniu w nie wątpiąc, co i pragnąć uznać je za prawdziwe.

To babcia opowiadała jej własną historię. Opowieść o Veronice była Maggie znana właściwie od dziecka, nawet jeśli w okrojonej wersji. I choć ta świadomość w najmniejszym nawet stopniu nie doprowadziła ją do wyjścia z cyklu czy choćby podjęcia sensownej próby wyrwania się z nieskończonej pętli, dziewczyna nie mogła zaprzeczyć, że wiedziała o wiele więcej niż w innych wcieleniach. Choć finalnie niczego to nie zmieniło, była za ten stan rzeczy wdzięczna.

– Zrobiłam coś bardzo, bardzo złego – wyszeptała, decydując się postawić sprawę jasno. – Coś, co nie zasługuje na wybawienie. Każda z tych śmierci…

– Uważasz, że jest zasadna – przerwała ze spokojem kobieta. Po prostu stwierdzała fakt, choć to i tak wzbudziło w Maggie wątpliwości. Wciąż czekała na moment, w którym babcia zdecyduje się ją oskarżyć. – Powiedziałam ci tyle, ile byłam świadoma. O powiązaniu Veroniki… – Urwała, po czym potrząsnęła głową. – Twoim – poprawiła się pośpiesznie. – O twoim powiązaniu z alchemią. Może nawet z mocami piekielnymi, ale… nigdy nie dowiedziałam się, ile w tym prawdy.

Veronika spuściła wzrok. Włosy opadły jej na twarz, ale chowanie się za kosmykami nie przyniosło jej nawet częściowej ulgi. Wciąż czuła na sobie spojrzenie staruszki i to wystarczyło, by poczuła się nieswojo.

– Więcej niż mogłabyś sądzić.

– Ach, tak…

I tylko tyle. Z jakiegoś powodu brak zdecydowanej reakcji zaczynał doprowadzać ją do szału.

– Naprawdę nie rozumiesz? – zapytała cicho, coraz bardziej sfrustrowana. – Umieram, bo zrobiłam coś  bardzo złego. Coś, co ciągnie się za mną i moją siostrą… Bo widzisz, trwamy w tym obie. – Parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – Pożądałam nieśmiertelności, tak jak mówiły podania. I, cholera, tak, ułożyłam się z samym diabłem, żeby ją osiągnąć… Chociaż to nawet zabawne – przyznała po chwili wahania. – Bo on dotrzymuje obietnic. Na swój sposób, ale jednak.

Źle czuła się z tymi słowami. Tym gorsze było to, że nie mijały się z prawdą. Nie okłamał jej, po prostu pominął szczegóły. Nie wspominał o cenie, która miała od tej chwili ciążyć na niej i na Julii, ale czy to w ogóle miało znaczenie? Czego innego spodziewała się, układając się z samym władcą piekieł?

– Mogłam się domyślić – wyszeptała drżącym głosem. – Pamiętam, jak spotkałam go po raz pierwszy. Kiedy się układaliśmy… Och, pamiętam. – Oczy Veroniki rozszerzyły się nieznacznie, kiedy wypowiedziała te słowa. – Bawił się klepsydrą. Kręcił nią, ciągle była obok… Powinnam była się zorientować? To teraz takie oczywiste… Czuję się, jakbym utknęła w klepsydrze – przyznała po chwili zastanowienia. – Kiedy pisak przysypuje się do końca, ktoś znów ją odwraca i wszystko zaczyna się na nowo. I na nowo… To takie męczące. Kiedyś te słowa nie przeszłyby mi przez usta, ale wiesz co? Czasami chyba jestem wdzięczna za to, że umieram… Szkoda, że tylko na chwilę.

Była zmęczona. Tak bardzo zmęczona – ciągłym powtarzaniem tego samego, bezradnością… Zwłaszcza tym. Pierwszy raz mogła z kimś porozmawiać, ale wcale nie czuła dzięki temu ulgi. Wiedziała, że to i tak niczego nie zmieni. Że kiedy piasek przesypie się do końca, klepsydra znów zmieni stronę i wszystko zacznie się na nowo. Przecież wszystko prędzej czy później i tak prowadziło do początku. Tak miało być i tym razem.

Krążyła niespokojnie, uwięziona w kręgu, który utrzymywał ją w miejscu. Wkrótce i tak miała go opuścić, by zniknąć i… O, tak, zacząć wszystko od nowa.

– Maggie, skup się – ponagliła babcia. To, że wciąż używała tego imienia, choć trochę pomagało. Veronika spojrzała na nią w roztargnieniu. – Powiedz mi wszystko.

– Ale…

– Jak zginęłaś. Ty, nie moja… – Kobieta urwała. – I jakie nieszczęście zwiastuje twoja śmierć.

Veronika się zawahała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz