– Jak długo
wiesz?
– Wiem od
początku… Może po prostu nie chciałam wierzyć.
Czuła się
jak we śnie. Chłonęła kolejne słowa, w równym stopniu w nie wątpiąc, co
i pragnąć uznać je za prawdziwe.
To babcia opowiadała
jej własną historię. Opowieść o Veronice była Maggie znana właściwie od
dziecka, nawet jeśli w okrojonej wersji. I choć ta świadomość w najmniejszym
nawet stopniu nie doprowadziła ją do wyjścia z cyklu czy choćby podjęcia
sensownej próby wyrwania się z nieskończonej pętli, dziewczyna nie mogła
zaprzeczyć, że wiedziała o wiele więcej niż w innych wcieleniach.
Choć finalnie niczego to nie zmieniło, była za ten stan rzeczy wdzięczna.
– Zrobiłam
coś bardzo, bardzo złego – wyszeptała, decydując się postawić sprawę jasno. –
Coś, co nie zasługuje na wybawienie. Każda z tych śmierci…
– Uważasz, że
jest zasadna – przerwała ze spokojem kobieta. Po prostu stwierdzała fakt, choć to
i tak wzbudziło w Maggie wątpliwości. Wciąż czekała na moment, w którym
babcia zdecyduje się ją oskarżyć. – Powiedziałam ci tyle, ile byłam świadoma. O powiązaniu
Veroniki… – Urwała, po czym potrząsnęła głową. – Twoim – poprawiła się pośpiesznie.
– O twoim powiązaniu z alchemią. Może nawet z mocami
piekielnymi, ale… nigdy nie dowiedziałam się, ile w tym prawdy.
Veronika
spuściła wzrok. Włosy opadły jej na twarz, ale chowanie się za kosmykami nie
przyniosło jej nawet częściowej ulgi. Wciąż czuła na sobie spojrzenie staruszki
i to wystarczyło, by poczuła się nieswojo.
– Więcej
niż mogłabyś sądzić.
– Ach, tak…
I tylko
tyle. Z jakiegoś powodu brak zdecydowanej reakcji zaczynał doprowadzać ją
do szału.
– Naprawdę
nie rozumiesz? – zapytała cicho, coraz bardziej sfrustrowana. – Umieram, bo
zrobiłam coś bardzo złego. Coś, co
ciągnie się za mną i moją siostrą… Bo widzisz, trwamy w tym obie. –
Parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – Pożądałam nieśmiertelności, tak jak
mówiły podania. I, cholera, tak, ułożyłam się z samym diabłem, żeby ją osiągnąć…
Chociaż to nawet zabawne – przyznała po chwili wahania. – Bo on dotrzymuje
obietnic. Na swój sposób, ale jednak.
Źle czuła
się z tymi słowami. Tym gorsze było to, że nie mijały się z prawdą.
Nie okłamał jej, po prostu pominął szczegóły. Nie wspominał o cenie, która
miała od tej chwili ciążyć na niej i na Julii, ale czy to w ogóle
miało znaczenie? Czego innego spodziewała się, układając się z samym
władcą piekieł?
– Mogłam
się domyślić – wyszeptała drżącym głosem. – Pamiętam, jak spotkałam go po raz
pierwszy. Kiedy się układaliśmy… Och, pamiętam. – Oczy Veroniki rozszerzyły się
nieznacznie, kiedy wypowiedziała te słowa. – Bawił się klepsydrą. Kręcił nią,
ciągle była obok… Powinnam była się zorientować? To teraz takie oczywiste…
Czuję się, jakbym utknęła w klepsydrze – przyznała po chwili
zastanowienia. – Kiedy pisak przysypuje się do końca, ktoś znów ją odwraca i wszystko
zaczyna się na nowo. I na nowo… To takie męczące. Kiedyś te słowa nie
przeszłyby mi przez usta, ale wiesz co? Czasami chyba jestem wdzięczna za to,
że umieram… Szkoda, że tylko na chwilę.
Była
zmęczona. Tak bardzo zmęczona – ciągłym powtarzaniem tego samego, bezradnością…
Zwłaszcza tym. Pierwszy raz mogła z kimś porozmawiać, ale wcale nie czuła
dzięki temu ulgi. Wiedziała, że to i tak niczego nie zmieni. Że kiedy
piasek przesypie się do końca, klepsydra znów zmieni stronę i wszystko
zacznie się na nowo. Przecież wszystko prędzej czy później i tak
prowadziło do początku. Tak miało być i tym razem.
Krążyła
niespokojnie, uwięziona w kręgu, który utrzymywał ją w miejscu. Wkrótce
i tak miała go opuścić, by zniknąć i… O, tak, zacząć wszystko od nowa.
– Maggie,
skup się – ponagliła babcia. To, że wciąż używała tego imienia, choć trochę pomagało.
Veronika spojrzała na nią w roztargnieniu. – Powiedz mi wszystko.
– Ale…
– Jak
zginęłaś. Ty, nie moja… – Kobieta urwała. – I jakie nieszczęście zwiastuje
twoja śmierć.
Veronika się zawahała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz