– Maggie…
Głos
dochodził jakby z oddali, przytłumiony i ledwo słyszalny. Początkowo
pomyślała, że śni, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. W zamian
całą sobą uczepiła się tego jednego słowa – imienia, które przez całe lata należało
do niej.
Czuła jak
mgła cofa się, choć z wyraźnym oporem. Veronika wciąż mogła odpuścić;
spróbować poddać się zapomnieniu, a potem ostatecznie zniknąć, tym samym
skazując się na powrót do punktu wyjścia.
Nie zrobiła
tego.
Rozpoznała
ten głos. Trudno, by było inaczej, skoro przez tyle czasu tak wiele dla niej
znaczył. Wiedziała, kto ją woła, choć zwłaszcza w tamtej chwili babcine
nawoływanie rozbudziło w niej wyłącznie trudny do pohamowania wstyd. Przez
chwilę nie wyobrażała sobie, że miałaby stanąć przed tą kobietą i spojrzeć
jej w oczy. Pragnęła uciec, ale zarazem wiedziała, że to byłoby jeszcze
gorsze.
Babcia ją wzywała
– stąd, doskonale świadoma, co się stało. Wiedziała, że właśnie straciła wnuczkę.
Okrutnym
byłoby nie odpowiedzieć.
Właśnie
dlatego podążyła za imieniem, które przez tyle czasu należało do niej. Oczami
wyobraźni widziała nowy krąg ze świec, jakże podobny do tego, który nie tak
dawno tworzyły razem. Maggie znała rytuał przywołania, choć nigdy w nim
nie uczestniczyła. Tym bardziej nie brała pod uwagę, że kiedykolwiek to właśnie
jej przyjdzie odpowiedzieć jako dusz, z którą chciano się skontaktować w świecie
umarłych.
Mgła
rozstąpiła się, a obraz nabrał kształtów. Wrażenie było takie, jakby ktoś
nagle wcisnął przycisk włączający telewizor. Maggie (przynajmniej na razie
uczepiła się tego imienia) poczuła grunt pod stopami, choć przez moment czując
się tak, jakby była żywa. Oślepił ją blask świec, zwłaszcza że płomienie
zapłonęły jaśniej, obwieszczając jej przybycie. Znów znajdowała się w samym
środku wyrytego na ziemi kręgu, choć dobrze wiedziała, że ten wcale nie miał na
celu ją ochronić. Symbole pozostawały jednym, co pozwalało jej tu przebywać.
Wiedziała,
że babcia też tu była. Jakby tego było mało, najpewniej ją widziała… Albo
przynajmniej czuła obecność. Dziewczyna niemalże czuła na sobie spojrzenie
znajomych oczu – skupionych, surowych, a w tamtej chwili jak nic
przepełnionych smutkiem. Albo czymś więcej. Nie miała odwagi tego sprawdzić,
nie chcąc brać pod uwagę, że mogłaby dostrzec w nich zawód.
Wszystko
zepsułam…
Już i tak
to wiedziała. Nie potrzebowała dodatkowego zapewnienia, zwłaszcza ze strony
babci.
– Spójrz na
mnie, Maggie.
Nie
chciała, a jednak nie była w stanie ignorować polecenia. Poruszając
się trochę jak w transie, uniosła głowę.
Staruszka
znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wpatrywała się wprost w nią,
ale w jej oczach Maggie wcale nie dostrzegła oczekiwanego rozczarowania. Z zaskoczeniem
przekonała się, że wcale nie królował w nich smutek, choć ten mimo
wszystko była w stanie wyczuć.
Tak jak i coś
innego – silniejszego niż mogłaby przypuszczać i tak bardzo
dezorientującego.
Miłość.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, coraz to bardziej oszołomiona. Nie tego się
spodziewała, a tym bardziej nie na to zasłużyła. O wiele bardziej
uzasadniona wydawała się nienawiść, którą dopiero co wspominała, a która
przepełniała każdy ruch Julii. Sądziła, że tylko tego jednego powinna być
pewna. Może jeszcze gniewu, który zaczynała odczuwać nawet sama względem
siebie. To było czymś, co potrafiła pojąć.
– Tak mi
przykro – wyszeptała tak cicho, że równie dobrze mogłaby po prostu poruszyć
wargami. – Nie chciałam. Ja…
Urwała,
zdolna już tylko wpatrywać się w ziemię. Widziała zarys kręgu, który stworzyła
babcia. To oraz niewielki przedmiot, który ułożono na samym środku, w którym
natychmiast rozpoznała łańcuszek z symbolem trzech księżyców. Miała wrażenie,
że na srebrze dostrzega zaschnięte ślady krwi.
– Nie przepraszaj, tylko ze mną porozmawiaj. W końcu pamiętasz, prawda? – padło w odpowiedzi. Wyprostowała się niczym struna, co najmniej zaskoczona tymi słowami. Również pytaniem, które padło na samy końcu, a które było ostatnim, które się spodziewała: – Jak mam ci pomóc, Veroniko?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz