10/20/2020

20. Oczy

 

Julia otworzyła oczy. Nie spała, choć próbowała udawać, że jest inaczej. Nie miała pewności, jak długo leżała w ciemnościach, zaciskając powieki i mając nadzieję, że sen nadejdzie – mniej lub bardziej spokojny. Pragnęła choć na kilka godzin odpłynąć w niebyt, w duchu wciąż modląc się o przynajmniej chwilę spokoju. Chciała doczekać poranka, w pierwszych promieniach słońca widząc choć częściowe wybawienie.

Od jakiegoś czasu wszystko kręciło się wokół jednego: nadejściu świtu. Zupełnie jakby blask dnia stał się wybawieniem, o które nie powinna nawet prosić. Jakby tego było mało, gdy w końcu doczekiwała jakże upragnionego momentu, zamiast ulgi powracał strach przed kolejnym zachodem słońca.

Ta pętla ją wykańczała. Doczekiwała świtu tylko po to, by znów z obawą zacząć wypatrywać nocy.

Usiadła na łóżku, ale nie ruszyła się z miejsca. Ciasno oplotła się ramionami i kołdrą, jakby w ten sposób mogła ochronić się przed czymś, co czekało w ciemnościach. Nasłuchiwała, ale choć dookoła panowała wyłącznie głucha cisza, Julia była pewna, że to wyłącznie wrażenie. Coś było z nią w tym pokoju, nie odpuszczając nawet na moment. Oczy w mroku śledziły każdy jej ruch – nieważne czy po zmroku, czy po nadejściu poranka.

Być może popadała w obłęd, przed którym nikt nie miał jej uratować. Z dwojga złego wolałaby takie wyjaśnienie, woląc nie zastanawiać się, jakie inne możliwości wchodziły w grę.

Ojcze nasz, któryś jest w niebie…

Zadrżała. Przez krótką chwilę mogła wręcz przysiąc, że cichą modlitwę przerwał pozbawiony wesołości, szyderczy śmiech.

Zacisnęła powieki, ale prawie natychmiast tego pożałowała. Niemalże widziała obserwujące ją oczy – z czarnymi tęczówkami, jarzące się w mroku i skupione wyłącznie na niej. Samo spoglądanie w nie okazało się wyzwaniem, które ją przerastało. Te oczy ją przerażały, pod każdym względem niepokojące. W ten sposób mógłby spoglądać na nią sam diabeł, choć i nad tym wolała się nie zastanawiać.

Już nie miała odwagi się modlić. Cokolwiek przesiadywało z nią w tym pokoju, nie miało żadnego związku z Bogiem.

W pamięci wciąż miała karty, które wyciągnęła podczas wróżby. Każdą z nich – wieżę, księżyc i śmierć. To oraz pełen współczucia gest, z jakim starsza kobieta ujęła Julię za ręce, szepcąc słowa, które prześladowały dziewczynę do tej pory.

Było jej przykro. Z jakiego powodu miałoby…?

Z jękiem poderwała się na równe nogi. Kołdra opadła na ziemię, zalegając nań niczym porzucona druga skóra. Julia tkwiła na środku sypialni, drżąc i bezmyślnie spoglądając na zwiniętą pościel. Trwała w ciemnościach, oddychając tak szybko i płytko, jakby właśnie przebiegła maraton. Serce tłukło jej się w piersi, bezskutecznie próbując wyrwać się na zewnątrz.

– Kim jesteś?! – rzuciła w ciemność. Coś w niej pękło i już nie była w stanie się powstrzymywać. Płakała, krzyczała i żądała odpowiedzi, nie chcąc nawet brać pod uwagę tego, że te mogłyby nie nadejść. – Kto tu jest?! I czego chcesz?!

Wydało jej się, że znów słyszy śmiech – rozbrzmiewający w mroku, całkowicie bezcielesny. Rozszerzyła oczy, nagle zaniepokojona. Dźwięk niemalże natychmiast zmienił się, tym razem przypominając trzepot skrzydeł. W panice powiodła wzrokiem dookoła, po czym odetchnęła, dostrzegając niewielki, szamocący się kształt na tle okna.

Ćma przysiadła na parapecie, machając skrzydłami. Julia wpatrywała się w nią jak urzeczona, nim zdecydowała się ruszyć z miejsca. Nie zdziwiło ją, że owad prawie natychmiast poderwał się do lotu, przeciął sypialnię i przemieścił się w stronę drzwi. Dziewczyna jak gdyby nigdy nic podążyła za nim, nie dając sobie czasu na wątpliwości czy sceptycyzm. Skoro już i tak traciła rozum, mogła uznać to za znak.

Tylko księżyc był świadkiem decyzji, którą podjęła. Świecił wyjątkowo jasno, choć do pełni wciąż pozostało trochę czasu. O ile się nie myliła, tej nocy przypadała pierwsza kwadra.

Z tą myślą Julia wyszła na korytarz i podążyła za ćmą. Tamtej nocy pragnęła już tylko jednego: zrozumienia.

I to za wszelką cenę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz