Julia otworzyła oczy. Nie
spała, choć próbowała udawać, że jest inaczej. Nie miała pewności, jak długo
leżała w ciemnościach, zaciskając powieki i mając nadzieję, że sen
nadejdzie – mniej lub bardziej spokojny. Pragnęła choć na kilka godzin odpłynąć
w niebyt, w duchu wciąż modląc się o przynajmniej chwilę
spokoju. Chciała doczekać poranka, w pierwszych promieniach słońca widząc
choć częściowe wybawienie.
Od jakiegoś
czasu wszystko kręciło się wokół jednego: nadejściu świtu. Zupełnie jakby blask
dnia stał się wybawieniem, o które nie powinna nawet prosić. Jakby tego
było mało, gdy w końcu doczekiwała jakże upragnionego momentu, zamiast
ulgi powracał strach przed kolejnym zachodem słońca.
Ta pętla ją
wykańczała. Doczekiwała świtu tylko po to, by znów z obawą zacząć
wypatrywać nocy.
Usiadła na
łóżku, ale nie ruszyła się z miejsca. Ciasno oplotła się ramionami i kołdrą,
jakby w ten sposób mogła ochronić się przed czymś, co czekało w ciemnościach.
Nasłuchiwała, ale choć dookoła panowała wyłącznie głucha cisza, Julia była
pewna, że to wyłącznie wrażenie. Coś było z nią w tym pokoju, nie
odpuszczając nawet na moment. Oczy w mroku śledziły każdy jej ruch –
nieważne czy po zmroku, czy po nadejściu poranka.
Być może
popadała w obłęd, przed którym nikt nie miał jej uratować. Z dwojga
złego wolałaby takie wyjaśnienie, woląc nie zastanawiać się, jakie inne możliwości
wchodziły w grę.
Ojcze
nasz, któryś jest w niebie…
Zadrżała.
Przez krótką chwilę mogła wręcz przysiąc, że cichą modlitwę przerwał pozbawiony
wesołości, szyderczy śmiech.
Zacisnęła
powieki, ale prawie natychmiast tego pożałowała. Niemalże widziała obserwujące
ją oczy – z czarnymi tęczówkami, jarzące się w mroku i skupione
wyłącznie na niej. Samo spoglądanie w nie okazało się wyzwaniem, które ją
przerastało. Te oczy ją przerażały, pod każdym względem niepokojące. W ten
sposób mógłby spoglądać na nią sam diabeł, choć i nad tym wolała się nie
zastanawiać.
Już nie
miała odwagi się modlić. Cokolwiek przesiadywało z nią w tym pokoju,
nie miało żadnego związku z Bogiem.
W pamięci
wciąż miała karty, które wyciągnęła podczas wróżby. Każdą z nich – wieżę,
księżyc i śmierć. To oraz pełen współczucia gest, z jakim starsza
kobieta ujęła Julię za ręce, szepcąc słowa, które prześladowały dziewczynę do
tej pory.
Było jej
przykro. Z jakiego powodu miałoby…?
Z jękiem
poderwała się na równe nogi. Kołdra opadła na ziemię, zalegając nań niczym
porzucona druga skóra. Julia tkwiła na środku sypialni, drżąc i bezmyślnie
spoglądając na zwiniętą pościel. Trwała w ciemnościach, oddychając tak
szybko i płytko, jakby właśnie przebiegła maraton. Serce tłukło jej się w piersi,
bezskutecznie próbując wyrwać się na zewnątrz.
– Kim
jesteś?! – rzuciła w ciemność. Coś w niej pękło i już nie była w stanie
się powstrzymywać. Płakała, krzyczała i żądała odpowiedzi, nie chcąc nawet
brać pod uwagę tego, że te mogłyby nie nadejść. – Kto tu jest?! I czego
chcesz?!
Wydało jej
się, że znów słyszy śmiech – rozbrzmiewający w mroku, całkowicie bezcielesny.
Rozszerzyła oczy, nagle zaniepokojona. Dźwięk niemalże natychmiast zmienił się,
tym razem przypominając trzepot skrzydeł. W panice powiodła wzrokiem
dookoła, po czym odetchnęła, dostrzegając niewielki, szamocący się kształt na tle
okna.
Ćma
przysiadła na parapecie, machając skrzydłami. Julia wpatrywała się w nią
jak urzeczona, nim zdecydowała się ruszyć z miejsca. Nie zdziwiło ją, że
owad prawie natychmiast poderwał się do lotu, przeciął sypialnię i przemieścił
się w stronę drzwi. Dziewczyna jak gdyby nigdy nic podążyła za nim, nie
dając sobie czasu na wątpliwości czy sceptycyzm. Skoro już i tak traciła
rozum, mogła uznać to za znak.
Tylko
księżyc był świadkiem decyzji, którą podjęła. Świecił wyjątkowo jasno, choć do
pełni wciąż pozostało trochę czasu. O ile się nie myliła, tej nocy
przypadała pierwsza kwadra.
Z tą myślą
Julia wyszła na korytarz i podążyła za ćmą. Tamtej nocy pragnęła już tylko
jednego: zrozumienia.
I to za wszelką cenę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz