Veronika pamiętała swój
grzech. Nigdy tak naprawdę nie była w stanie w pełni wyrzucić go z pamięci,
nieważne czy próbowała. Wciąż za nią podążał, tak jak i niegdyś musiał
prześladować jej siostrę.
Julia nie
zasłużyła na taki los.
Tylko
jedna z nas powinna pokutować…
Ale to
pragnienie – nieważne jak wiele razy powtarzane – nigdy się nie ziszczało. Wciąż
trwały w tym samym cyklu – nieskończonej pętli, którą zapoczątkowała swoim
grzechem. Nieważne jak wiele razy próbowała, ostatecznie zawsze kończyły w tym
samym miejscu.
Gdyby chodziło
tylko o nią, mogłaby to znieść. Zasłużyła, by mordować ją nawet i tysiąckrotnie,
jeśli tylko to mogłoby coś zmienić.
A jednak
żal nigdy nie wystarczył.
Pragnienie
wiecznego życia było najgorszym, co kiedykolwiek przyszło jej do głowy.
Widziała to dopiero teraz, z perspektywy czasu i dziesiątek
powielonych cyklów. Była głupia… Głupia i zaślepiona, naiwnie ignorując znaki,
które podsuwał jej zdrowy rozsądek. Goniła za snem, tak jak i wielu przed
nią – i tak jak wielu innych upadła, choć nie sądziła, by inni zaślepieniu
posunęli się aż tak daleko. Alchemia pod wieloma względami przyniosła światu
również wiele dobrego, tak jak i magia z czasem przerodziła się w medycynę.
Chyba że
ktoś pałał się czarnoksięstwem.
Pamiętała,
że kiedyś wierzyła. Mogła usprawiedliwić wiele, nawet jeśli w grę
wchodziło poświęcenie innych. Wierzyła, że wieczne życie było warte swojej
ceny, zresztą chciała dobrze również dla Julii. Wmawiała sobie, że ta kiedyś
jej podziękuje, nawet gdy ta zaczęła skarżyć się, że ktoś ją obserwuje.
Veronika dobrze znała to uczucie, ale milczała jak zaklęta, zbywając zwierzenia
siostry pobłażliwymi spojrzeniami i nic nieznaczącymi słowami pocieszenia.
„Jesteś
zmęczona”.
„Nie masz
się czym martwić…”.
Miała wrażenie,
że z każdym wypowiedzianym kłamstwem, kryształ na jej szyi pulsował coraz
to intensywniejszym ciepłem. Ten sam, który dostała w wieczór, w który
dopełniła rytuału, przyjmując wszystkie warunki paktu. Wieczne życie miało być
tego warte.
W pierwszą
noc księżycowego cyklu, obiecał, że dostanie dokładnie to, czego pragnęła. Że
nim dojdzie do kolejnego nowiu, będzie nieśmiertelna – ona i Julia, bowiem
rytuał wymagał dwóch ofiar.
– Zostaniecie
razem – obiecał i Veronika aż dziwiła się, że już wtedy nie wyczuła
pobrzmiewającego w jego tonie ostrzeżenia. – Na wieczność, tak jak tego
chciałaś… Obiecuję ci, że ty i twoja siostra już zawsze będziecie razem.
Z
perspektywy czasu wiedziała, że jej nie okłamał. Słyszała kiedyś, że diabeł
zawsze mówił prawdę i najwyraźniej plotki się nie myliły. Mogła zarzucić
mu wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że ją oszukał. To jedynie wszystko
komplikowało, bo kiedy pierwszy żal minął, a Veronika wraz z każdym
kolejnym zaczęła pojmować coraz to więcej, zrozumiała, że pretensje mogła mieć wyłącznie
do siebie. Wtedy też pojęła, że właśnie w ten sposób wyglądało piekło:
pełne poczucia winy, której za nic w świecie nie potrafiła spłacić.
I sama się
na nie skazała.
Siebie i Julię.
Trwała w pustce,
kolejny raz w ciszy przyjmując już wielokrotnie wcześniej wyciągane
wnioski. Wciąż bolało tak samo, a jakby tego było mało, najgorsze wciąż
miało dopiero nadejść.
Pamiętała
słowa, którymi próbowała ostrzec samą siebie – o przeznaczeniu, które
wciąż mogła zwalczyć. Z pewnością mówiła o swojej śmierci, dobrze
wiedząc, że ta będzie musiała nadejść, ale mimo wszystko…
Ale
przecież chciała powstrzymać Julię. I po raz kolejny zawiodła.
Wiedziała,
co teraz nadejdzie. Oglądała ten sam scenariusz tak wiele razy, że nawet gdyby
chciała, nie potrafiłaby udawać, że go nie zna. W końcu zawsze było tak
samo – jej siostra popadała w obłęd, a później…
Śmierć
Veroniki zawsze stanowiła tylko początek.
Tak jak za
pierwszym razem.
Pamiętała
noc, w którą pierwszy raz zginęła z rąk własnej siostry – i nie
tylko ona.
„Chciałaś
tego, prawda, Veroniko…?”.
I podobnie jak wtedy, również przez kilka następnych nocy miała być w stanie co najwyżej obserwować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz