10/17/2020

17. Las

 

Przestało padać, ale ledwo to zarejestrowała. Nie była pewna jak długo biegła przed siebie, ani jakim cudem udało jej się wyjść z labiryntu poplątanych uliczek. Zostawiła za sobą Maggie, potwory i całe to szaleństwo, choć zarazem czuła, że obłęd wciąż znajdował się gdzieś na wyciągnięcie ręki, podążając za nią niczym cień. W którymś momencie Lena zwątpiła, czy kiedykolwiek będzie w stanie przed nim uciec.

Podążała przed siebie, choć nie miała pewności dokąd chciała dotrzeć. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna wrócić do domu, a potem… Och, zadzwonić na policję? Do szpitala? Gdziekolwiek? Nie wiedziała, więc po prostu odrzuciła od siebie taką możliwość. Zresztą co miałaby powiedzieć mamie albo komukolwiek? Że nie pamiętała, dlaczego w środku nocy wyszła z domu, a potem na jej oczach zamordowano dziewczynę?

Co się stało, Leno? Jak zginęła Maggie…?

Lodowaty dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Dziewczyna zachwiała się, przez chwilę bliska tego, by znów bez sił opaść na kolana i wybuchnąć płaczem. Wciąż czuła pieczenie pod powiekami, ale nie była w stanie ronić łez. Jakimś cudem wyschły, choć ona sama wciąż była przemoczona. Wilgotne ubranie kleiło się do ciała, nieprzyjemne i zimne, dodatkowo krępując już i tak nieporadne ruchy.

W ciemnościach wciąż czaiły się cienie. Obserwowały gdzieś z odległości, niewidoczne, ale obecne. Lena wciąż miała wrażenie, że słyszy kroki – inne niż jej własne, choć niepokojąco zsynchronizowane. Nie odwracała się, chociaż miała ochotę choćby tylko sprawdzić, czy ktoś nie stoi tuż za nią. Była pewna, że nikogo by nie zobaczyła…

Och, albo wręcz przeciwnie – że dostrzegłaby… coś.

Poderwała głowę, by móc rozejrzeć się dookoła, starannie unikając przy tym oglądania się przez ramię. Zawahała się, kiedy dostrzegła napierające ze wszystkich stron drzewa. Las. Nie miała pewności jak długo musiała błądzić, skoro ostatecznie nogi przywiodły ją do tego miejsca. W gruncie rzeczy taki stan na swój sposób jej odpowiadał. Drzewa – chociaż niepokojące i dezorientujące – zdawały się idealne, by zapewnić osłonę, gdyby zdecydowała się ukryć.

To brzmiało jak dobry plan – spróbować znaleźć kryjówkę. Może właśnie na tym powinna się skupić. Mogła znaleźć miejsce i tam przeczekać do rana, póki nie zrobiłoby się jaśniej. Wtedy mogłaby zdecydować co dalej. Była zmęczona, przez co podjęcie decyzji od razu okazało się trudniejsze, niż mogłaby sobie tego życzyć. Bała się, że błąd będzie ją kosztował wszystko, równie wiele, co i Maggie.

Z jakiegoś powodu myśl o zmarłej nie wzbudzała w niej choćby cienia żalu. Pierwszy szok ustąpił, pozostawiając po sobie wyłącznie pustkę.

Jestem zmęczona, powtórzyła w myślach Lena, ale te słowa wcale nie wydały jej się właściwym usprawiedliwieniem. Ktoś przy niej umarł. Powinna być przerażona, nawet jeśli znała tę dziewczynę zaledwie chwilę. Kimkolwiek była Maggie, chciała pomóc. Mogła być wybawieniem, którego tak bardzo potrzebowała Lena. Jakimś cholernym aniołem stróżem, który…

Parsknęła histerycznym, pozbawionym wesołości śmiechem.

Nie, nie ona. Kto jak kto, ale ta dziewczyna nigdy nie przyszłaby do niej po to, żeby pomóc.

Lena skrzywiła się. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że bezwiednie przyciskała obie dłonie do piersi, nerwowo szarpiąc za przemoczone ubranie. Spróbowała rozluźnić uścisk, ale dłonie odmówiły jej posłuszeństwa. Ręce drżały tak bardzo, że aż zwątpiła, czy wciąż należały do niej.

Jakby tego było mało, przez chwilę miała wrażenie, że po całej jej piersi rozchodzi się fala ciepła – coraz to intensywniejsza, aż gorąco przeszło w przenikliwy ból. W następnej sekundzie nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Upadła ciężko na kolana, z trudem chwytając oddech i ledwo powstrzymując krzyk.

Było coś, o czym zapomniała – dawno, dawno temu. Cień, który wypierała tak długo, że zdążyła zapomnieć, co znaczyło życie z nim.

Aż do tego momentu.

Od samego początku wiedziała, że ciemność prędzej czy później wyciągnie do niej ramiona, jednak dopiero, gdy do tego doszło, Lena zrozumiała jak bardzo ta była przerażająca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz