Tkwiła w nicości. Mogła
kroczyć po ziemi albo się unosić – to nie miało już znaczenia. Świat wokół
wydawał się równie ulotny i niestały, co i dym albo ona sama.
Maggie ze
spokojem przyjęła taki stan rzeczy do świadomości. W porządku, już tego
doświadczyła. Miała wrażenie, że nawet więcej niż raz. I choć początkowo
ta myśl wydała jej się przerażająca, kiedy w pełni się na niej skupiła, w końcu
wszystko nabrało sensu.
Zrozumienie
pojawiło się zaraz po tym, niosąc ze sobą wyłącznie smutek.
Nie
udało się…
Tym razem
nie zobaczyła ani kobiecej postaci, ani wieży. Dookoła nie było niczego, ale już
nie potrzebowała kształtów i obrazów, by wyciągać wnioski. Te były aż
nazbyt jasne i pod każdym względem bezużyteczne. Kolejny raz przychodziły
za późno, a ona mogła jedynie przyjąć do wiadomości kolejną porażkę i załamać
ręce.
Kiedy się nauczy?
Za którym razem nauczy się czytać znaki?
Wcale nie
szukała reinkarnacji Veroniki, która potrzebowała pomocy, by uniknąć
nieuniknionego losu. No, niezupełnie.
To ona od
samego początku była Veroniką.
Zacisnęła
powieki, choć w ciemnościach nie czyniło to żadnej różnicy. Przez chwilę
znów miała przed oczami to, co zobaczyła na samym końcu – uciekającą postać,
światła reflektorów i… księżyc. Zaledwie przez ułamek sekundy, ten zresztą mógł
być wyłącznie wytworem jej wyobraźni, ale to nie było ważne. Liczyło się, że
jak zawsze czuwał. I że znów wszystko się zgadzało.
Pierwsza
kwadra. Jakżeby inaczej?
Tym razem
zginęła pod kołami nadjeżdżającego samochodu. Gdzieś w pamięci wciąż
czaiły się szczegóły tego momentu – pisk opon, jej własne przerażenie, może
również ból i zalewająca płuca krew – ale z uporem trzymała je z daleka
od świadomości. Na to jeszcze miał przyjść odpowiedni moment.
Może gdyby
była mądrzejsza. Gdyby zorientowała się wcześniej…
Potrząsnęła
głową, próbując odrzucić niechciane myśli. Zadawała sobie te same pytania raz
za razem, ilekroć wracała do punktu wyjścia. Ile to już razy? Zbyt wiele, by
mogła zliczyć. Wielu wciąż nie pamiętała, choć była pewna, że świadomość wkrótce
wróci, jedynie podsycając poczucie winy. Pod wieloma względami była sama sobie
winna. Również temu, że nie podołała, choć los podarował jej idealne warunki –
ciało medium, które od dziecka obracało się wokół magii. Skoro tak, jak mogła
kolejny raz zawieść?
Znów jej
nie ocaliła. Nie potrafiła ochronić nawet samej siebie.
Z
westchnieniem przycisnęła obie dłonie do piersi. Już przynajmniej pamiętała, co
oznaczał sztylet. Tak skończyło się za pierwszym razem… I cóż, jeśli miała
być ze sobą szczera, najechanie przez samochód i połamane żebra nie różniły
się aż tak bardzo od ostrza, które zagłębiało się w piersi.
Mimochodem
pomyślała, że to przerażające.
Co ja
zrobiłam?, pomyślała, spuszczając wzrok Co ja zrobiłam…?
Ale nieważne
jak wiele razy powtarzała w myślach to pytanie, wciąż nie potrafiła na nie
odpowiedzieć. Już od dawna nie rozumiała własnych pobudek – tego, co za
pierwszym razem popchnęło ją do popełnienia najgorszego z możliwych
grzechów. Zapoczątkowała szaleństwo, którego nie potrafiła opanować. Zło, które
powracało do niej raz za razem, z każdym kolejnym wcieleniem.
I to mogłaby
zaakceptować.
Ale to
wciąż pozostawało zaledwie początkiem.
Veronika
zadrżała, ledwo to do niej dotarło. Swojej śmierci nie potrafiła uniknąć, ale…
wciąż istniało coś gorszego od niej. Gdyby teraz Lena miała być wolna, mogłaby to
znieść. Przyjęłaby karę w spokoju, jak i za każdym razem. Trwanie w nieskończonej
spirali cierpienia było jej pisane.
Problem polegał
na tym, że nie tylko jej.
– Tak mi
przykro – szepnęła w ciemność.
Jednak
doskonale wiedziała, że to nie wystarczy.
Nigdy nie wystarczyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz