Szloch narastał w jej
piersi. Szlochała rozdzierająco, kołysząc się to w przód, to znów w tył.
Dłonie uniosła do gardła, paznokciami przesuwając po skórze tak, jakby chciała
ją rozorać, choć kiedy przyszło co do czego, nie potrafiła się na to zdobyć.
Ojcze
nasz, któryś jest w niebie…
Ale przecież
dobrze wiedziała, że już nie miała prawa się modlić. Nie po tym, co zrobiła.
Istotom
takim jak ona nie miało być dane zbawienie.
Wciąż szlochała,
kiedy podniosła się na nogi. Boso, ślizgając się na pokrytej krwią posadzce,
ruszyła ku głównemu wyjściu z pogrążonej w ciszy katedry.
Wydłużone
kły wciąż pulsowały bólem.
Cała seria dostępna tutaj: KLIK.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz