Jeśli ktoś mnie zna, dobrze
wie jak lubię bawić się w symbolikę – analizować tekst, fabułę, szukać
powiązań… To i moja wielka słabość do gier stworzonych przy pomocy RPG
Makera (z naciskiem na horrory), przyczyniło się do powstania całych artykułów z teoriami
albo podsumowaniem nie zawsze jasnej fabuły poszczególnych tytułów.
Cloé’s
Requiem to właśnie jedna z takich gier. Cudowne arty, muzyka klasyczna
i sekrety z przeszłości – czego chcieć więcej?
Ano
wyjaśnień. Ale przedtem wypadałoby się zapoznać z grą samą w sobie –
czy to ogrywając ją osobiście [KLIK], czy też decydując się na let’s play. W tym
drugim przypadku z pomocą przychodzi z pomocą przychodzi mój ulubiony
polski twórca, RPGVeir [KLIK]. Jeśli ktoś tak jak ja ceni sobie jakość
montażu i zaangażowanie w tytuł, zdecydowanie nie będzie rozczarowany.
Makerówki wciąż
są bardzo słabo rozpoznawalne w Polsce, a szkoda, bo istnieje od
groma dobrych tytułów, które tylko czekają na zainteresowanie. Cloé’s
Requiem jest jednym z nich, więc z czystym sumieniem wrzucam
zapis streamów u Veira, a później zapraszam do zapoznania się z moimi
wynurzeniami. W innym wypadku sami narażacie się na spojlery!
STREAM: CZĘŚĆ I | CZĘŚĆ II
TEORIA
Takie małe podsumowanie Cloé’s
Requiem, bo skoro już zostałam „zobowiązana” na streamie… :3 Tak naprawdę w tym
tytule kluczowe są dwie rzeczy: retrospekcje i jedna z notatek z której
wynikało, że klątwą tak naprawdę jest nienawiść.
Mamy
historię dwójki utalentowanych dzieciaków – Michela i Cloé. On:
utalentowany skrzypek, obdarzony słuchem absolutnym, którego ojciec traktuje
jak maszynkę do pieniędzy. Ona: fortepianistka i – co ważniejsze – inspiracja
dla ojca muzyka… Albo raczej jego cierpienie go inspirowało, stąd regularne
bicie. Im bardziej cierpiała, tym bardziej ojcu było tworzyć, cóż.
Mamy
jeszcze bliźniaka Michela, Perry’ego, który od urodzenia żyje w cieniu
brata. Stąd jego frustracja i zazdrość są zrozumiałe, bo podczas gdy sam
robi wszystko, byleby zaimponować ojcu, jego brat nie tylko nie musi się
wysilać, by brzmieć dobrze, ale na dodatek próbuje odrzucić dar – bo jakby nie
patrzeć, Michel doszedł do etapu, w którym gra przestała sprawiać mu
przyjemność. Grał dla publiki, dla zadowolenia tych, którzy przyszli go
oglądać, ale nie samego siebie. I osobiście twierdzę, że takie wypalenie
to najgorsze, co może spotkać twórcę.
Kluczowe
jest znalezienie kotki, którą Michel w tajemnicy przygarnia i której
nadaje imię Cloé. Tu też pojawia się Charlotte, wyraźnie zauroczona chłopakiem
pokojówka, którą on dotychczas traktował z dystansem. Teraz łączy ich
wspólna tajemnica aż do momentu, w którym o kocie dowiaduje się
Perry, a Charlotte – dla zachowania pracy i dachu nad głową – zostaje
zmuszona do wywiezienia Cloé w góry. W tym momencie Michel obwinia
nie tylko siebie (Dlaczego się przywiązałem? Po co nadawałem jej imię? To ja ją
zabiłem…), ale zaczyna nienawidzić Charlotte – bez powodu, o czym dobrze
wie, ale jednak emocje okazują się silniejsze.
Innym
ważnym momentem jest poznanie drugiej Cloé. Perry decyduje się wycofać, bo nie
czuje się dość dobry, by grać razem z bratem, stąd też zastępstwo w postaci
utalentowanej dziewczynki. Zbieżność imion sprawia, że Michel zaczyna żyć w przekonaniu,
że to jego kotka wróciła pod postacią człowieka, by dać mu drugą szasnę (w grze
chociażby głaska Cloé po głowie, trochę jakby była wystraszonym, słodkim
zwierzątkiem). Stąd też o wiele łatwiej przychodzi mu obdarzenie Cloé
sympatią i ta potrzeba chronienia jej, zwłaszcza że szybko zauważa, że
dziewczynka boi się ojca. Z tego też powodu sama Cloé mocno się do niego
przywiązuje – bo był jedyną osobą, przy której poczuła się bezpieczna. I oboje
czerpią przyjemność ze wspólnej gry, a tego zwłaszcza Michel nie zaznał od
dawna.
Michelowi
ostateczne puszczają nerwy, kiedy zaczyna rozumieć, że jest jedynie narzędziem w dłoniach
ojca. Rozmowa z Charlotte, która na dodatek sugeruje mu, że wina leży po
stronie brata, którego Michel przecież tak bardzo kocha, pogarsza sytuację.
Istotna rzecz: on nigdy nikogo nie zabił. Scena śmierci Charlotte, zabijanie
kotów przed domem… To dzieje się w jego głowie. Dość ciekawa symbolika,
swoją drogą. Bo ile razy sami w gniewie życzyliśmy komuś jak najgorszej?
Michel pielęgnuje tę nienawiść – do Charlotte i siebie samego. „Zabija”
koty, bo obwinia się o to, co spotkało Cloé. I odtrąca Charlotte,
choć ona niczym nie zawiniła. Wtedy też ucieka z domu.
Inaczej
sprawy mają się z Cloé. Agresja ojca narasta, aż w końcu dochodzi do
momentu, w którym ten układa requiem – pieśń żałobną dla umarłych. Młoda
może i jest dzieckiem, ale zna się na muzyce, więc szybko rozumie do czego
to zmierza. Poniekąd uważam, że to ma związek z jej wiekiem – ojciec sugerował
to słowami przy jej urodzinach… Możliwe, że „inspiracją” było dla niego
cierpienie dziecka, a Cloé powoli zbliżała się do wieku nastoletniego. A może
kierował się przekonaniem, że piękno umiera młodo, cóż.
Tutaj już
jak najbardziej dochodzi do tragedii. Cloé zabija ojca, ale nie jest w stanie
opuścić rodzinnego domu. Jej klątwą staje się nienawiść do ojca, poza tym
sądzę, że wyrzuty sumienia wpływają na jej poczytalność. To wciąż tylko
dziecko, a zabicie ojca wpędza ją w szaleństwo. Cloé zaszywa się w głębi
domu i powoli umiera z głodu i wyczerpania, dręczona przez swój
własny umysł.
Sądzę, że
Michel podświadomie chciał odszukać Cloé. Mniejsza o to którą – kotkę czy
dziewczynkę – bo koniec końców dociera do domu tej drugiej. Zresztą na początku
gry podąża za miauczeniem, bo wtedy jeszcze wierzył, że to jedna i ta sama
Cloé. Jego też napędzają emocje – nienawiść do rodziny, samego siebie… Jest
bliski obłędu, tak jak Cloé. Stąd też mamy serduszka wyznaczające zdrowie
psychiczne – bo jeśli Michel się załamie, dla żadnego z nich nie będzie
nadziei. A tak przez całą rozgrywkę w nieco symboliczny sposób
odkrywamy tragedię Cloé i poznajemy przeszłość Michela.
True end
jest przykry, ale jednak daje nadzieję. Cloé odnajduje spokój – odzyskuje
poczytalność i odchodzi w świetle poranka, u boku jedynej osoby,
która dawała jej nadzieję. To dobra śmierć: w spokoju, bez gniewu i z
poczuciem, że już nikt jej nie skrzywdzi. Na pewno lepsza od powolnego konania w ciemnej
piwnicy, gdzie wciąż dręczyło ją wspomnienie ojca.
Michel za
to godzi się z samym sobą. Myśli o tym, że powinien przeprosić nie
tylko brata i rodzinę, ale też pokojówkę – stąd moje przekonanie, że nie
zabił Charlotte. Mamy scenę z Perrym, który mimo gorzkich słów z wcześniej
zamartwia się o brata. Nie sądzę, by ojciec chłopców się zmienił, ale za
to wierzę, że bracia się porozumieją. Z Charlotte też. Tak czy siak,
tragedia Cloé uświadomiła Michelowi, co jest największą pułapką ludzkiego
umysłu: trwanie w nienawiści, która powoli nas zabija. Zresztą sądząc po
tym, w jaki sposób wygrywa ostatnią melodię dla Cloé, udało mu się
odzyskać również radość z tworzenia muzyki – bo miał dla kogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz