Zdrętwiałe dłonie poruszyły się
i zacisnęły w pięści. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, palcami
rozgrzebując zaschnięte liście. Wtedy też dotarło do niej, że leżała na
chłodnej, zamarzniętej ziemi – sama, gdzieś w miejscu, którego nie
rozpoznawała.
Usiadła
gwałtownie, świadoma wyłącznie swojego przyśpieszonego oddechu i szelestu
rozgarnianych liści. Dookoła królowały przede wszystkim one – różnokolorowe i…
martwe. Tym właśnie charakteryzowała się jesień: świat umierał, a ludzie jeszcze
się tym zachwycali, zaślepieni pięknem usychającej roślinności.
Katherine
wzdrygnęła się, po czym podciągnęła kolana pod brodę. Objęła łydki ramionami,
kuląc się i próbując ogrzać. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że drży
– czy to z zimna, czy też nadmiaru emocji, których wciąż nie potrafiła
nazwać. One po prostu były – wypełniał ją całą, przenikając równie skuteczne,
co i panujący na zewnątrz chłód.
Co tutaj
robiła? Kiedy i dlaczego przyszła akurat do lasu i to porą, która
zdecydowanie nie sprzyjała spacerom? Nie miała pewności, która godzina, ale
dookoła już zdążyło zrobić się ciemno. Zbliżał się wieczór, a przynajmniej
tak wywnioskowała, widząc wszechobecną szarugę. Było w tym coś przygnębiającego,
zresztą tak jak i w miejscu, w którym się znalazła.
Był jeden
punk, na który nie chciała patrzeć – i paradoksalnie czuła, że powinna.
Skulona na ziemi, unikała go wzrokiem tak długo, aż pokusa okazała się
silniejsza od wątpliwości. Katherine odwróciła głowę, skupiła wzrok… a potem
już tylko siedziała i patrzyła, zupełnie jakby w tafli majaczącego w pobliżu
jeziora mogła doszukać się czegoś wyjątkowego.
Poczuła
nieprzyjemny ucisk w gardle. Zanim zastanowiła się, co robi, dźwignęła się
na nogi i – krok za krokiem – zbliżyła się do brzegu.
Jezioro nie
było ani piękne, ani wyjątkowe. Brudna, pokryta dziwnym osadem woda nie
zachęcała do kąpieli, nie wspominając o przenikliwym zimnie wieczornego
powietrza. Katherine zamarła, zdolna co najwyżej patrzeć i chwiać się na
nogach, nagle jeszcze bardziej przerażona.
Ta woda… Ta
nienaturalnie spokojna, brudna woda…
Po drugiej
stronie widziała drogę. Pas jezdni przecinał las, prowadząc daleko, daleko na wschód.
Dziewczyna dobrze wiedziała, że kiedyś wzdłuż sąsiadującego z jeziorem
pobocza stał również prosty, drewniany płot, ale teraz nie widziała tam niczego
– tylko droga i ta brudna, wcale nie tak płytka woda, która… była zimna.
Tak bardzo zimna…
Pisk opon.
Nagłe szarpnięcie i moment, w którym jej osobówka uderzyła w drewniany
płotek, roztrzaskując go w drobny mak. To i chwila, w której
samochód zagłębił się w jeziorze. Wystarczyła chwila, by wspomnienia
wróciły – paraliżujące zimno wdzierającej się do wnętrza auta wody, kolejne
paniczne próby Katherine, by wydostać się na powierzchnię… Walczyła, podczas
gdy samochód powoli opadał, coraz to bardziej przybliżając się do dna. Ona za
to nie miała pojęcia, w jaki sposób wydostać się na powierzchnię. Niczego
już nie rozumiała, zresztą wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili,
w której pierwszy haust wody zalał jej płuca, pozbawiając tchu.
Chłód,
strach i nicość. Tylko to.
Katherine
poczuła, że uginają się pod nią kolana. Ciężko opadła na ziemię – tuż obok
jeziora, które okazało się końcem wszystkiego.
Zrozumiała.
Tekst powstał w ramach konkursu organizowanego przez Katalogowo, gdzie zdobył zaszczytne drugie miejsce [KLIK]. Z założenia miał spełniać dwa warunki – po pierwsze, być inspirowany piosenką, a po drugie – tematyką zachodzić o jesień. Za wszystkie głosy pięknie dziękuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz