Oddychanie przychodziło jej
z trudem. Czuła, jak coś wypełnia jej klatę piersiową, odbierając oddech
i sprawiając niemalże fizyczny ból. Teraz nie tylko jej dusza wydawała się
bliska tego, by rozerwać się na kawałki, ale również ciało. Każdy kolejny wdech
wydawał się wyzwaniem, które coraz bardziej zaczynało ją przerastać. Chciała
w końcu to zakończyć, niezależnie od konsekwencji; zrobić cokolwiek,
byleby przestać trwać w tym piekle – niekończącej się spirali bólu,
kolejnej śmierci i resetów, które niosły ze sobą wyłącznie więcej
cierpienia. Każdy nowy kwiat na jej ciele był niczym bolesne świadectwo błędów,
które popełniła.
A jednak
wciąż wracała, nie potrafiąc ot tak się poddać. Próbowała raz po raz, znów
i ponownie, chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na
to, że jej wysiłki nie miały żadnego znaczenia. Każdy w takiej sytuacji
już dawno dałby sobie spokój, a jednak Frisk nie potrafiła się poddać.
Była zdeterminowana, a to do czegoś zobowiązywało.
Musiała
uwolnić ich wszystkich.
Musiała
uwolnić jego.
– Kochanie…?
Zadrżała,
po czym poruszyła się niespokojnie. Z jej ust wyrwał się zdławiony jęk,
ledwo słyszalny i stłumiony, co utwierdziło Frisk w przekonaniu, że
nowe kwiaty zdążyły zadomowić się w przełyku. Czuła je wyraźnie, tak jak
i to, że wcześniej powstałe rośliny coraz ciaśniej oplatają jej osłabione
ciało. Nie była pewna, jak wiele razy umierała w tym świecie, ale sądząc
po tym, w jakim była stanie, ryzykowała zdecydowanie zbyt wiele razy.
– Frisk!
Friiiiiiisk! – usłyszała tuż przy uchu.
Dobrze
znała ten głos, tym bardziej że towarzyszył jej od samego początku.
Zorientowała się, że Flowey musiał próbować zwrócić jej uwagę już od dłuższego
czasu, w pośpiechu wyrzucając kolejne słowa. Potrafiła wyobrazić sobie to,
jak się miotał, nie będąc w stanie poradzić sobie z emocjami, które
go przerastały. Co więcej, podejrzewała, że płakał, chociaż naturalnie nie
mogła tego zobaczyć. Kwiaty już jakiś czas temu zabrały jej wzrok,
pozostawiając bezbronną i pogrążoną w ciemnościach. Och, zupełnie
jakby ten świat nie był wystarczająco przerażający, kiedy jeszcze mogła go
widzieć…
Z drugiej
strony, to wcale nie było takie złe. Nie bolało, a przynajmniej nie
przypominała sobie, by doświadczyła czegoś innego prócz szoku, kiedy
uświadomiła sobie, że nic nie widzi. Co prawda podejrzewała, że prędzej czy
później do tego dojdzie, zwłaszcza gdy kwiaty zaczęły rozprzestrzeniać się na
jej twarzy, ale… mimo wszystko nie była gotowa.
Nie
przygotowała się na bardzo wiele rzeczy, ale jakie to teraz miało znaczenie?
– Przestań
się drzeć, debilu. – Znajomy głos zabrzmiał gniewnie i wyjątkowo ostro, co
utwierdziło Frisk w przekonaniu, że te słowa były skierowane do
Flowey’ego. To było do przewidzenia, zwłaszcza że ona zdecydowanie nie mogła
już krzyczeć. – Jeśli przez ciebie znów zginiemy, przysięgam, że…
– Och, ty
przysięgasz! – warknął z irytacją Flowey, tym razem jednak przynajmniej
próbował panować nad głosem.
Frisk
nieznacznie potrząsnęła głową. Jasne, że musieli się kłócić i to nawet
teraz. Chyba już zdążyła się do tego przyzwyczaić, do pewnego stopnia
uspokojona obecnością dwóch osób, które były dla niej tak bardzo ważne.
– N… n-nie…
– wydusiła z siebie z trudem.
Przynajmniej
to chciała powiedzieć, bo dźwięk, który z siebie wydobyła, przypominał
raczej ciche westchnienie, aniżeli pełnowartościowe słowa. Jak na zawołanie
zapanowała cisza, przerywana wyłącznie jej ciężkim oddechem, kiedy mimo bólu
spróbowała złapać oddech. Bolało i to o wiele bardziej niż wtedy, gdy
jedna z włóczni Undyne przeszyła ją na wylot. Wtedy wystarczyło kilka
sekund, by obudziła się ponownie, bogatsza wyłącznie o kilka nowych
kwiatów na ciele, ale teraz…
Och, to
było potworne. Czuła się tak, jakby się topiła, chociaż zamiast wody, jej
gardło i klatkę piersiową wypełniały stopniowo rozrastające się rośliny.
To bolało nawet wtedy, gdy leżała spokojnie, unikając jakiegokolwiek ruchu
i wypowiadania słów, ale nie mogła sobie pozwolić na słabość. Nie, skoro
nie była sama, już i tak przesadnie niepokojąc swoich towarzyszy.
– Jasne,
jasne… Zabiję go innym razem – usłyszała i przez krótką chwilę naprawdę
miała ochotę parsknąć śmiechem.
Sans…
Poruszyła
ustami, bezskutecznie próbując wypowiedzieć jego imię. Wiedziała, że ją
trzymał, nie pierwszy raz niosąc na rękach, zupełnie jakby była dzieckiem. Tak
zresztą się czuła, bezbronna i zdana wyłącznie na łaskę bądź niełaskę
tych, których spotykała na swojej drodze. Gdyby nie pomoc Flowey’ego
i Sansa, wtedy zdecydowanie nie dotarłaby aż tak daleko. Jeśli miała być
ze sobą szczera, najpewniej już dawno poddałaby się, nie widząc sensu
w ponownym powrocie do tego zapomnianego przez Boga miejsca.
– Jestem.
Nie mów nic, kochanie.
Westchnęła
w duchu, po czym posłusznie zamilkła, aż nazbyt świadoma, że i tak
nie zdołałaby powiedzieć mu wszystkiego, co chciała. Przez krótką chwilę nie
myślała o niczym, skoncentrowana wyłącznie na znajomym głosie – tym samym,
który równie wiele razy ją przerażał, co i teraz rozczulał za każdym
razem, kiedy zwracał się do niej w ten pieszczotliwy sposób. Wręcz nie do
wyobrażenia było to, jak wiele zmieniło się od chwili ich pierwszego spotkania,
zwłaszcza że jeden z kwiatów, które obrastały jej ciało, zawdzięczała
właśnie jemu. Zabił ją, zresztą nie jako jedyny, a jednak wciąż mu ufała –
i to może bardziej niż komukolwiek innemu.
„Naprawdę
wierzysz, że każda, nawet najgorsza osoba, może się zmienić, jeśli tylko
zechce?” – przypomniała sobie pytanie, które kiedyś jej zadał. Już nawet nie
potrafiła przypomnieć sobie, jak wiele czasu minęło, odkąd z pełnym
przekonaniem zapewniła go, że jak najbardziej.
„W takim
razie ja spróbuję być doby”.
Gdyby
mogła, tym razem z równie wielkim entuzjazmem zapewniłaby, że szło mu
znakomicie – i to pomimo tego, że zdecydowanie zbyt często groził
wszystkim wokół.
– Co
robimy? – odezwał się ponownie Flowey. – Mamy mało czasu… Ona ma mało
czasu – dodał z naciskiem, a Frisk cicho westchnęła, uświadamiając
sobie, że mówił o niej.
–
Powiadasz? – żachnął się Sans. Brzmiał na zdenerwowanego, a przynajmniej
tak pomyślała w pierwszym odruchu, póki nie uświadomiła, że w jego
głosie pobrzmiewało coś jeszcze. Rodzaj… goryczy, chociaż nie miała co do tego
pewności. Słaba i skupiona na bólu, nie czuła się wystarczająco dobrze, by
zastanawiać się nad rozróżnianiem poszczególnych emocji. – Musimy dostać się do
bariery.
– Właśnie
to próbowaliśmy zrobić, pamiętasz? Asgor zmiótł was, zanim zdążyłeś zarzucić
kolejnym durnym kawałem.
– Mam
jeszcze jeden. I to wyjątkowo dobry – padło w odpowiedzi.
Flowey
wydał z siebie coś z pogranicza jęku i sfrustrowanego krzyku.
– Jaja sobie
ze mnie robisz?
Frisk
z łatwością mogła wyobrazić sobie jego wyraz twarzy. Błysk w oczach
Sansa również, zwłaszcza kiedy był w dość… niepokojącym nastroju.
– Ja? –
Parsknął śmiechem, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. – Puk, puk.
– To nie
jest pora na żarty – obruszył się Flowey. Zaraz po tym westchnął, najwyraźniej
nie mogąc się powstrzymać. – O mój Boże, co ja tu z wami robię…?
Dobra! Kto tam?
– Wpierdol.
Zapadła
długa, wymowna cisza.
– Yyy…
Frisk
poruszyła się niespokojnie, przez krótką chwilę zastanawiając nad tym, czy
powinna się włączyć. To nie był najlepszy moment na walki między sobą, poza tym…
– Wpierdol
dla kwiatka, który za bardzo jęczy – dokończył ze spokojem Sans. – Innymi
słowy, zamilcz w końcu. Naprawdę nie mam na to nastroju.
– S-sans… –
wyrzuciła z siebie z trudem, jednak decydując się odezwać. – To… by…
było… – spróbowała raz jeszcze, próbując zmusić ciało do współpracy
i jednak powiedzieć coś sensownego. Miała wrażenie, że i tak wydawała
z siebie ledwo słyszalny, trudny do zrozumienia jęk.
– Wyjątkowo
słabe? – podsunął usłużnie sam zainteresowany. – Wybacz, kochanieńka. Trudno
wymyślić dobry żart, kiedy nadpobudliwy chwast próbuje rozstawiać cię po kątach.
Wiedziała,
że próbował brzmieć lekko i beztrosko, zresztą jak zwykle, kiedy chciał ją
rozbawić, ale szło mu to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie. Musiał zdawać
sobie z tego sprawę, bo zamilkł, po czym bez słowa przygarnął ją do
siebie. Wiedziała, że ją obejmował, nie tylko dlatego, że zdążyła już
przywyknąć do nieco niewygodnej pozycji i tego, że otaczające ją ramiona
znacznie różniły się od ludzkich. Czuła, że pozbawione skóry palce co jakiś
czas przesuwają się po jej policzkach, czasami jakby od niechcenia muskając
pokrywające twarz dziewczyny kwiaty. Co więcej, to wcale nie sprawiało Frisk
bólu, jawiąc się niemalże jako coś przyjemnego i… wyjątkowo delikatnego. To
samo w sobie wydawało się niezwykłe, zwłaszcza że Sans zdecydowanie nie
należał do najbardziej subtelnych osób, jakie zdążyła poznać.
Dłuższą
chwilę milczała, koncentrując się na oddychaniu i usiłując zebrać siły na
jakieś konkretne działanie. Musieli coś zrobić, zwłaszcza teraz, kiedy byli tak
blisko wyjścia. Po wszystkim, co się wydarzyło, tych wszystkich śmierciach
i kolejnych kwiatach, które się z nimi wiązały… Jak mogłaby się
poddać, na dodatek mając przy sobie Sansa i Flowey’ego? Nie darowaliby
sobie tego, nawet jeśli żaden z nich nie ponosił odpowiedzialności za to,
co się z nią działo. Problem polegał na tym, że zdążyła poznać ich
wystarczająco dobrze, by widzieć, że cierpieli – i to wszystko za sprawą
tego, że nieświadomie sprawiła, by zaczęli się o nią troszczyć.
Skup się…
Determinacji!, pomyślała z uporem. Musiała się skoncentrować, by mieć
jakąkolwiek szansę ruszyć dalej. To, czy była zmęczona, nie miało żadnego
znaczenia, a przynajmniej Frisk próbowała w to uwierzyć.
– Gdzie…? –
zaczęła z wahaniem. Na początek chciała ustalić przynajmniej tyle, po
cichu licząc na to, że w ten sposób zdoła wymyślić jakiś sensowny plan.
– Wciąż
w Nowym Domu – wyjaśnił usłużnie Sans. Tym razem zabrzmiał spokojniej, być
może dlatego, że jednak znalazła w sobie dość siły, by złapać oddech,
a tym bardziej próbować mówić. – Ten pokój był zamknięty, więc nikt nie
powinien nas tutaj szukać… Cóż, na razie.
–
I właśnie dlatego musimy być cicho – wtrącił ze swojego miejsca Flowey.
Musiał się przemieścić, bo tym razem jego głos doszedł ją z zupełnie innej
strony.
– Więc
dostosuj się do swoich rad, co?
Frisk
jedynie westchnęła, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy ta dwójka
kiedykolwiek miała się porozumieć. Miała wrażenie, że nie pozabijali się
wyłącznie dzięki niej, chociaż to wydawało się lepsze niż nic. Nie chciała,
żeby komukolwiek stała się krzywda – a już zwłaszcza tym, którzy byli dla
niej ważni.
– Hm…
– Co? –
ponaglił Sans.
Przesunął
się, co wyczuła tym wyraźniej, że wciąż otaczał ją ramionami. Czuła się
bezpieczna, zwłaszcza że w którymś momencie opatulił ją swoją kurtką –
ciężką i ciepłą, co samo w sobie okazało się przyjemne. Co więcej,
materiał pachniał nim, cokolwiek powinna o tym sądzić. Nie miała pewności,
czy szkielety miały jakiś konkretny zapach, zwłaszcza że spotkała zaledwie dwa,
niemniej woni musztardy nie dało się pomylić z niczym innym. Och,
zwłaszcza to już zawsze miało jej się kojarzyć z Sansem.
–
Zastanawiam się – odezwał się z wahaniem Flowey. – Musimy działać szybko,
tak? I bezbłędnie, bo… No, to nie wygląda dobrze – dodał, a Frisk
przez krótką chwilę zapragnęła parsknąć pozbawionym wesołości śmiechem.
Oczywiście,
że sytuacja nie miała się najlepiej. Nie sądziła, żeby mogła pozwolić sobie
na choćby jedną śmierć – kolejne kwiaty, które rozrosłyby się na już i tak
wyniszczonym ciele. Już i tak się dusiła, gotowa przysiąc, że
w każdej chwili coś rozerwie ją od środka. Nie chciała tego, szczerze przerażona
tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby pozwoliła sobie na więcej.
– Powiedz
mi coś, czego nie wiem – mruknął z irytacją Sans.
Flowey
najwyraźniej doszedł do wniosku, że najrozsądniej będzie szkieletu zignorować.
– Znam to
miejsce… Znam bardzo dobrze – oznajmił z przekonaniem. Myślami wydawał się
być gdzieś daleko, najpewniej przy poprzednim życiu, kiedy jeszcze mógł cieszyć
się czymś więcej, aniżeli egzystencją pod postacią kwiatu. – Poza tym mógłbym
przejść obok króla… Mógłbym dotrzeć do dusz i przełamać barierę, ale…
– Mamy
tylko sześć dusz – przerwał mu niemalże łagodnie Sans.
Odpowiedziało
mu wymowne, sfrustrowane westchnienie.
–
W tym problem. – Flowey zamilkł, wyraźnie przygnębiony. Znów musiał się
przemieścić, bowiem Frisk poczuła delikatne, znajome muśnięcie liści. Chociaż
potwór nie miał rąk, nie przeszkadzało mu to w ujęciu jej dłoni. –
Przepraszam. Przepraszam, że tak to wygląda i… Rany, znowu. Za każdym razem
jest tak samo!
Wiedziała
o czym mówił, choć zdecydowanie się z nim nie zgadzała. Nie zmieniało
to jednak faktu, że rozumiała – tę frustrację, rozgoryczenie i bezsilność,
które dało się wyczuć w głosie kwiatu. Próbował, nie pierwszy raz zresztą.
Była siódmym człowiekiem, któremu usiłował pomóc – jedynym, który zaszedł tak
daleko. Chciała mu o tym powiedzieć – prosić, by przestał przepraszać
i zrozumiał, że wcale nie zawiódł – ale nie była w stanie. Wciąż nie
istniały słowa, które w prosty sposób opisałyby to, co chodziło jej po głowie
– niewystarczająco łatwo, by mogła zdobyć się na taki wysiłek.
– F… Flow…
– zaczęła z trudem, jednak nie było jej dane dojść do słowa.
– Nie
Flowey’uj mi tutaj! – obruszył się kwiatek. – Ty… Ty idiotko. – Jego głos
zabrzmiał inaczej, zdradzając to, że może jednak płakał albo był tylko bliski,
chociaż za wszelką cenę usiłował się powstrzymać. – Ty…
– Twoja… –
wyszeptała.
Parsknął
śmiechem, chociaż zdecydowanie nie miał na to ochoty.
– Tak, tak…
Moja kretynka – zgodził się i zabrzmiało to niemal czule. – Szkoda, że nie
mogłem zrobić więcej, Frisk. Gdybym wiedział wcześniej, wymyśliłbym… coś. Nie
pozwoliłbym, żebyś zginęła tyle razy i…
Być może
mówił coś więcej, ale już nie słuchała, nie będąc w stanie skoncentrować
się na poszczególnych słowach. Milczenie miało w sobie coś kojącego, tym
bardziej że czuła się… tak bardzo zmęczona. To ciało, te kwiaty… Och, to
bolało, Frisk zaś naprawdę zaczynała mieć tego dość. Pragnęła zasnąć, ale nie
mogła, dobrze wiedząc, że ani Flowey, ani Sans nie pozwolą, żeby tak po prostu
odeszła…
Ale być
może musieli.
– Siedem…
To jedno
słowo wystarczyło, by w pokoju na powrót zapanowała niemalże grobowa cisza.
– Nie,
kochanie… Nie mamy siedmiu dusz – przypomniał cicho Sans. Przeczesał palcami
jej włosy, być może chcąc się upewnić, że do tego wszystkiego nie zaczynała
majaczyć. – Mamy tylko sześć, ale… Ale może to wystarczy, żeby…
– Siedem –
powtórzyła z uporem.
Znów
zapanowała cisza, tym razem o wiele bardziej wymowna i przenikliwa.
Słyszała wyłącznie swój przyśpieszony, urywany oddech – paniczną walkę o życie,
które tak bardzo pragnęła zachować. Gdyby to tylko było możliwe, nie zawahałaby
się, ale…
Nie wszystkie bajki
kończą się dobrze.
– Nie. –
Sans zamilkł, po czym bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie. Trzymał ją
w niemalże zaborczy sposób, zupełnie jakby podejrzewał, że w innym
wypadku mogłaby zrobić coś naprawdę głupiego. – Nie ma, kurwa, mowy.
Nawet nie
skrzywiła się, słysząc, że znów zaczynał przeklinać. Mogła się tego spodziewać,
aż nazbyt świadoma, że nie będzie chciał pozwolić jej odejść. Ale… Przecież
musiał, prawda?
Miała
wrażenie, że od samego początku wiedziała, że to jedyny sensowny sposób.
– Proszę…
Sans… – Z trudem uniosła pokrytą kwiatami dłoń, by na oślep odszukać twarz
pochylonego nad nią szkieletu. Wydawało jej się, czy jego policzki były
podejrzanie wilgotne? – Weź…
– Nie!
Jakiś czas
temu byłaby przerażona jego krzykiem, ale w tamtej chwili poczuła
wyłącznie smutek. Pozwalała, żeby tulił ją do siebie, delikatnie kołysząc,
zupełnie jakby była małym dzieckiem. Czuła, że się trząsł, już nawet nie
próbując tego ukrywać – i to nawet pomimo tego, że nie byli sami.
Palce
kolejny raz wsunęły się w jej włosy, raz po raz je przeczesując. Od czasu
do czasu muskał kwiaty na jej skroniach – te same, które pewnie z wielką
przyjemnością zamieniłby w pył, gdyby nie to, że w ten sposób
sprawiłby jej ból.
– Siedem –
powtórzyła cierpliwie. Głos Frisk cichł, łagodny i spokojny, chociaż nie
sądziła, że to możliwe. Zabawne, ale nie czuła się przerażona czy
zaniepokojona, wręcz przeciwnie – miała wrażenie, że w końcu znalazła
jedyną ścieżkę, która była właściwa. Tak musiało być od samego początku,
chociaż zrozumiała to dopiero teraz. – Ty… uwolnij… wszystkich…
– Nie… Nienienienie…
Powtarzał
to tak szybko, że w pewnym momencie jego słowa zlały się w jeden
niezrozumiały bełkot. Frisk westchnęła, po czym czule pogładziła go po twarzy,
cierpliwie czekając aż skończy i w końcu da jej dojść do słowa.
Przecież oboje wiedzieli, że nie ma innego wyjścia. Musiał zdawać sobie
z tego sprawę, zresztą jak i ze świadomości, że kiedy raz się na coś
uparła, nie potrafiła tak po prostu odpuścić. Była zdeterminowana.
To dzięki temu przetrwała tak długo i zamierzała osiągnąć ostateczny cel –
i to pomimo tego, że ten zdążył ulec zmianie.
Słyszała
szloch, ale nawet nie próbowała zastanawiać się nad tym, do kogo należał.
Rozluźniła się, cierpliwie czekając i koncentrując przede wszystkim na
chwytaniu oddechu. Jeszcze tylko trochę…
Niedługo wszystko się skończy, pomyślała i coś w tych słowach
sprawiło, że poczuła się lepiej. To było jak zasypianie, a przynajmniej takie
miała wrażenie. Czuła się tak, jakby odpływała po wyjątkowo męczącym dniu –
przyjemne odprężenie po wysiłku, który nareszcie dobiegł końca.
W końcu nie
było rzeczy, której Sans by jej odmówił, prawda…?
–
Kochanie…? – Jego głos doszedł do niej jakby z oddali, ale wciąż była
w stanie zrozumieć słowa. – Zrobisz coś dla mnie?
– Ach…
Jęknęła,
czując ucisk w gardle. Mówienie bolało, więc ostatecznie z wahaniem
skinęła głową – tylko nieznacznie, zbyt oszołomiona, by zdobyć się na więcej.
Co tylko zechcesz…
Cokolwiek, bylebyś tylko zrobił to, o co cię proszę…
Dłoń Sansa
wylądowała na jej piersi, dokładnie w miejscu, gdzie znajdowała się dusza.
Mogła niemalże wyobrazić sobie, jak palce szkieletu zaciskają się wokół
jarzącego się bytu, by wyrwać go z jej ciała. Nie bała się, bo
w końcu sama go o to prosiła, zresztą ostatnia dusza mogła oznaczać
tylko jedno – wolność dla wszystkich.
To było
dobre zakończenie, prawda? Chociaż w odpowiedzi na jej pojawienie się,
mieszkańcy tego miejsca zgotowali jej piekło, to nie miało znaczenia. Nie,
skoro wciąż mogła zaoferować im gwiazdy…
Z tym, że
Sans wciąż nie zabrał jej duszy. W zamian nachylił się tak blisko, że
mogła poczuć jego oddech na policzku – dosłownie kilka centymetrów od jej
pokrytej kwiatami twarzy.
– Ja… –
Zamilkł, by móc odchrząknąć i zapanować nad drżącym głosem. Kiedy ponownie
się odezwał, brzmiał o wiele pewniej niż do tej pory. – Zresetuj dla mnie,
kochanie.
– C-co…?
Jego
ramiona jeszcze ciaśniej owinęły się wokół niej.
– Zresetuj,
Frisk – powtórzył, starannie dobierając słowa. – Zresetuj wszystko.
Potrzebujemy wyłącznie tego… Drugiej szansy. Tylko tyle.
Oddech
jeszcze bardziej jej przyśpieszył, tym razem nie w próbie złapania tchu.
Chociaż dobrze słyszała jego słowa, przez krótką chwilę miała wrażenie, że to
wyłącznie sen – cokolwiek, co nie miało żadnego związku z rzeczywistością.
Jak mogłaby tak po prostu zakończyć to wszystko, na dodatek teraz, kiedy
zabrnęli tak daleko? Miałaby pozwolić, żeby o niej zapomnieli, tak po
prostu i…?
Jak miałaby
przechodzić przez to piekło raz jeszcze, skoro już teraz mogła zapewnić
wszystkim wolność?
– Proszę…
Wiesz, że rzadko proszę, prawda? – Jego głos stawał się coraz bardziej
zaborczy. Znajome ramiona jeszcze ciaśniej owinęły się wokół niej, kiedy Sans
w niemalże zaborczy sposób przyciągnął ją do siebie. – Ale teraz cię
błagam, Frisk. Zresetuj ten kolejny świat i… daj nam jeszcze jedną szansę.
Tylko jedną.
– Ale… –
Tym razem nie tyle wyszeptała, co bezradnie poruszyła wargami, bezskutecznie
próbując się odezwać. – Zapomnisz. Ty…
– Jebać to!
– rzucił gniewnie. Nigdy dotąd nie słyszała, żeby jego głos brzmiał w ten
sposób. – Słyszysz? Jebać. Skoro to jedyny sposób, żebym znów cię zobaczył,
dzieciaku. Wiem, że znajdziesz sposób, żeby znów okręcić mnie sobie wokół
palca, więc tych kilka wspomnień to żadna strata… Będziesz pamiętać za nas
oboje. Co ty na to, kochanie?
Żadna
strata… Kiedy mówił o tym w ten sposób, to faktycznie wydawało się
proste. Mogła spróbować wszystko naprawić – zacząć od nowa, z czystą kartą
i wiedzą, która umożliwiłaby jej uniknięcie przynajmniej kilku zgonów.
Mogłaby spróbować rozegrać wszystko inaczej, być może lepiej, chociaż co do
tego nie miała pewności. Biorąc pod uwagę to, jak często ginęła, nie należała
do najszczęśliwszych osób na ziemi.
– Hej… –
wtrącił nieśmiało Flowey, ale zarówno ona, jak i Sans go zignorowali.
– Proszę,
kochanie… Wątpisz w to, że znowu do mnie dotrzesz? – Tym razem szkielet
próbował się z nią droczyć, a przynajmniej takie miała wrażenie.
W tamtej chwili już niczego nie była pewna, zwłaszcza jeśli to jakkolwiek
łączyło się z emocjami. – Daj mi tę jedną szansę. Obiecuję, że pozwolę ci
odejść, jeśli znowu wszystko zepsujemy, ale…
– Ej, mamy
problem! – odezwał się ponownie Flowey.
Tym razem
podniósł głos, chociaż to i tak nie miało znaczenia. Frisk aż wzdrygnęła
się, kiedy usłyszała huk – silne uderzenie w coś, co być może było
zamkniętymi drzwiami, chociaż równie dobrze mogła się mylić. Gdziekolwiek się
znajdowali, przestali być bezpieczni – i to na dodatek z jej winy,
skoro przez cały ten czas ich opóźniała. Musiała działać i to teraz,
a skoro dotarcie do bariery i pozostałych dusz przynajmniej na razie
nie wchodziło w grę…
Zdecydowała.
Poznajmy się jeszcze
raz…
Opowiadanie stworzone na potrzeby eventu zorganizowanego przez Handlarza Iluzji, z myślą o drugich urodzinach Undertale . Do przeczytania również w TYM zbiorze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz