9/16/2019

„W imię miłości mogła poświęcić wszystko”

– To będzie coś niezwykłego – zapowiedział Gabriel, ściskając jej dłoń. Na jego ustach błąkał się ten złośliwy, ironiczny uśmieszek, który doprowadzał ją do szału, ale i bez którego nie wyobrażała sobie tej niezwykłej istoty. – Powiedz mi szczerze, Zoey… Ufasz mi?
Czy ufała…? Oczywiście! Było to jednak istne szaleństwo, by czuć coś podobnego do tego mrocznego anioła, który nie miał zupełnie nic wspólnego z niebiańskim posłannikiem Boga z Biblii. Kruczoczarne włosy mocno kontrastowały z jego nienaturalnie bladą karnacją, metaliczne oczy spoglądały na nią z rozbawieniem, jakby doskonale wiedział, co chodziło jej po głowie.
No właśnie – sarkazm, cynizm, ironia… To były jego nieodłączne atrybuty. Jego charakter potrafił doprowadzić ją do szału, ale ten cholerny manipulator zawsze był w stanie ją obłaskawić. Próbowała  być silna – naprawdę! – ale wtedy on nagle znajdował się tuż obok niej, dosłownie twarz przy twarzy, a jej silna wola momentalnie wyparowywała, niczym powietrze z uszkodzonego balonu. Swoją drogą, było to dobre porównanie, sama bowiem prawie natychmiast wiotczała pod hipnotyzującym spojrzeniem tych ciemnych oczu, zapominając za co właściwie była na niego zła.
– Przecież wiesz – szepnęła w odpowiedzi na jego pytanie. Raptownie spoważniał, po czym z uwagą zmierzył ją wzrokiem.
– Bardzo niedobrze – stwierdził.
Nigdy nie potrafiła zrozumieć tych jego nagłych zmian nastroju. Ale może tacy jak on już tam mieli? Gabriel bowiem był niezwykły nie tylko pod względem charakteru. Chwilami czuła się przy nim taka… zwyczajna. Zwyczajna i bardzo głupia, nieraz bowiem nie potrafiła pojąć, co nim kierowało. Wewnętrznie sprzeczny – tak mogłaby o nim powiedzieć. Próbowała zrozumieć jak czuje się postawiony między instynktem a uczuciem, sercem a zrozumieniem, tym co słuszne a co nieznane, ale to okazało się ponad jej możliwości.
Może by pojąć takie rzeczy, trzeba było być bezgranicznie zakochanym w śmiertelniku wampirem?
Po dziś dzień nie rozumiała jak w ogóle do tego doszło. On po prostu pojawił się w jej życiu i z czasem stał się nieodłączną jego częścią. I uratował ją, to też odgrywało tu ważną rolę. Teraz czuła, że mogłaby jeszcze tysiąc razy iść tą zapomnianą przez Boga uliczką, gdyby to stanowiło gwarancję tego, że Gabriel nigdy jej nie opuści.
A zaczęło się pewnego grudniowego wieczoru, kiedy wracała od koleżanki. Choć zegar wskazywał zaledwie osiemnastą, było ciemno i zimno. Zawsze kiedy wspominała ten dzień, czuła chłód lodowatych smagnięć wiatru i śniegu, z którymi musiała się wtedy zmierzyć. Wpadła wtedy na idiotyczny pomysł znacznego skrócenia sobie drogi powrotnej i skręciła w jedną z bocznych, opustoszałych uliczek. W pierwszej chwili była z siebie naprawdę zadowolona – stojące po obu stronach budynki, choć brudne i wyniszczone, dawały idealną ochronę przed fatalnymi warunkami atmosferycznymi.
Zoey mimo wszystko nie była głupia. Szła szybkim, pewnym krokiem, chcąc jak najszybciej pokonać nieszczęsną uliczkę i wrócić na znajomą trasę, która prowadziła już prosto do jej domu. Nikt jednak nie był w stanie przewidzieć kaprysów przyszłości – niejednokrotnie niepojętych i różnych od snutych planów.
Kiedy zorientowała się, że ktoś za nią idzie? O wiele zbyt późno, gdy jednak obejrzała się przez ramię i zobaczyła tego mężczyznę – wysokiego, w długim płaszczu  i z rudymi, przetłuszczonymi włosami – od pierwszej chwili wiedziała, że była w niebezpieczeństwie. Przyśpieszyła, a po chwili ciało zareagowało szybciej niż umysł i szybkim krok przeszedł w bieg. Może to stres, a może po prostu przeznaczenie sprawiło, że kolejny raz wybrała złą drogę. Uświadomiła to sobie w chwili, w której tuż przed nią wyrosła wieńcząca ślepą uliczkę, gładka ściana.
Rudowłosy mężczyzna wciąż był za nią, zdyszany przez konieczność gonitwy, ale też bez wątpienia usatysfakcjonowany. Był świadom, że odciął jej drogę ucieczki; już wolniejszym, ale wciąż energicznym krokiem zbliżył się do swojej ofiary, z niepokojącym uśmiechem na nieogolonej twarzy. Zoey po prostu wyczuła, że skrzywdził ją wielokrotnie wcześniej i nie zawahała się dopuścić tego ponownie.
Wtedy właśnie pojawił się Gabriel. Jedynie raz widziała go w takim stanie – dokładnie tego pierwszego dnia. Wtedy naprawdę przypominał istotę, którą był – z gniewem, wręcz furią, wypisaną na twarzy, gdy z nadludzką szybkością rzucał się na jej niedoszłego oprawcę, niczym wygłodzony łowca
Zoey nigdy nie rozpamiętywała tego, co było później. Sęk w tym, że gdy Gabriel wyrwał się z szaleńczego amoku i dostrzegł ją kulącą się pod ścianą… Kiedy na siebie po raz pierwszy spojrzeli, stało się coś, czego nie potrafili wyjaśnić. A potem już żadne z nich nie było w stanie odejść.
Nie rozumiała tego. Gabriel był nieziemski, więc oczywiście, że się w nim zakochała, ale on w niej…? Co niezwykłego było w zwykłej ludzkiej dziewczynie o przeciętnej urodzie, czarnych lokach i oczach o niezdecydowanej barwie – ni to zielonych, ni niebieskich…?
Dziewczyna podskoczyła gwałtownie, słysząc szum oceanu. Z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że stoi na krawędzi klifu i dopiero napotkawszy rozbawione spojrzenie Gabriela, pojęła, że ich przeniósł. To była jakaś dziwna umiejętność takich jak on – dematerializowanie i materializowanie się w dowolnym miejscu. Już nieraz robił to z nią, ale nadal nie potrafiła przyzwyczaić się do tych niezwykłych zdolności.
– Mówiłem, że to będzie coś niezwykłego – przypomniał, postanawiając nie komentować jej reakcji, choć wyraźnie miał na to ochotę.
Widok faktycznie był niesamowity. W bladym świetle rozsianych po nocnym niebie gwiazd, ocean wydawał się niemalże srebrny. Woda pieniła się, raz po raz lekko uderzając o ścianę klifu. Chłodny wiatr niósł ze sobą słonawy zapach morskiej toni.
– Przychodzę tu zawsze, kiedy muszę coś przemyśleć. Zwłaszcza odkąd poznałem ciebie i nachodzą mnie wątpliwości czy to wszystko jest słuszne. – Gabriel przerwał ciszę. Jego szept idealnie wpasowywał się w panującą dookoła atmosferę; słowa zdawały się być niemal widoczne i owijać się wokół Zoey.
– To ma sens i jest jak najbardziej słuszne – oświadczała, zakładając za ucho kosmyk włosów, który opadł jej na twarz.
Gabriel przez dłuższą chwilę milczał. Usiadł na ziemi, spuszczając nogi w dół klifu i w skupieniu wpatrując się w przestrzeń. Zoey po chwili wahania przycupnęła przy nim.
– Ma i nie ma, jest i nie jest – stwierdził. – Wiem, że gdybym odszedł, oboje bylibyśmy nieszczęśliwi. Sam bym to zniósł, nigdy jednak nie chciałbym zranić ciebie. Z drugiej jednak strony…
– Gabrielu! – zaoponowała, bo zawsze, kiedy rozważał ich przyszłość, bała się, że w końcu zdecyduje się ją opuścić.
– Wiesz przecież, że instynkt jest silny. A przy tobie przestaję się kontrolować. Idę na żywioł, bez zastanowienia, a to kiedyś doprowadzi do tragedii. To będzie gorsze niż rozstanie. Wydaje mi się, że mniejszym złem będzie…
– Gabriel! – powtórzyła, bo czasami to pomagało.
Spojrzał na nią z bólem w oczach.
– Więc co proponujesz? – zapytał.
Zacisnęła usta. Wiedziała, że tym razem nie żartował. Powiedziała więc to, co męczyło ją od dawna:
– Zmień mnie.
W imię miłości mogła poświęcić wszystko.
Nawet własne życie.
Ojej, co ja znalazłam… To krótkie opowiadanko powstało już chyba z dekadę temu, kiedy brałam udział w konkursie literackim „Uruchom swoją wyobraźnię”. Miałam raptem dwie albo trzy godziny, by na spontanie stworzyć coś pod podany temat. Kto mnie zna, raczej nie będzie zaskoczony, że zdecydowałam się na „W imię… mógł/mogła poświęcić wszystko”, no i… powstało to. Swoją drogą, jakimś cudem doczekałam się nawet wyróżnienia.
W tekście nie zmieniłam nic, co najwyżej lekko poprawiłam miejsca, które językowo mi zgrzytały. Jak widać już wtedy w głowie był mi Gabriel, choć wtedy LITT jeszcze raczkowało, o ile w ogóle już je planowałam. Za to na pewno miałam w głowie Forever you said – dematerializujące się wampiry tak bardzo…

2 komentarze: