– To będzie coś niezwykłego –
zapowiedział Gabriel, ściskając jej dłoń. Na jego ustach błąkał się ten
złośliwy, ironiczny uśmieszek, który doprowadzał ją do szału, ale i bez
którego nie wyobrażała sobie tej niezwykłej istoty. – Powiedz mi szczerze, Zoey…
Ufasz mi?
Czy ufała…?
Oczywiście! Było to jednak istne szaleństwo, by czuć coś podobnego do tego mrocznego
anioła, który nie miał zupełnie nic wspólnego z niebiańskim posłannikiem
Boga z Biblii. Kruczoczarne włosy mocno kontrastowały z jego
nienaturalnie bladą karnacją, metaliczne oczy spoglądały na nią z rozbawieniem,
jakby doskonale wiedział, co chodziło jej po głowie.
No właśnie –
sarkazm, cynizm, ironia… To były jego nieodłączne atrybuty. Jego charakter potrafił
doprowadzić ją do szału, ale ten cholerny manipulator zawsze był w stanie
ją obłaskawić. Próbowała być silna –
naprawdę! – ale wtedy on nagle znajdował się tuż obok niej, dosłownie twarz
przy twarzy, a jej silna wola momentalnie wyparowywała, niczym powietrze z uszkodzonego
balonu. Swoją drogą, było to dobre porównanie, sama bowiem prawie natychmiast
wiotczała pod hipnotyzującym spojrzeniem tych ciemnych oczu, zapominając za co właściwie
była na niego zła.
– Przecież
wiesz – szepnęła w odpowiedzi na jego pytanie. Raptownie spoważniał, po
czym z uwagą zmierzył ją wzrokiem.
– Bardzo niedobrze
– stwierdził.
Nigdy nie
potrafiła zrozumieć tych jego nagłych zmian nastroju. Ale może tacy jak on już
tam mieli? Gabriel bowiem był niezwykły nie tylko pod względem charakteru.
Chwilami czuła się przy nim taka… zwyczajna. Zwyczajna i bardzo głupia,
nieraz bowiem nie potrafiła pojąć, co nim kierowało. Wewnętrznie sprzeczny – tak
mogłaby o nim powiedzieć. Próbowała zrozumieć jak czuje się postawiony
między instynktem a uczuciem, sercem a zrozumieniem, tym co słuszne a co
nieznane, ale to okazało się ponad jej możliwości.
Może by pojąć
takie rzeczy, trzeba było być bezgranicznie zakochanym w śmiertelniku
wampirem?
Po dziś
dzień nie rozumiała jak w ogóle do tego doszło. On po prostu pojawił się w jej
życiu i z czasem stał się nieodłączną jego częścią. I uratował ją, to
też odgrywało tu ważną rolę. Teraz czuła, że mogłaby jeszcze tysiąc razy iść tą
zapomnianą przez Boga uliczką, gdyby to stanowiło gwarancję tego, że Gabriel
nigdy jej nie opuści.
A zaczęło
się pewnego grudniowego wieczoru, kiedy wracała od koleżanki. Choć zegar
wskazywał zaledwie osiemnastą, było ciemno i zimno. Zawsze kiedy
wspominała ten dzień, czuła chłód lodowatych smagnięć wiatru i śniegu, z którymi
musiała się wtedy zmierzyć. Wpadła wtedy na idiotyczny pomysł znacznego skrócenia
sobie drogi powrotnej i skręciła w jedną z bocznych, opustoszałych
uliczek. W pierwszej chwili była z siebie naprawdę zadowolona – stojące
po obu stronach budynki, choć brudne i wyniszczone, dawały idealną ochronę
przed fatalnymi warunkami atmosferycznymi.
Zoey mimo
wszystko nie była głupia. Szła szybkim, pewnym krokiem, chcąc jak najszybciej
pokonać nieszczęsną uliczkę i wrócić na znajomą trasę, która prowadziła
już prosto do jej domu. Nikt jednak nie był w stanie przewidzieć kaprysów
przyszłości – niejednokrotnie niepojętych i różnych od snutych planów.
Kiedy
zorientowała się, że ktoś za nią idzie? O wiele zbyt późno, gdy jednak obejrzała
się przez ramię i zobaczyła tego mężczyznę – wysokiego, w długim
płaszczu i z rudymi, przetłuszczonymi
włosami – od pierwszej chwili wiedziała, że była w niebezpieczeństwie.
Przyśpieszyła, a po chwili ciało zareagowało szybciej niż umysł i szybkim
krok przeszedł w bieg. Może to stres, a może po prostu przeznaczenie
sprawiło, że kolejny raz wybrała złą drogę. Uświadomiła to sobie w chwili,
w której tuż przed nią wyrosła wieńcząca ślepą uliczkę, gładka ściana.
Rudowłosy
mężczyzna wciąż był za nią, zdyszany przez konieczność gonitwy, ale też bez
wątpienia usatysfakcjonowany. Był świadom, że odciął jej drogę ucieczki; już
wolniejszym, ale wciąż energicznym krokiem zbliżył się do swojej ofiary, z niepokojącym
uśmiechem na nieogolonej twarzy. Zoey po prostu wyczuła, że skrzywdził ją wielokrotnie
wcześniej i nie zawahała się dopuścić tego ponownie.
Wtedy
właśnie pojawił się Gabriel. Jedynie raz widziała go w takim stanie –
dokładnie tego pierwszego dnia. Wtedy naprawdę przypominał istotę, którą był – z gniewem,
wręcz furią, wypisaną na twarzy, gdy z nadludzką szybkością rzucał się na
jej niedoszłego oprawcę, niczym wygłodzony łowca
Zoey nigdy
nie rozpamiętywała tego, co było później. Sęk w tym, że gdy Gabriel wyrwał
się z szaleńczego amoku i dostrzegł ją kulącą się pod ścianą… Kiedy
na siebie po raz pierwszy spojrzeli, stało się coś, czego nie potrafili wyjaśnić.
A potem już żadne z nich nie było w stanie odejść.
Nie
rozumiała tego. Gabriel był nieziemski, więc oczywiście, że się w nim
zakochała, ale on w niej…? Co niezwykłego było w zwykłej ludzkiej
dziewczynie o przeciętnej urodzie, czarnych lokach i oczach o niezdecydowanej
barwie – ni to zielonych, ni niebieskich…?
Dziewczyna
podskoczyła gwałtownie, słysząc szum oceanu. Z zaskoczeniem uświadomiła
sobie, że stoi na krawędzi klifu i dopiero napotkawszy rozbawione
spojrzenie Gabriela, pojęła, że ich przeniósł. To była jakaś dziwna umiejętność
takich jak on – dematerializowanie i materializowanie się w dowolnym
miejscu. Już nieraz robił to z nią, ale nadal nie potrafiła przyzwyczaić
się do tych niezwykłych zdolności.
– Mówiłem,
że to będzie coś niezwykłego – przypomniał, postanawiając nie komentować jej
reakcji, choć wyraźnie miał na to ochotę.
Widok
faktycznie był niesamowity. W bladym świetle rozsianych po nocnym niebie
gwiazd, ocean wydawał się niemalże srebrny. Woda pieniła się, raz po raz lekko
uderzając o ścianę klifu. Chłodny wiatr niósł ze sobą słonawy zapach morskiej
toni.
–
Przychodzę tu zawsze, kiedy muszę coś przemyśleć. Zwłaszcza odkąd poznałem
ciebie i nachodzą mnie wątpliwości czy to wszystko jest słuszne. – Gabriel
przerwał ciszę. Jego szept idealnie wpasowywał się w panującą dookoła
atmosferę; słowa zdawały się być niemal widoczne i owijać się wokół Zoey.
– To ma
sens i jest jak najbardziej słuszne – oświadczała, zakładając za ucho kosmyk
włosów, który opadł jej na twarz.
Gabriel
przez dłuższą chwilę milczał. Usiadł na ziemi, spuszczając nogi w dół
klifu i w skupieniu wpatrując się w przestrzeń. Zoey po chwili
wahania przycupnęła przy nim.
– Ma i nie
ma, jest i nie jest – stwierdził. – Wiem, że gdybym odszedł, oboje
bylibyśmy nieszczęśliwi. Sam bym to zniósł, nigdy jednak nie chciałbym zranić
ciebie. Z drugiej jednak strony…
– Gabrielu!
– zaoponowała, bo zawsze, kiedy rozważał ich przyszłość, bała się, że w końcu
zdecyduje się ją opuścić.
– Wiesz
przecież, że instynkt jest silny. A przy tobie przestaję się kontrolować.
Idę na żywioł, bez zastanowienia, a to kiedyś doprowadzi do tragedii. To
będzie gorsze niż rozstanie. Wydaje mi się, że mniejszym złem będzie…
– Gabriel! –
powtórzyła, bo czasami to pomagało.
Spojrzał na
nią z bólem w oczach.
– Więc co proponujesz?
– zapytał.
Zacisnęła
usta. Wiedziała, że tym razem nie żartował. Powiedziała więc to, co męczyło ją
od dawna:
– Zmień
mnie.
W imię
miłości mogła poświęcić wszystko.
Nawet
własne życie.
Ojej, co ja znalazłam… To krótkie opowiadanko powstało już chyba z dekadę temu, kiedy brałam udział w konkursie literackim „Uruchom swoją wyobraźnię”. Miałam raptem dwie albo trzy godziny, by na spontanie stworzyć coś pod podany temat. Kto mnie zna, raczej nie będzie zaskoczony, że zdecydowałam się na „W imię… mógł/mogła poświęcić wszystko”, no i… powstało to. Swoją drogą, jakimś cudem doczekałam się nawet wyróżnienia.W tekście nie zmieniłam nic, co najwyżej lekko poprawiłam miejsca, które językowo mi zgrzytały. Jak widać już wtedy w głowie był mi Gabriel, choć wtedy LITT jeszcze raczkowało, o ile w ogóle już je planowałam. Za to na pewno miałam w głowie Forever you said – dematerializujące się wampiry tak bardzo…
No i już wtedy było widać że prawdziwa z Ciebie pisarka:3
OdpowiedzUsuńAww, dziękuję. <333
Usuń