Czuła to od
samego rana, marząc o zakopaniu się pod pościelą i przeczekaniu tak
do wieczora, bez konieczności wstawania z łóżka. Myśl o wyjściu na
zewnątrz przerażała, choć ciepło wpadających przez okno promieni słonecznych aż
zachęcało, by przejść się choćby i na krótki spacer. Wiosenna aura czyniła
wszystko wokół bardziej znośnym, wręcz przyjemnym, przez co siedzenie w domu
zaczynało jawić się jako prawdziwy grzech.
Mimo
wszystko Alice długo wahała się nad wyjściem, kilkukrotnie obracając w rękach
telefon i walcząc z potrzebą wybrania numeru Zoey. Niepotrzebnie obiecała
jej te wspólne zakupy. Przecież wiedziała, że to skończy się w ten sposób –
wątpliwościami i pośpiesznym szukaniem wymówki, byleby jednak nigdzie się nie ruszać.
Jak mogłaby spokojnie spacerować sobie po centrum handlowym, skoro w każdej
chwili…?
Nie chciała
o tym myśleć.
Nie miała pojęcia,
co ostatecznie skusiło ją, żeby zaryzykować. W zasadzie od rana miała
spokój, prawda? Może to dziwne napięcie tak naprawdę nie oznaczało niczego
złego, a ona była przewrażliwiona. Zoey miała rację, kiedy raz po raz
powtarzała, że izolowanie się od ludzi to zły pomysł. Alice tęskniła za
wspólnymi wyjściami i bliskością innych – za normalnością, którą mogła cieszyć się zaledwie rok wcześniej.
Cholerna
dorosłość. Przeklęte urodziny, które ściągnęły na nią coś, czego absolutnie nie
chciała. Gdyby przynajmniej ktoś wcześniej zapytał ją o zdanie, może to
wszystko nie byłoby aż takie frustrujące… Z drugiej strony, co by to
zmieniło, skoro tak naprawdę nie miała wyboru? Genów nie dało się oszukać i zdążyła się już o tym przekonać.
Dziewczyna
nerwowo zacisnęła palce wokół papierowego kubka z kawą. Nie żeby potrzebowała
kofeiny, by podnieść sobie ciśnienie, ale przyzwyczajenie okazało się silniejsze.
Raz po raz popijając wciąż parującą zawartość, przekroczyła próg centrum. Z zaciekawieniem
rozglądała się dookoła, zadziwiona spokojem, który panował w jej umyśle,
pomimo tego, że dookoła ludzie rozmawiali, śmiali się i w pośpiechu
zmierzali w swoje strony. Tak dawno z własnej woli nie znalazła
się w miejscu publicznym, że aż poczuła się przytłoczona nadmiarem bodźców.
Znów zawahała się, w pierwszym odruchu
cofając o krok i w pośpiechu szukając choć odrobiny wolnej
przestrzeni.
W porządku,
więc była tutaj. Co więcej, mimo wszystko czuła się dobrze, a świat jak na
razie się nie skończył. Chyba mogła uznać to za mały sukces, chociaż nie
przywykła chwalić dnia przed zachodem słońca. Dopiero miała zobaczyć się z Zoey,
więc zbyt wczesne świętowanie zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. To zamierzała
zostawić sobie na później, o ile faktycznie miała szansę, żeby…
Dokąd idziemy, Alice?
Poczuła, że
zimny dreszcz przebiega jej po plecach. Nie, nie, nie… Nie tutaj! Dłoń Alice nieznacznie zadrżała, przez co prawie wylała na siebie kawę. W ostatniej chwili powstrzymała
się przed poluzowaniem uścisku, by nie zmiażdżyć papierowego kubeczka.
Z bijącym
sercem ruszyła przed siebie, ignorując pobrzmiewające w głowie
pytanie. Na całe szczęście przez ostatnie miesiące niemalże do perfekcji
dopracowała panowanie nad emocjami – przynajmniej w kwestii mimiki i gestów,
bo w środku panikowała nie mniej, co i za pierwszym razem. Dlaczego?
Czemu tutaj? Jak powinna się zachować, żeby nie zrobić z siebie idiotki w miejscu
publicznym?
Zerknęła na
zegarek, chcąc upewnić się, ile jeszcze zostało jej czasu. Niecały kwadrans… Ale
mogła się założyć, że Zoey jak zwykle miała pojawić się wcześniej. Chciała,
żeby tak było – by mogły przyśpieszyć spotkanie i mieć to z głowy. W zasadzie
czuła, że powinna jak najszybciej wrócić do domu i wymyślić jakąś sensowną
wymówkę, ale nie chciała tego. Nie znowu, zwłaszcza że już odważyła się przyjść
do centrum, w myślach nastawiając na przyjemnie spędzony czas z przyjaciółką.
Może nie miało być aż tak idealnie, jak tego oczekiwała, ale przecież mogła to
wytrzymać, prawda? Wystarczyło, by udawała, że nic szczególnego nie miało
miejsca.
To nie
mogło być aż takie trudne…
Chyba.
Alice?
Zignorowała
naglący, bezcielesny szept. „A wal się!” – miała ochotę powiedzieć, ale ostatecznie
zadowoliła się milczeniem. W zamian upiła łyk kawy, zupełnie jakby w ten
sposób mogła usprawiedliwić przeciągającą się ciszę. Nie sądziła, żeby to zadowoliło
jej niechcianego towarzysza, ale co ją to obchodziło? Przecież nie musiał z nią
być akurat teraz!
Skierowała
się ku windom, chcąc zaoszczędzić choć trochę czasu. O ile się nie myliła,
kawiarenka, którą Zoey zaproponowała jako miejsce spotkania, znajdowała się na
czwartym piętrze. W obecnej sytuacji Alice zdecydowanie nie miała cierpliwości,
by biegać po całym centrum, szukać ruchomych schodów i zastanawiać nad
tym, czy przypadkiem mijający ją ludzie nie zauważyli w jej zachowaniu
czegoś niepokojącego. Chciała jak najszybciej znaleźć się na miejscu, w duchu
modląc o to, by Zo faktycznie przyszła przed czasem.
Podrygiwała
nerwowo, obserwując jak licznik nad windą powoli odlicza do zera. Wślizgnęła
się do środka, ledwo tylko drzwi się rozsunęły, po czym zajęła miejsce w kącie,
plecami opierając o ścianę. Kątem oka spojrzała na współpasażerów, ale
nie poświęciła im zbyt wiele uwagi. Zauważyła jedynie, że stojąca najbliżej
panelu z przyciskami kobieta, wcisnęła przycisk z czwórką. Dobrze,
więc nie będzie musiała o nic prosić, ani przepychać się pomiędzy ludźmi.
Tym lepiej, skoro milczenie nagle zaczęło jawić jej się jako coś na wagę złota.
Wbiła wzrok
w kubek z kawą, raz po raz przechylając go i obserwując, jak
resztki napoju obmywają ścianki. Czuła, że winda z delikatnym szarpnięciem
ruszyła, miarowym tempem zmierzając ku górze. Było w tym coś kojącego,
zresztą jak i w świadomości, że niedługo miała dotrzeć na miejsce. Za
chwilę zobaczy się z Zoey, a później…
Dlaczego mi nie odpowiadasz?! Alice!,
usłyszała i z wrażenia omal nie wypuściła kubka. Głos już nie tyle
się niecierpliwił, co wręcz żądał od niej uwagi. Zamierzasz mnie ignorować?
Czy to nie
było oczywiste? Czy nie mógł zrozumieć, że w takich miejscach potrzebowała
spokoju? „Do cholery, inni cię nie słyszą! Jestem jedyna!” – miała ochotę na niego
warknąć, ale przecież nie mogła sobie na to pozwolić. Nie w ciasnej
windzie, gdzie każdy mógł ją usłyszeć i dojść do wniosku, że całkiem już
postradała zmysły.
Kto wie,
może tak było? Może w końcu powinna to przyznać i poszukać pomocy,
przy odrobinie szczęścia znajdując wybawienie w jakichś cudownych tabletkach,
którymi regularnie mogłaby się naćpać.
Może wtedy
zamknąłby się na dobre.
Może…
NIE IGNORUJ MNIE!
Winda gwałtownie
szarpnęła i nagle się zatrzymała, na krótką chwilę wytrącając zaskoczoną
dziewczynę z równowagi. Światła zamigotały i zgasły; wnętrze windy w ułamku
sekundy pogrążyło się w niemalże egipskich ciemnościach. Ktoś chyba
krzyknął, a przynajmniej takie miała wrażenie, jednak kiedy rozejrzała się
dookoła, z przerażeniem uświadomiła sobie, że jest sama. Współpasażerowie
najzwyczajniej w świecie zniknęli, a może tak naprawdę nigdy ich nie
było – w tamtej chwili nie potrafiła tego stwierdzić.
W panice
rzuciła się ku panelowi, nerwowo wciskając kolejne przyciski. Nie świeciły się,
choć powinny – w końcu wcześniej widziała podświetlenie przy numerach
pięter, które wybrali pasażerowie. Na oślep próbowała znaleźć guzik, który
odpowiadał za wezwanie pomocy w razie awarii, ale w ciemnościach nie
potrafiła odnaleźć właściwego symbolu. Zresztą skoro panel najpewniej nie
działał, co by jej to dało? Była tutaj, całkiem sama, odcięta od zewnętrznego
świata i…
Coś
poruszyło się za jej plecami. Alice jęknęła, zamierając w bezruchu i niemalże
spazmatycznie łapiąc oddech. Wiedziała, że ktoś za nią stoi, dosłownie
przeszywając wzrokiem na wskroś. Co więcej, nie miała wątpliwości co do tego, kto to
jest, ale nie wyobrażała sobie, że mogłaby się odwrócić.
Nie zrobi tego.
Słodki Jezu, za żadne skarby…
– Spójrz na
mnie.
Tym razem
głos nie rozbrzmiał w jej głowie. Pierwszy raz słyszała go tak wyraźnie,
jakby przemawiająca osoba stała tuż obok niej, szepcąc wprost do ucha roztrzęsionej
Alice. Na policzku poczuła lodowaty oddech i…
Krzyknęła.
I pewnie
krzyczałaby dalej, gdyby ktoś nie chwycił ją za ramiona. Nagle doszedł ją inny
głos, zupełnie obcy i zaniepokojony. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do
płuc, po czym otworzyła oczy, spoglądając wprost na stojącego tuż przed nią
mężczyznę. Z pewnością spotkała go po raz pierwszy, a przynajmniej
tak pomyślała, póki nie uprzytomniła sobie, że widziała go pośród osób, wraz z którymi
wsiadała do ciasnej kabiny. Ledwo to do niej dotarło, zdołała zapanować nad sobą na
tyle, by skoncentrować się na poszczególnych słowach i zrozumieć, że wszystko
wróciło do normy – znów otaczali ją ludzie, a drzwi windy powoli się
rozsuwały, kiedy ta zatrzymała się na kolejnym piętrze.
– Proszę
pani… Proszę pani! – zaczął raz jeszcze stojący najbliżej mężczyzna. Alice
czuła, że wszyscy na nią patrzą, ale starała się o tym nie myśleć. –
Już w porządku. Jesteśmy na miejscu.
– J-ja… –
Zamrugała w oszołomieniu, po czym w pośpiechu odepchnęła zalegające
na jej ramionach dłonie. – Przepraszam – wymamrotała i zaczęła przepychać
się ku wejściu, korzystając z tego, że obecni w windzie ludzie
odsunęli się, by zrobić jej miejsce.
Na drżących
nogach dotarła do najbliżej stojącej ławki. Serce tłukło jej się w piersi
tak mocno, że okazało się to niemalże bolesne. Obraz raz po raz rozmazywał się Alice
przed oczami, ale starała się o tym nie myśleć, tak jak i próbowała za
wszelką cenę zignorować to, czego doświadczyła chwilę wcześniej.
Już
rozumiesz, prawda? Zrozumiałaś lekcję, Alice?, zapytał łagodnym, niemalże
uprzejmym tonem głos.
Spuściła
wzrok, wbijając go we własne dłonie. W którymś momencie upuściła kubek, wyłącznie po ciemnych plamach na spodniach poznając, że oblała się kawą. Zabawne, bo wcześniej
nawet tego nie zauważyła.
– Tak – szepnęła
tak cicho, że ledwo mogła samą siebie zrozumieć. Palce zacisnęła na krawędzi
ławki, próbując zapanować nad drżeniem. – Tak, rozumiem.
Nigdy więcej mnie nie ignoruj.
Wciąż świadoma
rozbrzmiewających w jej głowie słów, wyjęła telefon i wybrała numer
Zoey. Najwyższa pora, żeby uświadomić jej to, co Alice wiedziała od rana: że
nie przyjdzie.
Tekst powstał z myślą o grze „Pisz…”, zorganizowanej przez Handlarza Iluzji. Po więcej informacji zapraszam tutaj: KLIK.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz