„Cokolwiek by się nie stało,
nie puszczaj mnie…” – powtarzała w myślach niczym mantrę. Zaciskała
powieki równie mocno, co i palce wokół pomarszczonych dłoni babci. Próbowała
oddychać powoli, byleby uspokoić trzepoczące się w piersi serce, ale to
okazało się trudne. Choć od momentu przekroczenia granicy kręgu Maggie czuła
się bezpieczniej, rozsądek podpowiadał jej, że to tylko chwilowe rozwiązanie.
Ufała babci.
Inaczej sprawy miały się z tym, co podążało za nią od chwili, w której
obie poczyniły przygotowania do rytuału.
Czymś, co
musiało być obecne również teraz, nerwowo krążąc wokół kręgu.
Dłonie
Maggie zadrżały. Wzmocniła uścisk, choć ten i tak wydawał jej się zbyt
słaby. Czuła, że palce ma coraz bardziej wilgotne, jakby w każdej chwili
mogły wyślizgnąć się przytrzymującym ją ramionom.
– Gotowa? –
usłyszała jakby z oddali.
Nie.
Ale skinęła
głową. Nie odezwała się, nie ufając własnemu głosowi. Trwanie w ciszy
wydawało się prostsze, nawet jeśli nie ułatwiało zapanowania nad nerwami.
Wiedziała,
że już nie ma odwrotu. Zdawała sobie z tego sprawę od chwili, w której
zgodnie z instrukcjami babci wycinała wzory na świecach. Nieznacznie
uniosła powieki, przez zmrużone oczy spoglądając na najbliższy z płomyków.
O ile się nie myliła, wskazywał wschód. Ogień lśnił jasnym blaskiem,
płonął równo i spokojnie.
Do czasu.
Zmiana była ledwo zauważalna i przez moment Maggie pomyślała, że wszystko
sprowadzało się do jej wyobraźni. Widziała, że płomyk zadrżał – początkowo nieznacznie,
później tak gwałtownie, że niewiele brakowało, by zgasł. Wolała nie zastanawiać
się, co mogłoby się wtedy wydarzyć.
Skuliła się.
Pace zacisnęła mocniej wokół dłoni babci, z trudem panując nad siłą.
Spróbowała nad sobą zapanować, ale nagły niepokój skutecznie ją powstrzymał,
tak jak i wypowiadane melodyjnym szeptem słowa, które padły z ust kobiety.
Maggie uczyła się łaciny dość długo, by rozumieć najbardziej podstawowe zwroty,
ale żadne z tych rozbrzmiewających w kręgu nie brzmiał znajomo.
Zaniepokojona, w pośpiechu wyprostowała się niczym struna, próbując skupić
się na dalszym ciągu wypowiadanego zaklęcia, ale poszczególne słowa przemykały
przez jej umysł, nie pozostawiając po sobie ani śladu.
To inna
magia niż ta, którą praktykujemy na co dzień…
Zimny dreszcz
przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Nie mogła potwierdzić tych przypuszczeń, ale i tak
ją zaniepokoiły. Może w grę wchodził inny dialekt, a może magia potężniejsza
niż ta, którą Maggie zdążyła poznać – nie miała pewności.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której płomienie świec
znów zadrżały, a potem gwałtownie wystrzeliły ku górze. Aż wzdrygnęła się,
czując ciepło napierającego ognia. Dłonie w uścisku babci zadrżały, kiedy
odruchowo spróbowała je cofnąć, ale kobieta w porę powstrzymała wnuczkę
przed zrobieniem czegoś, czego obie mogłyby żałować.
Nie
puszczaj, nie puszczaj…, zaczęła powtarzać w myślach niczym mantrę. Uczepiła
się tej myśli, jednak prawie natychmiast uwagę Maggie przyciągnęło coś innego.
Krąg
zapłonął. Sól zajęła się ogniem, choć to samo w sobie wydało się
dziewczynie niedorzeczne. Nie tego uczyła się jako dziecko. Wiedziała, że solą
można ugasić pożar, nie go podsycić, a jednak…
Klęczała w kręgu
ognia. Wystarczył ułamek sekundy, by płomienie wystrzeliły ku niebu,
rozpraszając noc i odcinając drogę ucieczki. Ciepło przybrało na sile,
wydając się napierać ze wszystkich stron jednocześnie. Gdzieś po drugiej
stronie płomieni Maggie dostrzegła coś, co – była gotowa to przysiąc! –
przypominało poruszające się cienie.
Coś tam
było. Coś na nich czekało…
Z trudem
zaczerpnęła tchu. Miała wrażenie, że na pierś napiera jej jakaś niewidzialna
siła, skutecznie utrudniając swobodne oddychania. Trwała w samym środku
płomieni, coraz bardziej się dusząc i już nie rozumiejąc niczego z tego,
co działo się wokół niej.
Cienie krążyły.
Gdyby tylko zgasły płomienie, nie wahałyby się nawet przez moment.
Trzask
ognia mieszał się z przyśpieszonym oddechem przerażonej dziewczyny i wciąż
rozbrzmiewającą inkantacją. Wciąż nie rozumiała słów, przez co tym wyraźniej
usłyszała te, które jednak okazały się przeznaczone dla jej uszu – ciche i błagalne.
– Pamiętaj,
co mi obiecałaś, Maggie.
A potem wszystko zniknęło, kiedy straciła przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz