10/03/2020

3. Runy

– Przynieś świece, Maggie.

– Tak, babciu.

Posłusznie pochyliła się do porzuconej na ziemi torby. Starała się ignorować nieprzyjemny, napierający ze wszystkich stron chłód, ale i tak wciąż się trzęsła, kiedy przemarzniętymi dłońmi pochwyciła niewielki pakunek.

Rozwinęła papier, w który zapakowano świece – te same, które zgodnie z poleceniem babci kupiła zaledwie kilka godzin wcześniej, podczas powrotu ze szkoły – po czym zwróciła się ku starszej kobiety.

Stały w samym sercu lasu, w miejscu, w którym nikt nie miał prawa ich dostrzec. Maggie nie potrafiła zliczyć jak wiele razy pokonywała tę trasę jako dziecko, za każdym razem w towarzystwie osoby, którą kochała bardziej niż kogokolwiek innego. Mimo wszystko nawet zaufanie, którym darzyła staruszkę, nie pozwoliło jej poczuć się swobodnie.

Nie tej nocy. Czuła w powietrzu coś, czego nie potrafiła nazwać, a co niezmiennie przyprawiało ją o gęsią skórkę.

Już kiedy szła do sklepu po świece miała wrażenie, że ktoś ją obserwował. Przez całą drogę raz po raz oglądała się przez ramię, jednak każdorazowo odkrywała, że nikt jej nie towarzyszył. W chwili, w której wyciągnęła dłonie, by podać babci świece, poczucie bycia obserwowaną powróciło i to ze zdwojoną siłą.

– Nie odwracaj się – poleciła szorstko kobieta.

Maggie zesztywniała, mimowolnie wzdrygając się w odpowiedzi na te słowa. Zacisnęła dłonie w pięści. Nie odważyła się sprzeciwić, choć spokojne stanie i ignorowanie spojrzenia, które dosłownie wwiercało się w jej plecy, okazało się prawdziwym wyzwaniem.

Próbowała skupić się na tym, co działo się wokół niej. W ciszy obserwowała ruchy babci, kiedy ta z zaskakującą jak na swój wiek gracją przyklękła na ziemi. Maggie dostrzegła zarys okręgu, który przez ostatnie minuty z niezwykłą starannością kobieta wysypywała z soli. Niewielkie kryształki miejscami ginęły pośród kępek zeschniętej trawy, ale dziewczyna nie wątpiła, że tam były.

Knoty zapłonęły ciepłym blaskiem, pozwalając Maggie dostrzec więcej szczegółów. Przykucnęła, jak urzeczona wpatrując się w płomień, podczas gdy babcia rozmieszczała kolejne świece na krawędziach okręgu, dokładnie w czterech punktach. I bez kompasu była pewna, że wyznaczały strony świata. Babcia nigdy się nie myliła.

Na ustach staruszki pojawił się cień uśmiechu.

– Dobrze się spisałaś, kochaniutka – pochwaliła, ustawiając ostatnią świecę. Kciukiem potarła żłobienia, które w blasku płomyka dało się dostrzec na wosku. – Przygotowałaś się.

– Tak jak mnie uczyłaś – odparła cicho Maggie.

Wkroczyła do kręgu. Przysiadła u boku babci, wraz z nią obserwując rozstawione w równych odstępach świece. Z uwagą prześledziła wzrokiem symbole, które osobiście wyryła na ich powierzchni, przez cały wieczór starając się jak najlepiej odwzorować runy, o które została poproszona. Wciąż uczyła się ich znaczenia, ale wiedziała, że ich prawidłowe użycie było kluczowe. Gdyby się pomyliła…

Odrzuciła od siebie tę myśl. Patrząc na płonące świece, czuła wyłącznie ulgę. W zasadzie od chwili, w której przekroczyła granicę usypanego z soli kręgu, wcześniejsze wrażenia bycia obserwowaną zniknęło bezpowrotnie.

Gdyby się pomyliła, obie bardzo szybko doświadczyłyby konsekwencji jej błędu. Tym razem jednak się udało. Oczy w mroku zniknęły. Pozostało wyłącznie dziwne, niepokojące wspomnienie niedoszłego niebezpieczeństwa.

– Wciąż nie wiem, kto to może być – przyznała, nie odrywając wzroku od płomienia. – Przepraszam. Będę szukać, ale…

– Na razie się tym nie zadręczaj – przerwała babcia. – Porozmawiamy, kiedy będzie po wszystkim… Na razie chwyć mnie za ręce.

Natychmiast to zrobiła. Ciepłe palce zacisnęły się wokół jej własnych – dla odmiany zimnych i zesztywniałych. Spojrzenie niemalże całkowicie białych oczu spoczęło wprost na niej, aż nazbyt świadome.

Maggie zamknęła oczy.

– Zaczynajmy – usłyszała jakby z oddali. – Cokolwiek by się nie stało, nie puszczaj mnie… Słyszysz, Mag? Po prostu nie puszczaj.

– Ale…

– Jesteś moją jedyną nadzieją.

Zamilkła. Ucisk w gardle przybrał na sile, skutecznie utrudniając jej wykrztuszenie z siebie chociażby słowa.

– Postaram się – obiecała w końcu.

Ale nie miała pojęcia czy potrafi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz