Słuchanie płaczu drugiej osoby
okazało się trudniejsze, niż mogłaby podejrzewać. Niech to szlag…,
tłukło się w myślach Maggie, bo choć z jednej strony miała ochotę
przygarnąć dziewczynę do siebie i jakkolwiek ją uspokoić, jednocześnie korciło
ją, by odwrócić się na pięcie i uciec gdzieś daleko. Sama nie była pewna,
które z tych pragnień było odpowiedniejsze.
Znała tę
dziewczynę tylko z widzenia, a jednak od pierwszej chwili coś
ciągnęło ją właśnie do niej – rozdział przeczucia, znaku albo nagłego olśnienia,
którego tak bardzo potrzebowała. Jednego wieczoru siedziała sama w pokoju,
próbując odnaleźć się w szaleństwie, w które została wtrącona, by
następnego – zupełnym przypadkiem! – zacząć podejrzewać, do kogo powinna się
uda.
Wiedziała
jedynie, że jej towarzyszka miała na imię Lena. Co prawda Maggie wciąż nie
miała pewności jak połączyć ją z grą cieni w pokoju, duchem Veroniki
czy fazami księżyca, ale nie zamierzała wybrzydzać. To, że dziewczyna wydawała
się przerażona i wprost błagała ją o pomoc, również mówiło samo za
siebie.
Być może
jednak miała przed sobą kolejne wcielenie Veroniki. Nie miała pewności, czy w grę
wchodziło to, że ta nieświadomie błagała o pomoc nawet w bardziej… nadnaturalny
sposób, ale nie zamierzała się nad tym zastanawiać.
Kiedy tylko
Lena otrząsnęła się na tyle, by zacząć reagować na to, co działo się wokół
niej, Maggie podniosła ją z kolan. Dziewczyna nie zaprotestowała,
pozwalając poprowadzić się w głąb labiryntu uliczek i wydając się
przy tym nie zwracać uwagi ani na padający deszcz, ani na to, że towarzyszył
jej ktoś obcy. Zupełnie jakby było jej wszystko jedno. Coś w tej
obojętności przeraziło Maggie bardziej niż nagłym wybuchu histerycznego płaczu.
Ten przynajmniej mogła zrozumieć, a jednak…
Babcia.
Babcia będzie wiedziała.
Tej myśli
trzymała się przez większość czasu. Nie zamierzała przyjąć do wiadomości, że
została zostawiona samej sobie. Babcia by jej tego nie zrobiła, prawda? Jasne,
polegała na Maggie, ale to nie znaczyło, że nie zamierzała więcej się udzielać.
Naszyjnik z trzema
księżycami wydawał się płonąć pod ubraniem, całą powierzchnią przywierając do
ciała. Dziewczyna nie mogła pozbyć się wrażenia, że powoli się nagrzewał, choć
to równie dobrze mogło mieć związek z wciąż padającym deszczem. Może to
wyobraźnia płatała jej figle, próbując podsunąć jakiekolwiek sensowne źródło
ciepła. Wszystko wydawało się lepsze od przenikliwego, nie ustępującego nawet na
moment chłodu, który towarzyszył Maggie przy każdym kroku.
– N-nie mogę…
– usłyszała jakby z oddali. Lena mamrotała gorączkowo ze wzrokiem utkwionym
w ziemię. – Nie mogę… – powtórzyła.
– Jeszcze
trochę.
– Nie mogę –
padło w odpowiedzi.
– Niedługo
będziemy na miejscu – obiecała Maggie, kiedy wraz z Leną dotarły do przejścia
dla pieszych. Przystanęła, zmuszając dziewczynę do tego samego, by móc się
rozejrzeć. Czuła jak przemoczona peleryna klei jej się do ciała, przywierając
nań niczym druga skóra. – Niedługo będziemy…
Resztę jej
słów zagłuszył dziki, rozdzierający wrzask. Do Maggie z opóźnieniem
dotarło, że wyrwał się z gardła przytrzymywanej przez nią dziewczyny. W następnej
sekundzie – tak gwałtownie, że nawet gdyby spróbowała, nie miałaby szansy temu zapobiec
– Lena odepchnęła ją od siebie. Zatoczyła się, potknęła o krawędź szaty i jak
długa wylądowała na ziemi, boleśnie upadając na plecy.
Tuż nad nią
zamajaczył ludzkich rozmiarów kształt. To była Lena, ale w jej postawie i spojrzeniu
nie było już niczego ludzkiego. Maggie widziała to nawet w ciemnościach –
lśniące niezdrowo oczy, rozszerzone i wyrażające coś, czego nie potrafiła
nazwać. Postać nachylała się tuż nad nią, przemoczona i z klejącymi
się do policzków zmierzwionymi włosami. W tamtej chwili wyglądała jak
obłąkana.
– Prze… – zaczęła
drżącym głosem Maggie, uspokajającym gestem wyciągając przed siebie rękę, ale
nie miała okazji, żeby dokończyć.
Przerwał
jej inny dźwięk.
Gdzieś z oddali, coraz bardziej nabierając prędkości, nadjeżdżał samochód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz