10/15/2020

15. Ghoul

Przez chwilę wierzyła, że jest bezpieczna. Pozwalając prowadzić się tej dziewczynie, Maggie, naprawdę tak było. Czuła jej pewny uścisk, słuchała zapewnień i była bliska tego, żeby uznać, że wszystko w cudowny sposób się wyjaśni.

Pomimo tych nieustępujących kroków. Mimo trzepotu skrzydeł, poczucia bycia obserwowaną i pewności, że w ciemnościach znajdowało się coś, co czaiło się na nie obie.

A potem wszystko potoczyło się bardzo szybko i ciemność pochłonęła Maggie.

Lenę ogłuszył jej własny krzyk. Pamiętała, że krzyczała ile sił w płucach, próbując zrobić… cokolwiek. Chciała uciekać, ale ktoś ją trzymał, więc zaczęła walczyć. Szarpnęła się i wtedy zaciskające się wokół niej dłonie ustąpiły. Zastygła w bezruchu, gotowa do walki, ucieczki i… wszystkiego na raz, choć przecież było coś, co jeszcze musiała zrobić. Myślała o tym, gorączkowo miotając się na prawo i lewo, i szukając wzrokiem osoby, którą chciała zabrać ze sobą.

Właśnie wtedy zrozumiała, że to coś – czymkolwiek by nie było – dopadło Maggie. Niewiele brakowało, by kolana znów ugięły się pod ciężarem Leny, kiedy zrozumiała, że do tego doszło. Rzuciła się do ucieczki, niezdolna zmusić do żadnej sensowniejszej reakcji. Nie liczył się deszcz, przejmujący chłód ani to, że właśnie zostawiała na pastwę losu jedyną osobę, która mogła okazać się jej sprzymierzeńcem. Kiedy w grę wchodziło przeżycie, wszystkie te kwestie schodziły na dalszy plan.

Musiała uciekać. Teraz, zaraz.

Obawiała się, że Maggie mogłaby pociągnąć ją za sobą wprost w nieprzeniknioną ciemność.

Z trudem zwalczyła dziecinny odruch, nakazujący zasłonić uszy dłońmi. Cokolwiek, byleby nie musiała słyszeć nawoływania za plecami, kogoś wykrzykującego jej imię i… charkotu – tego zwierzęcego warknięcia, które nie wróżyło nic dobrego.

Pamiętała, że krzyk się urwał. Że powietrze wypełnił intensywny zapach krwi, kiedy to coś dopadło Maggie. Mogła tylko zgadywać, czym to było – wampirem, wilkołakiem czy ghoulem. Oczami wyobraźni widziała wyłaniające się w ciemności dłonie, chwytające ciało jej towarzyszki, by rozerwać je na kawałki. Niemalże słyszała przerażające, wyjęte żywcem z horroru dźwięki; to jak pazury zagłębiają się w ciele, by rozorać je, oddzielić mięso od kości i…

Czuła, że robi jej się niedobrze. Znów zapragnęła zacząć krzyczeć, ale rozsądek podpowiadał, że byłoby to najgorszym możliwym posunięciem. Jeśli to coś za nią podążało, musiała zgubić to jak najszybciej.

Ale przecież było tam od początku. Czaiło się, podążając za nią krok za krokiem, choć do tej pory pozostawało uśpione. Pojawiło się dopiero teraz, bo…

Dlaczego? Bo pojawiła się Maggie? Bo znalazła wybawienie? Mogła tylko zgadywać, co mogłoby się wydarzyć, gdyby wszystko nie przybrało najgorszego możliwego kierunku. Może gdyby się nie zawahała…

– Nie, nie… Nie mogę – wymamrotała gorączkowo. – Tak mi przykro, Maggie… Tak mi…

Chwyciła się za głowę, zakrywając uszy. Żałowała, że nie była w stanie biec i wstrzymywać oddechu. Wciąż czuła zapach krwi – metaliczny, nieprzyjemny i przyprawiający o mdłości. Wydawał się zbyt mocny i tak bardzo charakterystyczny…

Gwałtownie skręciła, boso wbiegając w kolejną uliczkę. Zwolniła, przez chwilę świadoma wyłącznie palenia w płucach. Dysząc ciężko, wzniosła rozpaloną twarz wprost ku deszczowemu niebu. Deszcz wciąż padał, mieszając się ze łzami… a może krwią…? Lena już sama nie była pewna.

Nie widziała przysłoniętego przez ciężkie chmury księżyca. Może gdzieś tam był, a może zniknął – nie miała pewności. Jedynie mimochodem pomyślała, że – prawie na pewno – dzień albo dwa wcześniej (… dlaczego ten moment wydawał się tak odległy…?) przeczytała gdzieś w internecie, że mieli już za sobą nów. Skoro tak, księżyc musiał gdzieś tam być, nawet jeśli wydawało się inaczej.

Nie miała pojęcia, że właśnie rozpoczęła się pierwsza kwadra.

I że wraz z nią zmieniało się wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz