10/11/2020

11. Sztylet

 

Skoro widziałaś Veronikę, a ona zostawiła dla ciebie wskazówkę… Musisz je zrozumieć.

Siedziała w pokoju rozświetlonym przez zaledwie jedną lampkę. Było późno, ale Maggie nie zwracała na to uwagi. Kuliła się na krześle przy biurku, raz po raz uderzając paznokciami o blat. Słowa babci powtarzały do niej raz za razem, prześladując ją równie mocno, co i poczucie, że w każdej chwili mogło wydarzyć się coś niedobrego.

Czuła chłód zdobiącego jej szyję łańcuszka. Raz po raz zaciskała wokół niego palce, po czym rozluźniała uścisk, by powstrzymać się przed instynktownym pragnieniem zerwania go z szyi. Wierzyła, że babcia kazała jej go nosić w konkretnym celu. W takim wypadku pozbycie się talizmanu mogłoby być najgłupszym, na co mogłaby się zdecydować.

Po wyjściu ze strychu potrzebowała chwili, by dojść do siebie i uporządkować sobie wszystko, co wiedziała. Przypomniała sobie te wersję historii Veroniki, którą znała. Wiedziała, że ta została zamordowana całe wieki temu, a wraz z jej śmiercią na ziemię zstąpiło najgorsze przekleństwo. Podobno od tego czasu co pewien czas odradzała się tylko po to, żeby kolejny raz napotkać ten sam równie marny koniec. Poza tym Maggie wiedziała, że miało to jakiś związek z fazami księżyca. Szaleństwo narastało, w miarę jak ten powoli pojawiał się na niebie, ostatecznie popychając kolejnego wybrańca do zamordowania nowego wcielenia Veroniki.

Dziewczyna westchnęła. W tak ubogiej wersji historia brzmiała jak marna bajka na dobranoc. Tak zresztą od zawsze ją traktowała – jako naprędce wymyśloną opowieść, która miałaby przekazywać jaką wartość. W tym wypadku mogłoby chodzić o uległość wobec przeznaczenia, choć nigdy wcześniej nie próbowała roztrząsać tej opowieści pod tym kątem.

Maggie zamknęła oczy, próbując przywołać szczegóły wizji, której doświadczyła. Księżyc był dość jasny w interpretacji, nie tylko dlatego że bezpośrednio wiązał się z Veroniką. Pamiętała również wieżę, z braku lepszych pomysłów decydując się utożsamić ją z tym, co ta symbolizowała w tarocie. Gwałtownie zmiany, wpływ na ludzki umysł… Zadrżała, zaniepokojona tą myślą. Znaczenie wydawało się pokrywać z tym, co już wiedziała, a to zdecydowanie nie brzmiało normalnie.

Wieża mówiła o zniszczeniu i odbudowywaniu wszystkiego, tym razem na mocniejszych fundamentach. O wyciąganiu wniosków. Czy powinna jakkolwiek odnieść to do powtarzającego się losu Veroniki?

– Dlaczego ja? – rzuciła bez przekonania w pustkę.

Nie otrzymała odpowiedzi. Nie żeby w ogóle na nią liczyła, ale dodatkowe wskazówki brzmiały jak dość przyjemna perspektywa. Na pewno nie obraziłaby się, gdyby Veronika – o ile faktycznie się z nią komunikowała – postanowiła podpowiedzieć jej coś więcej.

Wiedziała już, że kobieta przewidywała swoją śmierć na pierwszą kwadrę. Wcześnie, jeśli miała wierzyć temu, że szaleństwo postępowało wraz z księżycem. Z drugiej strony, skoro śmierć Veronki miała być tylko początkiem… Och, czego w takim razie powinna spodziewać się wraz z nadejściem pełni?

Wilkołaka. Albo najlepiej całego stada.

Parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. Z dwojga złego taka możliwość wcale nie brzmiała aż tak źle.

Skup się, nakazała sobie stanowczo. Wyjęła telefon, pośpiesznie wpisując odpowiednią fazę w wyszukiwarkę. Musiała sprawdzić to, co najważniejsze. Pierwsza kwadra wypada za… trzy dni.

Nieprzyjemny dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa Maggie.

Trzy dni.

Miała tak mało czasu, a jednak nie wiedziała kogo szukać –  Veroniki, która i tak określała swoją śmierć jako nieuniknioną, czy może od razu jej potencjalnego zabójcy.

– Pomóż mi – wymamrotała nerwowo, podrywając się ze swojego miejsca. Cienie zatańczyły na ścianie, kiedy zaczęła niespokojnie krążyć po pokoju. – Słyszysz? Za mało wiem.

Gdyby to było takie proste! Jeśli Veronika żyła, nie miała jak ingerować z zaświatów. W zasadzie Maggie nie miała pewności, jakim cudem ta w ogóle odezwała się podczas rytuału. Jak mogłaby pomagać jakiejkolwiek nekromantce, skoro nie potrzebowała takiego daru, by przemówić? O ile w ogóle zdawała sobie sprawę z tego, co ją czekało.

Co zrobiłaś, Veroniko…?

Tuż za jej plecami rozbrzmiał huk. Maggie podskoczyła, w pośpiechu zwracając się ku kątowi, skąd dobiegł ją hałas. Odetchnęła, dostrzegając uchyloną szafę i stos rzeczy, które zsunęły się z najwyższej półki, wypadając na zewnątrz. Podeszła bliżej, wywracając oczami na widok ubrań i kilku pustych wieszaków, które przy sprzątaniu rzuciła do środka, nie mając co z nimi zrobić.

A potem zamarła, dostrzegając na ścianie coś, co na moment wytrąciło ją z równowagi.

Cienie na ścianie tworzyły dziwny, pozornie nieregularny kształt. Maggie jak urzeczona wpatrywała się we własny kształt i jeden z wieszaków, który pod dziwnym kątem sterczał w jej kierunku.

Wyglądał jak ostrze. Jak wymierzony wprost w jej pierś sztylet.

Dostała swoją wskazówkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz