Księżyc wyróżniał się na tle nocnego nieba. Obmywał okolicę srebrzystym
blaskiem, tak intensywnym, że niemalże dało się poczuć na skórze jego moc.
W ciszy spoglądał z góry na uśpiony świat, wydobywając w mroku
to, czego nie powinny ujrzeć ludzkie oczy.
On jeden miał szansę dostrzec podążającą
brzegiem rzeki postać. Również Lena czuła się, jakby milczący satelita śledził
każdy jej ruch. Nie miała odwagi spojrzeć w górę, nie mogąc pozbyć się
wrażenia, że gdyby to zrobiła, dostrzegłaby coś, czego wcale nie chciała
widzieć.
Zachwiała się, z trudem utrzymując
w pionie. Metodycznie posuwała się naprzód, choć każdy kolejny krok
kosztował ją coraz więcej wysiłku. Działała jak na autopilocie, co prawda wciąż
brnąc przed siebie, ale w gruncie rzeczy nie mając żadnego celu, do
którego chciałaby dotrzeć.
Nawet nie zauważyła, kiedy nogi ostatecznie
odmówiły jej posłuszeństwa. Upadła na kolana, po chwili układając płasko na
ziemi.
Srebrzysty księżyc górował tuż nad nią,
bardziej niż wcześniej przypominając Lenie olbrzymie oko.
„Wiem, co zrobiłaś” – wydawał się komunikować.
Przez moment wręcz słyszała w głowie jak ktoś wypowiada te słowa.
Skrzywiła się. Przetoczyła się na bok, wtulając
twarz w wilgotną ziemię. Spojrzenie zwróciła ku mętnej, płynącej na
wyciągnięcie ręki rzeki, ale w łagodnym szumie strumyka nie było nic
kojącego.
– Sam mi kazałeś – wymamrotała, ale i te
słowa nie przyniosły jej ulgi.
Puste wymówki.
Przez chwilę była gotowa przysiąc, że gdzieś
z ciemności doszedł ją szyderczy śmiech.
– Przestań.
Ale w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby
słuchać. Księżyc pozostawał niewzruszony.
Lena jęknęła, w pośpiechu podrywając się
do siadu. Wbiła palce w ziemię, nerwowo ją rozgrzebując. Włosy opadły jej
na twarz, więc odgarnęła je niecierpliwym ruchem, ignorując to, że
w czarne kosmyki wplątały się grudki ziemi. To przestało mieć jakiekolwiek
znaczenie, kiedy spojrzała na swoje dłonie, pod warstwą brudu dostrzegając coś
jeszcze – zasychającą, ale wciąż świeżą krew.
– Sam mi kazałeś – powtórzyła, a potem
jęknęła żałośnie, wciąż nie będąc w stanie doszukać się w tych
słowach usprawiedliwienia. – Kazałeś… mi…
Przesunęła się bliżej rzeki, w pośpiechu
wsuwając dłonie do lodowatej wody. Nie zwróciła uwagi na gęsią skórkę, która
momentalnie pokryła całe jej ciało. Jedynie nieznacznie zadrżała, nim
w pełni zdołała zapanować nad dreszczami.
Nawet w półmroku widziała, że woda
zabarwiła się na czerwono. Mogła wskazać wyraźny kształt powiększającej się
plamy. Nerwowo potarła dłonie, próbując pozbyć się śladów ze skóry, ale krew
nie zamierzała tak po prostu ustąpić. Czerwień wciąż tam była, barwiąc nie
tylko wodę, ale również jej dłonie. Lena widziała ją nawet wtedy, gdy dla
pewności uniosła ręce, by lepiej im się przyjrzeć.
Och, nie… Nie, nie, nie…
Znów zaczęła pocierać dłonie. Trzymała je pod
powierzchnią tak długo, aż przestała odczuwać zimno. Poruszyła skostniałymi
palcami, ale krew wciąż tam była, niczym niezmywalne znamię, które ot tak nie
zamierzało ustąpić.
Gwałtownie wciągnęła powietrze przez usta.
Czuła również zapach krwi – metaliczny i nieprzyjemny, równie intensywny,
co i wtedy, gdy…
Co zrobiłaś, Leno?
Krzyknęła. Wrzask potoczył się echem, po czym
ucichł, niesłyszany przez kogokolwiek. Była tutaj sama – z krwią na rękach
i tylko jednym milczącym towarzyszem. Tym oraz świadomością czynu, który
popełniła zaledwie godzinę wcześniej.
– Kazałeś mi… – wyszeptała tak cicho, że równie
dobrze mogłaby tylko nieznacznie poruszyć wargami.
Księżyc nie odpowiedział. On po prostu patrzył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz