10/01/2020

1. Krew

Księżyc wyróżniał się na tle nocnego nieba. Obmywał okolicę srebrzystym blaskiem, tak intensywnym, że niemalże dało się poczuć na skórze jego moc. W ciszy spoglądał z góry na uśpiony świat, wydobywając w mroku to, czego nie powinny ujrzeć ludzkie oczy.

On jeden miał szansę dostrzec podążającą brzegiem rzeki postać. Również Lena czuła się, jakby milczący satelita śledził każdy jej ruch. Nie miała odwagi spojrzeć w górę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że gdyby to zrobiła, dostrzegłaby coś, czego wcale nie chciała widzieć.

Zachwiała się, z trudem utrzymując w pionie. Metodycznie posuwała się naprzód, choć każdy kolejny krok kosztował ją coraz więcej wysiłku. Działała jak na autopilocie, co prawda wciąż brnąc przed siebie, ale w gruncie rzeczy nie mając żadnego celu, do którego chciałaby dotrzeć.

Nawet nie zauważyła, kiedy nogi ostatecznie odmówiły jej posłuszeństwa. Upadła na kolana, po chwili układając płasko na ziemi.

Srebrzysty księżyc górował tuż nad nią, bardziej niż wcześniej przypominając Lenie olbrzymie oko.

„Wiem, co zrobiłaś” – wydawał się komunikować. Przez moment wręcz słyszała w głowie jak ktoś wypowiada te słowa.

Skrzywiła się. Przetoczyła się na bok, wtulając twarz w wilgotną ziemię. Spojrzenie zwróciła ku mętnej, płynącej na wyciągnięcie ręki rzeki, ale w łagodnym szumie strumyka nie było nic kojącego.

– Sam mi kazałeś – wymamrotała, ale i te słowa nie przyniosły jej ulgi.

Puste wymówki.

Przez chwilę była gotowa przysiąc, że gdzieś z ciemności doszedł ją szyderczy śmiech.

– Przestań.

Ale w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby słuchać. Księżyc pozostawał niewzruszony.

Lena jęknęła, w pośpiechu podrywając się do siadu. Wbiła palce w ziemię, nerwowo ją rozgrzebując. Włosy opadły jej na twarz, więc odgarnęła je niecierpliwym ruchem, ignorując to, że w czarne kosmyki wplątały się grudki ziemi. To przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, kiedy spojrzała na swoje dłonie, pod warstwą brudu dostrzegając coś jeszcze – zasychającą, ale wciąż świeżą krew.

– Sam mi kazałeś – powtórzyła, a potem jęknęła żałośnie, wciąż nie będąc w stanie doszukać się w tych słowach usprawiedliwienia. – Kazałeś… mi…

Przesunęła się bliżej rzeki, w pośpiechu wsuwając dłonie do lodowatej wody. Nie zwróciła uwagi na gęsią skórkę, która momentalnie pokryła całe jej ciało. Jedynie nieznacznie zadrżała, nim w pełni zdołała zapanować nad dreszczami.

Nawet w półmroku widziała, że woda zabarwiła się na czerwono. Mogła wskazać wyraźny kształt powiększającej się plamy. Nerwowo potarła dłonie, próbując pozbyć się śladów ze skóry, ale krew nie zamierzała tak po prostu ustąpić. Czerwień wciąż tam była, barwiąc nie tylko wodę, ale również jej dłonie. Lena widziała ją nawet wtedy, gdy dla pewności uniosła ręce, by lepiej im się przyjrzeć.

Och, nie… Nie, nie, nie…

Znów zaczęła pocierać dłonie. Trzymała je pod powierzchnią tak długo, aż przestała odczuwać zimno. Poruszyła skostniałymi palcami, ale krew wciąż tam była, niczym niezmywalne znamię, które ot tak nie zamierzało ustąpić.

Gwałtownie wciągnęła powietrze przez usta. Czuła również zapach krwi – metaliczny i nieprzyjemny, równie intensywny, co i wtedy, gdy…

Co zrobiłaś, Leno?

Krzyknęła. Wrzask potoczył się echem, po czym ucichł, niesłyszany przez kogokolwiek. Była tutaj sama – z krwią na rękach i tylko jednym milczącym towarzyszem. Tym oraz świadomością czynu, który popełniła zaledwie godzinę wcześniej.

– Kazałeś mi… – wyszeptała tak cicho, że równie dobrze mogłaby tylko nieznacznie poruszyć wargami.

Księżyc nie odpowiedział. On po prostu patrzył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz