1/06/2016

Rozdział XV

Już prawie pół godziny leżałam na łóżku w swoim pokoju, kartkując kolorowe czasopismo o modzie, które wcisnęła mi Alice, w nadziei, że tym samym zrekompensuje mi fakt „porwania” Jacoba. Chciała przynajmniej spróbować sprawdzić przyszłość, dlatego niechętnie wraz Jake’m przystaliśmy na jej uporczywe prośby – a właściwie to ja przystałam, a Jacob dla świętego spokoju się zgodził, żeby mnie nie rozczarować. Było w tym coś pocieszającego, bo kiedy zniknął w sypialni chochlika i Jaspera minę miał taką, jakby właśnie szedł na ścięcie.
 Byłam w stanie zrozumieć rozdrażnienie Alice, związane z niespójnymi wizjami albo całkowitym ich brakiem. Na swoim darze polegała jak ślepiec na białej lasce albo psu przewodniku i chociaż z trudem przywykła do tego, że nie widzi pół-wampirów i wilkołaków, i tak była na siebie za to zła. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że pluła sobie w brodę za to, że nie przewidziała ataku Elizabeth na mnie ani że nie była w stanie powiedzieć nam czegoś więcej na temat sytuacji w Volterze, ale – na litość Boską! – przecież nikt od niej tego nie wymagał. Atak zmiennokształtnej był jedną z sytuacji, w której jej dar musiał zawieść, a nawet gdyby nie imały go się ograniczenia związane z rasą, decyzja dziewczyny była tak spontaniczna, że moja kochana ciotka i tak pewnie nic by nie zobaczyła.
 Westchnęłam i odrzuciła na stolik nocny, po czym usiadła na łóżku wyprostowana. Żałowałem, że Alice nieświadomie przerwała Jake’owi i mi uroczy moment na ganku, ale nie mogłam mieć do o niej o to pretensji. Zresztą teraz największym moim problemem było wymyślenie, jak miałam się następnego dnia pokazać w szkole z siniakami pokrywającymi całą szyję. Nie zamierzałam pozwolić, żeby rodzice przez kolejny tydzień trzymali mnie w domu, skoro czułam się znakomicie – przemiana mimo wszystko nie była chorobą, a mnie już nic nie bolało. Jedynym problemem były właśnie obrażenia, które zawdzięczałam Elizabeth i które nie były przyjemne dla oka; nie chciałam przecież, żeby ktokolwiek pomyślał, że jestem z jakiejś patologicznej rodziny i zgotował moim bliskim kolejnych kłopotów.
 Z jednej strony nie znosiłam liceum, ale z drugiej miałam teraz motywację do tego, żeby koniecznie się tam pojawił. Pomiędzy pocałunkami, korzystając z tego, że jestem w znakomitym nastroju, Jacob pośpiesznie wyjaśnił mi, że Elizabeth zamierza nas obserwować w szkole, żeby przekonać się, że nikomu nie grodzi niebezpieczeństwo z naszej strony. To przypomniało mi, że przecież zmiennokształtna należy do uczniów naszej szkoły i ponownie odezwał się mój instynkt, nakazujący mi zrobić wszystko, byleby nie zostawić tej dziewczyny sam na sam z Jacobem. Nie chodziło przecież o to, że ukochanemu nie ufałam, wręcz przeciwnie – to intencji Elizabeth (Beth, jak powiedział o niej Jacob) nie byłam pewna.
 Rozwiązanie przyszło mi do głowy nagle. Zerwałam się z łóżka i w podskokach podbiegłam do szafy, otwierając ją na roścież i modląc się w duchu, żeby Alice tym razem nie zawiodła mnie, jeśli chodzi o ubrania. Pośpiesznie zaczęłam lustrować wzrokiem wszystkie półeczki z dodatkami, które ciotka wypełniła najróżniejszymi paskami, gumkami do włosów i innymi ozdobnikami, aż w końcu mój wzrok zatrzymał się na czymś, co wydało mi się najodpowiedniejsze: całym tuzinie różnokolorowych apaszek. W normalnym wypadku uznałabym, że Alice zdecydowanie przesadziła, w mojej sytuacji jednak nagle zapragnęłam chochlica wycałować.
 Chwyciłam pierwszą z brzegu – aksamitnie miękką, w kolorze głębokiej zieleni, bo miała najlepiej współgrać z moimi włosami – po czym pośpiesznie zamknęłam drzwi szafy, bo miałam idiotyczne wrażenie, że biedny mebel za chwilę rozleci się za sprawą tych wszystkich, w większości całkowicie zbędnych ubrań. Musiałam w końcu poprzeglądać rzeczy, które zgromadziły dla mnie ciotki, ale w tym momencie zupełnie nie miałam na to ochoty; sprzątanie spokojnie mogło zaczekać na lepszą okazję.
 Miałam wrócić do łóżka, kiedy usłyszałam ciche pukanie, a chwilę później drzwi do mojego pokoju się uchyliły. Obróciłam się, żeby zobaczyć kto przyszedł, a moje włosy zrobiły dokładnie to, czego oczekiwałam – dokładnie zakryły moją szyję. Aż nazbyt dobrze pamiętałam wzrok mamy, kiedy obserwowała moje gardło, dlatego wolałam nie dawać bliskim powodów do niepotrzebnego zamartwiania się.
 – Coś nie tak? – zapytałam, kiedy podchwyciłam odrobinę zaniepokojony wzrok stojącego w progu Carlisle’a. Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później dla pewności do mnie zajrzy, ale i tak rozczarowałam się odrobinę, bo miałam nadzieję, że to Jacob.
 – Wszystko jest w porządku – zapewnił mnie pośpiesznie, uśmiechając się do mnie. – Chcę się tylko upewnić, że dobrze się czujesz – wyjaśnił, mierząc mnie wzrokiem. Jego spojrzenie na moment zatrzymało się na mojej szyi i zrozumiałam, że mimo wszystko musiał już wcześniej zauważyć ślady. – Zdążyłaś zapolować? – zapytał, podchodząc bliżej i zamykając za sobą drzwi.
 Podeszłam do łóżka i usiadłam na nim, raz po raz składając i rozkładając apaszkę. Temat polowania i nieszczęsnego spotkania z Elizabeth bynajmniej nie był tym, który z radością chciałam omawiać.
 – Tak. Nic mi nie jest – powiedziałam z naciskiem, chcąc dać dziadkowi do zrozumienia, że nie mam zbytnio nastroju na roztrząsanie tego, co się wydarzyło. Skinął głową. – Alice dalej kontroluje przyszłość? – zapytałam, coraz bardziej żałując, że namówiłam Jacoba, żeby zgodził się jej pomóc.
 – Z Alice nie ma sensu się kłócić – przypomniał mi i to była najbardziej oczywista ze wszystkich odpowiedzi. No cóż, najwyraźniej musiałam się jeszcze trochę przemęczyć, próbując znaleźć sobie zajęcie. – Skoro wspominasz o Jacobie… Wspominał mi, że pierwsza reakcja Elizabeth na twój widok była trochę… – zawahał się, szukając odpowiedniego słowa – … gwałtowna – dokończył w końcu, a ja parsknęłam wymuszonym śmiechem, bo to było spore niedopowiedzenie.
 – Próbowała mnie udusić – przyznałam i machinalnie dotknęłam palcami obolałego miejsca.
 Doktor skinął głową i podszedł bliżej mnie, wyciągając dłoń, żeby odgarnąć mi włosy i odsłonić szyję. Westchnęłam i niechętnie odchyliłam głowę, żeby mógł obejrzeć ślady, nawet nie zdziwiona tym, że w jego złocistych tęczówkach pojawiła się troska.
 – Boli cię gardło? – zapytał, natychmiast siadając przy mnie i przybierając profesjonalny ton, który doskonale znałam. Zaprzeczyłam, nieco speszona tym, że po raz kolejny spoglądał na mnie jak na swoją pacjentkę. – Cóż, to tylko niepokojąco wygląda – stwierdził, ujmując mnie pod brodę i dokładnie oglądając moją szyję – ale za kilka dni powinno zniknąć. Trochę bardziej niepokojące jest to, co mówił Jacob na temat tego, że mogłaś uderzyć się w głowę – dodał, a ja powstrzymałam jęk frustracji.
 – Mówiłam już, że nic mi nie jest – przypomniałam. Nie miałam nic przeciwko temu, że Carlisle się o mnie troszczył; bardziej bałam się, że jednak zdecyduje się zostawić mnie w domu i nie pozwoli pójść do szkoły. – A Jacob jest jak zwykle przewrażliwiony – dodałam nieco buntowniczym tonem.
 Wampir jedynie uśmiechnął się, słysząc moje narzekanie.
 – W to nie wątpię, ale mimo wszystko lepiej byłoby tego nie bagatelizować. Więc jak to było z tym upadkiem? – zapytał i korzystając z tego, że wciąż trzymał dłoń na moim policzku, zachęcił mnie do spojrzenia sobie w oczy.
 – Trochę się poobijałam i to wszystko – przyznałam, wywracając oczami. Mogłam się spodziewać, że Jacob wyolbrzymi całe zajście tak, by zabrzmiało w jak najbardziej dramatyczny sposób, ale nie potrafiłam się na niego zezłościć.
 – Rozumiem. Spójrz, proszę, tutaj – polecił mi dziadek, mimo moich zapewnień wyjmując z kieszeni niewielką latareczkę i świecąc mi nią po oczach. Zmrużyłam oczy, żeby chociaż trochę łatwiej było mi znieść jasny blask. – Dobrze. A teraz śledź wzrokiem światło… – Przyglądał mi się przez moment, kiedy posłusznie wykonałam polecenie. Wyraźnie zadowolony z wyniku skinął głową i wyłączył latareczkę. Zamrugałam kilkukrotnie, żeby pozbyć się ciemnych plamek, które zatańczyły mi przed oczami. – Wszystko wydaje się być w porządku. Nie boli cię głowa? Chciałbym wykluczyć ewentualny wstrząs mózgu – wyjaśnił mi.
 – Naprawdę czuję się dobrze – powiedziałam z uporem, który chyba zaczynał go bawić. – Już nic mi nie jest. Poza tym chcę iść jutro do szkoły – dodałam pewnym tonem, bo musiałam go do swojego pomysłu przekonać.
 Spojrzał krótko na apaszkę, którą podczas badania rzuciłam na łóżko gdzieś za swoimi plecami, a w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Myślałam, że oszaleję, kiedy zamilkł na dłuższą chwilę, wyraźnie niepewny tego, czy powinien mi na to pozwolić.
 – Nessie… – Westchnął i ciągnął dalej, zanim zdążyłabym mu przerwać: – Jesteś pewna, kochanie, że dobrze się już czujesz? Byłaś w naprawdę złym stanie i nie jestem pewien, czy powinniśmy tak od razu ryzykować. Może powinnaś dać organizmowi trochę czasu na to, żeby się zregenerował – zasugerował mi, ostrożnie dobierając słowa.
 – Nie chcę! – zaprotestowałam. – Dziadku, sam mówiłeś, że już nic nie powinno mi być, bo jad zniknął. A ja czuje się już normalnie – przekonywałam, sięgając ponownie po apaszkę, żeby zająć czymś ręce. – Gardło też mnie nie boli, a zanim siniaki znikną, mogę je przecież czymś zakryć. Co prawda to nie jest najlepsze rozwiązanie, jeśli chodzi o WF, ale…
 – O gimnastyce na razie zapomnij – przerwał mi, ale po jego spojrzeniu poznałam, że udało mi się go przekonać. – Skoro tak bardzo się upierasz, nie będę cię zmuszał do siedzenia w domu, chociaż mimo wszystko…
 – Dziękuję!
 Tym razem to ja nie zamierzałam dać mu skończyć, pod wpływem impulsu wyciągając ręce, żeby z wdzięczności go uściskać. Przytulił mnie i krótko ucałował w czoło, szybko jednak od siebie odsunął, żeby móc dokończyć zdanie:
 – Poczekaj chwilę, Nessie. Ja naprawdę rozumiem, że już czujesz się dobrze – powiedział, spoglądając mi w oczy – ale nie zapominać, że ja wciąż nie mam pewności, czy już wszystko jest w porządku. Już ci mówiłem, że będę musiał powtórzyć badanie krwi, żeby się upewnić, czy oby na pewno jesteś zdrowa – przypomniał mi.
 Mój entuzjazm momentalnie zniknął, wyparty przez narastający niepokój. Spojrzałam na dziadka z niedowierzaniem, bo zdążyłam już zapomnieć o czekającym mnie zabiegu i teraz poczułam się osaczona. Zdawałam sobie sprawę, że badanie będzie konieczne, ale mimo wszystko spróbowałam znaleźć jakiś powód, dla którego powinien mi je darować albo trochę przesunąć w czas, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
 – Nie ma się czego bać – zapewnił mnie pośpiesznie Carlisle, dostrzegając niepokój w moim spojrzeniu. – Im szybciej będę miał wszystkie wyniki, tym lepiej  – usprawiedliwił się, w uspokajającym geście kładąc mi dłoń na ramieniu.
 Nic nie odpowiedziałam, nawet kiedy sięgnął po zapakowaną strzykawkę, która została na stoliku nocnym po tym, jak jeszcze podawał mi morfinę, żeby ulżyć mi podczas przemiany. Spięłam się cała i niechętnie pozwoliłam, żeby ujął moją rękę. Najchętniej zerwałabym się i uciekła, ale powstrzymywała mnie świadomość, że Carlisle chciał dla mnie dobrze, dlatego z lekkim oporem wyprostowałam ramię w łokciu i spróbowałam uciec wzrokiem gdzieś w bok, żeby nie patrzeć, ale i tak zauważyłam długość i grubość igły, którą przygotował.
 – Dziadku… – jęknęłam, kiedy poczułam, że na samą myśl o ukłuciu robi mi się niedobrze.
 Spojrzał na mnie, przerywając na moment próbę znalezienia najodpowiedniejszej żyły.
 – Co się dzieje? – zapytał, kładąc dłoń na moim policzku. – Strasznie pobladłaś… Czym się denerwujesz? – dodał łagodnie.
 – Zawsze byłam mało przytomna – wyjaśniłam cicho, nie mogąc oderwać wzroku od strzykawki. Dlaczego, do diabła, Alice musiała zabrać mi Jacoba akurat teraz?
 – Nessie… – Carlisle przygarnął mnie do siebie, chcąc mnie trochę uspokoić. – Postaram się zrobić to jak najdelikatniej, żeby nic nie zabolało – obiecał mi, całując mnie krótko w czoło. – Ja wiem, że to nie jest przyjemne, ale przecież gdyby nie było konieczne, nie nalegałbym – przypomniał, kołysząc -mnie miarowo.
 Wtuliłam się w niego, chcąc poczuć się pewniej i cały czas myśląc o tym, że dziadek nigdy by mnie nie skrzywdził. Poza tym kiedy pomyślałam o bólu przemiany, którego doświadczyłam dwukrotnie, doszłam do wniosku, że ukłucie jest niczym w porównaniu z cierpieniem, którego w tamtym momencie doznawałam. Żałowałam co prawda, że nie mogę poprosić wujka, żeby trochę mnie znieczulił, ale ufałam doktorowi, dlatego niepewnie pokiwałam głową i pozwoliłam, żeby mnie od siebie odsunął.
 – Dobrze, skarbie – pochwalił mnie dziadek, kiedy niepewnie wyciągnęłam rękę. Ponownie ujął mój nadgarstek, ale tak delikatnie, że prawie tego nie poczułam. – Zamknij oczy, Nessie. To potrwa tylko chwilę – doradził mi.
 Zacisnęłam powieki i dla pewności odwróciłam głowę, starając się zająć czymś myśli. Nie byłam w stanie rozproszyć się całkowicie, ale udało mi się wyłączyć przynajmniej na moment, tak, że ukłucie mnie zaskoczyło i nie zdążyłam na nie zareagować. Zamrugałam z niedowierzaniem, kiedy zaledwie po chwili Carlisle przycisnął kawałek gazy do mojej skóry i kazał mi zgiąć rękę; czułam jedynie lekkie pieczenie w miejscu, w którym się wkuł.
 – No i po co było tak panikować? – zapytał mnie z uśmiechem, machinalnie odgarniając mi włosy z twarzy. – Już po wszystkim. Więcej nie będę cię męczyć – obiecał mi. Jego wzrok na moment spoczął na mojej szyi. – Spróbuj zasnąć, dobrze kochanie? Jesteś zmęczona, a skoro oczekujesz, że jutro cię gdziekolwiek wypuszczę…
 Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i wciąż lekko oszołomiona, ułożyłam się na łóżku, okrywając się szczelnie kołdrą. Carlisle spojrzał na mnie z aprobatą i raz jeszcze się do mnie uśmiechnąwszy, wyszedł zostawiając mnie samą. Wcześniej nie chciałam zasnąć, woląc czekać na Jacoba, ale kiedy się położyłam, faktycznie musiałam przyznać, że jestem senna, dlatego zamknęłam oczy i pozwoliłam, żeby zmroczył mnie sen.

 Wokół panował gwar. Jak zwykle podczas przerwy stołówka była wypełniona uczniami, prawie jednak tego nie zauważałam. Ja usiłowałam dostrzec jedną, konkretną osobę, ale jak na złość Jacob uparcie się nie pojawiał.
 Nie widziałam go od rana, więc byłam coraz bardziej zniecierpliwiona. Do szkoły pojechaliśmy osobno, bo rano Carlisle zatrzymał mnie na moment, żeby upewnić się, czy nadal upieram się iść do szkoły i powiedzieć mi, że z moją krwią już wszystko jest w porządku. Ulżyło mi, bo miałam już przynajmniej pewność, że nie czekają mnie już żadne niespodzianki – przynajmniej jeśli chodziło o skutki ugryzienie.
 Alice trajkotała właśnie o tym, że powinniśmy zorganizować kolejne zakupy (Rosalie pocałowała jej z entuzjazmem, podczas gdy moja mama i męska cześć rodziny stanowczo protestowali), kiedy w końcu doszedł do mnie znajomy zapach zmiennokształtnego. Jacoba byłam w stanie rozpoznać w każdy sytuacji, nawet w zatłoczonej ludźmi stołówce, dlatego natychmiast poderwałam głowę i spróbowałam go dostrzec. Na moim ustach pojawił się promienny uśmiech, który ukochany natychmiast odwzajemnił, zaraz jednak zmarkotniałam – bo towarzyszyła mu Elizabeth.
 Na początku pomyślałam, że to przypadek – mieli razem lekcje albo wpadli na siebie w korytarzu – ale kiedy razem ruszyli w stronę naszego stolika, omal nie zaczęłam wyć z rozpaczy. Przyprowadził ją! Tutaj, do naszego stolika! Co takiego strzeliło mu do głowy?!
 – Cześć, Nessie – powiedział pogodnie, opadając na krzesło po mojej lewej stronie. Elizabeth nawet się nie zawahała i usiadła u jego boku. Żadne z nich zdawało się nie zauważać tego, że moi bliscy momentalnie zamilkli, a ja patrzę się na Elizabeth tak, jakbym spodziewała się, że ta za chwilę na mnie skoczy. – Wiesz co? Beth jest całkiem sympatyczna, jeśli nie zaczyna się wyzłośliwiać – oznajmił, a ja omal nie spadłam z krzesła, porażona jego słowami.
 Spróbowałam wziąć się w garść, starając się uczepić rozmowy, którą przeprowadziliśmy dzień wcześniej. Obiecywał mi, że nie mam powodów, żeby się czegokolwiek obawiać, dlatego przylepiłam do twarzy wymuszony uśmiech i odpowiedziałam:
 – To świetnie.
 To było bardzo w stylu Jacoba uznać moje słowa jako rozwiązanie problemu, bo zaraz zajął się swoim jedzeniem i próbach wciągnięcia mnie do rozmowy ze swoją nową… znajomą. Odpowiadałam monosylabami, chcąc dać mu do zrozumienia, że coś jest nie tak – jakby milczenie i spojrzenia moich bliskich były zbyt wymowne, a Rosalie wcale nie udawała odruchu wymiotnego! – ale nie chciał albo nie zauważał moich starań.
 Nie panikuj i po prostu mu zaufaj, nakazałam sobie, usiłując z marnym skutkiem przekonać samą siebie, że Elizabeth wcale nie rzuca mi gniewnych, wyzywających spojrzeń ponad ramieniem Jacoba. Usiłowałam jakoś je ignorować. Chociaż z drugiej strony… Przypomnieć, że to ja jestem wpojeniem Jacoba, wcale nie było takim złym pomysłem.
 – Jake – zagadnęłam, momentalnie zwracając na siebie jego uwagę. Szybka reakcja i znajome spojrzenie nieco mnie uspokoiły. – Wyjdziemy gdzieś dzisiaj razem? Może na tę polankę ze wzgórzem, a przy okazji pokażesz mi przebieg granicy? – zaproponowałam i nie musiałam nawet udawać, że ten pomysł napawa mnie entuzjazmem.
 Ale Jacob zrobił speszoną minę, która natychmiast zepsuła mi humor. Spojrzał na mnie przepraszająco, obejrzał się na chwile w stronę Elizabeth, po czym ponownie przeniósł wzrok na mnie.
 – Nie wiedziałem, że będziesz chciała dzisiaj wyjść – powiedział pospiesznie – więc zgodziłem się, kiedy Beth zaproponowała żebym poznał resztę watahy. Wybacz, kochanie. Zabrałbym cię ze sobą, ale… – Wzruszył bezradnie ramionami. Pakt pozostawał paktem.
 – Och, jasne – mruknęłam, dziwiąc się, że mój głos nie zdradza targających mną emocji. Byłam zła i bliska rozpaczy jednocześnie. – Baw się dobrze – dodałam, chociaż te słowa zdawały się palić moje gardło, kiedy je wypowiadałam.
 – Dzięki. – Nachylił się i ucałował mnie w czoło. W czoło, nie w usta albo przynajmniej policzek. Tak się całowało siostrę.
 W jednej chwili zapragnęłam stąd wyjść. Poczułam się osaczona, poza tym nie mogłam dłużej patrzeć na Jacoba i Elizabeth. Nie dlatego, że mu nie ufałam, ale po prostu chcąc się uspokoić. Poza tym gdybym znalazła sobie jakieś czasochłonne zajęcie na kilka godzin, Jake szybko wróciłby do mnie i w końcu moglibyśmy pobyć razem.
 – Zaraz coś mnie trafi – usłyszałam mruknięcie Rosalie, a chwile później ciotka wstała i oddaliła się szybkim krokiem. Emmett jedynie wzruszył ramionami i poszedł za nią.
 – Hm, no tak. Bella, a pamiętasz tę sukienkę o której ci mówiłam? – zagadnęła moją mamę Alice i w zwinny sposób zmusiła swoją bratową i partnera do tego, żeby wyszli wraz z nią.
 Jacob ze zdziwieniem odprowadził ich wzrokiem, ale zbytnio się nie przejął – przecież nigdy nie przepadał za moją rodziną. Sama też postanowiłam się ewakuować, rzuciłam więc coś na temat tego, że straciłam apetyt. Kiedy wstawałam, Jake spojrzał na mnie z lekkim niepokojem, ale zbyłam go wyjaśnieniem, że to „babskie sprawy", więc już mnie nie zatrzymywał. Edward wydawał się na to czekać, bo zaraz ruszył za mną i ująwszy mnie pod ramię wyprowadził mnie na korytarz.
 – Chodź. Musimy chwilkę porozmawiać – powiedział cicho, po czym zaprowadził mnie do jakiejś pustej klasy i starannie zamknął za nami drzwi. – W porządku? – zapytał, a ja zrozumiałam, że nie pyta mnie o samopoczucie, ale o sytuację ze stołówki. Pokręciłam głową, bo jego nie dało się okłamać. – Nie lubię Jacoba, ale nie zbytnio zależy mi na tobie, żeby patrzeć jak się męczysz. Jemu naprawdę na tobie zależy. Po prostu sądził, że lepiej przy mnie się trochę hamować – wyjaśnił, a na spojrzałam na niego zdziwiona.
 – Hamować? – powtórzyłam, ale przynajmniej nieco mi ulżyło. Więc stąd ten braterski pocałunek… Uspokoiłam się, ale nie do końca. – No dobrze, ale ta Elizabeth? To chyba nie przez wzgląd na ciebie, a jeśli tak, to jestem najwyraźniej za głupia żeby to zrozumieć – pożaliłam się z goryczą.
 Podszedł do mnie i zaraz mocno mnie przytulił. Wtuliłam się w niego, chociaż zdecydowanie bardziej chciałam teraz znaleźć się w ramionach kogoś zupełnie innego.
 – Posłuchaj, córciu – szepnął mi do ucha – problem nie leży w uczuciach Jacoba, ale w Elizabeth. Słucham jej myśli od początku i wiem, że nie może zaakceptować tego, co łączy cię z Jacobem. Poza tym nie da się ukryć, że… – Westchnął i jakby się rozmyślił. – Po prostu nie bądź na Jake'a zbyt surowa.
 – Tato! – zaprotestowałam i odsunęłam się, żeby na niego spojrzeć. – Ona co? No powiedz mi! – niemalże wykrzyknęłam.
 – Dobrze, ale cii… – upomniał mnie, wzmacniając uścisk. – Tylko się nie denerwuj. Elizabeth po prostu… Po prostu jest zainteresowana Jacobem – wyjaśnił, ale obojętnie jak łagodny przybrałby ton, ja i tak nie mogłabym zachować spokoju.
 Aż zachłystnęłam się powietrzem i zesztywniałam. Jacob? Podobał jej się mój Jacob? Poczułam strach i narastający niepokój, chociaż pewnie powinnam ukochanemu zaufać i ewentualnie go ostrzec. To była po prostu jakaś dziewczyna…
 – Masz rację. Porozmawiaj z nim – poparł mnie tata, uśmiechając się czule. – Uznałem po prostu, że powinnaś wiedzieć. Załatwię to od razu, bo nie chciałbym, żebyś męczyła się z powodu niedomówień. – Raz jeszcze mnie uściskał. – Nessie, o ile się orientuję, Jacob nic do niej nie czuje. Dla niego liczysz się wyłącznie ty.
 – Dzięki – rzuciłam i ucałowałam go w policzek, po czym pospiesznie wypadłam z klasy, kierując się w stronę stołówki.
 Miałam nadzieję, że uda mi się jeszcze zastać Jacoba i od razu powiedzieć mu, żeby uważał; jeśli mnie kochał, musiał zrozumieć moje obawy. Być może zaczynałam być przewrażliwiona, ale nic nie mogłam na to poradzić, zwłaszcza po tym, co powiedział mi tata.
 Kiedy weszłam na stołówkę, machinalnie skierowałam się w stronę naszego stolika. Wciąż było tłoczno i musiałam wynikać rozgadanych uczniów, kiedy nagle ci sami zaczęli mi ustępować miejsca. To mnie zaskoczyło, tym bardziej, że zorientowałam się, że przy naszym stoliku ustawiła się całkiem pokaźna grupka gapiów, a uczniowie szpecą miedzy sobą, raz po raz pokazując mnie sobie nawzajem. W powietrzu było czuć jakieś napięcie i podenerwowanie, a kiedy bez ostrzeżenia ktoś gwizdną, byłam już całkiem poirytowana i bliska wybuchu. O co im chodziło?
 A potem tłum w końcu się rozstąpił, dając mi swobodne dojście do stolika i pojawiło się zrozumienie. Torba, którą miałam na ramieniu, zsunęła mi się i z hukiem wylądowała na ziemi.
 W tym samym momencie Elizabeth oderwała się od całującego ją Jacoba i spojrzała wprost na mnie. Jej oczy błyszczały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz