Już prawie pół
godziny leżałam na łóżku w swoim pokoju, kartkując kolorowe czasopismo
o modzie, które wcisnęła mi Alice, w nadziei, że tym samym
zrekompensuje mi fakt „porwania” Jacoba. Chciała przynajmniej spróbować sprawdzić
przyszłość, dlatego niechętnie wraz Jake’m przystaliśmy na jej uporczywe prośby
– a właściwie to ja przystałam, a Jacob dla świętego spokoju się
zgodził, żeby mnie nie rozczarować. Było w tym coś pocieszającego, bo
kiedy zniknął w sypialni chochlika i Jaspera minę miał taką, jakby
właśnie szedł na ścięcie.
Byłam w stanie zrozumieć rozdrażnienie
Alice, związane z niespójnymi wizjami albo całkowitym ich brakiem. Na
swoim darze polegała jak ślepiec na białej lasce albo psu przewodniku i chociaż
z trudem przywykła do tego, że nie widzi pół-wampirów i wilkołaków,
i tak była na siebie za to zła. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego,
że pluła sobie w brodę za to, że nie przewidziała ataku Elizabeth na mnie
ani że nie była w stanie powiedzieć nam czegoś więcej na temat sytuacji
w Volterze, ale – na litość Boską! – przecież nikt od niej tego nie
wymagał. Atak zmiennokształtnej był jedną z sytuacji, w której jej
dar musiał zawieść, a nawet gdyby nie imały go się ograniczenia związane
z rasą, decyzja dziewczyny była tak spontaniczna, że moja kochana ciotka
i tak pewnie nic by nie zobaczyła.
Westchnęłam i odrzuciła na stolik nocny,
po czym usiadła na łóżku wyprostowana. Żałowałem, że Alice nieświadomie
przerwała Jake’owi i mi uroczy moment na ganku, ale nie mogłam mieć do
o niej o to pretensji. Zresztą teraz największym moim problemem było
wymyślenie, jak miałam się następnego dnia pokazać w szkole z siniakami
pokrywającymi całą szyję. Nie zamierzałam pozwolić, żeby rodzice przez kolejny
tydzień trzymali mnie w domu, skoro czułam się znakomicie – przemiana mimo
wszystko nie była chorobą, a mnie już nic nie bolało. Jedynym problemem
były właśnie obrażenia, które zawdzięczałam Elizabeth i które nie były
przyjemne dla oka; nie chciałam przecież, żeby ktokolwiek pomyślał, że jestem
z jakiejś patologicznej rodziny i zgotował moim bliskim kolejnych
kłopotów.
Z jednej strony nie znosiłam liceum, ale
z drugiej miałam teraz motywację do tego, żeby koniecznie się tam pojawił.
Pomiędzy pocałunkami, korzystając z tego, że jestem w znakomitym
nastroju, Jacob pośpiesznie wyjaśnił mi, że Elizabeth zamierza nas obserwować
w szkole, żeby przekonać się, że nikomu nie grodzi niebezpieczeństwo
z naszej strony. To przypomniało mi, że przecież zmiennokształtna należy
do uczniów naszej szkoły i ponownie odezwał się mój instynkt, nakazujący
mi zrobić wszystko, byleby nie zostawić tej dziewczyny sam na sam z Jacobem.
Nie chodziło przecież o to, że ukochanemu nie ufałam, wręcz przeciwnie –
to intencji Elizabeth (Beth, jak powiedział o niej Jacob) nie byłam pewna.
Rozwiązanie przyszło mi do głowy nagle.
Zerwałam się z łóżka i w podskokach podbiegłam do szafy, otwierając
ją na roścież i modląc się w duchu, żeby Alice tym razem nie zawiodła
mnie, jeśli chodzi o ubrania. Pośpiesznie zaczęłam lustrować wzrokiem
wszystkie półeczki z dodatkami, które ciotka wypełniła najróżniejszymi
paskami, gumkami do włosów i innymi ozdobnikami, aż w końcu mój wzrok
zatrzymał się na czymś, co wydało mi się najodpowiedniejsze: całym tuzinie
różnokolorowych apaszek. W normalnym wypadku uznałabym, że Alice
zdecydowanie przesadziła, w mojej sytuacji jednak nagle zapragnęłam
chochlica wycałować.
Chwyciłam pierwszą z brzegu – aksamitnie
miękką, w kolorze głębokiej zieleni, bo miała najlepiej współgrać z moimi
włosami – po czym pośpiesznie zamknęłam drzwi szafy, bo miałam idiotyczne
wrażenie, że biedny mebel za chwilę rozleci się za sprawą tych wszystkich,
w większości całkowicie zbędnych ubrań. Musiałam w końcu poprzeglądać
rzeczy, które zgromadziły dla mnie ciotki, ale w tym momencie zupełnie nie
miałam na to ochoty; sprzątanie spokojnie mogło zaczekać na lepszą okazję.
Miałam wrócić do łóżka, kiedy usłyszałam ciche
pukanie, a chwilę później drzwi do mojego pokoju się uchyliły. Obróciłam
się, żeby zobaczyć kto przyszedł, a moje włosy zrobiły dokładnie to, czego
oczekiwałam – dokładnie zakryły moją szyję. Aż nazbyt dobrze pamiętałam wzrok
mamy, kiedy obserwowała moje gardło, dlatego wolałam nie dawać bliskim powodów
do niepotrzebnego zamartwiania się.
– Coś nie tak? – zapytałam, kiedy podchwyciłam
odrobinę zaniepokojony wzrok stojącego w progu Carlisle’a. Mogłam się
spodziewać, że prędzej czy później dla pewności do mnie zajrzy, ale i tak
rozczarowałam się odrobinę, bo miałam nadzieję, że to Jacob.
– Wszystko jest w porządku – zapewnił
mnie pośpiesznie, uśmiechając się do mnie. – Chcę się tylko upewnić, że dobrze
się czujesz – wyjaśnił, mierząc mnie wzrokiem. Jego spojrzenie na moment
zatrzymało się na mojej szyi i zrozumiałam, że mimo wszystko musiał już
wcześniej zauważyć ślady. – Zdążyłaś zapolować? – zapytał, podchodząc bliżej
i zamykając za sobą drzwi.
Podeszłam do łóżka i usiadłam na nim, raz
po raz składając i rozkładając apaszkę. Temat polowania i nieszczęsnego
spotkania z Elizabeth bynajmniej nie był tym, który z radością
chciałam omawiać.
– Tak. Nic mi nie jest – powiedziałam z naciskiem,
chcąc dać dziadkowi do zrozumienia, że nie mam zbytnio nastroju na roztrząsanie
tego, co się wydarzyło. Skinął głową. – Alice dalej kontroluje przyszłość? –
zapytałam, coraz bardziej żałując, że namówiłam Jacoba, żeby zgodził się jej
pomóc.
– Z Alice nie ma sensu się kłócić –
przypomniał mi i to była najbardziej oczywista ze wszystkich odpowiedzi.
No cóż, najwyraźniej musiałam się jeszcze trochę przemęczyć, próbując znaleźć
sobie zajęcie. – Skoro wspominasz o Jacobie… Wspominał mi, że pierwsza
reakcja Elizabeth na twój widok była trochę… – zawahał się, szukając
odpowiedniego słowa – … gwałtowna – dokończył w końcu, a ja
parsknęłam wymuszonym śmiechem, bo to było spore niedopowiedzenie.
– Próbowała mnie udusić – przyznałam i machinalnie
dotknęłam palcami obolałego miejsca.
Doktor skinął głową i podszedł bliżej
mnie, wyciągając dłoń, żeby odgarnąć mi włosy i odsłonić szyję.
Westchnęłam i niechętnie odchyliłam głowę, żeby mógł obejrzeć ślady, nawet
nie zdziwiona tym, że w jego złocistych tęczówkach pojawiła się troska.
– Boli cię gardło? – zapytał, natychmiast
siadając przy mnie i przybierając profesjonalny ton, który doskonale
znałam. Zaprzeczyłam, nieco speszona tym, że po raz kolejny spoglądał na mnie
jak na swoją pacjentkę. – Cóż, to tylko niepokojąco wygląda – stwierdził,
ujmując mnie pod brodę i dokładnie oglądając moją szyję – ale za kilka dni
powinno zniknąć. Trochę bardziej niepokojące jest to, co mówił Jacob na temat tego,
że mogłaś uderzyć się w głowę – dodał, a ja powstrzymałam jęk
frustracji.
– Mówiłam już, że nic mi nie jest –
przypomniałam. Nie miałam nic przeciwko temu, że Carlisle się o mnie
troszczył; bardziej bałam się, że jednak zdecyduje się zostawić mnie w domu
i nie pozwoli pójść do szkoły. – A Jacob jest jak zwykle
przewrażliwiony – dodałam nieco buntowniczym tonem.
Wampir jedynie uśmiechnął się, słysząc moje
narzekanie.
– W to nie wątpię, ale mimo wszystko
lepiej byłoby tego nie bagatelizować. Więc jak to było z tym upadkiem? –
zapytał i korzystając z tego, że wciąż trzymał dłoń na moim policzku,
zachęcił mnie do spojrzenia sobie w oczy.
– Trochę się poobijałam i to wszystko –
przyznałam, wywracając oczami. Mogłam się spodziewać, że Jacob wyolbrzymi całe
zajście tak, by zabrzmiało w jak najbardziej dramatyczny sposób, ale nie
potrafiłam się na niego zezłościć.
– Rozumiem. Spójrz, proszę, tutaj – polecił mi
dziadek, mimo moich zapewnień wyjmując z kieszeni niewielką latareczkę
i świecąc mi nią po oczach. Zmrużyłam oczy, żeby chociaż trochę łatwiej
było mi znieść jasny blask. – Dobrze. A teraz śledź wzrokiem światło… – Przyglądał
mi się przez moment, kiedy posłusznie wykonałam polecenie. Wyraźnie zadowolony
z wyniku skinął głową i wyłączył latareczkę. Zamrugałam kilkukrotnie,
żeby pozbyć się ciemnych plamek, które zatańczyły mi przed oczami. – Wszystko
wydaje się być w porządku. Nie boli cię głowa? Chciałbym wykluczyć
ewentualny wstrząs mózgu – wyjaśnił mi.
– Naprawdę czuję się dobrze – powiedziałam
z uporem, który chyba zaczynał go bawić. – Już nic mi nie jest. Poza tym
chcę iść jutro do szkoły – dodałam pewnym tonem, bo musiałam go do swojego
pomysłu przekonać.
Spojrzał krótko na apaszkę, którą podczas
badania rzuciłam na łóżko gdzieś za swoimi plecami, a w jego oczach
pojawiło się zrozumienie. Myślałam, że oszaleję, kiedy zamilkł na dłuższą
chwilę, wyraźnie niepewny tego, czy powinien mi na to pozwolić.
– Nessie… – Westchnął i ciągnął dalej,
zanim zdążyłabym mu przerwać: – Jesteś pewna, kochanie, że dobrze się już
czujesz? Byłaś w naprawdę złym stanie i nie jestem pewien, czy
powinniśmy tak od razu ryzykować. Może powinnaś dać organizmowi trochę czasu na
to, żeby się zregenerował – zasugerował mi, ostrożnie dobierając słowa.
– Nie chcę! – zaprotestowałam. – Dziadku, sam
mówiłeś, że już nic nie powinno mi być, bo jad zniknął. A ja czuje się już
normalnie – przekonywałam, sięgając ponownie po apaszkę, żeby zająć czymś ręce.
– Gardło też mnie nie boli, a zanim siniaki znikną, mogę je przecież czymś
zakryć. Co prawda to nie jest najlepsze rozwiązanie, jeśli chodzi o WF,
ale…
– O gimnastyce na razie zapomnij –
przerwał mi, ale po jego spojrzeniu poznałam, że udało mi się go przekonać. –
Skoro tak bardzo się upierasz, nie będę cię zmuszał do siedzenia w domu,
chociaż mimo wszystko…
– Dziękuję!
Tym razem to ja nie zamierzałam dać mu
skończyć, pod wpływem impulsu wyciągając ręce, żeby z wdzięczności go
uściskać. Przytulił mnie i krótko ucałował w czoło, szybko jednak od
siebie odsunął, żeby móc dokończyć zdanie:
– Poczekaj chwilę, Nessie. Ja naprawdę
rozumiem, że już czujesz się dobrze – powiedział, spoglądając mi w oczy –
ale nie zapominać, że ja wciąż nie mam pewności, czy już wszystko jest w porządku.
Już ci mówiłem, że będę musiał powtórzyć badanie krwi, żeby się upewnić, czy
oby na pewno jesteś zdrowa – przypomniał mi.
Mój entuzjazm momentalnie zniknął, wyparty
przez narastający niepokój. Spojrzałam na dziadka z niedowierzaniem, bo
zdążyłam już zapomnieć o czekającym mnie zabiegu i teraz poczułam się
osaczona. Zdawałam sobie sprawę, że badanie będzie konieczne, ale mimo wszystko
spróbowałam znaleźć jakiś powód, dla którego powinien mi je darować albo trochę
przesunąć w czas, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
– Nie ma się czego bać – zapewnił mnie pośpiesznie
Carlisle, dostrzegając niepokój w moim spojrzeniu. – Im szybciej będę miał
wszystkie wyniki, tym lepiej – usprawiedliwił
się, w uspokajającym geście kładąc mi dłoń na ramieniu.
Nic nie odpowiedziałam, nawet kiedy sięgnął po
zapakowaną strzykawkę, która została na stoliku nocnym po tym, jak jeszcze
podawał mi morfinę, żeby ulżyć mi podczas przemiany. Spięłam się cała i niechętnie
pozwoliłam, żeby ujął moją rękę. Najchętniej zerwałabym się i uciekła, ale
powstrzymywała mnie świadomość, że Carlisle chciał dla mnie dobrze, dlatego
z lekkim oporem wyprostowałam ramię w łokciu i spróbowałam uciec
wzrokiem gdzieś w bok, żeby nie patrzeć, ale i tak zauważyłam długość
i grubość igły, którą przygotował.
– Dziadku… – jęknęłam, kiedy poczułam, że na
samą myśl o ukłuciu robi mi się niedobrze.
Spojrzał na mnie, przerywając na moment próbę
znalezienia najodpowiedniejszej żyły.
– Co się dzieje? – zapytał, kładąc dłoń na
moim policzku. – Strasznie pobladłaś… Czym się denerwujesz? – dodał łagodnie.
– Zawsze byłam mało przytomna – wyjaśniłam
cicho, nie mogąc oderwać wzroku od strzykawki. Dlaczego, do diabła, Alice
musiała zabrać mi Jacoba akurat teraz?
– Nessie… – Carlisle przygarnął mnie do
siebie, chcąc mnie trochę uspokoić. – Postaram się zrobić to jak najdelikatniej,
żeby nic nie zabolało – obiecał mi, całując mnie krótko w czoło. – Ja
wiem, że to nie jest przyjemne, ale przecież gdyby nie było konieczne, nie
nalegałbym – przypomniał, kołysząc -mnie miarowo.
Wtuliłam się w niego, chcąc poczuć się
pewniej i cały czas myśląc o tym, że dziadek nigdy by mnie nie
skrzywdził. Poza tym kiedy pomyślałam o bólu przemiany, którego
doświadczyłam dwukrotnie, doszłam do wniosku, że ukłucie jest niczym w porównaniu
z cierpieniem, którego w tamtym momencie doznawałam. Żałowałam co
prawda, że nie mogę poprosić wujka, żeby trochę mnie znieczulił, ale ufałam
doktorowi, dlatego niepewnie pokiwałam głową i pozwoliłam, żeby mnie od
siebie odsunął.
– Dobrze, skarbie – pochwalił mnie dziadek,
kiedy niepewnie wyciągnęłam rękę. Ponownie ujął mój nadgarstek, ale tak
delikatnie, że prawie tego nie poczułam. – Zamknij oczy, Nessie. To potrwa
tylko chwilę – doradził mi.
Zacisnęłam powieki i dla pewności
odwróciłam głowę, starając się zająć czymś myśli. Nie byłam w stanie
rozproszyć się całkowicie, ale udało mi się wyłączyć przynajmniej na moment,
tak, że ukłucie mnie zaskoczyło i nie zdążyłam na nie zareagować.
Zamrugałam z niedowierzaniem, kiedy zaledwie po chwili Carlisle przycisnął
kawałek gazy do mojej skóry i kazał mi zgiąć rękę; czułam jedynie lekkie
pieczenie w miejscu, w którym się wkuł.
– No i po co było tak panikować? –
zapytał mnie z uśmiechem, machinalnie odgarniając mi włosy z twarzy.
– Już po wszystkim. Więcej nie będę cię męczyć – obiecał mi. Jego wzrok na
moment spoczął na mojej szyi. – Spróbuj zasnąć, dobrze kochanie? Jesteś
zmęczona, a skoro oczekujesz, że jutro cię gdziekolwiek wypuszczę…
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i wciąż
lekko oszołomiona, ułożyłam się na łóżku, okrywając się szczelnie kołdrą.
Carlisle spojrzał na mnie z aprobatą i raz jeszcze się do mnie
uśmiechnąwszy, wyszedł zostawiając mnie samą. Wcześniej nie chciałam zasnąć,
woląc czekać na Jacoba, ale kiedy się położyłam, faktycznie musiałam przyznać,
że jestem senna, dlatego zamknęłam oczy i pozwoliłam, żeby zmroczył mnie
sen.
Wokół panował gwar. Jak zwykle podczas przerwy
stołówka była wypełniona uczniami, prawie jednak tego nie zauważałam. Ja
usiłowałam dostrzec jedną, konkretną osobę, ale jak na złość Jacob uparcie się
nie pojawiał.
Nie widziałam go od rana, więc byłam coraz
bardziej zniecierpliwiona. Do szkoły pojechaliśmy osobno, bo rano Carlisle
zatrzymał mnie na moment, żeby upewnić się, czy nadal upieram się iść do szkoły
i powiedzieć mi, że z moją krwią już wszystko jest w porządku.
Ulżyło mi, bo miałam już przynajmniej pewność, że nie czekają mnie już żadne
niespodzianki – przynajmniej jeśli chodziło o skutki ugryzienie.
Alice trajkotała właśnie o tym, że
powinniśmy zorganizować kolejne zakupy (Rosalie pocałowała jej z entuzjazmem,
podczas gdy moja mama i męska cześć rodziny stanowczo protestowali), kiedy
w końcu doszedł do mnie znajomy zapach zmiennokształtnego. Jacoba byłam
w stanie rozpoznać w każdy sytuacji, nawet w zatłoczonej ludźmi
stołówce, dlatego natychmiast poderwałam głowę i spróbowałam go dostrzec.
Na moim ustach pojawił się promienny uśmiech, który ukochany natychmiast
odwzajemnił, zaraz jednak zmarkotniałam – bo towarzyszyła mu Elizabeth.
Na początku pomyślałam, że to przypadek – mieli
razem lekcje albo wpadli na siebie w korytarzu – ale kiedy razem ruszyli
w stronę naszego stolika, omal nie zaczęłam wyć z rozpaczy.
Przyprowadził ją! Tutaj, do naszego stolika! Co takiego strzeliło mu do głowy?!
– Cześć, Nessie – powiedział pogodnie,
opadając na krzesło po mojej lewej stronie. Elizabeth nawet się nie zawahała
i usiadła u jego boku. Żadne z nich zdawało się nie zauważać
tego, że moi bliscy momentalnie zamilkli, a ja patrzę się na Elizabeth
tak, jakbym spodziewała się, że ta za chwilę na mnie skoczy. – Wiesz co? Beth
jest całkiem sympatyczna, jeśli nie zaczyna się wyzłośliwiać – oznajmił,
a ja omal nie spadłam z krzesła, porażona jego słowami.
Spróbowałam wziąć się w garść, starając
się uczepić rozmowy, którą przeprowadziliśmy dzień wcześniej. Obiecywał mi, że
nie mam powodów, żeby się czegokolwiek obawiać, dlatego przylepiłam do twarzy
wymuszony uśmiech i odpowiedziałam:
– To świetnie.
To było bardzo w stylu Jacoba uznać moje
słowa jako rozwiązanie problemu, bo zaraz zajął się swoim jedzeniem i próbach
wciągnięcia mnie do rozmowy ze swoją nową… znajomą. Odpowiadałam monosylabami,
chcąc dać mu do zrozumienia, że coś jest nie tak – jakby milczenie i spojrzenia
moich bliskich były zbyt wymowne, a Rosalie wcale nie udawała odruchu
wymiotnego! – ale nie chciał albo nie zauważał moich starań.
Nie panikuj i po prostu mu zaufaj,
nakazałam sobie, usiłując z marnym skutkiem przekonać samą siebie, że
Elizabeth wcale nie rzuca mi gniewnych, wyzywających spojrzeń ponad ramieniem
Jacoba. Usiłowałam jakoś je ignorować. Chociaż z drugiej strony… Przypomnieć,
że to ja jestem wpojeniem Jacoba, wcale nie było takim złym pomysłem.
– Jake – zagadnęłam, momentalnie zwracając na
siebie jego uwagę. Szybka reakcja i znajome spojrzenie nieco mnie
uspokoiły. – Wyjdziemy gdzieś dzisiaj razem? Może na tę polankę ze wzgórzem,
a przy okazji pokażesz mi przebieg granicy? – zaproponowałam i nie
musiałam nawet udawać, że ten pomysł napawa mnie entuzjazmem.
Ale Jacob zrobił speszoną minę, która
natychmiast zepsuła mi humor. Spojrzał na mnie przepraszająco, obejrzał się na
chwile w stronę Elizabeth, po czym ponownie przeniósł wzrok na mnie.
– Nie wiedziałem, że będziesz chciała dzisiaj
wyjść – powiedział pospiesznie – więc zgodziłem się, kiedy Beth zaproponowała
żebym poznał resztę watahy. Wybacz, kochanie. Zabrałbym cię ze sobą, ale… – Wzruszył
bezradnie ramionami. Pakt pozostawał paktem.
– Och, jasne – mruknęłam, dziwiąc się, że mój
głos nie zdradza targających mną emocji. Byłam zła i bliska rozpaczy
jednocześnie. – Baw się dobrze – dodałam, chociaż te słowa zdawały się palić
moje gardło, kiedy je wypowiadałam.
– Dzięki. – Nachylił się i ucałował mnie
w czoło. W czoło, nie w usta albo przynajmniej policzek. Tak się
całowało siostrę.
W jednej chwili zapragnęłam stąd wyjść.
Poczułam się osaczona, poza tym nie mogłam dłużej patrzeć na Jacoba i Elizabeth.
Nie dlatego, że mu nie ufałam, ale po prostu chcąc się uspokoić. Poza tym
gdybym znalazła sobie jakieś czasochłonne zajęcie na kilka godzin, Jake szybko
wróciłby do mnie i w końcu moglibyśmy pobyć razem.
– Zaraz coś mnie trafi – usłyszałam mruknięcie
Rosalie, a chwile później ciotka wstała i oddaliła się szybkim
krokiem. Emmett jedynie wzruszył ramionami i poszedł za nią.
– Hm, no tak. Bella, a pamiętasz tę
sukienkę o której ci mówiłam? – zagadnęła moją mamę Alice i w zwinny
sposób zmusiła swoją bratową i partnera do tego, żeby wyszli wraz z nią.
Jacob ze zdziwieniem odprowadził ich wzrokiem,
ale zbytnio się nie przejął – przecież nigdy nie przepadał za moją rodziną.
Sama też postanowiłam się ewakuować, rzuciłam więc coś na temat tego, że
straciłam apetyt. Kiedy wstawałam, Jake spojrzał na mnie z lekkim
niepokojem, ale zbyłam go wyjaśnieniem, że to „babskie sprawy", więc już
mnie nie zatrzymywał. Edward wydawał się na to czekać, bo zaraz ruszył za mną
i ująwszy mnie pod ramię wyprowadził mnie na korytarz.
– Chodź. Musimy chwilkę porozmawiać – powiedział
cicho, po czym zaprowadził mnie do jakiejś pustej klasy i starannie
zamknął za nami drzwi. – W porządku? – zapytał, a ja zrozumiałam, że
nie pyta mnie o samopoczucie, ale o sytuację ze stołówki. Pokręciłam
głową, bo jego nie dało się okłamać. – Nie lubię Jacoba, ale nie zbytnio zależy
mi na tobie, żeby patrzeć jak się męczysz. Jemu naprawdę na tobie zależy. Po
prostu sądził, że lepiej przy mnie się trochę hamować – wyjaśnił, a na
spojrzałam na niego zdziwiona.
– Hamować? – powtórzyłam, ale przynajmniej
nieco mi ulżyło. Więc stąd ten braterski pocałunek… Uspokoiłam się, ale nie do
końca. – No dobrze, ale ta Elizabeth? To chyba nie przez wzgląd na ciebie,
a jeśli tak, to jestem najwyraźniej za głupia żeby to zrozumieć – pożaliłam
się z goryczą.
Podszedł do mnie i zaraz mocno mnie
przytulił. Wtuliłam się w niego, chociaż zdecydowanie bardziej chciałam
teraz znaleźć się w ramionach kogoś zupełnie innego.
– Posłuchaj, córciu – szepnął mi do ucha – problem
nie leży w uczuciach Jacoba, ale w Elizabeth. Słucham jej myśli od
początku i wiem, że nie może zaakceptować tego, co łączy cię z Jacobem.
Poza tym nie da się ukryć, że… – Westchnął i jakby się rozmyślił. – Po
prostu nie bądź na Jake'a zbyt surowa.
– Tato! – zaprotestowałam i odsunęłam
się, żeby na niego spojrzeć. – Ona co? No powiedz mi! – niemalże wykrzyknęłam.
– Dobrze, ale cii… – upomniał mnie,
wzmacniając uścisk. – Tylko się nie denerwuj. Elizabeth po prostu… Po prostu
jest zainteresowana Jacobem – wyjaśnił, ale obojętnie jak łagodny przybrałby
ton, ja i tak nie mogłabym zachować spokoju.
Aż zachłystnęłam się powietrzem i zesztywniałam.
Jacob? Podobał jej się mój Jacob? Poczułam strach i narastający niepokój,
chociaż pewnie powinnam ukochanemu zaufać i ewentualnie go ostrzec. To
była po prostu jakaś dziewczyna…
– Masz rację. Porozmawiaj z nim – poparł
mnie tata, uśmiechając się czule. – Uznałem po prostu, że powinnaś wiedzieć.
Załatwię to od razu, bo nie chciałbym, żebyś męczyła się z powodu
niedomówień. – Raz jeszcze mnie uściskał. – Nessie, o ile się orientuję,
Jacob nic do niej nie czuje. Dla niego liczysz się wyłącznie ty.
– Dzięki – rzuciłam i ucałowałam go
w policzek, po czym pospiesznie wypadłam z klasy, kierując się
w stronę stołówki.
Miałam nadzieję, że uda mi się jeszcze zastać
Jacoba i od razu powiedzieć mu, żeby uważał; jeśli mnie kochał, musiał
zrozumieć moje obawy. Być może zaczynałam być przewrażliwiona, ale nic nie
mogłam na to poradzić, zwłaszcza po tym, co powiedział mi tata.
Kiedy weszłam na stołówkę, machinalnie
skierowałam się w stronę naszego stolika. Wciąż było tłoczno i musiałam
wynikać rozgadanych uczniów, kiedy nagle ci sami zaczęli mi ustępować miejsca.
To mnie zaskoczyło, tym bardziej, że zorientowałam się, że przy naszym stoliku
ustawiła się całkiem pokaźna grupka gapiów, a uczniowie szpecą miedzy
sobą, raz po raz pokazując mnie sobie nawzajem. W powietrzu było czuć
jakieś napięcie i podenerwowanie, a kiedy bez ostrzeżenia ktoś
gwizdną, byłam już całkiem poirytowana i bliska wybuchu. O co im
chodziło?
A potem tłum w końcu się rozstąpił,
dając mi swobodne dojście do stolika i pojawiło się zrozumienie. Torba,
którą miałam na ramieniu, zsunęła mi się i z hukiem wylądowała na ziemi.
W tym samym momencie Elizabeth oderwała
się od całującego ją Jacoba i spojrzała wprost na mnie. Jej oczy
błyszczały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz