1/06/2016

Rozdział XIV

– Co ty wyrabiasz?!
Słyszałam gniewny głos Jacoba, ale słowa zdawały się dochodzić jakby z dala i ledwo je rozumiałam. Byłam jedynie strachu i gniewu ukochanego, wszystko jednak przysłaniał fakt, że powoli zaczynało brakować mi powietrza i motywacji do walki.
Palce dziewczyny były szczupłe, ale przy tym zaskakująco silne. Spróbowałam ją z siebie zrzucić, jakoś wyswobodzić się z jej uścisku, ale byłam zbyt oszołomiona, a ciemnowłosa dziewczyna okazała się za silna i zbytnio zdeterminowana, żebym była w stanie cokolwiek zrobić. Ciemne plamy tańczyły mi przed oczami, gardło bolało, a resztki powietrza już dawno uleciało z moich płuc, jeszcze podczas zderzenia z nieznajoma, a ja nie miałam okazji, żeby znów złapać oddech.
Umierałam i to nagle do mnie dotarło, byłam jednak zbyt oszołomiona i bliska omdlenia, żeby jakkolwiek się tą wiadomością przejąć.
Usłyszałam jakiś hałas, coś jakby gardłowe zwierzęce warkniecie, które jednak nie przypominało żadnego naturalnego dźwięku, który znałam. Chwilę później poczułam, że uścisk na mojej siły słabnie, a chwilę później również zalegający na mojej piersi ciężar znika, a ja w końcu mogę odetchnąć. Nabrałam powietrza tak gwałtownie, że aż mnie zemdliło; kaszląc, zmusiłam swoje mięśnie do współpracy i jakimś cudem zdołałam usiąść, wciąż walcząc o wyrównanie oddechu.
Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła, próbując zrozumieć, co właściwie się stało. Moja niedoszła zabójczyni – klnąc pod nosem jak szewc – właśnie podnosiła się z ziemi. Jacob stał zaledwie kawałek od niej, a do mnie dotarło, że właśnie mnie uratował. Nie powinno mnie to dziwić, a jednak coś ścisnęło mnie w gardle i tym razem wcale nie były to ręce kogoś, kto chciał mnie udusić.
Na pierwszy rzut oka widać było, że Jake jest wściekły – najdelikatniej mówiąc. A nawet nie, bo to było coś więcej: on był bliski furii. Byłam pewna, że dostrzegę ją w jego czarnych, zwykle wypełnionych ciepłem tęczówkach, kiedy tylko otworzy oczy. Widziałam, jak drgają mu mięśnie i jak kurczowo zaciska dłonie w pięści, prawdopodobnie ledwo powstrzymując się od nadchodzącej przemiany. Niewiele brakowało, żeby przemienił się w wilka i rzucił na ciemnowłosą dziewczynę, żeby stanąć w mojej obronie.
Ale potem uniósł powieki i odnalazł mnie wzrokiem. Jak podejrzewałam, w jego oczach dostrzegłam gniew, ale ten niemal całkowicie wyparował, kiedy tylko chłopak przeniósł wzrok na mnie. W zamian pojawiło się coś nowego – troska i bezgraniczna miłość, które momentalnie sprawiły, że uwierzyłam w to, że wszystko będzie dobrze. Przy Jacobie byłam bezpieczne i nic nie miało tego zmienić.
Jake szybkim krokiem ruszył w moją stronę, kątem oka obserwując taksującą mnie wzrokiem dziewczynę. Jak na razie nie próbowała ponowić ataku i była to chyba najrozsądniejsza rzecz, jaką w tym momencie mogła zrobić.
– Nic ci nie jest? – zapytał mnie Jacob, pomagając mi stanąć na nogi i uchwycić równowagę, bo w pierwszej chwili się zachwiałam.
– Nie – zapewniłam nieco zachrypniętym głosem, bo gardło wciąż mnie bolało, ale poza tym czułam się naprawdę dobrze.
Odetchnął i mocno mnie przytulił. Poddałam się jego dotykowi, mocniej wtulając się w jego tors i w końcu czując się naprawdę bezpieczną. Jacob musiał zauważyć, że podoba mi się to, jak mnie przytula, bo machinalnie wzmocnił uścisk i ucałował mnie w czoło.
Tego już było dla dziewczyny za wiele.
– Czyś ty oszalał? – wydarła się, patrząc na nas tak, jakby właśnie brała udział w jakimś marnym przedstawieniu o bezsensownym scenariuszu. Miała piękny głos, wyrazisty i mocny, a przy tym na swój sposób ironicznym i władczy.
Jacob spojrzał w jej stronę, po czym uchwycił mnie za ramię i stanowczo wepchnął sobie za plecy, żebym przypadkiem nie została narażona na kolejny atak – albo żeby sam w przypływie złości nie zrobił mi przypadkiem krzywdy. Przywarłam do jego pleców, wychylając się odrobinę, żeby móc nadal kontrolować sytuację.
Dziewczyna, przed którą dopiero co ocalił mnie Jacob, zdążyła się już zerwać na równe nogi. Dopiero teraz miałam okazję, żeby się jej dokładnie przyjrzeć. Już wcześniej zauważyłam, że jest ładna. Była wysoka i szczupła, o idealnej, pociągłej sylwetce, której pewnie zazdrościła jej niejedna kobieta. Miała ciemną karnację, równie śniadą jak Jake. Czarne włosy spływały jej falami aż do pasa i zdawały się lekko śnić, nawet przy tak słabym oświetleniu, jak to w którym właśnie się znajdywałyśmy. Ciemne, migdałowe oczy utkwione były w Jacobie i we mnie; miała władcze, zdecydowanie spojrzenie, które dobitnie świadczyło o tym, że jest osobą niezależną i zdecydowanie zbyt pewną siebie.
Nieznajoma wyciągnęła rękę i szybkim ruchem wskazała na mnie.
– Do cholery, czy wiesz co to – podkreśliła, a ja aż się skrzywiłam, bo nienawidziłam kiedy ktoś mówił o mnie w taki sposób – jest?
Jake wykręcił rękę, żeby uchwycić moją dłoń i lekko ją ścisną. Miałam wrażenie, że moja obecność pozwala mu kontrolować gniew, dlatego pozwoliłam mu na to, chociaż uścisk miał mimo wszystko na tyle silny, że dosłownie miażdżył mi kości.
– Pół-wampirzyca – odparł zaskakująco spokojnie. Zesztywniałam cała, zastanawiając się, co on do cholery wyprawia. Jak mógł komukolwiek tak po prostu powiedzieć kim jestem?! – I przestań tak o niej mówić. To nie jest rzecz! – dodał, na moment tracąc panowanie nad sobą.
Ciemne oczy dziewczyny rozszerzyły się w geście niedowierzania.
– I mówisz o tym tak spokojnie? – zapytała gniewnie, chociaż kiedy raz jeszcze przyjrzała się naszym splecionym dłoniom, w jej oczach pojawiło się coś na kształt zrozumienia. – Niemożliwe… – mruknęła, chyba bardziej do siebie niż do nas.
– Co w tym dziwnego? – zapytał wciąż spokojnie Jacob, kreśląc kciukiem jakieś wzory na wierzchu mojej dłoni. Przynajmniej w końcu przestał mi ją tak mocno ściskać.
Dziewczyna znów otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale z braku argumentów musiała zamknąć je z powrotem. Nagle spięła się i przykucnęła, szykując się do ataku bądź obrony, chociaż to drugie nie miało dla mnie żadnego sensu. Jacob zareagował momentalnie i również się przyczaił, ja zaś spróbowałam zaprotestować, bo nie chciałam żeby ze sobą walczyli.
Nie zdążyłam nawet wydać z siebie jęku, kiedy nagle znalazła się w czyichś zimnych objęciach i wszystko stało się jasne.
– Nessie, nic ci nie jest? – zapytała mnie spiętym głosem mama, odsuwając mnie na długość wyciągniętych ramion i dokładnie oglądając. Jej złociste tęczówki pociemniały, kiedy przyjrzała się mojej szyi.
– Skąd…? – zaczęłam zaskoczona, ale urwała, bo w tym samym momencie spomiędzy drzew wyłoniła się reszta mojej rodziny.
– Długo nie wracaliście i powoli zaczynaliśmy się martwić, dlatego postanowiliśmy was poszukać – wyjaśnił tata, zaraz znajdując się tuż obok mnie i Belli. – A potem usłyszałem te myśli… – Przeniósł pełen rezerwy wzrok na ciemnowłosą dziewczynę.
Jacob wydawał się prawie nie zauważyć tego, że już nie jesteśmy sami. Nadal stał, przypatrując się przyczajonej w obronnej pozycji nieznajomego, by po chwili gwałtownie zaczerpnąć powietrza, kiedy coś do niego dotarło.
– Jesteś wilkołakiem – wykrztusił i wtedy i ja zrozumiałam. Jak mogłam wcześniej się nie domyślić?!
Jego słowa sprowadziły wszystkich na ziemię – a przynajmniej mnie, bo wcale nie spodobało mi się, że Jake nadal z nią dyskutuje. Nie powinien, bo… Bo była niebezpieczna. A poza tym zdecydowanie zbyt ładna, chociaż nie byłam pewna, dlaczego ten szczegół nagle zaczął mi przeszkadzać.
– Zmiennokształtną, przynajmniej ten termin powinieneś był już sobie przyswoić. Ale brawo, szkoda tylko, że tyle ci to zajęło – przyklasnęła mu, najzwyczajniej w świecie z niego kpiąc. Jakby tego było mało, wpatrywała się w niego w tak bezczelny sposób, że nagle naszła mnie irracjonalna chęć, żeby porządnie ją uderzyć. – Ty również. Chociaż… – Obrzuciła wzrokiem mnie i moją rodzinę. – No czy ja wiem? Twój przypadek to chyba kwestia sporna.
– A to niby co miało znaczyć? – zapytał gniewnie, ale dziewczyna wydawała się tego nie zauważać. Nadal uśmiechała się, z pobłażaniem kręcąc głową.
– Ustalmy sobie jedną rzecz: zadajesz się z tym. – Kiwnęła w moją stronę. – Czy chcesz mi wmówić, że to jest dla takich jak my normalne?
Jacob znów potrzebował chwili, żeby zapanować nad drżeniem mięśni i się nie przemienić. Zapragnęłam do niego podejść, ale kiedy tylko o tym pomyślałam, Edward chwycił mnie za ramię, stanowczo mnie przed tym powstrzymując.
– Ustalmy sobie jedną rzecz, kochanieńka – rzucił w końcu Jake. – Powtarzam ci raz jeszcze, że ona nie jest rzeczą – podkreślił raz jeszcze i byłam mu za to wdzięczna, chociaż naprawdę nie rozumiałam po co była ta „kochanieńka”.
W oczach dziewczyny pojawiła się konsternacja, a potem ze zrezygnowaniem opuściła głowę. Cokolwiek uświadomiła sobie wcześniej, teraz musiała swoją teorię potwierdzić i to odkrycie wcale jej się nie spodobało.
– A niech to szlag – zaklęła i dodała jeszcze kilka innych przekleństw, które zdecydowanie nie nadawały się do przytoczenia. – Wpojony w wampirzy pomiot! – jęknęła, wyglądając jakby zaraz miała dostać szału.
– Mówiłem ci, żebyś przestała… – zaczął, ale musiał dojść do wniosku, że to bez sensu, bo westchnął zrezygnowany i odpuścił. – Cholera, o co ci znowu chodzi? – zapytał, bo ich rozmowa prowadziła donikąd.
Nieznajoma była skryta i ironiczna, Jacob z kolei cały aż rwał się do walki – to nie było najlepsze połączenie i aż prosiło się o nieszczęśliwe zakończenie całej sprawy. Pośpiesznie wyrwałam się tacie i bez względu na to, co sądził podeszła do Jacoba, ujmując jego dłoń. Przyciągnął mnie do siebie, momentalnie się uspokajając.
– Mam na imię Elizabeth – oznajmiła bez ostrzeżenia dziewczyna, całkiem nas zaskakując. Coś w jej tonie się zmieniło  – stał się bardziej rozsądny – chociaż kiedy zerknęła na nasze splecione dłonie, domyśliłam się, że musi ją to sporo kosztować. – Wydaje mi się, że będziemy mieli całkiem sporo rzeczy do ustalenia – stwierdziła, tym razem zwracając się nie tylko do Jacoba, ale i wszystkich obecnych. Chyba z premedytacją ignorowała spoglądania w moją stronę, całkowicie ignorując moją obecność.
– Jak najbardziej – wtrącił się do tej pory milczący Carlisle, podchodząc trochę bliżej. W słowach dziewczyny musiał dostrzec szansę na to, żeby wybrnąć z sytuacji pokojowo, tak jak to się udało w przypadku watahy z La Push. – Bello, zabierz Nessie do domu. Powinna odpocząć – wyjaśnił, wykręcając się tym, że chodzi mu wyłącznie o moje zdrowie, ale ja doskonale wiedziałam, że raczej niepokoi go, że wręcz wyrywałam się do sprzeczki z Elizabeth.
Mama jedynie skinęła głową i zaraz znalazła się za mną. Kiedy poczułam na ramieniu ciężar jej dłoni, spojrzałam na dziadka z niejaką urazą, ale on akurat nie patrzył w moją stronę, dlatego chcąc nie chcąc puściłam dłoń Jacoba i wraz z mamą puściłam się biegiem przez las. Poruszałyśmy się wampirzym tempem, nie rozmawiając i jedynie czasami wymieniając krótkie, znaczące spojrzenia. Dziwiło mnie i trochę denerwowało, że w oczach Belli czaił się niepokój za każdym razem, kiedy patrzyła w moją stronę, ale postanowiłam tego nie komentować i o nic nie pytać. Nie miałam najmniejszej ochoty na jakiekolwiek rozmowy, zła na to, że wykluczyli mnie ze sprawy i zmartwiona, że Jacob musiał zostać z tą dziewczyną. Nie podobało mi się to, jak cały czas się w niego wpatrywała. Jej wzrok był dziwny i miałam złe przeczucia.
W zaledwie dziesięć minut dotarłyśmy do domu. Ledwo tylko znalazłyśmy się w holu, Bella zatrzymała się i spojrzała na mnie zdecydowanym wzrokiem.
– Zostań tutaj, Nessie. Ja tam wracam – oznajmiła i nie czekając, aż zacznę protestować, ucałowała mnie w czoło i zniknęła na podwórku.
Zaklęłam pod nosem i wpatrywałam się w miejsce, w którym zniknęła. Z rezygnacją zamknęłam drzwi i chcąc nie chcąc powlekłam się na górę. Byłam sama i to mi ciążyło, tym bardziej, że cała moja rodzina i Jacob byli na terenie obcych zmiennokształtnych, których intencji żadne z nas nie mogło być pewne. Co prawda z jedną Elizabeth chyba nawet Emmett miał sobie dać radę w pojedynkę, ale skąd mieliśmy pewność, że pomiędzy drzewami nie obserwowało nas więcej ukrytych, gotowych do ataku zmiennokształtnych? Wilki były stworzone do zabijania wampirów i zaczęłam się martwić, czy Cullenowie oby na pewno są bezpieczni.
Skierowałam kroki do łazienki, bo chociaż przed wyjściem brałam prysznic, potrzebowałam czegoś, co pomoże mi się rozluźnić. Gorąca kąpiel wydawała się być wręcz do tego stworzona, dlatego starannie zamknęłam drzwi, włożyłam korek do odpływu wanny i odkręciłam gorącą wodę. Obserwując, jak zbiornik powoli się napełnia, przysiadła na jego krawędzi i po prostu obserwowałam płynący strumień; szum przelewanej wody miał sobie coś kojącego, podobnie jak ciepło pary, która buchnęła mi w twarz.
Starałam się odrzucić od siebie przykre myśli, związane z Elizabeth, strachem o bliskich oraz ogólnym roztrzęsieniem po dopiero co przebytej przemianie. Zanurzyłam palce w wodzie i zaraz je zabrałam, z nadmierną dokładnością skupiając się na odmierzeniu odpowiedniej ilości zimnej wody, która miała nieco zneutralizować temperaturę tej, która już znajdowała się w wannie. Dopiero kiedy uznałam, że kąpiel już jest gotowa, metodycznie i w skupieniu zajęłam się ściąganiem z siebie nieco brudnych po upadku na ziemię ubrań.
Kiedy wślizgnęłam się do wody, aż jęknęłam z ulgi. Ciepło kojąco wpływało na moje do tej pory napięte i obolałe mięśnie, pozwalając im się w końcu rozluźnić. Zamknęłam oczy, poddając się senności i ogólnemu upojeniu, które zawdzięczałam duchocie w łazience. Mama nigdy nie lubiła, kiedy sobie na coś takiego pozwalałam, przesadnio panikując, że mogę zasnąć i się utopić, ale teraz jej nie było, dlatego nie zamierzałam się tym przejmować. Czułam się znakomicie, poza tym  była to dla mnie forma delikatnej zemsty za to, że kazali mi wracać do domu.
Udało mi się całkowicie odpłynąć i może faktycznie na moment przysnęłam, chociaż jakoś nie zarejestrowałam tego momentu. Kiedy otrząsnęłam się z letargu, woda w wannie była już niemal całkiem zimna. Pośpiesznie z niej wyszłam, ciasno owijając się ręcznikiem, żeby się ogrzać. Wycierając się energicznie i jednocześnie szukając czystych ubrań (za sprawą Alice i Rosalie w naszym domu można było znaleźć je dosłownie wszędzie – podobnie zresztą jak pieniądze, chociaż tych drugich akurat nie chowaliśmy w łazience), uświadomiłam sobie w końcu, dlaczego tak nagle się ocknęłam: z dołu doszło mnie poruszenie, co jasno świadczyło o tym, że Jacob i pozostali w końcu wrócili do domu.
Niemal biegiem doprowadziłam się do porządku i już miałam wybiec na korytarz, kiedy coś przykuło moją uwagę. Zatrzymałam się wpół kroku i aż sapnęłam wstrząśnięta tym, co zobaczyłam w wiszącym na ścianie lustrze. Teraz w końcu zrozumiałam spojrzenia rzucane mi przez mamę. Patrząc na swoje odbicie, miałam wrażenie, że moją szyję okala coś na kształt prześwitującej apaszki o wyjątkowo ohydnym, czerwonawym odcieniu. Z niedowierzaniem odgarnęłam włosy, uważnie przyglądając się śladom, które zostawiła mi Elizabeth i które do rana pewnie miały zamienić się w siniaki.
– Nessie?! – usłyszałam z dołu wołanie taty i aż wzdrygnęłam się, wyrwana z zamyślenia. Raz jeszcze potarłam ślady.
– Już idę! – odkrzyknęłam nieco drżącym głosem i w końcu wyszłam z łazienki, żeby dołączyć do pozostałych.
Poraziła mnie atmosfera w salonie – zaskakująco lekka, jakby nic się nie stało. Uniosłam pytająco brwi, po czym podeszłam wprost do siedzącego wygodnie w najdalej oddalonym od pozostałych fotelu i bez pytania usiadłam mu na kolana. Zauważyłam wymowne spojrzenie taty, ale zignorowałam go i pozwoliłam, żeby Jake otoczył mnie ramionami, zamykając w silnym i znajomym uścisku.
Wtuliłam się w jego tors, zamykając oczy i wdychając korzenno-leśny zapach zmiennokształtnego.
– No dobrze, to teraz mi wszystko opowiedz – poprosiłam nieco sennie. Uniosłam głowę, żeby spojrzeniem dać mu do zrozumienia, że nie zamierzam odpuścić albo dać się zbyć błahymi wyjaśnieniami.
– Co tutaj wyjaśniać? – zapytał, wzruszając ramionami. – Zawarliśmy pakt i tyle.
Westchnęłam rozdrażniona, bo przecież zdawałam sobie sprawę z tego, że dziadek będzie właśnie do takiego rozwiązania dążył. Interesowało mnie raczej to, jak przebiegło spotkanie i czy powinnam się dalej intencji Elizabeth obawiać.
– Może ja ci powiem, bo Jacob był zbytnio zajęty klęciem jak szewc i wymyślaniem wyzwisk – odezwał się tata, rzucając zmiennokształtnemu krótkie spojrzenie. – A przynajmniej póki nie zaczął się z dziewczyną dogadywać… Tak czy inaczej, zasady są takie same, jak wtedy, kiedy mieszkaliśmy w Forks. Jutro pokażę ci granicę – obiecał mi, ale ja nie słuchałam, zbytnio skupiona na innym fragmencie jego wypowiedzi.
– Jak to: zaczęliście się dogadywać? – zapytałam natychmiast Jacoba, prostując się w jego ramionach i odwracając się, żeby móc na niego spojrzeć.
Spojrzał na mnie, chyba nie do końca rozumiejąc o co mi w tym momencie chodzi. Nie zamierzałam mu tego wyjaśniać, coraz bardziej niecierpliwie wpatrując się w niego i oczekując odpowiedzi.
– Po prostu kiedy nie próbuje cię zabić, potrafi być całkiem w porządku – odparł lakonicznie i spojrzał na mnie podejrzliwie. – Hej, czy ty w tym momencie jesteś o mnie zazdrosna? – zapytał, a na jego ustach pojawił się pobłażliwy uśmiech.
Emmett wydał z siebie jakiś pomruk i zaraz się roześmiał. Zacisnęłam dłonie w pięści, żałując trochę, że nie mam pod ręką jakiejś poduszki albo czegokolwiek innego, czym mogłabym w wampira rzucić.
– Przestań pleść bzdury. Niby o kogo mam być zazdrosna? – zapytałam gniewnie, chociaż miałam pojęcie, że takim tonem jedynie dodatkowo się pogrążam. – Jacob, przestań tak na mnie patrzeć! Jeśli dalej zamierzasz mi wmawiać takie rzeczy, najlepiej od razu sobie stąd pójdź – zasugerowałam mu i założywszy ramiona na piersi, spróbowałam wyswobodzić się z jego objęć i usiąść do niego plecami.
Bez ostrzeżenia zsunął mnie ze swoich kolan, sprawiając, że wylądowałam w fotelu. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, kiedy wstał i ruszył w stronę drzwi.
– Jak sobie życzysz – rzucił na odchodne, wyraźnie dobrze się moim kosztem bawiąc. Wiedziałam, że chce mnie zdenerwować, a jednak to nagłe odrzucenie mnie zabolało.
– I bardzo dobrze – mruknęłam, mając nadzieję, że był w stanie to usłyszeć. – Bardzo, bardzo dobrze… – powtórzyłam z goryczą, opierając głowę o zagłówek i beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w sufit.
Wszyscy przez kilka chwil mi się przyglądali, chyba nie do końca wiedząc jak zareagować na naszą „kłótnie” – byłam wdzięczna, że przynajmniej powstrzymywali się od śmiechu – ostatecznie zaś pogrążyli się w cichej rozmowie na temat tutejszej watahy. Przysłuchując się ich wymianie zdań, dowiedziałam się, że wataha jest dość liczna – na tę chwilę dziesięć osób – i że to Elizabeth jest alfą, co było rzekomo ciekawym ewenementem. Później Emmett zadał dość trafne pytanie o to, skąd wzięli się zmiennokształtni w Seattle i wraz z tatą i Carlisle’em zaczęli rozważać teorię ewentualnego pokrewieństwa watahy z Quileutami.
Wstałam, nie mogąc już dłużej tego słuchać. Nikt chyba nawet nie zauważył, że ruszyłam się z miejsca – nikt prócz mamy, która znacząco kiwnęła głową w stronę drzwi. Podziękowałam jej bezgłośnie i po chwili zastanowienia wyszłam przed dom, wprost na zalany ostatnimi promieniami słońca ganek – zmierzchało.
Jacob stał plecami do mnie, oparty o barierkę i wpatrzony w ścianę lasu. Nawet się nie poruszył, kiedy wyszłam, ale wiedziałam, że mnie usłyszał. Zażenowana i skruszona podeszłam bliżej, po czym oparłam się o barierkę tuż obok niego. Trwaliśmy w milczeniu, aż w końcu nie mogłam już tego znieść i przeniosłam wzrok na jego twarz.
– Przepraszam – wyrzuciłam z westchnieniem. – Nie powinnam była, ale… No dobrze, masz mnie. Jestem zazdrosna – przyznałam z jękiem.
Spodziewałam się, że zacznie się śmiać albo świętować zwycięstwo, ale Jake jedynie spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem i bez słowa przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w jego rozgrzany tors, pozwalając żeby mnie przytulał i delikatnymi, miarowymi ruchami przeczesywał palcami moje włosy.
– Dlaczego? Przecież wiesz, że nie musisz się niczego obawiać – przypomniał mi, stanowczo unosząc mój podbródek i patrząc mi w oczy.
– Wiem – zgodziłam się. – Ale ona… No cóż, ona mimo wszystko jest ładna i jest taka jak ty, i tak sobie pomyślałam…
Zamknął mi usta pocałunkiem. Aż jęknęłam, zaskoczona tym, jak mnie całował – namiętnie, z uczuciem i w taki sposób, że kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, dyszałam ciężko, a policzki miałam zarumienione. Miałam nadzieję, że nikt nas nie obserwował i że mama założyła na nas tarczę; w innym wypadku pewnie już dawno pojawiłby się rozeźlony, gotów do przypomnienia Jacobowi wieku swojej małej córeczki Edward.
– Nigdy nie bądź zazdrosna – wyszeptał Jacob, znów przygarniając mnie do siebie.
Uwierzyłam mu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz