– Co ty
wyrabiasz?!
Słyszałam
gniewny głos Jacoba, ale słowa zdawały się dochodzić jakby z dala i ledwo
je rozumiałam. Byłam jedynie strachu i gniewu ukochanego, wszystko jednak
przysłaniał fakt, że powoli zaczynało brakować mi powietrza i motywacji do
walki.
Palce
dziewczyny były szczupłe, ale przy tym zaskakująco silne. Spróbowałam ją
z siebie zrzucić, jakoś wyswobodzić się z jej uścisku, ale byłam zbyt
oszołomiona, a ciemnowłosa dziewczyna okazała się za silna i zbytnio
zdeterminowana, żebym była w stanie cokolwiek zrobić. Ciemne plamy
tańczyły mi przed oczami, gardło bolało, a resztki powietrza już dawno
uleciało z moich płuc, jeszcze podczas zderzenia z nieznajoma,
a ja nie miałam okazji, żeby znów złapać oddech.
Umierałam
i to nagle do mnie dotarło, byłam jednak zbyt oszołomiona i bliska
omdlenia, żeby jakkolwiek się tą wiadomością przejąć.
Usłyszałam
jakiś hałas, coś jakby gardłowe zwierzęce warkniecie, które jednak nie
przypominało żadnego naturalnego dźwięku, który znałam. Chwilę później
poczułam, że uścisk na mojej siły słabnie, a chwilę później również
zalegający na mojej piersi ciężar znika, a ja w końcu mogę odetchnąć.
Nabrałam powietrza tak gwałtownie, że aż mnie zemdliło; kaszląc, zmusiłam swoje
mięśnie do współpracy i jakimś cudem zdołałam usiąść, wciąż walcząc
o wyrównanie oddechu.
Zdezorientowana
rozejrzałam się dookoła, próbując zrozumieć, co właściwie się stało. Moja
niedoszła zabójczyni – klnąc pod nosem jak szewc – właśnie podnosiła się
z ziemi. Jacob stał zaledwie kawałek od niej, a do mnie dotarło, że
właśnie mnie uratował. Nie powinno mnie to dziwić, a jednak coś ścisnęło
mnie w gardle i tym razem wcale nie były to ręce kogoś, kto chciał
mnie udusić.
Na pierwszy
rzut oka widać było, że Jake jest wściekły – najdelikatniej mówiąc. A nawet
nie, bo to było coś więcej: on był bliski furii. Byłam pewna, że dostrzegę ją
w jego czarnych, zwykle wypełnionych ciepłem tęczówkach, kiedy tylko
otworzy oczy. Widziałam, jak drgają mu mięśnie i jak kurczowo zaciska
dłonie w pięści, prawdopodobnie ledwo powstrzymując się od nadchodzącej
przemiany. Niewiele brakowało, żeby przemienił się w wilka i rzucił
na ciemnowłosą dziewczynę, żeby stanąć w mojej obronie.
Ale potem
uniósł powieki i odnalazł mnie wzrokiem. Jak podejrzewałam, w jego
oczach dostrzegłam gniew, ale ten niemal całkowicie wyparował, kiedy tylko
chłopak przeniósł wzrok na mnie. W zamian pojawiło się coś nowego – troska
i bezgraniczna miłość, które momentalnie sprawiły, że uwierzyłam w to,
że wszystko będzie dobrze. Przy Jacobie byłam bezpieczne i nic nie miało
tego zmienić.
Jake
szybkim krokiem ruszył w moją stronę, kątem oka obserwując taksującą mnie
wzrokiem dziewczynę. Jak na razie nie próbowała ponowić ataku i była to
chyba najrozsądniejsza rzecz, jaką w tym momencie mogła zrobić.
– Nic ci
nie jest? – zapytał mnie Jacob, pomagając mi stanąć na nogi i uchwycić
równowagę, bo w pierwszej chwili się zachwiałam.
– Nie –
zapewniłam nieco zachrypniętym głosem, bo gardło wciąż mnie bolało, ale poza
tym czułam się naprawdę dobrze.
Odetchnął
i mocno mnie przytulił. Poddałam się jego dotykowi, mocniej wtulając się
w jego tors i w końcu czując się naprawdę bezpieczną. Jacob musiał
zauważyć, że podoba mi się to, jak mnie przytula, bo machinalnie wzmocnił
uścisk i ucałował mnie w czoło.
Tego już
było dla dziewczyny za wiele.
– Czyś ty
oszalał? – wydarła się, patrząc na nas tak, jakby właśnie brała udział w jakimś
marnym przedstawieniu o bezsensownym scenariuszu. Miała piękny głos,
wyrazisty i mocny, a przy tym na swój sposób ironicznym i władczy.
Jacob
spojrzał w jej stronę, po czym uchwycił mnie za ramię i stanowczo
wepchnął sobie za plecy, żebym przypadkiem nie została narażona na kolejny atak
– albo żeby sam w przypływie złości nie zrobił mi przypadkiem krzywdy.
Przywarłam do jego pleców, wychylając się odrobinę, żeby móc nadal kontrolować
sytuację.
Dziewczyna,
przed którą dopiero co ocalił mnie Jacob, zdążyła się już zerwać na równe nogi.
Dopiero teraz miałam okazję, żeby się jej dokładnie przyjrzeć. Już wcześniej
zauważyłam, że jest ładna. Była wysoka i szczupła, o idealnej,
pociągłej sylwetce, której pewnie zazdrościła jej niejedna kobieta. Miała
ciemną karnację, równie śniadą jak Jake. Czarne włosy spływały jej falami aż do
pasa i zdawały się lekko śnić, nawet przy tak słabym oświetleniu, jak to
w którym właśnie się znajdywałyśmy. Ciemne, migdałowe oczy utkwione były
w Jacobie i we mnie; miała władcze, zdecydowanie spojrzenie, które
dobitnie świadczyło o tym, że jest osobą niezależną i zdecydowanie
zbyt pewną siebie.
Nieznajoma
wyciągnęła rękę i szybkim ruchem wskazała na mnie.
– Do
cholery, czy wiesz co to – podkreśliła, a ja aż się
skrzywiłam, bo nienawidziłam kiedy ktoś mówił o mnie w taki sposób –
jest?
Jake
wykręcił rękę, żeby uchwycić moją dłoń i lekko ją ścisną. Miałam wrażenie,
że moja obecność pozwala mu kontrolować gniew, dlatego pozwoliłam mu na to,
chociaż uścisk miał mimo wszystko na tyle silny, że dosłownie miażdżył mi
kości.
– Pół-wampirzyca
– odparł zaskakująco spokojnie. Zesztywniałam cała, zastanawiając się, co on do
cholery wyprawia. Jak mógł komukolwiek tak po prostu powiedzieć kim jestem?! –
I przestań tak o niej mówić. To nie jest rzecz! – dodał, na moment
tracąc panowanie nad sobą.
Ciemne oczy
dziewczyny rozszerzyły się w geście niedowierzania.
– I mówisz
o tym tak spokojnie? – zapytała gniewnie, chociaż kiedy raz jeszcze
przyjrzała się naszym splecionym dłoniom, w jej oczach pojawiło się coś na
kształt zrozumienia. – Niemożliwe… – mruknęła, chyba bardziej do siebie niż do
nas.
– Co
w tym dziwnego? – zapytał wciąż spokojnie Jacob, kreśląc kciukiem jakieś
wzory na wierzchu mojej dłoni. Przynajmniej w końcu przestał mi ją tak
mocno ściskać.
Dziewczyna
znów otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale z braku argumentów
musiała zamknąć je z powrotem. Nagle spięła się i przykucnęła,
szykując się do ataku bądź obrony, chociaż to drugie nie miało dla mnie żadnego
sensu. Jacob zareagował momentalnie i również się przyczaił, ja zaś
spróbowałam zaprotestować, bo nie chciałam żeby ze sobą walczyli.
Nie
zdążyłam nawet wydać z siebie jęku, kiedy nagle znalazła się w czyichś
zimnych objęciach i wszystko stało się jasne.
– Nessie,
nic ci nie jest? – zapytała mnie spiętym głosem mama, odsuwając mnie na długość
wyciągniętych ramion i dokładnie oglądając. Jej złociste tęczówki
pociemniały, kiedy przyjrzała się mojej szyi.
– Skąd…? –
zaczęłam zaskoczona, ale urwała, bo w tym samym momencie spomiędzy drzew
wyłoniła się reszta mojej rodziny.
– Długo nie
wracaliście i powoli zaczynaliśmy się martwić, dlatego postanowiliśmy was
poszukać – wyjaśnił tata, zaraz znajdując się tuż obok mnie i Belli. –
A potem usłyszałem te myśli… – Przeniósł pełen rezerwy wzrok na
ciemnowłosą dziewczynę.
Jacob
wydawał się prawie nie zauważyć tego, że już nie jesteśmy sami. Nadal stał,
przypatrując się przyczajonej w obronnej pozycji nieznajomego, by po
chwili gwałtownie zaczerpnąć powietrza, kiedy coś do niego dotarło.
– Jesteś
wilkołakiem – wykrztusił i wtedy i ja zrozumiałam. Jak mogłam
wcześniej się nie domyślić?!
Jego słowa
sprowadziły wszystkich na ziemię – a przynajmniej mnie, bo wcale nie
spodobało mi się, że Jake nadal z nią dyskutuje. Nie powinien, bo… Bo była
niebezpieczna. A poza tym zdecydowanie zbyt ładna, chociaż nie byłam
pewna, dlaczego ten szczegół nagle zaczął mi przeszkadzać.
– Zmiennokształtną,
przynajmniej ten termin powinieneś był już sobie przyswoić. Ale brawo, szkoda
tylko, że tyle ci to zajęło – przyklasnęła mu, najzwyczajniej w świecie
z niego kpiąc. Jakby tego było mało, wpatrywała się w niego w tak
bezczelny sposób, że nagle naszła mnie irracjonalna chęć, żeby porządnie ją
uderzyć. – Ty również. Chociaż… – Obrzuciła wzrokiem mnie i moją rodzinę.
– No czy ja wiem? Twój przypadek to chyba kwestia sporna.
– A to
niby co miało znaczyć? – zapytał gniewnie, ale dziewczyna wydawała się tego nie
zauważać. Nadal uśmiechała się, z pobłażaniem kręcąc głową.
– Ustalmy
sobie jedną rzecz: zadajesz się z tym. – Kiwnęła w moją stronę. – Czy
chcesz mi wmówić, że to jest dla takich jak my normalne?
Jacob znów
potrzebował chwili, żeby zapanować nad drżeniem mięśni i się nie
przemienić. Zapragnęłam do niego podejść, ale kiedy tylko o tym
pomyślałam, Edward chwycił mnie za ramię, stanowczo mnie przed tym
powstrzymując.
– Ustalmy
sobie jedną rzecz, kochanieńka – rzucił w końcu Jake. – Powtarzam ci raz jeszcze,
że ona nie jest rzeczą – podkreślił raz jeszcze i byłam mu za to
wdzięczna, chociaż naprawdę nie rozumiałam po co była ta „kochanieńka”.
W oczach
dziewczyny pojawiła się konsternacja, a potem ze zrezygnowaniem opuściła
głowę. Cokolwiek uświadomiła sobie wcześniej, teraz musiała swoją teorię
potwierdzić i to odkrycie wcale jej się nie spodobało.
– A niech
to szlag – zaklęła i dodała jeszcze kilka innych przekleństw, które
zdecydowanie nie nadawały się do przytoczenia. – Wpojony w wampirzy
pomiot! – jęknęła, wyglądając jakby zaraz miała dostać szału.
– Mówiłem
ci, żebyś przestała… – zaczął, ale musiał dojść do wniosku, że to bez sensu, bo
westchnął zrezygnowany i odpuścił. – Cholera, o co ci znowu chodzi? –
zapytał, bo ich rozmowa prowadziła donikąd.
Nieznajoma
była skryta i ironiczna, Jacob z kolei cały aż rwał się do walki – to
nie było najlepsze połączenie i aż prosiło się o nieszczęśliwe
zakończenie całej sprawy. Pośpiesznie wyrwałam się tacie i bez względu na
to, co sądził podeszła do Jacoba, ujmując jego dłoń. Przyciągnął mnie do
siebie, momentalnie się uspokajając.
– Mam na
imię Elizabeth – oznajmiła bez ostrzeżenia dziewczyna, całkiem nas zaskakując.
Coś w jej tonie się zmieniło – stał
się bardziej rozsądny – chociaż kiedy zerknęła na nasze splecione dłonie,
domyśliłam się, że musi ją to sporo kosztować. – Wydaje mi się, że będziemy
mieli całkiem sporo rzeczy do ustalenia – stwierdziła, tym razem zwracając się
nie tylko do Jacoba, ale i wszystkich obecnych. Chyba z premedytacją
ignorowała spoglądania w moją stronę, całkowicie ignorując moją obecność.
– Jak
najbardziej – wtrącił się do tej pory milczący Carlisle, podchodząc trochę
bliżej. W słowach dziewczyny musiał dostrzec szansę na to, żeby wybrnąć
z sytuacji pokojowo, tak jak to się udało w przypadku watahy z La
Push. – Bello, zabierz Nessie do domu. Powinna odpocząć – wyjaśnił, wykręcając
się tym, że chodzi mu wyłącznie o moje zdrowie, ale ja doskonale
wiedziałam, że raczej niepokoi go, że wręcz wyrywałam się do sprzeczki z Elizabeth.
Mama jedynie
skinęła głową i zaraz znalazła się za mną. Kiedy poczułam na ramieniu
ciężar jej dłoni, spojrzałam na dziadka z niejaką urazą, ale on akurat nie
patrzył w moją stronę, dlatego chcąc nie chcąc puściłam dłoń Jacoba
i wraz z mamą puściłam się biegiem przez las. Poruszałyśmy się
wampirzym tempem, nie rozmawiając i jedynie czasami wymieniając krótkie,
znaczące spojrzenia. Dziwiło mnie i trochę denerwowało, że w oczach
Belli czaił się niepokój za każdym razem, kiedy patrzyła w moją stronę,
ale postanowiłam tego nie komentować i o nic nie pytać. Nie miałam
najmniejszej ochoty na jakiekolwiek rozmowy, zła na to, że wykluczyli mnie ze
sprawy i zmartwiona, że Jacob musiał zostać z tą dziewczyną. Nie
podobało mi się to, jak cały czas się w niego wpatrywała. Jej wzrok był
dziwny i miałam złe przeczucia.
W zaledwie
dziesięć minut dotarłyśmy do domu. Ledwo tylko znalazłyśmy się w holu,
Bella zatrzymała się i spojrzała na mnie zdecydowanym wzrokiem.
– Zostań
tutaj, Nessie. Ja tam wracam – oznajmiła i nie czekając, aż zacznę
protestować, ucałowała mnie w czoło i zniknęła na podwórku.
Zaklęłam
pod nosem i wpatrywałam się w miejsce, w którym zniknęła.
Z rezygnacją zamknęłam drzwi i chcąc nie chcąc powlekłam się na górę.
Byłam sama i to mi ciążyło, tym bardziej, że cała moja rodzina i Jacob
byli na terenie obcych zmiennokształtnych, których intencji żadne z nas
nie mogło być pewne. Co prawda z jedną Elizabeth chyba nawet Emmett miał
sobie dać radę w pojedynkę, ale skąd mieliśmy pewność, że pomiędzy
drzewami nie obserwowało nas więcej ukrytych, gotowych do ataku
zmiennokształtnych? Wilki były stworzone do zabijania wampirów i zaczęłam
się martwić, czy Cullenowie oby na pewno są bezpieczni.
Skierowałam
kroki do łazienki, bo chociaż przed wyjściem brałam prysznic, potrzebowałam czegoś,
co pomoże mi się rozluźnić. Gorąca kąpiel wydawała się być wręcz do tego
stworzona, dlatego starannie zamknęłam drzwi, włożyłam korek do odpływu wanny
i odkręciłam gorącą wodę. Obserwując, jak zbiornik powoli się napełnia,
przysiadła na jego krawędzi i po prostu obserwowałam płynący strumień;
szum przelewanej wody miał sobie coś kojącego, podobnie jak ciepło pary, która
buchnęła mi w twarz.
Starałam
się odrzucić od siebie przykre myśli, związane z Elizabeth, strachem
o bliskich oraz ogólnym roztrzęsieniem po dopiero co przebytej przemianie.
Zanurzyłam palce w wodzie i zaraz je zabrałam, z nadmierną
dokładnością skupiając się na odmierzeniu odpowiedniej ilości zimnej wody,
która miała nieco zneutralizować temperaturę tej, która już znajdowała się
w wannie. Dopiero kiedy uznałam, że kąpiel już jest gotowa, metodycznie
i w skupieniu zajęłam się ściąganiem z siebie nieco brudnych po
upadku na ziemię ubrań.
Kiedy
wślizgnęłam się do wody, aż jęknęłam z ulgi. Ciepło kojąco wpływało na
moje do tej pory napięte i obolałe mięśnie, pozwalając im się w końcu
rozluźnić. Zamknęłam oczy, poddając się senności i ogólnemu upojeniu,
które zawdzięczałam duchocie w łazience. Mama nigdy nie lubiła, kiedy
sobie na coś takiego pozwalałam, przesadnio panikując, że mogę zasnąć i się
utopić, ale teraz jej nie było, dlatego nie zamierzałam się tym przejmować.
Czułam się znakomicie, poza tym była to
dla mnie forma delikatnej zemsty za to, że kazali mi wracać do domu.
Udało mi
się całkowicie odpłynąć i może faktycznie na moment przysnęłam, chociaż
jakoś nie zarejestrowałam tego momentu. Kiedy otrząsnęłam się z letargu,
woda w wannie była już niemal całkiem zimna. Pośpiesznie z niej
wyszłam, ciasno owijając się ręcznikiem, żeby się ogrzać. Wycierając się
energicznie i jednocześnie szukając czystych ubrań (za sprawą Alice
i Rosalie w naszym domu można było znaleźć je dosłownie wszędzie –
podobnie zresztą jak pieniądze, chociaż tych drugich akurat nie chowaliśmy
w łazience), uświadomiłam sobie w końcu, dlaczego tak nagle się
ocknęłam: z dołu doszło mnie poruszenie, co jasno świadczyło o tym,
że Jacob i pozostali w końcu wrócili do domu.
Niemal
biegiem doprowadziłam się do porządku i już miałam wybiec na korytarz,
kiedy coś przykuło moją uwagę. Zatrzymałam się wpół kroku i aż sapnęłam
wstrząśnięta tym, co zobaczyłam w wiszącym na ścianie lustrze. Teraz
w końcu zrozumiałam spojrzenia rzucane mi przez mamę. Patrząc na swoje
odbicie, miałam wrażenie, że moją szyję okala coś na kształt prześwitującej
apaszki o wyjątkowo ohydnym, czerwonawym odcieniu. Z niedowierzaniem
odgarnęłam włosy, uważnie przyglądając się śladom, które zostawiła mi Elizabeth
i które do rana pewnie miały zamienić się w siniaki.
– Nessie?!
– usłyszałam z dołu wołanie taty i aż wzdrygnęłam się, wyrwana
z zamyślenia. Raz jeszcze potarłam ślady.
– Już idę!
– odkrzyknęłam nieco drżącym głosem i w końcu wyszłam z łazienki,
żeby dołączyć do pozostałych.
Poraziła
mnie atmosfera w salonie – zaskakująco lekka, jakby nic się nie stało.
Uniosłam pytająco brwi, po czym podeszłam wprost do siedzącego wygodnie w najdalej
oddalonym od pozostałych fotelu i bez pytania usiadłam mu na kolana.
Zauważyłam wymowne spojrzenie taty, ale zignorowałam go i pozwoliłam, żeby
Jake otoczył mnie ramionami, zamykając w silnym i znajomym uścisku.
Wtuliłam się
w jego tors, zamykając oczy i wdychając korzenno-leśny zapach
zmiennokształtnego.
– No
dobrze, to teraz mi wszystko opowiedz – poprosiłam nieco sennie. Uniosłam
głowę, żeby spojrzeniem dać mu do zrozumienia, że nie zamierzam odpuścić albo
dać się zbyć błahymi wyjaśnieniami.
– Co tutaj
wyjaśniać? – zapytał, wzruszając ramionami. – Zawarliśmy pakt i tyle.
Westchnęłam
rozdrażniona, bo przecież zdawałam sobie sprawę z tego, że dziadek będzie
właśnie do takiego rozwiązania dążył. Interesowało mnie raczej to, jak
przebiegło spotkanie i czy powinnam się dalej intencji Elizabeth obawiać.
– Może ja
ci powiem, bo Jacob był zbytnio zajęty klęciem jak szewc i wymyślaniem
wyzwisk – odezwał się tata, rzucając zmiennokształtnemu krótkie spojrzenie. –
A przynajmniej póki nie zaczął się z dziewczyną dogadywać… Tak czy
inaczej, zasady są takie same, jak wtedy, kiedy mieszkaliśmy w Forks.
Jutro pokażę ci granicę – obiecał mi, ale ja nie słuchałam, zbytnio skupiona na
innym fragmencie jego wypowiedzi.
– Jak to:
zaczęliście się dogadywać? – zapytałam natychmiast Jacoba, prostując się
w jego ramionach i odwracając się, żeby móc na niego spojrzeć.
Spojrzał na
mnie, chyba nie do końca rozumiejąc o co mi w tym momencie chodzi.
Nie zamierzałam mu tego wyjaśniać, coraz bardziej niecierpliwie wpatrując się
w niego i oczekując odpowiedzi.
– Po prostu
kiedy nie próbuje cię zabić, potrafi być całkiem w porządku – odparł
lakonicznie i spojrzał na mnie podejrzliwie. – Hej, czy ty w tym
momencie jesteś o mnie zazdrosna? – zapytał, a na jego ustach pojawił
się pobłażliwy uśmiech.
Emmett
wydał z siebie jakiś pomruk i zaraz się roześmiał. Zacisnęłam dłonie
w pięści, żałując trochę, że nie mam pod ręką jakiejś poduszki albo
czegokolwiek innego, czym mogłabym w wampira rzucić.
– Przestań
pleść bzdury. Niby o kogo mam być zazdrosna? – zapytałam gniewnie, chociaż
miałam pojęcie, że takim tonem jedynie dodatkowo się pogrążam. – Jacob,
przestań tak na mnie patrzeć! Jeśli dalej zamierzasz mi wmawiać takie rzeczy,
najlepiej od razu sobie stąd pójdź – zasugerowałam mu i założywszy ramiona
na piersi, spróbowałam wyswobodzić się z jego objęć i usiąść do niego
plecami.
Bez
ostrzeżenia zsunął mnie ze swoich kolan, sprawiając, że wylądowałam w fotelu.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, kiedy wstał i ruszył w stronę
drzwi.
– Jak sobie
życzysz – rzucił na odchodne, wyraźnie dobrze się moim kosztem bawiąc.
Wiedziałam, że chce mnie zdenerwować, a jednak to nagłe odrzucenie mnie
zabolało.
– I bardzo
dobrze – mruknęłam, mając nadzieję, że był w stanie to usłyszeć. – Bardzo,
bardzo dobrze… – powtórzyłam z goryczą, opierając głowę o zagłówek
i beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w sufit.
Wszyscy
przez kilka chwil mi się przyglądali, chyba nie do końca wiedząc jak zareagować
na naszą „kłótnie” – byłam wdzięczna, że przynajmniej powstrzymywali się od
śmiechu – ostatecznie zaś pogrążyli się w cichej rozmowie na temat
tutejszej watahy. Przysłuchując się ich wymianie zdań, dowiedziałam się, że
wataha jest dość liczna – na tę chwilę dziesięć osób – i że to Elizabeth
jest alfą, co było rzekomo ciekawym ewenementem. Później Emmett zadał dość
trafne pytanie o to, skąd wzięli się zmiennokształtni w Seattle
i wraz z tatą i Carlisle’em zaczęli rozważać teorię ewentualnego
pokrewieństwa watahy z Quileutami.
Wstałam,
nie mogąc już dłużej tego słuchać. Nikt chyba nawet nie zauważył, że ruszyłam
się z miejsca – nikt prócz mamy, która znacząco kiwnęła głową w stronę
drzwi. Podziękowałam jej bezgłośnie i po chwili zastanowienia wyszłam
przed dom, wprost na zalany ostatnimi promieniami słońca ganek – zmierzchało.
Jacob stał
plecami do mnie, oparty o barierkę i wpatrzony w ścianę lasu.
Nawet się nie poruszył, kiedy wyszłam, ale wiedziałam, że mnie usłyszał.
Zażenowana i skruszona podeszłam bliżej, po czym oparłam się o barierkę
tuż obok niego. Trwaliśmy w milczeniu, aż w końcu nie mogłam już tego
znieść i przeniosłam wzrok na jego twarz.
– Przepraszam
– wyrzuciłam z westchnieniem. – Nie powinnam była, ale… No dobrze, masz
mnie. Jestem zazdrosna – przyznałam z jękiem.
Spodziewałam
się, że zacznie się śmiać albo świętować zwycięstwo, ale Jake jedynie spojrzał
na mnie z delikatnym uśmiechem i bez słowa przyciągnął mnie do
siebie. Wtuliłam się w jego rozgrzany tors, pozwalając żeby mnie przytulał
i delikatnymi, miarowymi ruchami przeczesywał palcami moje włosy.
– Dlaczego?
Przecież wiesz, że nie musisz się niczego obawiać – przypomniał mi, stanowczo
unosząc mój podbródek i patrząc mi w oczy.
– Wiem –
zgodziłam się. – Ale ona… No cóż, ona mimo wszystko jest ładna i jest taka
jak ty, i tak sobie pomyślałam…
Zamknął mi
usta pocałunkiem. Aż jęknęłam, zaskoczona tym, jak mnie całował – namiętnie,
z uczuciem i w taki sposób, że kiedy w końcu oderwaliśmy się od
siebie, dyszałam ciężko, a policzki miałam zarumienione. Miałam nadzieję,
że nikt nas nie obserwował i że mama założyła na nas tarczę; w innym
wypadku pewnie już dawno pojawiłby się rozeźlony, gotów do przypomnienia
Jacobowi wieku swojej małej córeczki Edward.
– Nigdy nie
bądź zazdrosna – wyszeptał Jacob, znów przygarniając mnie do siebie.
Uwierzyłam
mu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz