Zdradzona? Czy
tak się w tamtym momencie poczułam? Nie, to było zbyt słabe słowo na
określenie emocji, które mnie poraziły. Była to tak gwałtowna mieszanka – nienawiść,
ból, gorycz – że dziwne wręcz okazało się, że uczucia te nie rozegrały mnie od
środka. Aż zgięłam się wpół, mając wrażenie, że ktoś wyrwał mi serce albo
z całej siły kopnął w brzuch. Nie mogłam złapać tchu, chociaż
jednocześnie jakimś cudem byłam w stanie krzyczeć.
– Co to ma
znaczyć? – Mój głos przeszył powietrze niczym sztylet. – Tak twoim zdaniem
wygląda to całe wpojenie? – zadrwiłam, nie interesując się tym, że mamy
widownię i że nikt nie zrozumie moich słów. Teraz nie liczyło się już nic.
Jacob
odepchnął Elizabeth i spojrzał na mnie rozszerzonymi w geście
niedowierzania oczami. W ułamku sekundy poderwał się z miejsca
i tak szybko, jak bez wzbudzania podejrzeń było to możliwe, dopadł do mnie
i spróbował chwycić mnie za ramię. Cofnęłam się w popłochu.
– Nessie… –
westchnął, spoglądając na mnie bezradnie. – Kochanie, to nie tak…
– Nie
dotykaj mnie! – wrzasnęłam tonem, który zdradzał nadchodzącą histerię. W głowie
miałam tylko jedno pytanie, które cały czas dźwięczało mi w uszach, jakby
zostało wypalone w moim umyśle. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego…? – Więc jak?
Powiedziałam, że masz mnie nie dotykać! – powtórzyłam, bo zrobił krok w moją
stronę.
Za wszelką
cenę starałam się zrobić wszystko, byleby nie płakać. Elizabeth wciąż mi się
przypatrywała, a ja nie zamierzałam dać jej tej satysfakcji. Być może było
to bez sensu, bo cała aż drżałam od nadmiaru emocji, a łzy cisnęły mi się
do oczu, ale byłam zdeterminowana. Przynajmniej do momentu, kiedy uświadomiłam
sobie, że dłużej już nie dam rady.
Spojrzałam
na Jacoba, wprost w jego czarne, zwykle roześmiane oczy. Tym razem patrzył
na mnie wręcz błagalnie, jakby prosząc mnie żebym zrozumiała… Właściwie czego
ode mnie oczekiwał? Tutaj nie było nic, co jeszcze mogłabym zrozumieć – widziałam
dość, żeby wysnuć wnioski. Jak mógł w ogóle sadzić, że jedno spojrzenie
wystarczy, żebym udała, że nic się nie wydarzyło.
– Nienawidzę
was – szepnęłam, a potem odwróciłam się na pięcie i nie myśląc
o torbie, która wciąż leżała na podłodze, czym prędzej wypadłam ze
stołówki.
Kiedy
znalazłam się na korytarzu, zaryzykowałam i dałam z siebie wszystko.
Biegłam tak szybko, jak było to możliwe, nie wzbudzając podejrzeń uczniów.
Zobaczyłam Edwarda, który zaraz ruszył w moją stronę oraz pętające spojrzenia
innych moich bliskich, ale nie zatrzymałam się i zwinnie wyminąwszy ich
wszystkich, popędziłam w stronę wyjścia ze szkoły.
Na dworze
było zimno, ale mnie to nie przeszkadzało. Chłodne, zdradzające zbliżającą się
zimę powietrze, podziałało otrzeźwiająco. Przebiegłam przez parking i jak
najszybciej opuściłam teren szkoły, dopiero na ulicach pozwalając sobie na
rozwinięcie pełnej prędkości. Mieszkaliśmy na obrzeżach Seattle, więc do domu
nie miałam znów tak daleko i teoretycznie mogłam tam wrócić, ale nie
chciałam teraz nikogo widzieć. Biegnąca opustoszałymi, zaniedbanymi uliczkami
(celowo je wybrałam, bo było mało prawdopodobne, żebym spotkała jakiegokolwiek
przechodnia), nie powstrzymałam łez i podejrzewałam, że muszę wyglądać
okropnie, a nie chciałam przestraszyć Esme.
Skierowałam
się w stronę lasu. Otoczyły mnie drzewa i było w tym coś
kojącego, chociaż jednocześnie gąszcz boleśnie przypominał mi o Jacobie.
Biegłam na oślep, machinalnie wymijać kolejne przeszkody i raz po raz
potykając się na nierównym podłożu. Nie widziałam prawie nic – obraz zamazywały
coraz to świeższe łzy, spływające mi po policzkach i moczące golf, który
tak starannie wybierała dla mnie Alice, żebym mogła pójść do szkoły. Po co było
się starać, skoro nawet atak Elizabeth już nic dla Jacoba nie znaczył?
Jacob…
Samo jego
imię sprawiało, że miałam ochotę zgiąć się wpół i zacząć krzyczeć.
Szlochałam i ledwo łapałam oddech, wciąż biegnąc przed siebie.
Przypomniałam sobie, że powinnam być ostrożna, bo wciąż jeszcze nie znalazł
przebiegu nowej granicy, ale zaraz pomyślałam, że jest mi wszystko jedno. Gdyby
mnie zabili, przynajmniej nie musiałabym dłużej myśleć o tym, co się
wydarzyło.
To, do
nagle się stało, nie powinno mieć miejsca przy zmyśle równowagi, którym
dysponowałam, ale z drugiej strony była w takim stanie, że może nie
powinno mnie to dziwić. Nagle poczułam szarpnięcie, kiedy zahaczyłam nogą
o jakiś korzeń i boleśnie wylądowałam na ziemi. Skuliłam się na
leśnym podszyciu, próbując zwinąć się w kłębek tak ciasny, żeby zajmować
jak najmniej miejsca. Szlochałam, teraz dodatkowo rozdrażniona własną
niezdarnością. Oczywiście, że wolał Elizabeth – ona nie była taka beznadziejna!
Gniewnie
uderzyłam pięścią w ziemię i zaraz jęknęłam z bólu. W trawie
nie zauważyłam kamienia o ostrych krawędziach i siła uderzenia
sprawiła, że rozciął mi skórę na nadgarstku. Rana natychmiast zaczęła obficie
krwawić, co jednocześnie podpowiedziało mi, że musiała być dość głęboka.
Wiedziałam, że powinnam była jakoś zatamować krwawienie i spróbować ruszyć
do domu, ale nie miałam do tego chęci i motywacji. Po prostu leżałam,
beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w rozcięcie i czując, jak zaczyna
robić mi się słabo od utraty krwi. Obraz zaczynał się zamazywać, łzy obsychać
(z czasem mi ich zabrakło), a ja wciąż pozostawałam w bezruchu,
czekając na łaskawy sens i zapomnienie, które ze sobą niósł.
Musiałam
kilkukrotnie tracić świadomość, bo nie byłam w stanie sobie przypomnieć,
jak dużo czasu minęło. Kiedy za którymś razem z trudem otworzyłam oczy, na
dworze było już ciemno, a ja nie tylko byłam obolała, ale i przegarnięta.
Wilgotna trawa przemoczyła mi ubranie, ale chociaż zaczęłam drżeć, chłód nie
był dla mnie czymś, czym zamierzałam się przejmować. Ponownie zamknęłam oczy,
chociaż wciąż mocno ryzykowałam, że więcej nie uda mi się ich otworzyć. Nie
dbałam o to.
Właśnie
wtedy usłyszałam głos. Zamrugałam i zaczęłam nasłuchiwać, dochodząc do
wniosku, że to prawdopodobnie majaki, ale kiedy ponownie miałam odpłynąć,
ponownie usłyszałam, że ktoś wypowiada moje imię. Byłam zbyt osłabiona i oszołomiona,
i chociaż wiedziałam, że powinnam odpowiedzieć, nie zrobiłam tego. Nie
miałam pojęcia kto mnie woła, ale instynkt podpowiadał mi, że to ktoś, kto chce
dla mnie dobrze i kto zapewni mi bezpieczeństwo. Jednak i ta wiedza
nie była dostateczną motywacją, żeby spróbować się wysilić i krzykiem
ściągnąć na siebie czyjąś uwagę.
Nie
chciałam, żeby ktokolwiek mnie znalazł. Ciemność i zapach lasu – jeśli
pisana była mi śmierć, czyż to nie było najlepsze otoczenie, żeby ją przywitać?
Byłam bardzo zmęczona, a na dodatek przemarznięta; ręka mnie bolała, ale
nic nie było w stanie dosięgnąć cierpieniu, które niosło ze sobą jedno
jedyne imię, którego nigdy więcej postanowiłam nie wypowiadać. Nawet sama myśl
o tej osobie sprawiała, że miałam ochotę krzyczeć, dlatego samotność
i sen wydały się czymś wyśnionym, czego pragnęłam nade wszystko. Póki
byłam sama, balansując na granicy świadomości, wszystko było w porządku.
Tym razem
usłyszałam swoje imię zdecydowanie wyraźniej – ktokolwiek mnie wołał, był blisko.
Zdążyłam też się orientować, że nie tyle słyszałam głos, co głosy. Różniły się
od siebie, więc musiało szukać mnie kilka osób. To odkrycie sprawiło, że
natychmiast pomyślałam o swoich rodzicach i o tym, że musza się
o mnie martwić. Czy przynajmniej to nie było warte tego, żebym chociaż
spróbowała odpowiedzieć…? Nie, to również nie. Już nic nie miało znaczenia,
skoro zostałam całkowicie sama – On zabrał wszystko.
Zamknęłam
oczy, mając nadzieję na to, że znów uda mi się zasnąć. Jedynie instynktownie
byłam świadoma tego, co działo się wokół mnie. Ledwo wychwyciłam, że ktoś się
zbliża, chociaż prawdopodobnie jeszcze mnie nie wyczuł. Zadrżałam i wyrwał
mi się cichy jęk, bo to skojarzyło mi się z sierpniowym atakiem wampira.
To był błąd, bo nawet jeśli zbliżająca się w moim kierunku osoba mogła
jeszcze mnie zignorować albo nie zauważyć, dźwięk który wyrwał się z moich
ust, momentalnie ją zaalarmował.
Już nie
mogłam nic zrobić.
– Nessie? –
usłyszałam zatroskany głos. Ledwo zmusiłam się do otwarcia oczu. Obraz był
zamazany, ale kiedy w końcu się wyostrzył, z pewnym trudem
rozpoznałam drobną sylwetkę Esme. – Boże, skarbie… – westchnęła poruszona
i natychmiast ruszyła w moją stronę, ale zamarła, nagle wyczuwając
krew.
Spojrzałam
na nią tępo, po czym ciaśniej zwinęłam się w kłębek. Miałam nadzieję, że
w ten sposób uda mi się sprawić, żeby odeszła i zostawiła mnie samą,
ale szybko przekonałam się, że nie mam na co liczyć. Esme wycofała się
odrobinę, ale tylko po to, żeby móc nabrać powietrza do płuc i zawołać
w przestrzeń, że mnie znalazła. Nawet w tym stanie zrozumiałam, że
w pobliżu musieli być pozostali.
Nie minęło
nawet dziesięć sekund, kiedy zjawili się – dosłownie wszyscy, cała moja
rodzina. Jasper pojawił się ostatni, ale zaraz się wycofał, kiedy dotarł do
niego zapach mojej krwi. Alice po chwili zastanowienia pobiegła za nim,
rzucając mi przez ramię zatroskane spojrzenie. Mogłam się założyć, że próbowała
niejednokrotnie wykorzystać dar i spróbować naprowadzić pozostałych na mój
trop.
Carlisle
pierwszy otrząsnął się na tyle, żeby do mnie podejść. Krew była mu obojętna,
dlatego zaraz przy mnie przyklęknął i dotknął mojego ramienia. Wzdrygnęłam
się i szarpnęłam, nie chcąc żeby mnie dotykał. Dlaczego nie mogli po
prostu sobie stąd pójść i zostawić mnie tutaj w spokoju?
– Cii…
Spokojnie, Nessie, spokojnie… – Dziadek był co najmniej zaskoczony moją
reakcją. – Co się dzieje? Szukamy cię od kilku godzin – powiedział, uważnie
lustrując mnie wzrokiem. Zmusiłam się do tego, żeby skupić na nim spojrzenie. –
Kochanie, co się dzieje? Nie jesteś ranna? – zapytał mnie natychmiast, chcąc
obejrzeć moją głowę i rękę, ale wydałam z siebie niekontrolowany
wrzask; zaczęłam się rzucać, żeby nie był w stanie mnie dotknąć.
Doktor
westchnął i zaczął coś do mnie mówić uspokajającym tonem, mimochodem
stwierdzając, że chyba jestem w szoku. Mocno chwycił mnie za ramiona,
żebym nie zrobiła sobie krzywdy, a kiedy przekonałam się, że nie jestem
w stanie wyszarpnąć się z jego uścisku, odkryłam, że jednak jestem
w stanie płakać i po prostu się rozszlochałam. Carlisle natychmiast
wykorzystał to, żeby mimo moich protestów wziąć mnie na ręce.
– Daj mi
ją. – Edward nagle zmaterializował się tuż przy doktorze. Wampir bez wahania
pozwolił, żeby tata wprawnie mnie przejął.
– Tato… – jęknęłam
i wtuliłam twarz w jego tors, nagle nie marząc już o niczym
innym, prócz bliskości rodziców. Tata delikatnie mną zakołysał i ucałował
mnie w czoło, zapewniając, że wszystko jest w porządku.
Poczułam,
że dziadek przybliża się do mnie, żeby ująć mój rozcięty nadgarstek i obejrzeć
ranę. Jęknęłam cicho, więc Edward przytulił mnie mocniej, w obawie, że
znów zacznę próbować walczyć z każdym, kto będzie chciał mnie dotknąć.
– Rana jest
dość głęboka – usłyszałam odrobinę zaniepokojony głos Carlisle’a. – Trzeba
będzie czymś to zatamować i zabrać małą do domu – stwierdził, po czym raz
jeszcze spróbował zwrócić się do mnie: – Skarbie, spójrz na mnie. Musisz mi
powiedzieć, czy nic ci nie jest. Nie uderzyłaś się w głowę? – zasypał mnie
pytaniami, starając się zachęcić mnie, żebym skupiła na nim wzrok.
Niechętnie
odsunęłam się od taty na tyle, żeby móc obejrzeć się na doktora. Wszystko cały
czas mi się rozmazywało przed oczami, ale wiedziałam, że to przez zmęczenie
i utratę krwi. Byłam wykończona, ale przynajmniej nie miałam już siły na to,
żeby ponownie zacząć histeryzować i walczyć z bliskimi.
– Upadłam,
ale nic sobie nie zrobiłam. Potem przypadkiem uderzyłam się o ten kamień… –
zaczęłam cicho, próbując skupić się na wypowiadaniu kolejnych słów.
Dziadek
spojrzał na mnie troskliwie.
– Dobrze,
kochanie. Już jesteś bezpieczna – zapewnił mnie, głaskając mnie po policzku. –
Za chwilę wrócimy do domu.
Po chwili
ponownie skupił się na mojej ręce. Podwinął mi przesiąknięty krwią rękaw
bluzki, żeby jeszcze dokładniej przyjrzeć się ranie. Dopiero jej widok
otrzeźwił Rosalie na tyle, żeby z wahaniem ściągnęła z szyi apaszkę
i podała ją doktorowi, by mógł zrobić z niej tymczasową opaskę
uciskową. Skrzywiłam się, kiedy materiał dość ciasno zacisnął się na mojej
ręce, ale zaraz przestałam o tym myśleć. Byłam coraz bardziej zmęczona,
więc chyba nie powinno być niczego złego w tym, że spróbuję zasnąć.
Zamknęłam
oczy, rozluźniając się w ramionach taty. Edward znów mnie przytulił, ale
sen najwyraźniej nie miał być mi pisany.
– Nie
możesz jeszcze zasnąć, skarbie – upomniał mnie Carlisle. Chciałam
zaprotestować, ale w efekcie jedynie cichutko jęknęłam i zmusiłam się
do otwarcia oczu. – Nie wiem, jak dużo krwi straciła. Jest wykończona… – zwrócił
się do mojego taty, zachowując się trochę tak, jakby wcale mnie nie było.
Nie
przeszkadzało mi to wyjątkowo. Byłam tak wymęczona, że niemal z ulgą
przyjęłam moment, kiedy Edward ruszył się z miejsca. Kilkukrotnie
podchwyciłam zatroskane spojrzenie biegnącej tuż obok Belli, ale mama nie czuła
się na tyle wprawna w samokontroli, żeby zaryzykować podejście do mnie
zbyt blisko. Nie miałam jej tego za złe, chociaż nade wszystko pragnęłam, żeby
mnie przytuliła.
Tata zabrał
mnie prosto do mojego pokoju. Rozpoznałam, kiedy znaleźliśmy się w domu,
bo momentalnie zrobiło się cieplej, kiedy zaś wylądowałam na miękkim materacu,
omal nie popłakałam się z ulgi. Edward usiadł przy mnie, zanurzając palce
w moich lokach i przypatrując mi się troskliwie; wiedziałam, że
pilnuje, żebym nie zamknęła oczu.
Wtuliłam
twarz w pościel, wdychając jej zapach. Wychwyciłam na niej wciąż jeszcze
wyraźną woń zmiennokształtnego, która natychmiast wywołała strach. Momentalnie
zaczęłam szybciej oddychać, ledwo łapiąc oddech i mając wrażenie, że serce
zaraz jakimś cudem wyskoczy mi z piersi.
Bo co jeśli
on gdzieś tutaj był? Nie chciałam go widzieć!
– Cii,
córeńko. Jesteś bezpieczna – zapewnił mnie natychmiast Edward, cały czas
lustrując moje myśli. – Po tym jak uciekłaś, wrócił prosto do La Push. Więcej
cię nie skrzywdzi – obiecał mi, wyraźnie starając się zapanować nad
narastającym gniewem. Wiedziałam, że najchętniej by Go zabił, ale nie życzyłam
mu śmierci.
Uspokoiłam
się nieznacznie, przynajmniej na tyle, żeby zapanować nad szlochem i oddechem.
Doszły mnie ciche kroki, a chwilę później ktoś przysiadł po mojej drugiej
stronie.
– Jak ona
się czuje? – rozpoznałam zatroskany głos mamy. Bella jednak zaryzykowała
i nachyliła się nade mną, żeby ucałować mnie w czoło.
– Nie wiem
– przyznał tata. – Jest zmęczona. Gdzie Carlisle? – zapytał, chcąc żeby dziadek
jak najszybciej się mną zajął i pozwolił mi zasnąć.
Sama też
marzyłam jedynie o zamknięciu oczy, dlatego ulżyło mi, kiedy doktor
pojawił się obok mnie. Obserwowałam obojętnie, jak odrobinę poluzowuje opaskę
na mojej ręce i raz jeszcze ogląda ranę. Wzdrygnęłam się co prawda, kiedy
przez jego rozmowę z rodzicami przewinęło się słowo „szwy”, ale niczego
nie powiedziałam, nawet w momencie, kiedy cała trójka na chwilę wyszła
z pokoju. Dopiero kiedy zostałam sama, zmusiłam swoje obolałe ciało do
współpracy i stanąwszy z trudem, powoli podeszłam do wiszącego na
ścianie lustra. Nie wiedziałam dlaczego to robię, ale to nie miało teraz
żadnego znaczenia – bardziej pochłaniający i jednocześnie odrobinę
przerażający był mój wygląd.
Przypominałam
zjawę. Skórę miałam bladą jak papier, nie licząc czerwonych kręgów wokół
napuchniętych oczu. Włosy miałam poplątane i przypominały jeden wielki
stos, którego chyba nawet Alice nie miała z taką łatwością doprowadzić do
porządku. Mimochodem zerknęłam na swoją rękę, gdzie wciąż znajdowała się poryta
ciemnymi plamami opaska Rosalie, która z pewnością później już nie miała
nadawać się do żadnego użytku. Ręka zaczynała mnie boleć, ale pulsowanie było
prawie niezauważalne, jeśli w grę wchodziły silny ból i zawroty
głowy. Było mi słabo, do oczu wciąż napływały świeże łzy, a mięśnie
i całe ciało bolały mnie niemal tak mocno jak wtedy, kiedy się
przemieniałam. Z tym tylko, że ból ten tym razem nie miał żadnego związku
z jadem albo jakąkolwiek chorobą i byłam tego świadoma.
Usłyszałam
dźwięk otwieranych drzwi. W tym samym momencie zakręciło mi się w głowie
i zachwiałam się. Byłabym upadła, gdyby natychmiast nie pochwyciły mnie
czyjeś silne objęcia.
– Dlaczego
wstałaś, Nessie? – skarcił mnie zaniepokojony Carlisle. Jedynie spojrzałam na
niego i wybuchłam płaczem, nie wiedząc co powiedzieć. – Dobrze, dobrze…
Cii, skarbie. Tylko cię opatrzę i będziesz mogła się położyć – obiecał mi
łagodnym tonem, który zawsze mnie uspokajał, chociaż tym razem nie dał takiego
efektu, jakiego mogłabym się spodziewać.
Dziadek
podprowadził mnie do łóżka na które natychmiast opadłam. Zwinąwszy się w kłębek,
wtuliłam twarz w poduszkę i jedynie pokręciłam głową, kiedy ujął mój
nadgarstek. Byłam zmęczona.
– Chcę spać
– jęknęłam, odrobinę jedynie niewyraźnie przez obecność pościeli, ale i tak
doskonale usłyszał moje słowa.
– Wiem.
Wytrzymaj chwilkę – upomniał mnie, siadając tuż obok. – Postaram się zrobić to
szybko – obiecał. – Ranka jest głęboka, ale wydaje mi się, że wystarczy ją
odkazić i opatrzyć. Zastanawiałem się nad szwami, ale chyba nie będą
konieczne – stwierdził w zamyśleniu, ale prawie go nie słuchałam.
Cały czas
nie mogłam się odpędzić od przeróżnych myśli, kiedy dziadek starał się mnie
opatrzyć. Robiłam wszystko, byleby nie myśleć o tym, co się wydarzyło, ale
to nie było wcale takie łatwe. Za każdym razem, kiedy zamykałam oczy, Jego
twarz starała się wyślizgnąć z mojej pamięci i mi się ukazać. Z trudem
dawałam sobie z tym radę, ale na szczęście udało mi się jakoś zapanować
nad szlochem i odrzucić od siebie wspomnienia. Obawiałam się jednak, że to
chwilowy sukces – w końcu wiedziałam już z doświadczenia, że pewne
rzeczy zawsze wracają.
Poczułam
pieczenie, kiedy Carlisle przemył czymś rozcięcie na moim nadgarstku. Jęknęłam
zaskoczona i spróbowała wyrwać rękę, ale doktor mi nie pozwolił, mocno
mnie przytrzymując i próbując mi wyjaśnić, że to dla mojego dobra.
Wiedziałam, że ranę trzeba odkazić, ale nie sądziłam, że będzie aż do tego
stopnia piekło – bolało gorzej niż rana sama w sobie i to uczucie mi
się nie podobało.
– Już kończę
– zapewnił mnie. – Już jest wszystko dobrze, kochanie – dodał, wyciągając rękę,
żeby pogładzić mnie po głowie.
Wiedziałam,
że jego słowa dotyczą tego, że zaraz skończy się mną zajmować i będę mogła
zasnąć, ale i tak coś we mnie pękło. Przecież nic nie było dobrze! Czułam
się zdradzona i zraniona w najbardziej dotkliwy sposób – i chociaż
zdawało mi się, że jakoś sobie z tym poradzę, w tamtym momencie
zrozumiałam, że tak nie będzie. W jednej chwili załkałam żałośnie, mając
już tego wszystkiego serdecznie dość. Bo przecież nic nie było dobrze!
Zaniepokojony
nagłą zmianą w moim zachowaniu Carlisle, zmusił mnie żebym usiadła, kiedy
tylko starannie zabandażował mój przegub. Z płaczem wtuliłam się w niego,
ledwo łapiąc oddech i szukając pomocy. Na moment zawahał się, chyba
niepewny, czy nie zawołać Belli albo Edwarda, ale ostatecznie po prostu
przygarnął mnie do siebie. Zaczął mnie delikatnie kołysać, cierpliwie czekając
aż się uspokoję – albo raczej omdleję ze zmęczenia. Tak czy inaczej, w którymś
momencie już nie byłam w stanie dalej płakać.
Kiedy tylko
znieruchomiałam, delikatnie pogłaskał mnie go głowie i posadził do siebie
bokiem. Ujął mnie za ramię i delikatnie podwinął mi rękaw bluzki, a ja
momentalnie zrozumiałam, co się dzieje i mocniej wtuliłam się do niego,
przestraszona.
– Po co? –
jęknęłam płaczliwie. Byłam tak wymęczona, że i bez jakichkolwiek środków
miałam zasnąć.
– To tylko
coś na uspokojenie. Musisz odpocząć – wyjaśnił i spojrzał na mnie
znacząco. Widać sam domyślił się już, że prawdopodobnie będą męczyć mnie
koszmary, dokładnie jak po ataku w sierpniu. – Poczujesz się lepiej –
obiecał mi. Byłam zbyt wymęczona, żeby się z nim spierać, dlatego po
prostu spojrzałam na niego skrzywdzonym wzrokiem i odwróciłam głowę. Cała
drżałam, kiedy zaczął przygotowywać mnie do zabiegu, kiedy zaś przygotował
strzykawkę i poczułam ukłucie, wyrwał mi się cichy jęk. – Już, Nessie… Co
się dzieje, skarbie? – zaniepokoił się, odkładając igłę i przyciskając
kawałek gazy do mojego ramienia.
Jedynie
znów zadrżałam w odpowiedzi. Czułam lekkie pieczenie w miejscu
ukłucia, poza tym nie miałam wątpliwości co do tego, że środki szybko zaczną
działać. Zaczynało kręcić mi się w głowie i ledwo zachowywałam
przytomność.
– Jak się
czujesz? – upewnił się dziadek, machinalnie dotykając mojego czoła. Spróbowałam
strząsnąć jego dłoń.
– Nie
jestem chora – zaprotestowałam sennie, z trudem wymawiając kolejne słowa.
Lekarstwo musiał być naprawdę silne.
– Połóż
się, kochanie. Spróbuj teraz zasnąć – powiedział spokojnie doktor, biorąc mnie
na ręce i układając pod kołdrą. Skuliłam się na łóżku, wtulając twarz
w poduszkę i pozwalając, żeby ogarnęła mnie senność.
Jak przez
mgłę wychwyciłam dźwięk otwieranych drzwi. Myślałam, że to Carlisle wyszedł,
ale kiedy ktoś nagle usiadł przy mnie i pogłaskał mnie po lokach,
zorientowałam się, że pojawił się ktoś nowy.
– I co?
– zapytał ktoś cicho, a ja z trudem rozpoznałam zatroskany głos taty.
Wiedziałam jednak, że to nie on mnie dotyka.
– Wygląda
na zdrową, więc wszystko powinno być w porządku. Jest po prostu wymęczona,
poza tym straciła dużo krwi, ale sen powinien jej pomóc. Dobrze by też było,
gdyby później spróbowała coś zjeść – wyjaśnił pokrótce dziadek. – Jak na razie
dostała silne środki uspokajające, więc trochę odpocznie. Jutro zobaczymy, czy
będzie konieczne coś jeszcze.
– Jeśli
tak, będziesz musiał ją o to zapytać, bo nie mogę w tym momencie
nawet stwierdzić, czy wszystko jest w porządku – stwierdził tata. Udało mi
się rozpoznać, że jest poirytowany. – Bella uparła się i blokuje wszystkie
jej myśli.
– Dlaczego?
– Doktor był co najmniej zaskoczony.
Poczułam
wdzięczność wobec mamy, bo tego właśnie potrzebowałam. Najwyraźniej jednak
byłam w swoim odczuciach odosobniona.
– Po prostu
wiem, co jest dla niej dobre. – Mama postanowiła wtrącić się do rozmowy. Już
wcześniej zorientowałam się, że to ona mnie dotyka, ale jej głos i tak
mnie zaskoczył. – Nie powinieneś przeglądać jej myśli – zwróciła się do
Edwarda.
Tata
jedynie westchnął; mogłam sobie wyobrazić, jak wywraca oczami.
– Bello,
tyle że wtedy ja też nie będę mógł jej pomóc – przypomniał spokojnie Carlisle.
– Jeśli coś się dzieje…
– Przecież
i tak nikt z nas nie może jej pomóc – zdenerwowała się mama. – Ona
musi sobie sama pomóc. Środki uspokajające to nie jest rozwiązanie –
powiedziała z przekonaniem.
– Skąd
wiesz? – odezwał się z powątpieniem tata, wyraźnie nieprzekonany. – Nie
słyszałaś jej myśli, kiedy ją znaleźliśmy. Ja sam w tym momencie nie
jestem pewien, co jest dla Nessie dobre, ale… – zaczął, ale wampirzyca
postanowiła mu przerwać:
– Właśnie, że
wiem. Mam ci przypominać te nieszczęsne pół roku? – zapytała, a do jej
głosu nagle wtargnął smutek.
Nie miałam
pojęcia o czym teraz mówiła, ale nie miałam się tego dowiedzieć. Byłam
coraz bardziej zmęczona i już dłużej nie mogłam walczyć o zachowanie
przytomności. Spróbowałam się rozluźnić, a potem w końcu zapadłam
w sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz