1/06/2016

Rozdział XVI

Zdradzona? Czy tak się w tamtym momencie poczułam? Nie, to było zbyt słabe słowo na określenie emocji, które mnie poraziły. Była to tak gwałtowna mieszanka – nienawiść, ból, gorycz – że dziwne wręcz okazało się, że uczucia te nie rozegrały mnie od środka. Aż zgięłam się wpół, mając wrażenie, że ktoś wyrwał mi serce albo z całej siły kopnął w brzuch. Nie mogłam złapać tchu, chociaż jednocześnie jakimś cudem byłam w stanie krzyczeć.
– Co to ma znaczyć? – Mój głos przeszył powietrze niczym sztylet. – Tak twoim zdaniem wygląda to całe wpojenie? – zadrwiłam, nie interesując się tym, że mamy widownię i że nikt nie zrozumie moich słów. Teraz nie liczyło się już nic.
Jacob odepchnął Elizabeth i spojrzał na mnie rozszerzonymi w geście niedowierzania oczami. W ułamku sekundy poderwał się z miejsca i tak szybko, jak bez wzbudzania podejrzeń było to możliwe, dopadł do mnie i spróbował chwycić mnie za ramię. Cofnęłam się w popłochu.
– Nessie… – westchnął, spoglądając na mnie bezradnie. – Kochanie, to nie tak…
– Nie dotykaj mnie! – wrzasnęłam tonem, który zdradzał nadchodzącą histerię. W głowie miałam tylko jedno pytanie, które cały czas dźwięczało mi w uszach, jakby zostało wypalone w moim umyśle. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego…? – Więc jak? Powiedziałam, że masz mnie nie dotykać! – powtórzyłam, bo zrobił krok w moją stronę.
Za wszelką cenę starałam się zrobić wszystko, byleby nie płakać. Elizabeth wciąż mi się przypatrywała, a ja nie zamierzałam dać jej tej satysfakcji. Być może było to bez sensu, bo cała aż drżałam od nadmiaru emocji, a łzy cisnęły mi się do oczu, ale byłam zdeterminowana. Przynajmniej do momentu, kiedy uświadomiłam sobie, że dłużej już nie dam rady.
Spojrzałam na Jacoba, wprost w jego czarne, zwykle roześmiane oczy. Tym razem patrzył na mnie wręcz błagalnie, jakby prosząc mnie żebym zrozumiała… Właściwie czego ode mnie oczekiwał? Tutaj nie było nic, co jeszcze mogłabym zrozumieć – widziałam dość, żeby wysnuć wnioski. Jak mógł w ogóle sadzić, że jedno spojrzenie wystarczy, żebym udała, że nic się nie wydarzyło.
– Nienawidzę was – szepnęłam, a potem odwróciłam się na pięcie i nie myśląc o torbie, która wciąż leżała na podłodze, czym prędzej wypadłam ze stołówki.
Kiedy znalazłam się na korytarzu, zaryzykowałam i dałam z siebie wszystko. Biegłam tak szybko, jak było to możliwe, nie wzbudzając podejrzeń uczniów. Zobaczyłam Edwarda, który zaraz ruszył w moją stronę oraz pętające spojrzenia innych moich bliskich, ale nie zatrzymałam się i zwinnie wyminąwszy ich wszystkich, popędziłam w stronę wyjścia ze szkoły.
Na dworze było zimno, ale mnie to nie przeszkadzało. Chłodne, zdradzające zbliżającą się zimę powietrze, podziałało otrzeźwiająco. Przebiegłam przez parking i jak najszybciej opuściłam teren szkoły, dopiero na ulicach pozwalając sobie na rozwinięcie pełnej prędkości. Mieszkaliśmy na obrzeżach Seattle, więc do domu nie miałam znów tak daleko i teoretycznie mogłam tam wrócić, ale nie chciałam teraz nikogo widzieć. Biegnąca opustoszałymi, zaniedbanymi uliczkami (celowo je wybrałam, bo było mało prawdopodobne, żebym spotkała jakiegokolwiek przechodnia), nie powstrzymałam łez i podejrzewałam, że muszę wyglądać okropnie, a nie chciałam przestraszyć Esme.
Skierowałam się w stronę lasu. Otoczyły mnie drzewa i było w tym coś kojącego, chociaż jednocześnie gąszcz boleśnie przypominał mi o Jacobie. Biegłam na oślep, machinalnie wymijać kolejne przeszkody i raz po raz potykając się na nierównym podłożu. Nie widziałam prawie nic – obraz zamazywały coraz to świeższe łzy, spływające mi po policzkach i moczące golf, który tak starannie wybierała dla mnie Alice, żebym mogła pójść do szkoły. Po co było się starać, skoro nawet atak Elizabeth już nic dla Jacoba nie znaczył?
Jacob…
Samo jego imię sprawiało, że miałam ochotę zgiąć się wpół i zacząć krzyczeć. Szlochałam i ledwo łapałam oddech, wciąż biegnąc przed siebie. Przypomniałam sobie, że powinnam być ostrożna, bo wciąż jeszcze nie znalazł przebiegu nowej granicy, ale zaraz pomyślałam, że jest mi wszystko jedno. Gdyby mnie zabili, przynajmniej nie musiałabym dłużej myśleć o tym, co się wydarzyło.
To, do nagle się stało, nie powinno mieć miejsca przy zmyśle równowagi, którym dysponowałam, ale z drugiej strony była w takim stanie, że może nie powinno mnie to dziwić. Nagle poczułam szarpnięcie, kiedy zahaczyłam nogą o jakiś korzeń i boleśnie wylądowałam na ziemi. Skuliłam się na leśnym podszyciu, próbując zwinąć się w kłębek tak ciasny, żeby zajmować jak najmniej miejsca. Szlochałam, teraz dodatkowo rozdrażniona własną niezdarnością. Oczywiście, że wolał Elizabeth – ona nie była taka beznadziejna!
Gniewnie uderzyłam pięścią w ziemię i zaraz jęknęłam z bólu. W trawie nie zauważyłam kamienia o ostrych krawędziach i siła uderzenia sprawiła, że rozciął mi skórę na nadgarstku. Rana natychmiast zaczęła obficie krwawić, co jednocześnie podpowiedziało mi, że musiała być dość głęboka. Wiedziałam, że powinnam była jakoś zatamować krwawienie i spróbować ruszyć do domu, ale nie miałam do tego chęci i motywacji. Po prostu leżałam, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w rozcięcie i czując, jak zaczyna robić mi się słabo od utraty krwi. Obraz zaczynał się zamazywać, łzy obsychać (z czasem mi ich zabrakło), a ja wciąż pozostawałam w bezruchu, czekając na łaskawy sens i zapomnienie, które ze sobą niósł.
Musiałam kilkukrotnie tracić świadomość, bo nie byłam w stanie sobie przypomnieć, jak dużo czasu minęło. Kiedy za którymś razem z trudem otworzyłam oczy, na dworze było już ciemno, a ja nie tylko byłam obolała, ale i przegarnięta. Wilgotna trawa przemoczyła mi ubranie, ale chociaż zaczęłam drżeć, chłód nie był dla mnie czymś, czym zamierzałam się przejmować. Ponownie zamknęłam oczy, chociaż wciąż mocno ryzykowałam, że więcej nie uda mi się ich otworzyć. Nie dbałam o to.
Właśnie wtedy usłyszałam głos. Zamrugałam i zaczęłam nasłuchiwać, dochodząc do wniosku, że to prawdopodobnie majaki, ale kiedy ponownie miałam odpłynąć, ponownie usłyszałam, że ktoś wypowiada moje imię. Byłam zbyt osłabiona i oszołomiona, i chociaż wiedziałam, że powinnam odpowiedzieć, nie zrobiłam tego. Nie miałam pojęcia kto mnie woła, ale instynkt podpowiadał mi, że to ktoś, kto chce dla mnie dobrze i kto zapewni mi bezpieczeństwo. Jednak i ta wiedza nie była dostateczną motywacją, żeby spróbować się wysilić i krzykiem ściągnąć na siebie czyjąś uwagę.
Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie znalazł. Ciemność i zapach lasu – jeśli pisana była mi śmierć, czyż to nie było najlepsze otoczenie, żeby ją przywitać? Byłam bardzo zmęczona, a na dodatek przemarznięta; ręka mnie bolała, ale nic nie było w stanie dosięgnąć cierpieniu, które niosło ze sobą jedno jedyne imię, którego nigdy więcej postanowiłam nie wypowiadać. Nawet sama myśl o tej osobie sprawiała, że miałam ochotę krzyczeć, dlatego samotność i sen wydały się czymś wyśnionym, czego pragnęłam nade wszystko. Póki byłam sama, balansując na granicy świadomości, wszystko było w porządku.
Tym razem usłyszałam swoje imię zdecydowanie wyraźniej – ktokolwiek mnie wołał, był blisko. Zdążyłam też się orientować, że nie tyle słyszałam głos, co głosy. Różniły się od siebie, więc musiało szukać mnie kilka osób. To odkrycie sprawiło, że natychmiast pomyślałam o swoich rodzicach i o tym, że musza się o mnie martwić. Czy przynajmniej to nie było warte tego, żebym chociaż spróbowała odpowiedzieć…? Nie, to również nie. Już nic nie miało znaczenia, skoro zostałam całkowicie sama – On zabrał wszystko.
Zamknęłam oczy, mając nadzieję na to, że znów uda mi się zasnąć. Jedynie instynktownie byłam świadoma tego, co działo się wokół mnie. Ledwo wychwyciłam, że ktoś się zbliża, chociaż prawdopodobnie jeszcze mnie nie wyczuł. Zadrżałam i wyrwał mi się cichy jęk, bo to skojarzyło mi się z sierpniowym atakiem wampira. To był błąd, bo nawet jeśli zbliżająca się w moim kierunku osoba mogła jeszcze mnie zignorować albo nie zauważyć, dźwięk który wyrwał się z moich ust, momentalnie ją zaalarmował.
Już nie mogłam nic zrobić.
– Nessie? – usłyszałam zatroskany głos. Ledwo zmusiłam się do otwarcia oczu. Obraz był zamazany, ale kiedy w końcu się wyostrzył, z pewnym trudem rozpoznałam drobną sylwetkę Esme. – Boże, skarbie… – westchnęła poruszona i natychmiast ruszyła w moją stronę, ale zamarła, nagle wyczuwając krew.
Spojrzałam na nią tępo, po czym ciaśniej zwinęłam się w kłębek. Miałam nadzieję, że w ten sposób uda mi się sprawić, żeby odeszła i zostawiła mnie samą, ale szybko przekonałam się, że nie mam na co liczyć. Esme wycofała się odrobinę, ale tylko po to, żeby móc nabrać powietrza do płuc i zawołać w przestrzeń, że mnie znalazła. Nawet w tym stanie zrozumiałam, że w pobliżu musieli być pozostali.
Nie minęło nawet dziesięć sekund, kiedy zjawili się – dosłownie wszyscy, cała moja rodzina. Jasper pojawił się ostatni, ale zaraz się wycofał, kiedy dotarł do niego zapach mojej krwi. Alice po chwili zastanowienia pobiegła za nim, rzucając mi przez ramię zatroskane spojrzenie. Mogłam się założyć, że próbowała niejednokrotnie wykorzystać dar i spróbować naprowadzić pozostałych na mój trop.
Carlisle pierwszy otrząsnął się na tyle, żeby do mnie podejść. Krew była mu obojętna, dlatego zaraz przy mnie przyklęknął i dotknął mojego ramienia. Wzdrygnęłam się i szarpnęłam, nie chcąc żeby mnie dotykał. Dlaczego nie mogli po prostu sobie stąd pójść i zostawić mnie tutaj w spokoju?
– Cii… Spokojnie, Nessie, spokojnie… – Dziadek był co najmniej zaskoczony moją reakcją. – Co się dzieje? Szukamy cię od kilku godzin – powiedział, uważnie lustrując mnie wzrokiem. Zmusiłam się do tego, żeby skupić na nim spojrzenie. – Kochanie, co się dzieje? Nie jesteś ranna? – zapytał mnie natychmiast, chcąc obejrzeć moją głowę i rękę, ale wydałam z siebie niekontrolowany wrzask; zaczęłam się rzucać, żeby nie był w stanie mnie dotknąć.
Doktor westchnął i zaczął coś do mnie mówić uspokajającym tonem, mimochodem stwierdzając, że chyba jestem w szoku. Mocno chwycił mnie za ramiona, żebym nie zrobiła sobie krzywdy, a kiedy przekonałam się, że nie jestem w stanie wyszarpnąć się z jego uścisku, odkryłam, że jednak jestem w stanie płakać i po prostu się rozszlochałam. Carlisle natychmiast wykorzystał to, żeby mimo moich protestów wziąć mnie na ręce.
– Daj mi ją. – Edward nagle zmaterializował się tuż przy doktorze. Wampir bez wahania pozwolił, żeby tata wprawnie mnie przejął.
– Tato… – jęknęłam i wtuliłam twarz w jego tors, nagle nie marząc już o niczym innym, prócz bliskości rodziców. Tata delikatnie mną zakołysał i ucałował mnie w czoło, zapewniając, że wszystko jest w porządku.
Poczułam, że dziadek przybliża się do mnie, żeby ująć mój rozcięty nadgarstek i obejrzeć ranę. Jęknęłam cicho, więc Edward przytulił mnie mocniej, w obawie, że znów zacznę próbować walczyć z każdym, kto będzie chciał mnie dotknąć.
– Rana jest dość głęboka – usłyszałam odrobinę zaniepokojony głos Carlisle’a. – Trzeba będzie czymś to zatamować i zabrać małą do domu – stwierdził, po czym raz jeszcze spróbował zwrócić się do mnie: – Skarbie, spójrz na mnie. Musisz mi powiedzieć, czy nic ci nie jest. Nie uderzyłaś się w głowę? – zasypał mnie pytaniami, starając się zachęcić mnie, żebym skupiła na nim wzrok.
Niechętnie odsunęłam się od taty na tyle, żeby móc obejrzeć się na doktora. Wszystko cały czas mi się rozmazywało przed oczami, ale wiedziałam, że to przez zmęczenie i utratę krwi. Byłam wykończona, ale przynajmniej nie miałam już siły na to, żeby ponownie zacząć histeryzować i walczyć z bliskimi.
– Upadłam, ale nic sobie nie zrobiłam. Potem przypadkiem uderzyłam się o ten kamień… – zaczęłam cicho, próbując skupić się na wypowiadaniu kolejnych słów.
Dziadek spojrzał na mnie troskliwie.
– Dobrze, kochanie. Już jesteś bezpieczna – zapewnił mnie, głaskając mnie po policzku. – Za chwilę wrócimy do domu.
Po chwili ponownie skupił się na mojej ręce. Podwinął mi przesiąknięty krwią rękaw bluzki, żeby jeszcze dokładniej przyjrzeć się ranie. Dopiero jej widok otrzeźwił Rosalie na tyle, żeby z wahaniem ściągnęła z szyi apaszkę i podała ją doktorowi, by mógł zrobić z niej tymczasową opaskę uciskową. Skrzywiłam się, kiedy materiał dość ciasno zacisnął się na mojej ręce, ale zaraz przestałam o tym myśleć. Byłam coraz bardziej zmęczona, więc chyba nie powinno być niczego złego w tym, że spróbuję zasnąć.
Zamknęłam oczy, rozluźniając się w ramionach taty. Edward znów mnie przytulił, ale sen najwyraźniej nie miał być mi pisany.
– Nie możesz jeszcze zasnąć, skarbie – upomniał mnie Carlisle. Chciałam zaprotestować, ale w efekcie jedynie cichutko jęknęłam i zmusiłam się do otwarcia oczu. – Nie wiem, jak dużo krwi straciła. Jest wykończona… – zwrócił się do mojego taty, zachowując się trochę tak, jakby wcale mnie nie było.
Nie przeszkadzało mi to wyjątkowo. Byłam tak wymęczona, że niemal z ulgą przyjęłam moment, kiedy Edward ruszył się z miejsca. Kilkukrotnie podchwyciłam zatroskane spojrzenie biegnącej tuż obok Belli, ale mama nie czuła się na tyle wprawna w samokontroli, żeby zaryzykować podejście do mnie zbyt blisko. Nie miałam jej tego za złe, chociaż nade wszystko pragnęłam, żeby mnie przytuliła.
Tata zabrał mnie prosto do mojego pokoju. Rozpoznałam, kiedy znaleźliśmy się w domu, bo momentalnie zrobiło się cieplej, kiedy zaś wylądowałam na miękkim materacu, omal nie popłakałam się z ulgi. Edward usiadł przy mnie, zanurzając palce w moich lokach i przypatrując mi się troskliwie; wiedziałam, że pilnuje, żebym nie zamknęła oczu.
Wtuliłam twarz w pościel, wdychając jej zapach. Wychwyciłam na niej wciąż jeszcze wyraźną woń zmiennokształtnego, która natychmiast wywołała strach. Momentalnie zaczęłam szybciej oddychać, ledwo łapiąc oddech i mając wrażenie, że serce zaraz jakimś cudem wyskoczy mi z piersi.
Bo co jeśli on gdzieś tutaj był? Nie chciałam go widzieć!
– Cii, córeńko. Jesteś bezpieczna – zapewnił mnie natychmiast Edward, cały czas lustrując moje myśli. – Po tym jak uciekłaś, wrócił prosto do La Push. Więcej cię nie skrzywdzi – obiecał mi, wyraźnie starając się zapanować nad narastającym gniewem. Wiedziałam, że najchętniej by Go zabił, ale nie życzyłam mu śmierci.
Uspokoiłam się nieznacznie, przynajmniej na tyle, żeby zapanować nad szlochem i oddechem. Doszły mnie ciche kroki, a chwilę później ktoś przysiadł po mojej drugiej stronie.
– Jak ona się czuje? – rozpoznałam zatroskany głos mamy. Bella jednak zaryzykowała i nachyliła się nade mną, żeby ucałować mnie w czoło.
– Nie wiem – przyznał tata. – Jest zmęczona. Gdzie Carlisle? – zapytał, chcąc żeby dziadek jak najszybciej się mną zajął i pozwolił mi zasnąć.
Sama też marzyłam jedynie o zamknięciu oczy, dlatego ulżyło mi, kiedy doktor pojawił się obok mnie. Obserwowałam obojętnie, jak odrobinę poluzowuje opaskę na mojej ręce i raz jeszcze ogląda ranę. Wzdrygnęłam się co prawda, kiedy przez jego rozmowę z rodzicami przewinęło się słowo „szwy”, ale niczego nie powiedziałam, nawet w momencie, kiedy cała trójka na chwilę wyszła z pokoju. Dopiero kiedy zostałam sama, zmusiłam swoje obolałe ciało do współpracy i stanąwszy z trudem, powoli podeszłam do wiszącego na ścianie lustra. Nie wiedziałam dlaczego to robię, ale to nie miało teraz żadnego znaczenia – bardziej pochłaniający i jednocześnie odrobinę przerażający był mój wygląd.
Przypominałam zjawę. Skórę miałam bladą jak papier, nie licząc czerwonych kręgów wokół napuchniętych oczu. Włosy miałam poplątane i przypominały jeden wielki stos, którego chyba nawet Alice nie miała z taką łatwością doprowadzić do porządku. Mimochodem zerknęłam na swoją rękę, gdzie wciąż znajdowała się poryta ciemnymi plamami opaska Rosalie, która z pewnością później już nie miała nadawać się do żadnego użytku. Ręka zaczynała mnie boleć, ale pulsowanie było prawie niezauważalne, jeśli w grę wchodziły silny ból i zawroty głowy. Było mi słabo, do oczu wciąż napływały świeże łzy, a mięśnie i całe ciało bolały mnie niemal tak mocno jak wtedy, kiedy się przemieniałam. Z tym tylko, że ból ten tym razem nie miał żadnego związku z jadem albo jakąkolwiek chorobą i byłam tego świadoma.
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. W tym samym momencie zakręciło mi się w głowie i zachwiałam się. Byłabym upadła, gdyby natychmiast nie pochwyciły mnie czyjeś silne objęcia.
– Dlaczego wstałaś, Nessie? – skarcił mnie zaniepokojony Carlisle. Jedynie spojrzałam na niego i wybuchłam płaczem, nie wiedząc co powiedzieć. – Dobrze, dobrze… Cii, skarbie. Tylko cię opatrzę i będziesz mogła się położyć – obiecał mi łagodnym tonem, który zawsze mnie uspokajał, chociaż tym razem nie dał takiego efektu, jakiego mogłabym się spodziewać.
Dziadek podprowadził mnie do łóżka na które natychmiast opadłam. Zwinąwszy się w kłębek, wtuliłam twarz w poduszkę i jedynie pokręciłam głową, kiedy ujął mój nadgarstek. Byłam zmęczona.
– Chcę spać – jęknęłam, odrobinę jedynie niewyraźnie przez obecność pościeli, ale i tak doskonale usłyszał moje słowa.
– Wiem. Wytrzymaj chwilkę – upomniał mnie, siadając tuż obok. – Postaram się zrobić to szybko – obiecał. – Ranka jest głęboka, ale wydaje mi się, że wystarczy ją odkazić i opatrzyć. Zastanawiałem się nad szwami, ale chyba nie będą konieczne – stwierdził w zamyśleniu, ale prawie go nie słuchałam.
Cały czas nie mogłam się odpędzić od przeróżnych myśli, kiedy dziadek starał się mnie opatrzyć. Robiłam wszystko, byleby nie myśleć o tym, co się wydarzyło, ale to nie było wcale takie łatwe. Za każdym razem, kiedy zamykałam oczy, Jego twarz starała się wyślizgnąć z mojej pamięci i mi się ukazać. Z trudem dawałam sobie z tym radę, ale na szczęście udało mi się jakoś zapanować nad szlochem i odrzucić od siebie wspomnienia. Obawiałam się jednak, że to chwilowy sukces – w końcu wiedziałam już z doświadczenia, że pewne rzeczy zawsze wracają.
Poczułam pieczenie, kiedy Carlisle przemył czymś rozcięcie na moim nadgarstku. Jęknęłam zaskoczona i spróbowała wyrwać rękę, ale doktor mi nie pozwolił, mocno mnie przytrzymując i próbując mi wyjaśnić, że to dla mojego dobra. Wiedziałam, że ranę trzeba odkazić, ale nie sądziłam, że będzie aż do tego stopnia piekło – bolało gorzej niż rana sama w sobie i to uczucie mi się nie podobało.
– Już kończę – zapewnił mnie. – Już jest wszystko dobrze, kochanie – dodał, wyciągając rękę, żeby pogładzić mnie po głowie.
Wiedziałam, że jego słowa dotyczą tego, że zaraz skończy się mną zajmować i będę mogła zasnąć, ale i tak coś we mnie pękło. Przecież nic nie było dobrze! Czułam się zdradzona i zraniona w najbardziej dotkliwy sposób – i chociaż zdawało mi się, że jakoś sobie z tym poradzę, w tamtym momencie zrozumiałam, że tak nie będzie. W jednej chwili załkałam żałośnie, mając już tego wszystkiego serdecznie dość. Bo przecież nic nie było dobrze!
Zaniepokojony nagłą zmianą w moim zachowaniu Carlisle, zmusił mnie żebym usiadła, kiedy tylko starannie zabandażował mój przegub. Z płaczem wtuliłam się w niego, ledwo łapiąc oddech i szukając pomocy. Na moment zawahał się, chyba niepewny, czy nie zawołać Belli albo Edwarda, ale ostatecznie po prostu przygarnął mnie do siebie. Zaczął mnie delikatnie kołysać, cierpliwie czekając aż się uspokoję – albo raczej omdleję ze zmęczenia. Tak czy inaczej, w którymś momencie już nie byłam w stanie dalej płakać.
Kiedy tylko znieruchomiałam, delikatnie pogłaskał mnie go głowie i posadził do siebie bokiem. Ujął mnie za ramię i delikatnie podwinął mi rękaw bluzki, a ja momentalnie zrozumiałam, co się dzieje i mocniej wtuliłam się do niego, przestraszona.
– Po co? – jęknęłam płaczliwie. Byłam tak wymęczona, że i bez jakichkolwiek środków miałam zasnąć.
– To tylko coś na uspokojenie. Musisz odpocząć – wyjaśnił i spojrzał na mnie znacząco. Widać sam domyślił się już, że prawdopodobnie będą męczyć mnie koszmary, dokładnie jak po ataku w sierpniu. – Poczujesz się lepiej – obiecał mi. Byłam zbyt wymęczona, żeby się z nim spierać, dlatego po prostu spojrzałam na niego skrzywdzonym wzrokiem i odwróciłam głowę. Cała drżałam, kiedy zaczął przygotowywać mnie do zabiegu, kiedy zaś przygotował strzykawkę i poczułam ukłucie, wyrwał mi się cichy jęk. – Już, Nessie… Co się dzieje, skarbie? – zaniepokoił się, odkładając igłę i przyciskając kawałek gazy do mojego ramienia.
Jedynie znów zadrżałam w odpowiedzi. Czułam lekkie pieczenie w miejscu ukłucia, poza tym nie miałam wątpliwości co do tego, że środki szybko zaczną działać. Zaczynało kręcić mi się w głowie i ledwo zachowywałam przytomność.
– Jak się czujesz? – upewnił się dziadek, machinalnie dotykając mojego czoła. Spróbowałam strząsnąć jego dłoń.
– Nie jestem chora – zaprotestowałam sennie, z trudem wymawiając kolejne słowa. Lekarstwo musiał być naprawdę silne.
– Połóż się, kochanie. Spróbuj teraz zasnąć – powiedział spokojnie doktor, biorąc mnie na ręce i układając pod kołdrą. Skuliłam się na łóżku, wtulając twarz w poduszkę i pozwalając, żeby ogarnęła mnie senność.
Jak przez mgłę wychwyciłam dźwięk otwieranych drzwi. Myślałam, że to Carlisle wyszedł, ale kiedy ktoś nagle usiadł przy mnie i pogłaskał mnie po lokach, zorientowałam się, że pojawił się ktoś nowy.
– I co? – zapytał ktoś cicho, a ja z trudem rozpoznałam zatroskany głos taty. Wiedziałam jednak, że to nie on mnie dotyka.
– Wygląda na zdrową, więc wszystko powinno być w porządku. Jest po prostu wymęczona, poza tym straciła dużo krwi, ale sen powinien jej pomóc. Dobrze by też było, gdyby później spróbowała coś zjeść – wyjaśnił pokrótce dziadek. – Jak na razie dostała silne środki uspokajające, więc trochę odpocznie. Jutro zobaczymy, czy będzie konieczne coś jeszcze.
– Jeśli tak, będziesz musiał ją o to zapytać, bo nie mogę w tym momencie nawet stwierdzić, czy wszystko jest w porządku – stwierdził tata. Udało mi się rozpoznać, że jest poirytowany. – Bella uparła się i blokuje wszystkie jej myśli.
– Dlaczego? – Doktor był co najmniej zaskoczony.
Poczułam wdzięczność wobec mamy, bo tego właśnie potrzebowałam. Najwyraźniej jednak byłam w swoim odczuciach odosobniona.
– Po prostu wiem, co jest dla niej dobre. – Mama postanowiła wtrącić się do rozmowy. Już wcześniej zorientowałam się, że to ona mnie dotyka, ale jej głos i tak mnie zaskoczył. – Nie powinieneś przeglądać jej myśli – zwróciła się do Edwarda.
Tata jedynie westchnął; mogłam sobie wyobrazić, jak wywraca oczami.
– Bello, tyle że wtedy ja też nie będę mógł jej pomóc – przypomniał spokojnie Carlisle. – Jeśli coś się dzieje…
– Przecież i tak nikt z nas nie może jej pomóc – zdenerwowała się mama. – Ona musi sobie sama pomóc. Środki uspokajające to nie jest rozwiązanie – powiedziała z przekonaniem.
– Skąd wiesz? – odezwał się z powątpieniem tata, wyraźnie nieprzekonany. – Nie słyszałaś jej myśli, kiedy ją znaleźliśmy. Ja sam w tym momencie nie jestem pewien, co jest dla Nessie dobre, ale… – zaczął, ale wampirzyca postanowiła mu przerwać:
– Właśnie, że wiem. Mam ci przypominać te nieszczęsne pół roku? – zapytała, a do jej głosu nagle wtargnął smutek.
Nie miałam pojęcia o czym teraz mówiła, ale nie miałam się tego dowiedzieć. Byłam coraz bardziej zmęczona i już dłużej nie mogłam walczyć o zachowanie przytomności. Spróbowałam się rozluźnić, a potem w końcu zapadłam w sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz