1/06/2016

Rozdział XIII

– Nie no, ale przyznaj sama. Twoja rodzina od zawsze wydawała mi się zdrowo walnięta, ale ta cała Alice przebija wszystkich razem wziętych – pożalił mi się Jacob, kiedy spokojnym krokiem szliśmy przez las. Zaczął narzekać na moją ciotkę, kiedy tylko znaleźliśmy się na tyle daleko od domu, żeby żaden wampir nie był w stanie nas usłyszeć. – Zakupy, też coś. Nawet nie jestem pewien, czy dla ciebie zrobiłbym coś takiego, a co dopiero dla niej – przyznał.
Spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
– Nie poszedłbyś ze mną na zakupy, gdybym cię o to poprosiła? – zapytałam, unosząc znacząco brwi ku górze i czując dziwką wręcz satysfakcję, kiedy Jake się zmieszał.
– No wiesz, sam nie wiem. Niby ty to co innego, ale nawet wpojenie ma swoje granice – zastrzegł, po czym mocniej ścisnął moją dłoń. Cudownie było czuć jego dotyk po tym całym bólu, którego doświadczyłam. – Chociaż jakby nie patrzeć, jesteś równie niechętna co Bella, jeśli chodzi o zakupy, więc chyba nie mam się czym martwić – zauważył.
– Kobieta zmienną jest – przypomniałam i roześmiałam się, widząc jego minę. – Dobrze, dobrze. Jak na razie nie wybieram się na zakupy, chociaż zdaniem Alice pewnie powinnam – stwierdziłam, bo dobrze wiedziałam, że ciotka bez problemu znalazłaby jakiś pretekst, żeby pojechać do miasta.
Jacob uśmiechnął się i objął mnie ramieniem, przyciskając do swojego rozgrzanego boku. Przymknęłam na moment oczy, zaraz jednak je otworzyłam, bo wolałam wiedzieć dokąd idziemy. Nie żebym nie ufała Jacobowi, ale odzyskane dopiero co wyostrzone zmysły były dla mnie nieco trudne do ignorowania – zdążyłam się już od nich odzwyczaić – i teraz całą sobą chłonęłam wszystko to, co mnie otaczało.
Tak naprawdę chyba nigdy nie widziałam tego lasu, naszego domu i jego okolicy; było trochę tak, jakbym poznawała wszystko od nowa, napawając się cudownym leśnym zapachem, pomieszanym z piżmową wonią zmiennokształtnego, muśnięciem wiatru na policzku i cudownie kolorowymi ostatnimi jesiennymi liśćmi, które wyścielały ziemię u naszych stóp albo jeszcze miejscami zalegały na różnorodnych drzewach, których nie byłam w stanie nazwać.
Byłam sobą i to uczucie okazało się fantastyczne, nawet jeśli przez moment obawiałam się tego, jak zareaguje Jacob na to, że znów jestem w połowie znienawidzoną przez niego istotą. Niby przyjaźnił się ze mną, jeszcze zanim stałam się człowiekiem, ale miałam wrażenie, że po przemianie był zachwycony tym, że jestem naprawdę żywa. Chociaż to irracjonalne, kiedy znaleźliśmy się sami, zaczęłam się obawiać, że coś jednak się między nami zmieni – że go stracę albo...
Sama myśl o tym napawała mnie przerażeniem i nie potrafiłam jej dokończyć.
Ale Jacob nie wyglądał na nawet odrobinkę zrażonego tym, że jestem w połowie nieśmiertelną. Podobnie zresztą jak nie miał nic przeciwko temu, żeby zabrać mnie na polowanie, co dało mi do zrozumienia, że tak naprawdę nie obchodzi go to, kim jestem. Kochał mnie i to było dla mnie najważniejsze, dlatego ostatecznie przestałam się martwić.
Jake wciąż trajkotał coś o moich ciotkach i ich chorych pomysłach, próbując przypomnieć sobie jakieś mniej znane dowcipy o blondynkach żeby po powrocie podenerwować trochę Rosalie, dlatego ostatecznie przestałam go słuchać. Skupiłam się za to na tym, co w tym momencie czułam i słyszałam, chcąc jak najszybciej zająć się tym po co tutaj przyszliśmy.
Pieczenie gardła stawało się coraz bardziej nieznośne, dlatego chciałam w końcu zapolować. Nieznacznie przyśpieszyłam, jednocześnie nabierając głębokie hausty wypełnionego różnymi zapachami powietrza i czujnie nasłuchując. Nigdy nie przepadałam za polowaniem – było w tym coś okrutnego, poza tym nie lubiłam uganiać się po lesie za zwierzętami – ale po całej akcji z chorobą i byciu człowiekiem, jak nigdy wcześniej zaczęłam doceniać każdy najdrobniejszy aspekt wampirzego życia.
Otoczyła mnie cudowna mieszanka różnorodnych zapachów i przyjemna dla ucha kakofonia dźwięków. Wychwyciłam typowy dla lasu szum poruszanych wiatrem liści, szelest kroków Jacoba i moich, a także szmer wydawany przez różne żyjątka, które zamieszkiwały leśne podszycie i nie tylko. Gdzieś nad naszymi głowami jakiś ptak wzbił się do lotu, gdzieś na północy zaś słyszałam łagodny szum wody, być może jakiegoś źródełka. Musiałam to kiedyś sprawdzić, oczywiście w towarzystwie Jacoba, bo już nie zamierzałam w pojedynkę wałęsać się po lesie.
Pośpiesznie odrzuciłam od siebie przykre wspomnienia, po czym na powrót skupiłam się na tym, co podsuwały mi zmysły. Rozpraszał mnie trochę zapach Jacoba oraz niemal niesłyszalny, ale jednak obecny, gwar zatłoczonego Seattle, udało mi się jednak jakoś odizolować od tego, co nie wiązało się z polowaniem i w końcu moja cierpliwość została wynagrodzona.
Dawno nie polowałam i trochę wyszłam z wprawy, ale mogłabym przysiąc, że mniej więcej kilometr na południowy zachód wychwyciłam nieco zniechęcający zapach krwi, mogącej należeć wyłącznie do jelenia – a może nawet kilku. Nie potrafiłam dokładnie stwierdzić jak liczne było to stado, ale osobników z pewnością musiało być wystarczająco dużo, żebym się zaspokoiła, nawet jeśli czułam się wyjątkowo głodna i musiałam odzyskać siły po chorobie.
Nie zastanawiałam się nad tym, czy Jacob również wychwycił to, co ja – po prostu nagle przestawiłam się na tryb polowania, całkowicie zdając na instynkt i w wampirzym tempie rzuciłam w kierunku, który wcześniej ustaliłam. Podmuch powietrza rozwiał mi włosy, pęd zaś dosłownie mnie upajał i przez moment poczułam się tak, jakbym leciała. To właśnie za bieganiem stęskniłam się najbardziej; uwielbiałam szybkość, podobnie jak cała moja rodzina, co widać było po preferowanych pojazdach, dlatego utrata wampirzych zdolności tak bardzo mnie uderzyła. Miałam oczywiście Jacoba, ale podróżowanie na jego grzbiecie – zwłaszcza odkąd stałam się krucha i zważał na każdy swój ruch – to już nie było to samo.
Doświadczenie było cudownie i chyba dawno nie czułam się tak dobrze. Wspaniale było czuć pracę raz po raz napinających się mięśni, wiatr we włosach i mieć świadomość, że minie naprawdę wiele czasu zanim się zmęczę. Nie musiałam też obawiać się, że nie zauważę jakiejś przeszkody czy o coś się potknę – wymijałam je instynktownie i gdybym zechciała, byłabym w stanie biec z zamkniętymi oczami. Zmysły miałam na tyle wyczulone, że wzrok wcale nie był mi potrzebny.
Bieg zajął mi zaledwie pięć minut, bo dawałam z siebie wszystko. Teraz już byłam absolutnie pewna obecności jeleni – konkretnie trzech, jak mogłam przekonać się po liczbie trzepoczących się serc. Wytraciłam nieco prędkość, chcąc przygotować się do ataku i przypadkiem zwierzyny nie spłoszyć, bo wtedy musiałabym zaczynać wszystko od nowa, a do tego zupełnie nie miałam cierpliwości.
Przyczaiłam się w pobliskich krzakach i zaczęłam nasłuchiwać, jednocześnie uważnie obserwując swoje przyszłe ofiary. Dwa dorosłe okazy i jedno młode, które bez ustanku kręciło się przy swojej matce. Ten obrazek momentalnie mnie rozczulił i nagle poczułam okropne wyrzuty sumienia na myśl o tym, co musiałam zrobić.
Westchnęłam. Prawa natury były nieubłagane – słabszy musiał zginąć, żeby silniejszy mógł przeżyć. Niestety, wampiry były drapieżnikami i musiały się podporządkować do rządzących światem praw, jeśli chciały przetrwać.
Przestałam o tym myśleć, bo nagle jedno ze zwierząt – najprawdopodobniej samiec, o ile się nie pomyliłam – poderwał głowę i zaczął nasłuchiwać. Uświadomiłam sobie, że zmienił się wiatr i jedynie kwestią czasu jest, aż upewnią się, że są zagrożone i uciekną, dlatego od razu przeszłam do ataku. Poruszając się tak szybko, że dla postronnego obserwatora musiałam być pewnie rozmazaną smugą, wyskoczyłam z ukrycia i zaatakowałam pierwszego jelenia, który był najbliżej.
Powaliłam swoja przyszłą ofiarę na ziemię, po czym bez zastanowienia skręciłam jej kark. Samiec znieruchomiał, a ja miałam o tyle mniejsze wyrzuty sumienia, że przynajmniej niepotrzebnie nie przeciągałam jego agonii. Usłyszałam, że łania i jej młode uciekają w popłochu, ale nie zwróciłam na to większej uwagi, bo prawdopodobnie miałam się zaspokoić jednym okazem.
Nie patrząc na ofiarę, z wprawą wgryzłam się w jej szyję. Moje zęby bez trudu przecięły skórę; gardło wypełniła mi przyjemnie słodka posoka, która w końcu przyniosła ulgę mojemu obolałemu gardłu. Jakby nie patrzeć bolesna przemiana mnie wykończyła i musiałam odzyskać siły, dlatego zaczęłam łapczywie pić; czułam, jak ciepło rozchodzi się po moim ciele, a ja nabieram siły. Brutalne czy nie, polowanie miało swoje pozytywy.
Odsunęłam się od szyi martwego zwierzęcia, czując się pełna i nasycona. Spojrzałam w nieruchome, pozbawione jakiegokolwiek życia czarne oko, po czym z westchnieniem je zamknęłam. Zaraz po tym poderwałam się na równe nogi i jak najszybciej uciekłam, nie chcąc niepotrzebnie zadręczać się tym, co musiałam zrobić.
Mimo wszystko rzadko zabijałam. Zwykle polowałam na wiele okazów, ale to dlatego, że piłam z nich na tyle mało, żeby nie pozbawić ich życia. Nie miałam jadu w ślinie, dlatego mogłam sobie na to pozwolić – nie było w tym nic okrutnego. Zazwyczaj też uspokajałam swoje ofiary z pomocą daru, kiedy to starałam się przekazać im, że są bezpieczne, a ja ich nie skrzywdzę.
Dzisiaj tego nie zrobiłam. Nie dlatego, że zapomniałam, ale po prostu byłam zbyt spragniona, żeby niepotrzebnie polowanie przeciągać i szukać kolejnej ofiary. Ból gardła zaczynał doprowadzać mnie do szaleństwa, poza tym nie chciałam ryzykować, że przypadkiem natrafię na trop ludzi i zrobię coś, czego później wszyscy pożałują. Z dwojga złego chyba lepiej było poświecić jedno zwierzę, zamiast ryzykować, prawda?
Poza tym, chociaż to było bardzo egoistyczne i nie chciałam się do tego przyznać, chciałam jak najszybciej wrócić do Jacoba.
Spokojniejsza i w zdecydowanie lepszym stanie, wróciłam po własnych śladach, nasłuchując i próbując odnaleźć Jake'a. Postanowiłam go zaskoczyć, dlatego po dotarciu do miejsca w którym go zostawiłam, z wprawą wyskoczyłam w górę i uchwyciwszy się jednej z solidniejszych gałęzi najbliższego drzewa, podciągnęłam się i na niej usiadłam. Zaczęłam machać nogami, obserwując las dookoła i czekając na ukochanego.
Cisza i spokój mogły doprowadzić jedynie do tego, że zajęłam się własnymi myślami, starając się jednocześnie nie tracić czujności, żeby nie przegapić momentu, w którym pojawi się Jacob. Moje myśli mimochodem znów uciekły do polowania, a raczej do tego, co tyczyło się jadu. Zaraz skojarzyło mi się to z tym, co przydarzyło się po ugryzieniu przez tamtego wampira i chociaż nie był to wymarzony temat do rozmyślań, ostatecznie to na nim się skupiłam.
Nie rozumiałam, dlaczego wszystko potoczyło się w taki sposób. Dziadek też nie był pewien, czy to dar tamtego mężczyzny, czy może moja reakcja na jad, ja zaś nie byłam na tyle ciekawa, żeby chcieć to sprawdzać. Miałam jedynie nadzieję, że już nigdy więcej nie będę musiała zmagać się z tak ogromnym bólem, zwłaszcza, że doświadczyłam go dwa razy.
Jakby nie patrzeć, sytuacja ze mną była o tyle optymistyczna, że mogłam dostawać lekarstwa przeciwbólowe, co w sytuacji, kiedy przemieniał się człowiek, nie było możliwe. Jad blokował morfinę, a nawet jeśli podało się ją odpowiednio wcześnie, jedynie pogarszał sytuację, powodując porażający całe ciało paraliż. Wiedziałam o tym od mamy i obiecałam nikomu nie mówić, zwłaszcza dziadkowi, chociaż może powinnam. Przynajmniej dla wszystkich jasne by się stało, dlaczego – z tego co wywnioskowałam – mama miała pewne obawy, kiedy doktor robił mi pierwszy zastrzyk.
Westchnęłam i prawie bezwiednie potarłam ramię, dokładnie w miejscu, gdzie miałam cienką bliznę w kształcie półksiężyca. Jad był jedyna substancją, która pozostawiała ślady nawet na ciele wampira, dlatego wiedziałam, że nie ma możliwości żeby z tym coś zrobić – ślad miał mi jeszcze wielokrotnie przypominać o tym, co się wydarzyło. Kiedy o tym pomyślałam, naszła mnie próżna myśl, że to dobrze, że blizna przynajmniej jest w miejscu, które łatwo ukryć pod ubraniem.
Nie żebym się obawiała, że cokolwiek sprawi, że przestanę podobać się Jacobowi. Wpojenie i miłość (bo chciałam wierzyć, że jest w tym coś więcej, a nie tylko magia) wiązały nas tak ściśle, że coś tak nieistotnego jak wygląd nie miało żadnego znaczenia. Czasami wręcz nie mogłam uwierzyć, że w oczach kogoś mogę być aż tak piękna i doskonała, ale Jake cały czas utwierdzał mnie w przekonaniu, że w jego opinii właśnie tak jest.
Martwiło mnie trochę, że jednak czuje się związany przez wpojenie, chociaż tak naprawdę tego nie chce. Przekonywał mnie co prawda, że to najlepsze, co go w życiu spotkało i chociaż wiedziałam, że to prawda, to i tak czułam się trochę winna. Jakby nie patrzeć, byłam po części istotą, która była jego naturalnym wrogiem i której powinien szczerze nienawidzić.
Mimo wszystko zdawało mi się, że dla niego byłoby prościej, gdybym pozostała człowiekiem. Naszła mnie nagle niepokojąca myśl, że gdyby jad jednak zadziałał właściwie i uczynił ze mnie prawdziwego wampira, nawet wpojenie nie pomogłoby Jacobowi tego ścierpieć. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić tego, że mógłby patrzeć z nienawiścią i obrzydzeniem na moją bladą skórę, początkowo przerażająco krwiste tęczówki...
Nagle dotarło do mnie, że po prostu nie wyobrażam sobie tego, że mógłby mnie nie kochać. Gdyby do tego doszło, wszystko przestałoby mieć sens, a ja bym tego nie przeżyła. Nie byłam pewna w którym momencie, ale to miłość Jake'a i właśnie do Jake'a, stałą się warunkiem całego mojego istnienia. Możliwe, że zawsze tak było, chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy.
To było proste i wręcz naturalne. Był on i byłam ja – niczego więcej nie było trzeba. Nasza miłość nagle po prostu przysłoniła wszystko inne, a gdyby coś ją zniszczyło, wtedy i świat przestałby istnieć. Bo jej znikniecie byłoby dowodem na to, że nic nie jest trwałe.
 A jeśli nic, nawet miłość, nie byłoby trwałe, to po co w ogóle żyć?
W głowie zaczynało mi wirować od nadmiaru myśli. Chciałam cieszyć się tym, co mam i powrotem do normalności, ale nie byłam w stanie. Ledwo udało mi się pozbyć jednych przykrych myśli, pojawiały się następne, co dobitnie świadczyło o tym, że samotność mi nie służyła. Ale z drugiej strony, co innego miałam myśleć, skoro po wszystkim, czego doświadczyłam w ostatnim czasie, zaczynałam dochodzić do wniosku, że coś takiego, jak szczęśliwe zakończenie, najzwyczajniej w świecie nie istnieje?
Szczęście wydawało się być jedynie przyjemnym przerywnikiem pomiędzy kolejnymi problemami. W moim życiu ostatnio zdecydowanie brakowało rutyny, bo ledwo uporałam się z jednym problemem, pojawiał się nowy. Chociażby teraz, kiedy wydawało się, że mam wszystko – znów byłam pół-wampirem i mogłam cieszyć się miłością Jacoba – szykowały się kolejne problemy, tym razem zdecydowanie poważniejsze: mianowicie Volturi.
Co prawda nie miałam pewności, czego oczekiwać, bo wizje Alice były niejasne, ale z pewnością nie miało się wydarzyć nic dobrego. Nie mogłam zapomnieć, że kiedy ostatni raz mieliśmy do czynienia z rodziną królewską, omal nie doszło do bitwy, która z pewnością pochłonęła by wszystkich tych, których nade wszystko kochałam. Niby oczywiste było, że Volturi prędzej czy później znów znajdą jakiś powód, żeby zakłócić nasz spokój, ale nie sądziłam, że to nastąpi tak szybko.
Pomyślałam o swoim śnie, którego doświadczyłam dosłownie na chwilę przed tym, jak Alice pierwszy raz zobaczyła ich w swojej wizji. To był niepokojący wręcz zbieg okoliczności i teraz już wątpiłam, czy chodziło jedynie o majaki w gorączce. Zagrożenie było realne, a ja nie mogłam zapomnieć słów, które usłyszałam we śnie.
Wspomnienie było zamazane i wyblakłe, ale nie na tyle, żebym całkowicie wyrzuciła sen ze swojej pamięci. Nie potrafiłam przywołać szczegółów, ale pamiętałam dość, żeby wiedzieć, że kazali mi do siebie przystać albo zginąć. Był to idealny materiał na koszmar i prawdopodobnie nie miałam się czym przejmować, ale mimo wszystko nie opuszczał mnie dziwny niepokój i przeczucie, że wkrótce stanie się coś strasznego, a ja stracę wszystko. Poza tym, czy opowiadając mi o tym, jak przedstawia się sytuacja, tata przypadkiem nie wspomniał, że włosi czegoś chcą...?
Zadrżałam na samą myśl i objęłam się ramionami, jednocześnie poprawiając nieco na gałęzi, żeby nie ryzykować upadku – nawet ja mogłam zrobić sobie krzywdę, gdybym niefortunnie spadła z jakichś pięciu metrów. Potarłam nieco ramiona, chociaż wcześniej było mi ciepło. Co prawda zima zbliżała się wielkimi krokami i w powietrzu czuć było chłód, ale do tej pory temperatura w ogóle mi nie przeszkadzała. Dreszcze miały swoje źródło gdzie indziej i był nim najprawdopodobniej strach.
Chciałam wierzyć, że wszystko dobrze się ułoży i niepotrzebnie panikuję, ale nie potrafiłam. Tym bardziej niepokoiła mnie nieobecność Jacoba, bo chociaż wiedziałam, że jako zmiennokształtny jest bezpieczny i potrafi się bronić, w świetle wcześniejszych przemyśleń, zaczęłam się o niego martwić. Poza tym cały czas nie opuszczała mnie jedna myśl: że go stracę.
To było irracjonalne, ale nie mogłam zwalczyć przeczucia, że wkrótce coś mi go odbierze. Niekoniecznie śmierć czy Volturi, ale coś innego... Że może nawet on sam nagle zdecyduje się mnie zostawić. Nie widziałam w tym przeczuciu żadnego sensu, ale nie mogłam się od niego uwolnić.
Szczęście było czymś bardzo ulotnym, a ja chyba je nadszarpnęłam, poddając się uczuciu, które nas połączyło. Jeśli faktycznie życie przydzielało każdemu tyle samo szczęścia, co złych rzeczy, chyba wkrótce miałam za to uczucie zapłacić – najzwyczajniej w świecie tracąc tego na którym najbardziej mi zależało.
A tego miałam już nie przeżyć.
Byłam coraz bardziej przygnębiona; samotność zaczynała mi ciążyć i przez moment nawet przeszło mi przez myśl, że dla własnego dobra powinnam była wrócić do domu w pojedynkę. Nie zdążyłam jednak jeszcze podjąć decyzji, kiedy doszedł mnie znajomy zapach, który momentalnie rozpoznałam – piżmowego zapachu zmiennokształtnego nie dało się pomylić z niczym innym.
Otrząsnęłam się z zamyślenia i nawet udało mi się wysilić na uśmiech, kiedy spojrzałam w dół. Jacob poruszał się powoli, w ludzkiej postaci i uważnie rozglądał się dookoła, szukając mnie. Nie widziałam jego twarzy, ale zakładałam, że był zaniepokojony; dopiero co byłam chora i oczywiste było, że się o mnie martwił – to nic, że nie było po temu powodów. To odkrycie mnie rozczuliło i poczułam się trochę lepiej, kiedy dostałam najlepszy dowód na to, że Jacob mnie kocha.
Ledwo powstrzymałam się od chichotu, kiedy uświadomiłam sobie, że Jacob mnie nie zauważył. Po cichu podciągnęłam się nieco na gałęzi tak, że teraz stałam na niej, przykucnięta jak do skoku. Uważnie obserwowałam Jake'a, nagle wpadając na nieco głupi pomysł, żeby spróbować go nastraszyć i po prostu na niego skoczyć.
Nie zastanawiając się dłużej, napięłam mięśnie, po czym mocno się wybiłam. Na moment zawisłam w powietrzu, po czym poleciałam wprost na Jacoba, zamierzając skoczyć mu na plecy. Usłyszał mnie i momentalnie się obrócił, zaskoczony, wiedziałam jednak, że jest zbyt późno, żeby zdążył jakkolwiek zareagować.
Uśmiechnęłam się.
Wtedy jednak wszystko się zmieniło. Nie zorientowałam się wcześniej, że jesteśmy sami, dlatego zupełnie nie spodziewałam się tego, co miało nastąpić. Usłyszałam, że ktoś gwałtownie zaczerpnął powietrza, nim jednak zdążyłam w ogóle się zorientować, co się dzieje, wszystko potoczyło się błyskawicznie.
– Uważaj! – zawołał ktoś.
Dziewczęcy głos przeciął panującą dookoła ciszę.
Chociaż wydawało się to niemożliwe, bo wszystko działo się bardzo szybko, nie udało mi się doskoczyć do Jacoba. Jakaś postać nagle znalazła się tuż przede mną, ale nie zdążyłam się jej przyjrzeć, bo rozproszył mnie ból, który towarzyszył zderzeniu. W jednej chwili zostałam odrzucona na kilka metrów i boleśnie uderzyłam plecami o ziemię.
Uderzenie sprawiło, że zabrakło mi tchu; zaczęłam walczyć, kaszląc o oddech i zrzucenie ciężaru, który dodatkowo przygniatał mnie do ziemi.
Ale mój przeciwnik nie zamierzał poprzestać na odepchnięciu mnie. Z niedowierzaniem spojrzałam na ciemnowłosą dziewczynę o ciemnej karnacji, podobnej do tej, którą miał Jacob. Miała czarne oczy, które teraz wpatrywały się we mnie z obrzydzeniem i pogardą.
Z trudem, ale udało mi się ją rozpoznać. O ile pamiętałam, chodziła do naszego liceum; czasami widywałam ją na szkolnym korytarzu, chociaż nigdy nie zwracałam na nią większej uwagi i nawet nie wiedziałam, jak ma na imię.
Nieznajoma rzuciła mi nienawistne spojrzenie, a potem zacisnęła swoje smukłe, ale zaskakująco silne palce na mojej szyi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz