– Nie no, ale
przyznaj sama. Twoja rodzina od zawsze wydawała mi się zdrowo walnięta, ale ta
cała Alice przebija wszystkich razem wziętych – pożalił mi się Jacob, kiedy
spokojnym krokiem szliśmy przez las. Zaczął narzekać na moją ciotkę, kiedy
tylko znaleźliśmy się na tyle daleko od domu, żeby żaden wampir nie był w stanie
nas usłyszeć. – Zakupy, też coś. Nawet nie jestem pewien, czy dla ciebie
zrobiłbym coś takiego, a co dopiero dla niej – przyznał.
Spojrzałam
na niego z zaciekawieniem.
– Nie
poszedłbyś ze mną na zakupy, gdybym cię o to poprosiła? – zapytałam,
unosząc znacząco brwi ku górze i czując dziwką wręcz satysfakcję, kiedy
Jake się zmieszał.
– No wiesz,
sam nie wiem. Niby ty to co innego, ale nawet wpojenie ma swoje granice – zastrzegł,
po czym mocniej ścisnął moją dłoń. Cudownie było czuć jego dotyk po tym całym
bólu, którego doświadczyłam. – Chociaż jakby nie patrzeć, jesteś równie
niechętna co Bella, jeśli chodzi o zakupy, więc chyba nie mam się czym
martwić – zauważył.
– Kobieta
zmienną jest – przypomniałam i roześmiałam się, widząc jego minę. – Dobrze,
dobrze. Jak na razie nie wybieram się na zakupy, chociaż zdaniem Alice pewnie
powinnam – stwierdziłam, bo dobrze wiedziałam, że ciotka bez problemu
znalazłaby jakiś pretekst, żeby pojechać do miasta.
Jacob
uśmiechnął się i objął mnie ramieniem, przyciskając do swojego rozgrzanego
boku. Przymknęłam na moment oczy, zaraz jednak je otworzyłam, bo wolałam
wiedzieć dokąd idziemy. Nie żebym nie ufała Jacobowi, ale odzyskane dopiero co
wyostrzone zmysły były dla mnie nieco trudne do ignorowania – zdążyłam się już
od nich odzwyczaić – i teraz całą sobą chłonęłam wszystko to, co mnie
otaczało.
Tak
naprawdę chyba nigdy nie widziałam tego lasu, naszego domu i jego okolicy;
było trochę tak, jakbym poznawała wszystko od nowa, napawając się cudownym
leśnym zapachem, pomieszanym z piżmową wonią zmiennokształtnego,
muśnięciem wiatru na policzku i cudownie kolorowymi ostatnimi jesiennymi
liśćmi, które wyścielały ziemię u naszych stóp albo jeszcze miejscami
zalegały na różnorodnych drzewach, których nie byłam w stanie nazwać.
Byłam sobą
i to uczucie okazało się fantastyczne, nawet jeśli przez moment obawiałam
się tego, jak zareaguje Jacob na to, że znów jestem w połowie
znienawidzoną przez niego istotą. Niby przyjaźnił się ze mną, jeszcze zanim
stałam się człowiekiem, ale miałam wrażenie, że po przemianie był zachwycony
tym, że jestem naprawdę żywa. Chociaż to irracjonalne, kiedy znaleźliśmy się
sami, zaczęłam się obawiać, że coś jednak się między nami zmieni – że go stracę
albo...
Sama myśl
o tym napawała mnie przerażeniem i nie potrafiłam jej dokończyć.
Ale Jacob
nie wyglądał na nawet odrobinkę zrażonego tym, że jestem w połowie
nieśmiertelną. Podobnie zresztą jak nie miał nic przeciwko temu, żeby zabrać
mnie na polowanie, co dało mi do zrozumienia, że tak naprawdę nie obchodzi go
to, kim jestem. Kochał mnie i to było dla mnie najważniejsze, dlatego
ostatecznie przestałam się martwić.
Jake wciąż
trajkotał coś o moich ciotkach i ich chorych pomysłach, próbując
przypomnieć sobie jakieś mniej znane dowcipy o blondynkach żeby po
powrocie podenerwować trochę Rosalie, dlatego ostatecznie przestałam go
słuchać. Skupiłam się za to na tym, co w tym momencie czułam i słyszałam,
chcąc jak najszybciej zająć się tym po co tutaj przyszliśmy.
Pieczenie
gardła stawało się coraz bardziej nieznośne, dlatego chciałam w końcu
zapolować. Nieznacznie przyśpieszyłam, jednocześnie nabierając głębokie hausty
wypełnionego różnymi zapachami powietrza i czujnie nasłuchując. Nigdy nie
przepadałam za polowaniem – było w tym coś okrutnego, poza tym nie lubiłam
uganiać się po lesie za zwierzętami – ale po całej akcji z chorobą i byciu
człowiekiem, jak nigdy wcześniej zaczęłam doceniać każdy najdrobniejszy aspekt
wampirzego życia.
Otoczyła
mnie cudowna mieszanka różnorodnych zapachów i przyjemna dla ucha
kakofonia dźwięków. Wychwyciłam typowy dla lasu szum poruszanych wiatrem liści,
szelest kroków Jacoba i moich, a także szmer wydawany przez różne
żyjątka, które zamieszkiwały leśne podszycie i nie tylko. Gdzieś nad
naszymi głowami jakiś ptak wzbił się do lotu, gdzieś na północy zaś słyszałam
łagodny szum wody, być może jakiegoś źródełka. Musiałam to kiedyś sprawdzić,
oczywiście w towarzystwie Jacoba, bo już nie zamierzałam w pojedynkę
wałęsać się po lesie.
Pośpiesznie
odrzuciłam od siebie przykre wspomnienia, po czym na powrót skupiłam się na
tym, co podsuwały mi zmysły. Rozpraszał mnie trochę zapach Jacoba oraz niemal
niesłyszalny, ale jednak obecny, gwar zatłoczonego Seattle, udało mi się jednak
jakoś odizolować od tego, co nie wiązało się z polowaniem i w końcu
moja cierpliwość została wynagrodzona.
Dawno nie
polowałam i trochę wyszłam z wprawy, ale mogłabym przysiąc, że mniej
więcej kilometr na południowy zachód wychwyciłam nieco zniechęcający zapach
krwi, mogącej należeć wyłącznie do jelenia – a może nawet kilku. Nie
potrafiłam dokładnie stwierdzić jak liczne było to stado, ale osobników z pewnością
musiało być wystarczająco dużo, żebym się zaspokoiła, nawet jeśli czułam się
wyjątkowo głodna i musiałam odzyskać siły po chorobie.
Nie
zastanawiałam się nad tym, czy Jacob również wychwycił to, co ja – po prostu
nagle przestawiłam się na tryb polowania, całkowicie zdając na instynkt i w
wampirzym tempie rzuciłam w kierunku, który wcześniej ustaliłam. Podmuch
powietrza rozwiał mi włosy, pęd zaś dosłownie mnie upajał i przez moment
poczułam się tak, jakbym leciała. To właśnie za bieganiem stęskniłam się
najbardziej; uwielbiałam szybkość, podobnie jak cała moja rodzina, co widać
było po preferowanych pojazdach, dlatego utrata wampirzych zdolności tak bardzo
mnie uderzyła. Miałam oczywiście Jacoba, ale podróżowanie na jego grzbiecie – zwłaszcza
odkąd stałam się krucha i zważał na każdy swój ruch – to już nie było to
samo.
Doświadczenie
było cudownie i chyba dawno nie czułam się tak dobrze. Wspaniale było czuć
pracę raz po raz napinających się mięśni, wiatr we włosach i mieć
świadomość, że minie naprawdę wiele czasu zanim się zmęczę. Nie musiałam też
obawiać się, że nie zauważę jakiejś przeszkody czy o coś się potknę – wymijałam
je instynktownie i gdybym zechciała, byłabym w stanie biec z zamkniętymi
oczami. Zmysły miałam na tyle wyczulone, że wzrok wcale nie był mi potrzebny.
Bieg zajął
mi zaledwie pięć minut, bo dawałam z siebie wszystko. Teraz już byłam
absolutnie pewna obecności jeleni – konkretnie trzech, jak mogłam przekonać się
po liczbie trzepoczących się serc. Wytraciłam nieco prędkość, chcąc przygotować
się do ataku i przypadkiem zwierzyny nie spłoszyć, bo wtedy musiałabym
zaczynać wszystko od nowa, a do tego zupełnie nie miałam cierpliwości.
Przyczaiłam
się w pobliskich krzakach i zaczęłam nasłuchiwać, jednocześnie
uważnie obserwując swoje przyszłe ofiary. Dwa dorosłe okazy i jedno młode,
które bez ustanku kręciło się przy swojej matce. Ten obrazek momentalnie mnie
rozczulił i nagle poczułam okropne wyrzuty sumienia na myśl o tym, co
musiałam zrobić.
Westchnęłam.
Prawa natury były nieubłagane – słabszy musiał zginąć, żeby silniejszy mógł
przeżyć. Niestety, wampiry były drapieżnikami i musiały się podporządkować
do rządzących światem praw, jeśli chciały przetrwać.
Przestałam
o tym myśleć, bo nagle jedno ze zwierząt – najprawdopodobniej samiec,
o ile się nie pomyliłam – poderwał głowę i zaczął nasłuchiwać.
Uświadomiłam sobie, że zmienił się wiatr i jedynie kwestią czasu jest, aż
upewnią się, że są zagrożone i uciekną, dlatego od razu przeszłam do
ataku. Poruszając się tak szybko, że dla postronnego obserwatora musiałam być
pewnie rozmazaną smugą, wyskoczyłam z ukrycia i zaatakowałam pierwszego
jelenia, który był najbliżej.
Powaliłam
swoja przyszłą ofiarę na ziemię, po czym bez zastanowienia skręciłam jej kark.
Samiec znieruchomiał, a ja miałam o tyle mniejsze wyrzuty sumienia,
że przynajmniej niepotrzebnie nie przeciągałam jego agonii. Usłyszałam, że
łania i jej młode uciekają w popłochu, ale nie zwróciłam na to
większej uwagi, bo prawdopodobnie miałam się zaspokoić jednym okazem.
Nie patrząc
na ofiarę, z wprawą wgryzłam się w jej szyję. Moje zęby bez trudu
przecięły skórę; gardło wypełniła mi przyjemnie słodka posoka, która w końcu
przyniosła ulgę mojemu obolałemu gardłu. Jakby nie patrzeć bolesna przemiana
mnie wykończyła i musiałam odzyskać siły, dlatego zaczęłam łapczywie pić;
czułam, jak ciepło rozchodzi się po moim ciele, a ja nabieram siły.
Brutalne czy nie, polowanie miało swoje pozytywy.
Odsunęłam
się od szyi martwego zwierzęcia, czując się pełna i nasycona. Spojrzałam
w nieruchome, pozbawione jakiegokolwiek życia czarne oko, po czym z westchnieniem
je zamknęłam. Zaraz po tym poderwałam się na równe nogi i jak najszybciej
uciekłam, nie chcąc niepotrzebnie zadręczać się tym, co musiałam zrobić.
Mimo
wszystko rzadko zabijałam. Zwykle polowałam na wiele okazów, ale to dlatego, że
piłam z nich na tyle mało, żeby nie pozbawić ich życia. Nie miałam jadu
w ślinie, dlatego mogłam sobie na to pozwolić – nie było w tym nic
okrutnego. Zazwyczaj też uspokajałam swoje ofiary z pomocą daru, kiedy to
starałam się przekazać im, że są bezpieczne, a ja ich nie skrzywdzę.
Dzisiaj
tego nie zrobiłam. Nie dlatego, że zapomniałam, ale po prostu byłam zbyt
spragniona, żeby niepotrzebnie polowanie przeciągać i szukać kolejnej
ofiary. Ból gardła zaczynał doprowadzać mnie do szaleństwa, poza tym nie
chciałam ryzykować, że przypadkiem natrafię na trop ludzi i zrobię coś,
czego później wszyscy pożałują. Z dwojga złego chyba lepiej było poświecić
jedno zwierzę, zamiast ryzykować, prawda?
Poza tym,
chociaż to było bardzo egoistyczne i nie chciałam się do tego przyznać,
chciałam jak najszybciej wrócić do Jacoba.
Spokojniejsza
i w zdecydowanie lepszym stanie, wróciłam po własnych śladach, nasłuchując
i próbując odnaleźć Jake'a. Postanowiłam go zaskoczyć, dlatego po dotarciu
do miejsca w którym go zostawiłam, z wprawą wyskoczyłam w górę
i uchwyciwszy się jednej z solidniejszych gałęzi najbliższego drzewa,
podciągnęłam się i na niej usiadłam. Zaczęłam machać nogami, obserwując
las dookoła i czekając na ukochanego.
Cisza
i spokój mogły doprowadzić jedynie do tego, że zajęłam się własnymi
myślami, starając się jednocześnie nie tracić czujności, żeby nie przegapić
momentu, w którym pojawi się Jacob. Moje myśli mimochodem znów uciekły do
polowania, a raczej do tego, co tyczyło się jadu. Zaraz skojarzyło mi się
to z tym, co przydarzyło się po ugryzieniu przez tamtego wampira i chociaż
nie był to wymarzony temat do rozmyślań, ostatecznie to na nim się skupiłam.
Nie
rozumiałam, dlaczego wszystko potoczyło się w taki sposób. Dziadek też nie
był pewien, czy to dar tamtego mężczyzny, czy może moja reakcja na jad, ja zaś
nie byłam na tyle ciekawa, żeby chcieć to sprawdzać. Miałam jedynie nadzieję,
że już nigdy więcej nie będę musiała zmagać się z tak ogromnym bólem,
zwłaszcza, że doświadczyłam go dwa razy.
Jakby nie
patrzeć, sytuacja ze mną była o tyle optymistyczna, że mogłam dostawać lekarstwa
przeciwbólowe, co w sytuacji, kiedy przemieniał się człowiek, nie było
możliwe. Jad blokował morfinę, a nawet jeśli podało się ją odpowiednio
wcześnie, jedynie pogarszał sytuację, powodując porażający całe ciało paraliż.
Wiedziałam o tym od mamy i obiecałam nikomu nie mówić, zwłaszcza
dziadkowi, chociaż może powinnam. Przynajmniej dla wszystkich jasne by się
stało, dlaczego – z tego co wywnioskowałam – mama miała pewne obawy, kiedy
doktor robił mi pierwszy zastrzyk.
Westchnęłam
i prawie bezwiednie potarłam ramię, dokładnie w miejscu, gdzie miałam
cienką bliznę w kształcie półksiężyca. Jad był jedyna substancją, która
pozostawiała ślady nawet na ciele wampira, dlatego wiedziałam, że nie ma
możliwości żeby z tym coś zrobić – ślad miał mi jeszcze wielokrotnie
przypominać o tym, co się wydarzyło. Kiedy o tym pomyślałam, naszła
mnie próżna myśl, że to dobrze, że blizna przynajmniej jest w miejscu,
które łatwo ukryć pod ubraniem.
Nie żebym
się obawiała, że cokolwiek sprawi, że przestanę podobać się Jacobowi. Wpojenie
i miłość (bo chciałam wierzyć, że jest w tym coś więcej, a nie
tylko magia) wiązały nas tak ściśle, że coś tak nieistotnego jak wygląd nie
miało żadnego znaczenia. Czasami wręcz nie mogłam uwierzyć, że w oczach
kogoś mogę być aż tak piękna i doskonała, ale Jake cały czas utwierdzał
mnie w przekonaniu, że w jego opinii właśnie tak jest.
Martwiło
mnie trochę, że jednak czuje się związany przez wpojenie, chociaż tak naprawdę
tego nie chce. Przekonywał mnie co prawda, że to najlepsze, co go w życiu
spotkało i chociaż wiedziałam, że to prawda, to i tak czułam się
trochę winna. Jakby nie patrzeć, byłam po części istotą, która była jego
naturalnym wrogiem i której powinien szczerze nienawidzić.
Mimo
wszystko zdawało mi się, że dla niego byłoby prościej, gdybym pozostała
człowiekiem. Naszła mnie nagle niepokojąca myśl, że gdyby jad jednak zadziałał
właściwie i uczynił ze mnie prawdziwego wampira, nawet wpojenie nie
pomogłoby Jacobowi tego ścierpieć. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić tego, że
mógłby patrzeć z nienawiścią i obrzydzeniem na moją bladą skórę,
początkowo przerażająco krwiste tęczówki...
Nagle
dotarło do mnie, że po prostu nie wyobrażam sobie tego, że mógłby mnie nie
kochać. Gdyby do tego doszło, wszystko przestałoby mieć sens, a ja bym
tego nie przeżyła. Nie byłam pewna w którym momencie, ale to miłość Jake'a
i właśnie do Jake'a, stałą się warunkiem całego mojego istnienia. Możliwe,
że zawsze tak było, chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy.
To było
proste i wręcz naturalne. Był on i byłam ja – niczego więcej nie było
trzeba. Nasza miłość nagle po prostu przysłoniła wszystko inne, a gdyby
coś ją zniszczyło, wtedy i świat przestałby istnieć. Bo jej znikniecie
byłoby dowodem na to, że nic nie jest trwałe.
A
jeśli nic, nawet miłość, nie byłoby trwałe, to po co w ogóle żyć?
W głowie
zaczynało mi wirować od nadmiaru myśli. Chciałam cieszyć się tym, co mam
i powrotem do normalności, ale nie byłam w stanie. Ledwo udało mi się
pozbyć jednych przykrych myśli, pojawiały się następne, co dobitnie świadczyło
o tym, że samotność mi nie służyła. Ale z drugiej strony, co innego
miałam myśleć, skoro po wszystkim, czego doświadczyłam w ostatnim czasie,
zaczynałam dochodzić do wniosku, że coś takiego, jak szczęśliwe zakończenie,
najzwyczajniej w świecie nie istnieje?
Szczęście
wydawało się być jedynie przyjemnym przerywnikiem pomiędzy kolejnymi
problemami. W moim życiu ostatnio zdecydowanie brakowało rutyny, bo ledwo
uporałam się z jednym problemem, pojawiał się nowy. Chociażby teraz, kiedy
wydawało się, że mam wszystko – znów byłam pół-wampirem i mogłam cieszyć
się miłością Jacoba – szykowały się kolejne problemy, tym razem zdecydowanie
poważniejsze: mianowicie Volturi.
Co prawda
nie miałam pewności, czego oczekiwać, bo wizje Alice były niejasne, ale z pewnością
nie miało się wydarzyć nic dobrego. Nie mogłam zapomnieć, że kiedy ostatni raz
mieliśmy do czynienia z rodziną królewską, omal nie doszło do bitwy, która
z pewnością pochłonęła by wszystkich tych, których nade wszystko kochałam.
Niby oczywiste było, że Volturi prędzej czy później znów znajdą jakiś powód,
żeby zakłócić nasz spokój, ale nie sądziłam, że to nastąpi tak szybko.
Pomyślałam
o swoim śnie, którego doświadczyłam dosłownie na chwilę przed tym, jak
Alice pierwszy raz zobaczyła ich w swojej wizji. To był niepokojący wręcz
zbieg okoliczności i teraz już wątpiłam, czy chodziło jedynie o majaki
w gorączce. Zagrożenie było realne, a ja nie mogłam zapomnieć słów,
które usłyszałam we śnie.
Wspomnienie
było zamazane i wyblakłe, ale nie na tyle, żebym całkowicie wyrzuciła sen
ze swojej pamięci. Nie potrafiłam przywołać szczegółów, ale pamiętałam dość,
żeby wiedzieć, że kazali mi do siebie przystać albo zginąć. Był to idealny
materiał na koszmar i prawdopodobnie nie miałam się czym przejmować, ale
mimo wszystko nie opuszczał mnie dziwny niepokój i przeczucie, że wkrótce
stanie się coś strasznego, a ja stracę wszystko. Poza tym, czy opowiadając
mi o tym, jak przedstawia się sytuacja, tata przypadkiem nie wspomniał, że
włosi czegoś chcą...?
Zadrżałam
na samą myśl i objęłam się ramionami, jednocześnie poprawiając nieco na
gałęzi, żeby nie ryzykować upadku – nawet ja mogłam zrobić sobie krzywdę,
gdybym niefortunnie spadła z jakichś pięciu metrów. Potarłam nieco
ramiona, chociaż wcześniej było mi ciepło. Co prawda zima zbliżała się wielkimi
krokami i w powietrzu czuć było chłód, ale do tej pory temperatura w ogóle
mi nie przeszkadzała. Dreszcze miały swoje źródło gdzie indziej i był nim
najprawdopodobniej strach.
Chciałam
wierzyć, że wszystko dobrze się ułoży i niepotrzebnie panikuję, ale nie
potrafiłam. Tym bardziej niepokoiła mnie nieobecność Jacoba, bo chociaż
wiedziałam, że jako zmiennokształtny jest bezpieczny i potrafi się bronić,
w świetle wcześniejszych przemyśleń, zaczęłam się o niego martwić.
Poza tym cały czas nie opuszczała mnie jedna myśl: że go stracę.
To było
irracjonalne, ale nie mogłam zwalczyć przeczucia, że wkrótce coś mi go
odbierze. Niekoniecznie śmierć czy Volturi, ale coś innego... Że może nawet on
sam nagle zdecyduje się mnie zostawić. Nie widziałam w tym przeczuciu
żadnego sensu, ale nie mogłam się od niego uwolnić.
Szczęście
było czymś bardzo ulotnym, a ja chyba je nadszarpnęłam, poddając się
uczuciu, które nas połączyło. Jeśli faktycznie życie przydzielało każdemu tyle
samo szczęścia, co złych rzeczy, chyba wkrótce miałam za to uczucie zapłacić – najzwyczajniej
w świecie tracąc tego na którym najbardziej mi zależało.
A tego
miałam już nie przeżyć.
Byłam coraz
bardziej przygnębiona; samotność zaczynała mi ciążyć i przez moment nawet
przeszło mi przez myśl, że dla własnego dobra powinnam była wrócić do domu
w pojedynkę. Nie zdążyłam jednak jeszcze podjąć decyzji, kiedy doszedł
mnie znajomy zapach, który momentalnie rozpoznałam – piżmowego zapachu
zmiennokształtnego nie dało się pomylić z niczym innym.
Otrząsnęłam
się z zamyślenia i nawet udało mi się wysilić na uśmiech, kiedy
spojrzałam w dół. Jacob poruszał się powoli, w ludzkiej postaci
i uważnie rozglądał się dookoła, szukając mnie. Nie widziałam jego twarzy,
ale zakładałam, że był zaniepokojony; dopiero co byłam chora i oczywiste
było, że się o mnie martwił – to nic, że nie było po temu powodów. To
odkrycie mnie rozczuliło i poczułam się trochę lepiej, kiedy dostałam
najlepszy dowód na to, że Jacob mnie kocha.
Ledwo
powstrzymałam się od chichotu, kiedy uświadomiłam sobie, że Jacob mnie nie
zauważył. Po cichu podciągnęłam się nieco na gałęzi tak, że teraz stałam na
niej, przykucnięta jak do skoku. Uważnie obserwowałam Jake'a, nagle wpadając na
nieco głupi pomysł, żeby spróbować go nastraszyć i po prostu na niego
skoczyć.
Nie
zastanawiając się dłużej, napięłam mięśnie, po czym mocno się wybiłam. Na
moment zawisłam w powietrzu, po czym poleciałam wprost na Jacoba,
zamierzając skoczyć mu na plecy. Usłyszał mnie i momentalnie się obrócił,
zaskoczony, wiedziałam jednak, że jest zbyt późno, żeby zdążył jakkolwiek
zareagować.
Uśmiechnęłam
się.
Wtedy
jednak wszystko się zmieniło. Nie zorientowałam się wcześniej, że jesteśmy
sami, dlatego zupełnie nie spodziewałam się tego, co miało nastąpić.
Usłyszałam, że ktoś gwałtownie zaczerpnął powietrza, nim jednak zdążyłam
w ogóle się zorientować, co się dzieje, wszystko potoczyło się
błyskawicznie.
– Uważaj! –
zawołał ktoś.
Dziewczęcy
głos przeciął panującą dookoła ciszę.
Chociaż
wydawało się to niemożliwe, bo wszystko działo się bardzo szybko, nie udało mi
się doskoczyć do Jacoba. Jakaś postać nagle znalazła się tuż przede mną, ale
nie zdążyłam się jej przyjrzeć, bo rozproszył mnie ból, który towarzyszył
zderzeniu. W jednej chwili zostałam odrzucona na kilka metrów i boleśnie
uderzyłam plecami o ziemię.
Uderzenie
sprawiło, że zabrakło mi tchu; zaczęłam walczyć, kaszląc o oddech i zrzucenie
ciężaru, który dodatkowo przygniatał mnie do ziemi.
Ale mój
przeciwnik nie zamierzał poprzestać na odepchnięciu mnie. Z niedowierzaniem
spojrzałam na ciemnowłosą dziewczynę o ciemnej karnacji, podobnej do tej,
którą miał Jacob. Miała czarne oczy, które teraz wpatrywały się we mnie z obrzydzeniem
i pogardą.
Z trudem,
ale udało mi się ją rozpoznać. O ile pamiętałam, chodziła do naszego
liceum; czasami widywałam ją na szkolnym korytarzu, chociaż nigdy nie zwracałam
na nią większej uwagi i nawet nie wiedziałam, jak ma na imię.
Nieznajoma
rzuciła mi nienawistne spojrzenie, a potem zacisnęła swoje smukłe, ale
zaskakująco silne palce na mojej szyi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz