1/06/2016

Rozdział XII

Krzyk Alice podziałał na mnie pobudzająco. Ciotka nigdy nie krzyczała, nie w taki sposób, sugerujący, że stało się coś złego i nie chodzi wyłącznie o to, że Jasper odmówił jej kolejnych zakupów albo przypadkiem zniszczył nową bluzkę.
Uczucie, które ogarnęło mnie, kiedy usłyszałam jej krzyk, połączyło się z emocjami, które targały mną po tym, co dopiero przeszłam. Chociaż nie miałam siły rozwodzić się nad swoim snem, przecież to oczywiste, że momentalnie rozpoznałam występujące w nim postaci. Co prawda byłam dzieckiem, kiedy pierwszy raz spotkałam Volturi, ale nie mogłam zapomnieć tamtego dnia, kiedy cała moja rodzina omal nie doprowadziła do bitwy, żeby mnie chronić.
O tak, pamiętałam ich doskonale – wszystkich, bez wyjątku. Chociaż wspomnienia były zamazane i mgliste, potrafiłam przypomnieć sobie, jak płakałam, kiedy mama powiedziała mi, że być może widzimy się po raz ostatnio i że będę musiała pozwolić się Jacobowi zabrać, gdyby zaszła taka potrzeba. Wtedy nie do końca rozumiałam o co chodzi, ale teraz już wiedziałam więcej i byłam świadoma, jak blisko śmierci byliśmy tamtego dnia.
Już samo to wystarczyło, żeby się Volturi bać, chociaż wciąż nie miałam pojęcia, dlaczego nagle pojawili się w moim śnie. Może to był po prostu efekt gorączki i lekarstw – przyszło jedno z gorszych wspomnień, zniekształcone i ubarwione przez moją wybujałą wyobraźnie – miałam jednak niepokojące wrażenie, że chodzi o coś innego. I jeszcze ten krzyk Alice...
Chociaż wymagało to ode mnie mnóstwa siły i samozaparcia, jakimś cudem udało mi się usiąść. Tata, który siedział tuż przy mnie, położył mi dłonie na ramionach i szepcąc coś uspokajająco, zaczął nakłaniać mnie, żebym się położyła.
– To nic takiego, Nessie – zapewnił mnie, poznałam jednak po jego głosie, że kłamie, żeby mnie uspokoić. – Połóż się, kochanie. Musisz odpocząć – powiedział stanowczo i naturalnie miał rację, ja jednak nie wyobrażałam sobie tego, że mogłabym spokojnie zasnąć.
Carlisle, który chyba miał wyjść, żeby przekonać się, co się stało, pośpiesznie wrócił do mojego łóżka. Gdyby nie to, że po oczach Edwarda wiedziałam, że coś jest nie tak, dziadek może i miałby jakieś szanse na to, żeby przekonać mnie, że nic się nie stało.
– Za chwilę wszystkiego się dowiemy – obiecał mi uspokajającym tonem doktor. – Połóż się, Nessie, i spróbuj zasnąć. Dowiesz się wszystkiego, kiedy tylko poczujesz się lepiej – dodał i chciał pogłaskać mnie uspokajająco po policzku, ale odwróciłam głowę, żeby zaprotestować.
– Nie! – Chociaż tata delikatnie mnie przytrzymywał i byłam osłabiona, jakimś cudem udało mi się wyrwać i stanąć na równe nogi. Zachwiałam się niebezpiecznie. – Chcę wiedzieć teraz – powiedziałam stanowczo, chociaż głos miałam w opłakanym stanie.
Edward musiał mnie podtrzymać, bo znów się zachwiałam i w ogóle ledwo trzymałam się na nogach. Przynajmniej mięśnie i głowa już tak bardzo mnie nie bolały, bo dawka morfiny, którą podał mi dziadek, wciąż działała, przynosząc mi ulgę.
Tata przyciągnął mnie do siebie i posadził sobie na kolanach, żebym się nie męczyła. Jego ramiona owinęły się wokół mnie, skutecznie mnie unieruchamiając, jednak dopiero gdy spojrzał znacząco na Carlisle'a, zrozumiałam, co chce zrobić. Jęknęłam i poruszyłam się niespokojnie, próbując się wyrwać albo przynajmniej ułożyć tak, żeby moje ramie nie było tak dobrze wyeksponowane.
– Córeczko, to dla twojego dobra – usprawiedliwił się tata, całując mnie w czoło. – Carlisle da ci coś na uspokojenie i będziesz mogła zasnąć... – zaczął, ale mu przerwałam.
Proszę, ja nie chcę spać, jęknęłam w myślach, mając nadzieję, że mentalny przekaz przekona go lepiej niż normalne słowa. Byłam wdzięczna dziadkowi, który jak na razie jedynie przyglądał mi się z troską, nie zamierzając przyszykować strzykawki i podawać mi czegokolwiek na siłę, póki trochę się nie uspokoję, i nie zrozumiem, dlaczego to ich zdaniem konieczne. Chcę tylko się upewnić, że Alice nic nie jest. Później się położę, obiecuję..., wręcz błagałam, spoglądając prosto w złote tęczówki Edwarda.
Skrzywił się i westchnął, a ja z ulgą odkryłam, że mi uległ. Uspokojona, rozluźniłam się nieznacznie i mocniej się w niego wtuliłam. Jednak wygrałam i ta świadomość uspokajała mnie bardziej niż jakiekolwiek kojące słowa, które mogłyby w tej sytuacji paść.
Tata westchnął.
– Tak, ty wygrałaś, a ja zakończę egzystencje na stosie, kiedy twoja matka mnie dorwie – przypomniał, ale na całe szczęście nie rozmyślił się i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi. – Chociaż to pewnie Rosalie dorwie mnie pierwsza... – dodał, ale ja już go nie słuchałam. Liczyło się jedynie to, że jednak brał  mnie na dół.
W salonie zastaliśmy wszystkich, łącznie z mamą. Bella spojrzała na mnie troskliwie, kiedy tata tylko ułożył mnie na kanapie, chwilę wcześniej zganiając z niej Emmetta. Rzuciła tacie pytające spojrzenie, ale ten tylko bezradnie rozłożył ramiona, chcąc dać jej do zrozumienia, że po prostu musiał mnie przynieść, bo nie wiedział, jak odwieść mnie od tego pomysłu. Mama jedynie westchnęła i pogłaskała mnie po czole, poza tym jednak nie wyglądała tak, jakby zamierzała chociażby próbować kogokolwiek rozczłonkować i spalić na stosie.
Przestałam o tym myśleć, skupiając wzrok na Alice. Prócz Belli właściwie nikt chyba nie zwrócił uwagi na nasze przybycie, cała uwaga bowiem skierowana była w drobną postać, którą Jasper mocno obejmował ramionami. Kołysali się lekko, chociaż nie byłam pewna, czy to zasługa wujka, czy może Alice sama kiwała się, żeby chociaż trochę się uspokoić. Tak czy inaczej, nie było najmniejszych wątpliwości co do tego, że właśnie miała wizję, która zdecydowanie miała się nam nie spodobać.
Tata lekko zmarszczył czoło, co dało mi znać, że próbuje wsłuchać się w myśli Alice i jakoś je uporządkować, jego mina jednak sugerowała, że idzie mu to marnie – dziewczyna musiała mieć w głowie absolutny mętlik, co chyba nie było niczym dziwnym; wizja wyraźnie ją przeraziła, co zdarzało się w jej przypadku naprawdę rzadko.
Poczułam, że coś ścisnęło mnie w żołądku; na całe szczęście nic nie jadłam i raczej nie miałam nagle z nerwów zwymiotować. Nie zmieniało to jednak faktu, że zachowanie Alice niepokoiło mnie tym bardziej, że żadne z nas wciąż nie miało pojęcia, co się stało i czego mamy się spodziewać.
Obserwujący jak dotąd swoją przybraną córkę Carlisle, ostatecznie przy niej przykucnął. Powoli uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć, wzrok jednak miała błędny i miałam wrażenie, że raz po raz znów doznaje wizji. Kolejne obrazy musiały pojawiać się jeden za drugim, krótkie, ale przy tym niepokojące; nie miała okazji, żeby dojść do siebie.
– Alice – zaczął łagodnym głosem doktor – powiedz nam, co się dzieje – poprosił, starając się mówić jednocześnie stanowczo, żeby dziewczyna go posłuchała. W odpowiedzi jedynie potrząsnęła gwałtownie głową i znów zaczęła się kołysać. – Co widzisz? – zapytał Carlisle, spoglądając na nią bezradnie.
Tata przelotnie pogłaskał mnie po głowie i dołączył do ojca. Alice musiała wyczuć jego obecność, bo obróciła głowę w jego stronę, ale wciąż nie wydała w sobie najcichszego nawet dźwięku. Odkąd usłyszeliśmy jej krzyk, nie mówiła chyba nic.
– Nie musisz mówić. Po prostu pozwól mi w końcu zrozumieć cokolwiek z tego, co myślisz – zasugerował jej Edward, nie spuszczając wzroku z jej elfiej twarzy. Znów pokręciła głową, ale to chyba w odpowiedzi na jeden z obrazów, bo wyraz twarzy taty gwałtowne się zmienił.
Zapadła trwająca może kilka minut cisza, mnie jednak wydawała się trwać całą wieczność. Nie tylko dlatego, że czułam się zmęczona i musiałam walczyć o zachowanie przytomności, ale przede wszystkim przez wyczuwalne w powietrzu napięcie. To były chyba jedne z najgorszych minut w moim życiu, pomijając wydarzenia z sierpnia – tych nic chyba nie miało przebyć.
A może się myliłam...
Zazwyczaj opanowanemu Edwardowi nie udało się utrzymać pozbawionej uczuć maski, którą zawsze przybierał, kiedy chciał ukryć emocje. Bez trudu byłam w stanie zorientować się, jak musi się czuć, chociaż z kanapy widziałam jedynie jego profil. A jednak miałam pojęcie, że wampir jest równie zszokowany, co jego siostra, chociaż pełnia powagi sytuacji najwyraźniej jeszcze do niego nie docierała.
– Nessie... – odezwał się cicho, zwracając się do mnie. Powoli odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć. – Przypomnij mi, kochanie, co ci się dopiero śniło – poprosił i chociaż zabrzmiało to naprawdę niedorzecznie, nie zastanawiałam się nad jego słowami.
– Volturi – odparłam natychmiast, wyrzucając to słowo wręcz niczym obelgę; zadrżałam mimowolnie i wtuliłam się w mamę, próbując odgonić od siebie wspomnienia koszmaru, który doprowadził mnie do płaczu.
To jedno słowo zawisło w powietrzu, dodatkowo dopełniając już i tak wyczuwalne napięcie. Chociaż z powodu gorączki i leków miałam pewne trudności z kojarzeniem faktów, nie trudno było mi dojść do wniosku, że to właśnie z rodziną królewską musiała mieć związek wizja, która tak wytrąciła z równowagi Alice i mojego tatę.
Nie zdążyłam się nad tym zastanowić – chyba nikt nie zdążył – bo na dźwięk mojego głosu, stojąca niedaleko kanapy Rosalie podskoczyła jak oparzona i spojrzała na mnie tak, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.
– Ty rudowłosy idioto! – wybuchnęła, nagle po prostu naskakując na mojego ojca. Nie powinnam być zdziwiona, bo brał taką możliwość pod uwagę, ale jej głos i tak mnie wystraszył. – Przecież ona ledwo patrzy na oczy! Po co w ogóle ją przyniosłeś? Powinna... – zaczęła, najwyraźniej dopiero się rozkręcając, ale Edward nie pozwolił jej skończyć.
– Po pierwsze, przestań, bo twoje krzyki gorzej wpływają na małą niż brak snu – wtrącił, całkiem skutecznie zamykając jej tym usta. Podniósł się z klęczka, żeby blondynka przestała nad nim górować. – A po drugie, Nessie sama mnie o to prosiła – uciął, unosząc obie ręce w poddańczym geście. – Tak swoją drogą, raz jeszcze przypomnę ci, że moje włosy nie są rude.
Śliczne rysy Rosalie ponownie wykrzywił gniew.
– Kto ulega zachciankom dziecka?! – zapytała, ignorując jego znaną już wszystkim śpiewkę na temat koloru jego włosów. Chyba nie tyle złość na Edwarda, ale napięta atmosfera tak naprawdę wytrąciły ją z równowagi. – Na litość Boską...
– Pomyślmy... No nie wiem. Na przykład ty? – wytknął jej, nawiązując do tych wszystkich momentów, kiedy zdarzało jej się mnie rozpieszczać.
W normalnym wypadku pewnie ciągnęliby tę kłótnię, ostatecznie zaczynając się po prostu przekomarzać, ale nie tym razem. Rosalie warknęła wściekle i w złości chwyciła ozdobny wazon, który stał na stoliku pod ścianą i byłaby nim cisnęła przez pokój, gdyby Emmett w porę jej nie powstrzymał.
– Opanuj się, skarbie – wymruczał, pośpiesznie odkładając nieszczęsny przedmiot na miejsce i z wahaniem swoją partnerkę obejmując.
– Spalić to mało! – rzuciła jeszcze Rose, ale ostatecznie poddała się jego objęciom i pozwoliła usadzić się na kanapie, tuż obok mnie.
Esme rzuciła synowi wdzięczne spojrzenie, po czym przeniosła wzrok na Edwarda, żeby przypadkiem nie przyszło mu do głowy powiedzieć czegoś jeszcze. Rosalie siedziała przy mnie, starając się oddychać głęboko – oczywiście jedynie po to, żeby się uspokoić, bo powietrze nie było wampirowi potrzebny do egzystencji.
– Uspokójcie się – poprosiła zatroskanym głosem, przelotnie spoglądając na mnie. Miałam poczucie, że podobnie jak wszyscy traktuje mnie jak dziecko, ale nie miałam siły się na ten temat kłócić.
Babcia ponownie skupiła się na Alice, o której Edward i Rosalie najwyraźniej zapomnieli. Zawsze zatracali się w swoich kłótniach i bywało to naprawdę zabawne, ale nie tym razem. Byłam wdzięczna, że Esme to przerwała.
– Dobrze, masz rację – zreflektował się Edward. Zawahał się na moment, spoglądając na mnie, ale ostatecznie zdecydował się mówić dalej. – Alice miała wizję – powiedział, chociaż tyle wiedzieliśmy już od samego początku. – A właściwie wizje, wszystkie dotyczące Volturi. Wszystko wskazuje na to, że znów zamierzają złożyć nam wizytę – ciągnął, starannie podkreślając ostatnie słowo.
Nie było trudno domyśleć się do czego ostatecznie to wszystko się sprowadza. Mieliśmy kłopoty, chociaż wciąż nie byłam pewna jak wielkie. Z pewnością duże, bo przy ostatnim spotkaniu z rodziną królewską omal nie doszło do wali, którą większość z nas mogłaby przypłacić życiem. Czy i tym razem miało się to tak skończyć? Sądząc po postawie Alice, było to bardzo możliwe.
– No i co z tego? – odezwał się Emmett, jak zwykle lekko podchodząc do życia. Perspektywa jakiegokolwiek starcia wręcz wydawała się go cieszyć – palił się do walki, obojętnie jak niedorzeczne to się wydawało. – Już raz wygraliśmy, więc i drugi raz się uda. Ostatnio nawet nie doszło do rękoczynów, więc tego nawet nie dało się nazwać walką. Poza tym wtedy skazali nas na śmierć i Alice jakoś tego tak nie przeżywała – zauważył.
Był delikatny niczym papier ścierny i niezbyt zastanawiał się nad doborem słów, więc znów się wzdrygnęłam. Nie chciałam nawet myśleć, że cokolwiek mogłoby grozić moim bliskim, tym bardziej, że zupełnie nie byłam w stanie im pomóc.
Mama natychmiast wzmocniła uścisk wokół mnie, Rosalie zaś spojrzała na swojego partnera ostrzegawczo. Sądząc po jego spojrzeniu, nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co właściwie w jego zachowaniu ją zdenerwowało.
Alice w końcu wyprostowała się w ramionach Jaspera, spoglądając na wszystkich przytomnie. Uwaga momentalnie skupiła się na niej, tym bardziej, że otworzyła usta, żeby w końcu się na temat swoich widzeń wypowiedzieć.
– Sęk w tym, że to nie były zwyczajne wizje – wyjaśniła nieco wymęczonym głosem. Mówiła cicho, niemal szeptem, ale wszyscy doskonale ją słyszeliśmy – nawet ja. Poza tym jej głos jednocześnie pozostawał zaskakująco pewny. – Widzę mnóstwo nieskładnych urywków, zupełnie jakby coś je zakłócało, i nawet gdybym wysilała się godzinami, nie jestem w stanie tej zapory obejść. To, co widziałam, nie ma właściwie żadnego sensu i jakimś cudem przyprawia mnie o zawroty głowy – pożaliła się. – Niewiele mogę powiedzieć. Wiem na pewno, że przyjdą i to wkrótce. Poza tym ich wizyta nie była przypadkowa. Czuję, że planowali ją od dawna i... i... – Urwała, żeby złapać oddech. – Oni czegoś chcą. Albo raczej kogoś chcą – poprawiła; jej wzrok na moment spoczął na mnie i znów zadrżałam. – Nie wyobrażają sobie powrotu z pustymi rękami, niezależnie od ceny, jaką mają za to zapłacić... – urwała.
W pokoju zapanowała nieznośna cisza. Poczułam, że za chwilę oszaleję od nadmiaru emocji i wrażeń, wtedy jednak atmosfera w pokoju właściwie bez powodu się rozluźniła. Podejrzewałam, że to zasługa Jaspera, moje przypuszczenia zaś potwierdziły się, kiedy nagle poczułam się okropnie senna.
Spojrzałam na wujka skrzywdzonym wzrokiem, bo za nic nie chciałam zasnąć, ale Jasper jedynie uśmiechnął się do mnie i posłał w moją stronę tak silną dawkę spokoju, że momentalnie pociemniało mi przed oczami. Powieki same mi opadły, a potem po prostu pogrążyłam się w ciemności.

Ocknęłam się z poczuciem, że przespałam naprawdę wiele godzin. Machinalnie uniosłam powieki i zaraz je zamknęłam, bo poradziło mnie światło. Zaczęłam pośpiesznie mrugać, żeby przyzwyczaić tęczówki i w końcu być w stanie rozejrzeć się dookoła.
Oczywiście byłam w swoim pokoju, wygodnie ułożona na łóżku i okryta kołdrą i kocem aż po samą szyję. Już nie było mi zimno, tak jak po przebudzeniu z koszmaru, cała więc się zgrzałam, ale bynajmniej nie przez gorączkę – nie czułam już, żeby z temperaturą było cokolwiek nie tak. Jak sobie nagle uświadomiłam, czułam się wręcz zaskakująco dobrze; nic mnie nie bolało, chociaż to mogło być jedynie złudzenie. Bałam się poruszyć, żeby przypadkiem się nie rozczarować.
Spojrzałam w oszkloną ścianę, wyglądając na zewnątrz. Słońce już dawno górowało na niebie, więc musiałam przespać całe przedpołudnie. Nie przywykłam do tego, żeby tak długo sypiać, ale wyjątkowo nie miałam nic przeciwko – lepsze samopoczucie warte było przespania nawet całej doby, jeśli to tylko miało pomóc.
Zaryzykowałam się poruszyć i spróbowałam usiąść, ale wtedy czyjeś silnie dłonie mocno zacisnęły się na moich ramionach, dociskając mnie do materaca.
– Gdzie się wybierasz? Musisz leżeć – usłyszałam znajomy głos i aż zamrugałam zaskoczona, w końcu skupiając wzrok na twarzy Jacoba.
Serce zabiło mi szybciej, kiedy w końcu go zobaczyłam. Nie podobało mi się to, że go ode mnie izolowali, nawet jeśli rozumiałam dlaczego – faktycznie przeszkadzałby, gdyby zaczął się do mnie wyrywać. Nie chciałam zresztą, żeby musiał oglądać mnie w takim stanie – ból, który odczuwałam, raniłby go jeszcze bardziej i byłam tego świadoma.
A jednak kiedy w końcu go przy swoim łóżku zobaczyłam, zaczęłam naprawdę żałować, że nie miałam go przy sobie wcześniej; w tedy z pewnością zniosłabym wszystko łatwiej, nawet jeśli wciąż nie wiedziałam, co właściwie się ze mną działo.
– Jesteś! – pisnęłam jakże inteligentnie, w przypływie nagłej euforii jakimś cudem mu się wyrywając.
Usiadłam wyprostowana niczym struna i zaraz zarzuciłam mu obie ręce na szyję, mocno do niego przywierając. Objął mnie, wyraźnie zaskoczony, po czym mocno przytulił do siebie tak, że miałam wrażenie, że zaraz połamie mi żebra. A jednak za nic nie chciałam, żeby zwolnił uścisk albo się ode mnie odsunął chociaż na metr.
– Oczywiście, że jestem – zapewnił takim tonem, jakby się zastanawiał, czy oby na pewno czuję się już dobrze. Pośpiesznie wyprostowałam się jeszcze bardziej i spróbowałam musnąć wargami jego usta. Pocałował mnie, ale zdecydowanie zbyt krótko, jakby wciąż bojąc się zrobić mi krzywdę. – Spałaś i właściwie nic ci nie było, i nawet twój ojciec nie potrafił znaleźć powodu, żeby dalej powstrzymywać mnie przed przyjściem tutaj – wyjaśnił, po czym w końcu niemal siłą odsunął mnie odrobinę, żeby przyjrzeć się mojej twarzy. Jego dłoń wylądowała na moim policzku, jego dotyk zaś zdawał się rozpalać moje ciało. – Jak się czujesz? – zapytał, a ja skrzywiłam się mimowolnie.
– Mam już dość tego pytania – westchnęłam. – Już jest w porządku. Jedynie trochę boli mnie gardło, chociaż...
Nagle zamarłam, skupiając się na tym jedynym objawie, który pozostał. Pieczenie wydawało mi się dziwnie znajome i bardzo przypominało... pragnienie? To odkrycie całkowicie mnie oszołomiło i zaraz spróbowałam odsunąć tę myśl od siebie – w końcu ludzie nie łakną krwi – ale sama myśl o ciepłej osoce sprawiła, że ból stał się jeszcze bardziej nieznośny. Chciałam przełknąć ślinę, ale gardło miałam wysuszone, poza tym coś podpowiadało mi, że szklanka wody jakkolwiek pomogła.
Jacob chciał coś powiedzieć, ale uniosłam ostrzegawczo dłoń, powstrzymując go. Posłusznie zamilkł i jedynie obserwował mnie z lekkim niepokojem, delikatnie podtrzymując w pasie, jakby obawiał się, że za chwilę zasłabnę. Prawie nie zwracałam na to uwagi, zbyt oszołomiona tym, co czułam, żeby cokolwiek mu wyjaśnić.
Machinalnie skupiłam się na moim ciele, próbując wykorzystać wszystkie dostępne zmysły, żeby zrozumieć jak naprawdę się czuję. Dawno chyba nie byłam tak wypoczęta i pełna energii, co było trochę dziwne, bo przecież zaledwie kilka godzin wcześniej (przynajmniej tak mi się wydawało), dosłownie zwijałam się z bólu. Teraz po tym okropnym uczuciu nie pozostał nawet ślad, pomijając pieczenie w gardle, ale to również było dziwne; byłam pewna, że to z pewnością nie była grypa, chociaż potrzebowałam dziadka, żeby się upewnić.
Moją uwagę zwróciło coś innego – to, jak bardzo wszystko nagle wydało mi się wyraźne. Czy Alice zmieniała coś w moim pokoju, kiedy byłam nieprzytomna? Mogłabym przysiąc, że na białej ścianie dostrzegłam łagodny, kwiatowy wzór, który wcześniej nie wrzucił mi się w oczy. Poza tym czy miałam przywidzenia, czy usłyszałam ruch uliczny na oddalonej przynajmniej pół kilometra od naszego domu drodze?
Oczy rozszerzyły mi się w geście niedowierzania; nadmiar doznań, które odbierały moje zaskakująco wyostrzone zmysły, był jednocześnie znajomy i dekoncentrujący. Oddech nieco mi przyśpieszył, podobnie jak serce, chociaż wydawało się to niemożliwe – już wcześniej dosłownie wyrywało mi się z piersi, najwyraźniej nie tylko za sprawą dotyku Jacoba. Samo w sobie pracowało szybko, zupełnie jak u ptaka albo...
O mój Boże, pomyślałam, kręcąc z niedowierzaniem głową. Wszystko nagle zaczęło stawać się jasne: wyostrzone zmysły, szybki puls... I jeszcze ten palący ból, zupełnie jak podczas przemiany... I pragnienie... O Boże, pomyślałam znów; w głowie miałam absolutny mętlik i właściwie nie byłam w stanie zebrać myśli, a co dopiero się uspokoić.
– Nessie? Ness! – Jacob musiał od jakiegoś czasu powtarzać moje imię, coraz bardziej zaniepokojony. W końcu chwycił mnie za ramiona i lekko nimi potrząsnąwszy, zmusił mnie żebym na niego spojrzała. Wciąż oszołomiona, jakimś cudem ostatecznie skupiłam na nim wzrok. – Co ci jest? Mam kogoś zawołać? – zapytał, rozglądając się bezradnie w poszukiwaniu czegoś, czego nie potrafiłam w tym momencie nazwać.
Otworzyłam usta, żeby mu odpowiedzieć i zaraz je zamknęłam. Wciąż nie potrafiłam się skoncentrować, a co dopiero jakkolwiek logicznie odpowiedzieć na jego pytanie. Sama już nie wiedziałam, co powinnam zrobić, a przynajmniej przez kilka pierwszych sekund – rozwiązanie pojawiło się nagle i po prostu wyciągnęłam rękę, dotykając jego twarzy.
Szok w jego czarnych tęczówkach jasno dał mi do zrozumienia, że się udało.
– T-twój dar... – wykrztusił oszołomiony. – Ale jak...? Nessie, czekaj! – zawołał, otrząsając się, ale ja już byłam przy drzwiach.
Wypadłam na korytarz w tempie, które z pewnością nie było typowe dla człowieka i zaraz dopadłam do schodów, zbiegając z nich po kilka stopni na raz. Na dole byłabym zderzyła się z Bellą, gdyby w porę nie chwyciła mnie za ramiona i nie pomogła wytracić prędkości.
– Nessie, co ty robisz? – zapytała, mocniej zaciskając dłonie na moich ramionach. – Dlaczego wstałaś? Carlisle mówił... – zaczęła, ale ja właściwie nie słuchałam.
Dosłownie rzuciłam się w jej objęcia, przykładając dłoń do jej chłodnego policzka. Pokazałam jej wszystko od momentu przebudzenia, po czym niczym mantrę zaczęłam mentalnie wykrzykiwać jedno jedyne zdanie: odzyskałam dar...
To wciąż do mnie nie dochodziło, ale taka była prawda: czułam się sobą i taka właśnie byłam.
Znów byłam pół-wampirem.
Mama przytuliła mnie mocno, po czym delikatnie ucałowała w czoło. Co ciekawe, wcale nie wydawała się być jakoś bardzo zaskoczona.
– A więc Carlisle miał rację – zauważyła i uśmiechnęła się, kiedy spojrzałam na nią pytająco. – Zbadał cie i ostatecznie stwierdził, że znów się przemieniasz. To nie przypominało tego, co dzieje się, kiedy człowiek staje się wampirem, więc zakładał, że może się stać coś takiego, chociaż nie potrafił wytłumaczyć nam jakim cudem. Najważniejsze jednak, że tak bardzo cię nie bolało i morfina działała, ale i tak te dwa dni były okropne – westchnęła, nieznacznie się krzywiąc.
– Dwa dni? – powtórzyłam, bo coś mi się nie zgadzało. Źle się czułam wieczorem, tuż po dyskotece, a przecież skoro było popołudnie... Gdzie w takim razie podział się jeszcze jeden dzień? – Mamo... – zaczęłam, chcąc to wyjaśnić.
Spojrzała na mnie przepraszająco.
– Tata i dziadek uznali, że to dla twojego dobra – wyjaśniła, uspokajająco głaskając mnie po policzku. – Przerywany sen ci nie służył, dlatego lepiej było, żebyś była nieprzytomna do końca. Dostawałaś troszkę większe dawki morfiny na tyle często, żebyś nie miała okazji się wybudzić, ale już jest po wszystkim – zapewniła mnie, bo zadrżałam i się skrzywiłam.
Postanowiłam nie drążyć tematu, bo poniekąd to rozumiałam – wystarczyło spojrzeć na moją reakcję, kiedy doktor chciał mi podać kolejną dawkę środków przeciwbólowych. Poza tym przebudzenia pamiętałam jak przez mgłę, co jedynie potwierdzało, że właściwie nie byłam pewna, co się wokół mnie dzieje, kiedy odzyskiwałam świadomość.
Nie mogłam jednak zapomnieć, co wydarzyło się, kiedy obudziłam się ostatnio. Wspomnienia wróciły nagle i coś przewróciło mi się w żołądku.
– Mamo, co z Alice? – zapytałam natychmiast. – Czy ona...? – zaczęłam, ale nie dano mi okazji, żebym dokończyła.
– Wszystko jest z nią w porządku, Nessie – usłyszałam tuż za sobą głos taty. Obejrzałam się, bo zbyt rozemocjonowana, właściwie nie zorientowałam się, kiedy przyszedł. – Będziemy musieli porozmawiać, ale z tym nie ma pośpiechu. Pewnie chcesz się odświeżyć – zasugerował mi, a ja musiałam przyznać mu rację.
Byłam cała zgrzana, poza tym wciąż miałam na sobie koszulę nocną, którą ktoś musiał pomóc mi włożyć, kiedy byłam nieprzytomna. Trochę niechętnie wróciłam na górę, żeby wziąć czyste ubranie (Jacoba nie było, co mnie zmartwiło, bo może go obraziłam, kiedy uciekłam; ta świadomość miała mnie dręczyć), po czym pobiegłam do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic, przebrać się i doprowadzić włosy do przynajmniej względnego porządku.
Dopiero wtedy wróciłam na dół, gdzie w salonie czekał na mnie tata.
– Nie martw się Jacobem. Gdyby mógł, już dawno by tutaj był – zapewnił mnie na wstępie, oczywiście jak zwykle siedząc mi w głowie.
Uniosłam pytająco brwi.
– Gdyby mógł? – powtórzyłam, nie do końca wiedząc co na temat jego słów powinnam myśleć. Nie dało się ukryć, że trochę mnie to zaniepokoiło.
O dziwo na ustach Edwarda zamajaczył rozbawiony uśmiech, czym skutecznie udało mu się rozluźnić atmosferę. Nieco się uspokoiłam, ale jednocześnie wciąż nie miałam pojęcia, czego powinnam się spodziewać i to mnie irytowało.
– No cóż, powiedzmy, że Alice porwała swój „środek przeciwbólowy” i teraz siedzi w pokoju, próbując przewidzieć przyszłość – wyjaśnił i zaśmiał się krótko, poniekąd pewnie z mojej zdezorientowanej miny. – Jacob ci nie mówił? Jego obecność pomaga jej się skoncentrować. Kiedy mama była z tobą w ciąży, wszystkie wizje z twoim udziałem przyprawiały Al o ból głowy, a obecność zmiennokształtnego go łagodziła. Dziwne, prawda? – zauważył.
Teraz i ja się zaśmiałam, próbując sobie jakoś to zwizualizować. Niestety, jakoś nie byłam w stanie – Jacob zwykle trzymał się z dala od członków mojej rodziny, zwłaszcza ciotek. Z Rose sprawa była oczywista, ale niechęć do Alice dopiero teraz zaczynała nabierać dla mnie sensu.
Momentalnie spoważniałam, bo myśl o ciotce i jej wizjach przypomniała mi o tym, co miał mi wyjaśnić Edward. Spojrzałam na niego wyczekująco; jedynie westchnął, bo najwyraźniej miał nadzieję, że uda mu się odwracać moją uwagę dłużej.
– Jak na razie nie wiemy wiele ponadto, co powiedziała nam Alice. Kiedy zasnęłaś, jeszcze raz przeanalizowaliśmy te urywki, poza tym pojawiło się kilka nowych, ale nic nam to nie daje. Wiadomo jedynie, że coś nam grozi ze strony Volturi i psychicznie możemy się zacząć szykować na ich wizytę. Poza tym Alice zamierza kontrolować przyszłość, żeby ustalić ewentualny powód ich wizyty, ale najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie. Oczywiście to ją frustruje – dodał.
Skinęłam powoli głową. Biedna Alice! Bez swoich wizji czuła się jak ślepiec bez laski czy psa przewodnika – całkowicie zdezorientowana. Poza tym z tego, co mówił tata, nie mieliśmy odpowiedzi na najważniejsze pytanie.
– Kiedy? – wyszeptałam, nie mogąc się powstrzymać.
Spojrzał na mnie i zawahał się.
– Najwyżej miesiąc – przyznał, po czym szybko usiadł przy mnie, żeby mnie przytulić. – Nie zadręczaj się tym, Nessie. Wszystko będzie dobrze – obiecał mi, chociaż przecież nie mógł być w stanie tego przewidzieć z całą pewnością.
Nie odpowiedział nic na moje wątpliwości, po prostu mnie obejmując i głaskając po włosach. Ułożyłam się wygodnie w jego ramionach i spróbowałam odrzucić od siebie wszelakie myśli, nie chcąc teraz zadręczać się tym, co mogło się wydarzyć. Chciałam wierzyć, że znajdziemy jakieś rozwiązanie i wszystko naprawdę skończy się dobrze.
Edward nagle drgnął, nasłuchując.
– Chyba wraca Carlisle – zauważył; sama również się zorientowałam, skinęłam więc potwierdzająco głową. Jak na razie nie miałam ochoty na jakąkolwiek rozmowę. – Wszystko będzie dobrze – powtórzył bardziej stanowczo.
Chciałam mu uwierzyć, ale jednocześnie nie potrafiłam. Na szczęście od konieczności powiedzenia czegokolwiek uratował mnie powrót dziadka, który akurat pojawił się w salonie. Jego spojrzenie momentalnie spoczęło na mnie, na ustach zaś pojawił się łagodny uśmiech.
– Cześć, Nessie – przywitał się i przykucnął przy mnie, żeby jego spojrzenie znalazło się na równi z moim. – Jak się czujesz, skarbie? – zapytał mnie natychmiast, uważnie lustrując mnie wzrokiem.
– Bardzo dobrze – zapewniłam. Jemu nie musiałam mówić, że odzyskałam dar i wróciłam do siebie, bo w końcu sam już dawno się zorientował. – Jedynie trochę boli mnie gardło – przyznałam, krzywiąc się nieznacznie.
Pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Powinnaś zapolować, ale najpierw chciałbym cię jeszcze obejrzeć. Byłaś bardzo chora – wyjaśnił mi uspokajającym tonem, siadając tuż przy mnie, żeby mieć do mnie dostęp.
Nie stawiałam się, bo naprawdę czułam się dobrze i chciałam ich wszystkich uspokoić. Doktor zresztą nie męczył mnie długo – po prostu zbadał mnie, dokładnie tak samo jak wtedy, gdy zaczęłam gorączkować. Tym razem wydawało mi się to trwać zaledwie kilka chwil, bo przynajmniej nie słaniałam się ze zmęczenia, ledwo widząc na oczy.
– I co? – usłyszałam od progu głos mamy; Bella oczywiście obserwowała poczynania swojego teścia, mimo wszystko się o mnie martwiąc.
Carlisle bez pośpiechu oswobodził moje ramię, w końcu rozluźniając opaskę ciśnieniomierza i chowając przyrząd do swojej lekarskiej torby. Dopiero wtedy spojrzał na moją lekko spiętą mamę; sam wyraz jego twarzy wystarczył, żeby się rozluźniła.
– Wszystko jest w porządku – zapewnił z przekonaniem. – Moim zdaniem mała jest okazem zdrowia, chociaż przez kilka dni i tak zamierzam ją jeszcze poobserwować – zapowiedział, po czym spojrzał na mnie. – Wydaje mi się, że powinnaś zapolować – zasugerował mi spokojnie.
Przełknęłam ślinę, znów czując pieczenie w gardle. Musiałam przyznać dziadkowi rację i zamierzałam jak najszybciej wykorzystać to, że w ogóle tak szybko zamierzał wypuścić mnie z domu.
– Za chwilę – obiecałam i miałam wstać, ale coś mi się przypomniało. – Dziadku, co mi właściwie było? – zapytałam, bo do tej pory nie byłam w stanie tego pojąć.
Carlisle zawahał się na moment, najwyraźniej próbując znaleźć sposób żeby wytłumaczyć mi to tak, żebym zrozumiała. W końcu spojrzał na mnie tymi swoimi złocistymi tęczówkami i w końcu zdecydował się odezwać:
– Tak właściwie wszystko cały czas sprowadza się do jadu. Pamiętasz, że wspominałem, że zalegał w twoim krwiobiegu? – upewnił się, a ja skinęłam głową. – Po tym, jak się przemieniłaś, nie widziałem sensu żeby badać twoją krew, bo wydawało mi się, że to więcej nerwów dla ciebie niż jakiegokolwiek pożytku – przyznał. – Poza tym wszystko było dobrze, aż do wystąpienia tych dziwnych objawów i zacząłem się zastanawiać. Kiedy spałaś, jeszcze raz pobrałem ci krew – pogłaskał mnie uspokajająco po głowie, bo się skrzywiłam – i to chyba we właściwym momencie. To były śladowe ilości, ale w twoim organizmie wciąż zalegał jad. Zanikał bardzo powoli i wydaje mi się, że tak długo jak był obecny, tak długo byłaś człowiekiem, chociaż do tej pory nie mam pojęcia czy to normalna reakcja dhampira na ugryzienie, czy może indywidualna cecha tamtego wampira – zakończył.
Potrzebowałam dłuższej chwili żeby się nad tym zastanowić i ostatecznie dojść do wniosku, że właściwie nie interesuje mnie, jak to się stało. Ważne, że nie zamierzałam sprawdzać, czy sytuacja mogłaby się powtórzyć.
– Ale teraz już nic mi nie jest, prawda? – zapytałam cicho, zaniepokojona perspektywą tego, że znów mogłoby mnie boleć.
Ujął moją dłoń i uścisną ją krótko.
– Nie powiem ci tego z całą pewnością, kochanie – przyznał przepraszającym tonem. – Później jeszcze raz pobiorę ci krew, już ostatni raz – obiecał mi pośpiesznie, bo mimowolnie zadrżałam i przesunęłam się bliżej taty. – Muszę to dla pewności sprawdzić, Nessie. Na razie idź zapolować i nie myśl o tym – doradził mi, uśmiechając się zachęcająco.
Nieco się rozluźniłam i w końcu podniosłam z miejsca, obiecując, że wrócę niedługo i nigdzie daleko się nie oddalę. Kierowałam się właśnie w stronę drzwi, kiedy z piętra – potykając się na schodach – na złamanie karku zbiegł Jacob. Chłopak zaraz znalazł się przy mnie i mocno uczepił się mojego ramienia, aż straciłam w nim czucie.
– Pójdę z tobą – zapowiedział. – Dłużej nie wytrzymam z tą małą wariatką – poskarżył się, niemal na siłę ciągnąć mnie w stronę wyjścia. – Wiesz, co właśnie sobie ubzdurała? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej: – Że nic nie widzi, ale to nie szkodzi, bo zawsze możemy razem pójść na zakupy!
Pierwszy raz tego dnia roześmiałam się naprawdę szczerze, a potem pozwoliłam, żeby Jacob wyprowadził mnie na zewnątrz. Perspektywa spędzenia dnia w jego towarzystwie była nader kusząca i nie byłam w stanie jej sobie odmówić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz