Krzyk Alice
podziałał na mnie pobudzająco. Ciotka nigdy nie krzyczała, nie w taki
sposób, sugerujący, że stało się coś złego i nie chodzi wyłącznie o to,
że Jasper odmówił jej kolejnych zakupów albo przypadkiem zniszczył nową bluzkę.
Uczucie,
które ogarnęło mnie, kiedy usłyszałam jej krzyk, połączyło się
z emocjami, które targały mną po tym, co dopiero przeszłam. Chociaż nie
miałam siły rozwodzić się nad swoim snem, przecież to oczywiste, że momentalnie
rozpoznałam występujące w nim postaci. Co prawda byłam dzieckiem, kiedy
pierwszy raz spotkałam Volturi, ale nie mogłam zapomnieć tamtego dnia, kiedy
cała moja rodzina omal nie doprowadziła do bitwy, żeby mnie chronić.
O tak,
pamiętałam ich doskonale – wszystkich, bez wyjątku. Chociaż wspomnienia były
zamazane i mgliste, potrafiłam przypomnieć sobie, jak płakałam, kiedy mama
powiedziała mi, że być może widzimy się po raz ostatnio i że będę musiała
pozwolić się Jacobowi zabrać, gdyby zaszła taka potrzeba. Wtedy nie do końca
rozumiałam o co chodzi, ale teraz już wiedziałam więcej i byłam
świadoma, jak blisko śmierci byliśmy tamtego dnia.
Już samo to
wystarczyło, żeby się Volturi bać, chociaż wciąż nie miałam pojęcia, dlaczego
nagle pojawili się w moim śnie. Może to był po prostu efekt gorączki
i lekarstw – przyszło jedno z gorszych wspomnień, zniekształcone
i ubarwione przez moją wybujałą wyobraźnie – miałam jednak niepokojące
wrażenie, że chodzi o coś innego. I jeszcze ten krzyk Alice...
Chociaż
wymagało to ode mnie mnóstwa siły i samozaparcia, jakimś cudem udało mi
się usiąść. Tata, który siedział tuż przy mnie, położył mi dłonie na ramionach
i szepcąc coś uspokajająco, zaczął nakłaniać mnie, żebym się położyła.
– To nic
takiego, Nessie – zapewnił mnie, poznałam jednak po jego głosie, że kłamie,
żeby mnie uspokoić. – Połóż się, kochanie. Musisz odpocząć – powiedział
stanowczo i naturalnie miał rację, ja jednak nie wyobrażałam sobie tego,
że mogłabym spokojnie zasnąć.
Carlisle,
który chyba miał wyjść, żeby przekonać się, co się stało, pośpiesznie wrócił do
mojego łóżka. Gdyby nie to, że po oczach Edwarda wiedziałam, że coś jest nie
tak, dziadek może i miałby jakieś szanse na to, żeby przekonać mnie, że
nic się nie stało.
– Za chwilę
wszystkiego się dowiemy – obiecał mi uspokajającym tonem doktor. – Połóż się,
Nessie, i spróbuj zasnąć. Dowiesz się wszystkiego, kiedy tylko poczujesz
się lepiej – dodał i chciał pogłaskać mnie uspokajająco po policzku, ale
odwróciłam głowę, żeby zaprotestować.
– Nie! – Chociaż
tata delikatnie mnie przytrzymywał i byłam osłabiona, jakimś cudem udało
mi się wyrwać i stanąć na równe nogi. Zachwiałam się niebezpiecznie. – Chcę
wiedzieć teraz – powiedziałam stanowczo, chociaż głos miałam w opłakanym
stanie.
Edward
musiał mnie podtrzymać, bo znów się zachwiałam i w ogóle ledwo trzymałam
się na nogach. Przynajmniej mięśnie i głowa już tak bardzo mnie nie
bolały, bo dawka morfiny, którą podał mi dziadek, wciąż działała, przynosząc mi
ulgę.
Tata
przyciągnął mnie do siebie i posadził sobie na kolanach, żebym się nie
męczyła. Jego ramiona owinęły się wokół mnie, skutecznie mnie unieruchamiając,
jednak dopiero gdy spojrzał znacząco na Carlisle'a, zrozumiałam, co chce
zrobić. Jęknęłam i poruszyłam się niespokojnie, próbując się wyrwać albo
przynajmniej ułożyć tak, żeby moje ramie nie było tak dobrze wyeksponowane.
– Córeczko,
to dla twojego dobra – usprawiedliwił się tata, całując mnie w czoło. – Carlisle
da ci coś na uspokojenie i będziesz mogła zasnąć... – zaczął, ale mu
przerwałam.
Proszę,
ja nie chcę spać, jęknęłam w myślach, mając nadzieję, że mentalny
przekaz przekona go lepiej niż normalne słowa. Byłam wdzięczna dziadkowi, który
jak na razie jedynie przyglądał mi się z troską, nie zamierzając
przyszykować strzykawki i podawać mi czegokolwiek na siłę, póki trochę się
nie uspokoję, i nie zrozumiem, dlaczego to ich zdaniem konieczne. Chcę
tylko się upewnić, że Alice nic nie jest. Później się położę, obiecuję...,
wręcz błagałam, spoglądając prosto w złote tęczówki Edwarda.
Skrzywił
się i westchnął, a ja z ulgą odkryłam, że mi uległ. Uspokojona,
rozluźniłam się nieznacznie i mocniej się w niego wtuliłam. Jednak
wygrałam i ta świadomość uspokajała mnie bardziej niż jakiekolwiek kojące
słowa, które mogłyby w tej sytuacji paść.
Tata
westchnął.
– Tak, ty
wygrałaś, a ja zakończę egzystencje na stosie, kiedy twoja matka mnie
dorwie – przypomniał, ale na całe szczęście nie rozmyślił się i szybkim
krokiem ruszył w stronę drzwi. – Chociaż to pewnie Rosalie dorwie mnie
pierwsza... – dodał, ale ja już go nie słuchałam. Liczyło się jedynie to, że
jednak brał mnie na dół.
W salonie
zastaliśmy wszystkich, łącznie z mamą. Bella spojrzała na mnie troskliwie,
kiedy tata tylko ułożył mnie na kanapie, chwilę wcześniej zganiając z niej
Emmetta. Rzuciła tacie pytające spojrzenie, ale ten tylko bezradnie rozłożył
ramiona, chcąc dać jej do zrozumienia, że po prostu musiał mnie przynieść, bo
nie wiedział, jak odwieść mnie od tego pomysłu. Mama jedynie westchnęła i pogłaskała
mnie po czole, poza tym jednak nie wyglądała tak, jakby zamierzała chociażby
próbować kogokolwiek rozczłonkować i spalić na stosie.
Przestałam
o tym myśleć, skupiając wzrok na Alice. Prócz Belli właściwie nikt chyba
nie zwrócił uwagi na nasze przybycie, cała uwaga bowiem skierowana była w drobną
postać, którą Jasper mocno obejmował ramionami. Kołysali się lekko, chociaż nie
byłam pewna, czy to zasługa wujka, czy może Alice sama kiwała się, żeby chociaż
trochę się uspokoić. Tak czy inaczej, nie było najmniejszych wątpliwości co do
tego, że właśnie miała wizję, która zdecydowanie miała się nam nie spodobać.
Tata lekko
zmarszczył czoło, co dało mi znać, że próbuje wsłuchać się w myśli Alice
i jakoś je uporządkować, jego mina jednak sugerowała, że idzie mu to
marnie – dziewczyna musiała mieć w głowie absolutny mętlik, co chyba nie
było niczym dziwnym; wizja wyraźnie ją przeraziła, co zdarzało się w jej
przypadku naprawdę rzadko.
Poczułam,
że coś ścisnęło mnie w żołądku; na całe szczęście nic nie jadłam i raczej
nie miałam nagle z nerwów zwymiotować. Nie zmieniało to jednak faktu, że
zachowanie Alice niepokoiło mnie tym bardziej, że żadne z nas wciąż nie
miało pojęcia, co się stało i czego mamy się spodziewać.
Obserwujący
jak dotąd swoją przybraną córkę Carlisle, ostatecznie przy niej przykucnął.
Powoli uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć, wzrok jednak miała błędny i miałam
wrażenie, że raz po raz znów doznaje wizji. Kolejne obrazy musiały pojawiać się
jeden za drugim, krótkie, ale przy tym niepokojące; nie miała okazji, żeby
dojść do siebie.
– Alice – zaczął
łagodnym głosem doktor – powiedz nam, co się dzieje – poprosił, starając się
mówić jednocześnie stanowczo, żeby dziewczyna go posłuchała. W odpowiedzi
jedynie potrząsnęła gwałtownie głową i znów zaczęła się kołysać. – Co
widzisz? – zapytał Carlisle, spoglądając na nią bezradnie.
Tata
przelotnie pogłaskał mnie po głowie i dołączył do ojca. Alice musiała
wyczuć jego obecność, bo obróciła głowę w jego stronę, ale wciąż nie
wydała w sobie najcichszego nawet dźwięku. Odkąd usłyszeliśmy jej krzyk,
nie mówiła chyba nic.
– Nie
musisz mówić. Po prostu pozwól mi w końcu zrozumieć cokolwiek z tego,
co myślisz – zasugerował jej Edward, nie spuszczając wzroku z jej elfiej
twarzy. Znów pokręciła głową, ale to chyba w odpowiedzi na jeden z obrazów,
bo wyraz twarzy taty gwałtowne się zmienił.
Zapadła
trwająca może kilka minut cisza, mnie jednak wydawała się trwać całą wieczność.
Nie tylko dlatego, że czułam się zmęczona i musiałam walczyć o zachowanie
przytomności, ale przede wszystkim przez wyczuwalne w powietrzu napięcie.
To były chyba jedne z najgorszych minut w moim życiu, pomijając
wydarzenia z sierpnia – tych nic chyba nie miało przebyć.
A może się
myliłam...
Zazwyczaj
opanowanemu Edwardowi nie udało się utrzymać pozbawionej uczuć maski, którą
zawsze przybierał, kiedy chciał ukryć emocje. Bez trudu byłam w stanie
zorientować się, jak musi się czuć, chociaż z kanapy widziałam jedynie
jego profil. A jednak miałam pojęcie, że wampir jest równie zszokowany, co
jego siostra, chociaż pełnia powagi sytuacji najwyraźniej jeszcze do niego nie
docierała.
– Nessie...
– odezwał się cicho, zwracając się do mnie. Powoli odwrócił się, żeby na mnie
spojrzeć. – Przypomnij mi, kochanie, co ci się dopiero śniło – poprosił i chociaż
zabrzmiało to naprawdę niedorzecznie, nie zastanawiałam się nad jego słowami.
– Volturi –
odparłam natychmiast, wyrzucając to słowo wręcz niczym obelgę; zadrżałam
mimowolnie i wtuliłam się w mamę, próbując odgonić od siebie
wspomnienia koszmaru, który doprowadził mnie do płaczu.
To jedno
słowo zawisło w powietrzu, dodatkowo dopełniając już i tak wyczuwalne
napięcie. Chociaż z powodu gorączki i leków miałam pewne trudności
z kojarzeniem faktów, nie trudno było mi dojść do wniosku, że to właśnie
z rodziną królewską musiała mieć związek wizja, która tak wytrąciła
z równowagi Alice i mojego tatę.
Nie
zdążyłam się nad tym zastanowić – chyba nikt nie zdążył – bo na dźwięk mojego
głosu, stojąca niedaleko kanapy Rosalie podskoczyła jak oparzona i spojrzała
na mnie tak, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.
– Ty
rudowłosy idioto! – wybuchnęła, nagle po prostu naskakując na mojego ojca. Nie
powinnam być zdziwiona, bo brał taką możliwość pod uwagę, ale jej głos i tak
mnie wystraszył. – Przecież ona ledwo patrzy na oczy! Po co w ogóle ją
przyniosłeś? Powinna... – zaczęła, najwyraźniej dopiero się rozkręcając, ale
Edward nie pozwolił jej skończyć.
– Po
pierwsze, przestań, bo twoje krzyki gorzej wpływają na małą niż brak snu – wtrącił,
całkiem skutecznie zamykając jej tym usta. Podniósł się z klęczka, żeby
blondynka przestała nad nim górować. – A po drugie, Nessie sama mnie
o to prosiła – uciął, unosząc obie ręce w poddańczym geście. – Tak
swoją drogą, raz jeszcze przypomnę ci, że moje włosy nie są rude.
Śliczne
rysy Rosalie ponownie wykrzywił gniew.
– Kto ulega
zachciankom dziecka?! – zapytała, ignorując jego znaną już wszystkim śpiewkę na
temat koloru jego włosów. Chyba nie tyle złość na Edwarda, ale napięta
atmosfera tak naprawdę wytrąciły ją z równowagi. – Na litość Boską...
– Pomyślmy...
No nie wiem. Na przykład ty? – wytknął jej, nawiązując do tych wszystkich
momentów, kiedy zdarzało jej się mnie rozpieszczać.
W normalnym
wypadku pewnie ciągnęliby tę kłótnię, ostatecznie zaczynając się po prostu
przekomarzać, ale nie tym razem. Rosalie warknęła wściekle i w złości
chwyciła ozdobny wazon, który stał na stoliku pod ścianą i byłaby nim
cisnęła przez pokój, gdyby Emmett w porę jej nie powstrzymał.
– Opanuj
się, skarbie – wymruczał, pośpiesznie odkładając nieszczęsny przedmiot na
miejsce i z wahaniem swoją partnerkę obejmując.
– Spalić to
mało! – rzuciła jeszcze Rose, ale ostatecznie poddała się jego objęciom i pozwoliła
usadzić się na kanapie, tuż obok mnie.
Esme
rzuciła synowi wdzięczne spojrzenie, po czym przeniosła wzrok na Edwarda, żeby
przypadkiem nie przyszło mu do głowy powiedzieć czegoś jeszcze. Rosalie
siedziała przy mnie, starając się oddychać głęboko – oczywiście jedynie po to,
żeby się uspokoić, bo powietrze nie było wampirowi potrzebny do egzystencji.
– Uspokójcie
się – poprosiła zatroskanym głosem, przelotnie spoglądając na mnie. Miałam
poczucie, że podobnie jak wszyscy traktuje mnie jak dziecko, ale nie miałam
siły się na ten temat kłócić.
Babcia
ponownie skupiła się na Alice, o której Edward i Rosalie najwyraźniej
zapomnieli. Zawsze zatracali się w swoich kłótniach i bywało to
naprawdę zabawne, ale nie tym razem. Byłam wdzięczna, że Esme to przerwała.
– Dobrze,
masz rację – zreflektował się Edward. Zawahał się na moment, spoglądając na
mnie, ale ostatecznie zdecydował się mówić dalej. – Alice miała wizję – powiedział,
chociaż tyle wiedzieliśmy już od samego początku. – A właściwie wizje,
wszystkie dotyczące Volturi. Wszystko wskazuje na to, że znów zamierzają złożyć
nam wizytę – ciągnął,
starannie podkreślając ostatnie słowo.
Nie było
trudno domyśleć się do czego ostatecznie to wszystko się sprowadza. Mieliśmy
kłopoty, chociaż wciąż nie byłam pewna jak wielkie. Z pewnością duże, bo
przy ostatnim spotkaniu z rodziną królewską omal nie doszło do wali, którą
większość z nas mogłaby przypłacić życiem. Czy i tym razem miało się
to tak skończyć? Sądząc po postawie Alice, było to bardzo możliwe.
– No
i co z tego? – odezwał się Emmett, jak zwykle lekko podchodząc do
życia. Perspektywa jakiegokolwiek starcia wręcz wydawała się go cieszyć – palił
się do walki, obojętnie jak niedorzeczne to się wydawało. – Już raz wygraliśmy,
więc i drugi raz się uda. Ostatnio nawet nie doszło do rękoczynów, więc
tego nawet nie dało się nazwać walką. Poza tym wtedy skazali nas na śmierć
i Alice jakoś tego tak nie przeżywała – zauważył.
Był
delikatny niczym papier ścierny i niezbyt zastanawiał się nad doborem
słów, więc znów się wzdrygnęłam. Nie chciałam nawet myśleć, że cokolwiek
mogłoby grozić moim bliskim, tym bardziej, że zupełnie nie byłam w stanie
im pomóc.
Mama
natychmiast wzmocniła uścisk wokół mnie, Rosalie zaś spojrzała na swojego
partnera ostrzegawczo. Sądząc po jego spojrzeniu, nie do końca zdawał sobie
sprawę z tego, co właściwie w jego zachowaniu ją zdenerwowało.
Alice
w końcu wyprostowała się w ramionach Jaspera, spoglądając na
wszystkich przytomnie. Uwaga momentalnie skupiła się na niej, tym bardziej, że
otworzyła usta, żeby w końcu się na temat swoich widzeń wypowiedzieć.
– Sęk
w tym, że to nie były zwyczajne wizje – wyjaśniła nieco wymęczonym głosem.
Mówiła cicho, niemal szeptem, ale wszyscy doskonale ją słyszeliśmy – nawet ja.
Poza tym jej głos jednocześnie pozostawał zaskakująco pewny. – Widzę mnóstwo
nieskładnych urywków, zupełnie jakby coś je zakłócało, i nawet gdybym
wysilała się godzinami, nie jestem w stanie tej zapory obejść. To, co
widziałam, nie ma właściwie żadnego sensu i jakimś cudem przyprawia mnie
o zawroty głowy – pożaliła się. – Niewiele mogę powiedzieć. Wiem na pewno,
że przyjdą i to wkrótce. Poza tym ich wizyta nie była przypadkowa. Czuję,
że planowali ją od dawna i... i... – Urwała, żeby złapać oddech. – Oni czegoś
chcą. Albo raczej kogoś chcą – poprawiła; jej wzrok na moment spoczął na mnie
i znów zadrżałam. – Nie wyobrażają sobie powrotu z pustymi rękami,
niezależnie od ceny, jaką mają za to zapłacić... – urwała.
W pokoju
zapanowała nieznośna cisza. Poczułam, że za chwilę oszaleję od nadmiaru emocji
i wrażeń, wtedy jednak atmosfera w pokoju właściwie bez powodu się
rozluźniła. Podejrzewałam, że to zasługa Jaspera, moje przypuszczenia zaś
potwierdziły się, kiedy nagle poczułam się okropnie senna.
Spojrzałam
na wujka skrzywdzonym wzrokiem, bo za nic nie chciałam zasnąć, ale Jasper jedynie
uśmiechnął się do mnie i posłał w moją stronę tak silną dawkę
spokoju, że momentalnie pociemniało mi przed oczami. Powieki same mi opadły,
a potem po prostu pogrążyłam się w ciemności.
Ocknęłam się
z poczuciem, że przespałam naprawdę wiele godzin. Machinalnie uniosłam
powieki i zaraz je zamknęłam, bo poradziło mnie światło. Zaczęłam
pośpiesznie mrugać, żeby przyzwyczaić tęczówki i w końcu być w stanie
rozejrzeć się dookoła.
Oczywiście
byłam w swoim pokoju, wygodnie ułożona na łóżku i okryta kołdrą i kocem
aż po samą szyję. Już nie było mi zimno, tak jak po przebudzeniu z koszmaru,
cała więc się zgrzałam, ale bynajmniej nie przez gorączkę – nie czułam już,
żeby z temperaturą było cokolwiek nie tak. Jak sobie nagle uświadomiłam,
czułam się wręcz zaskakująco dobrze; nic mnie nie bolało, chociaż to mogło być
jedynie złudzenie. Bałam się poruszyć, żeby przypadkiem się nie rozczarować.
Spojrzałam
w oszkloną ścianę, wyglądając na zewnątrz. Słońce już dawno górowało na
niebie, więc musiałam przespać całe przedpołudnie. Nie przywykłam do tego, żeby
tak długo sypiać, ale wyjątkowo nie miałam nic przeciwko – lepsze samopoczucie
warte było przespania nawet całej doby, jeśli to tylko miało pomóc.
Zaryzykowałam
się poruszyć i spróbowałam usiąść, ale wtedy czyjeś silnie dłonie mocno
zacisnęły się na moich ramionach, dociskając mnie do materaca.
– Gdzie się
wybierasz? Musisz leżeć – usłyszałam znajomy głos i aż zamrugałam
zaskoczona, w końcu skupiając wzrok na twarzy Jacoba.
Serce
zabiło mi szybciej, kiedy w końcu go zobaczyłam. Nie podobało mi się to,
że go ode mnie izolowali, nawet jeśli rozumiałam dlaczego – faktycznie
przeszkadzałby, gdyby zaczął się do mnie wyrywać. Nie chciałam zresztą, żeby
musiał oglądać mnie w takim stanie – ból, który odczuwałam, raniłby go jeszcze
bardziej i byłam tego świadoma.
A jednak
kiedy w końcu go przy swoim łóżku zobaczyłam, zaczęłam naprawdę żałować,
że nie miałam go przy sobie wcześniej; w tedy z pewnością zniosłabym
wszystko łatwiej, nawet jeśli wciąż nie wiedziałam, co właściwie się ze mną
działo.
– Jesteś! –
pisnęłam jakże inteligentnie, w przypływie nagłej euforii jakimś cudem mu
się wyrywając.
Usiadłam
wyprostowana niczym struna i zaraz zarzuciłam mu obie ręce na szyję, mocno
do niego przywierając. Objął mnie, wyraźnie zaskoczony, po czym mocno przytulił
do siebie tak, że miałam wrażenie, że zaraz połamie mi żebra. A jednak za
nic nie chciałam, żeby zwolnił uścisk albo się ode mnie odsunął chociaż na
metr.
– Oczywiście,
że jestem – zapewnił takim tonem, jakby się zastanawiał, czy oby na pewno czuję
się już dobrze. Pośpiesznie wyprostowałam się jeszcze bardziej i spróbowałam
musnąć wargami jego usta. Pocałował mnie, ale zdecydowanie zbyt krótko, jakby
wciąż bojąc się zrobić mi krzywdę. – Spałaś i właściwie nic ci nie było,
i nawet twój ojciec nie potrafił znaleźć powodu, żeby dalej powstrzymywać
mnie przed przyjściem tutaj – wyjaśnił, po czym w końcu niemal siłą
odsunął mnie odrobinę, żeby przyjrzeć się mojej twarzy. Jego dłoń wylądowała na
moim policzku, jego dotyk zaś zdawał się rozpalać moje ciało. – Jak się
czujesz? – zapytał, a ja skrzywiłam się mimowolnie.
– Mam już
dość tego pytania – westchnęłam. – Już jest w porządku. Jedynie trochę
boli mnie gardło, chociaż...
Nagle
zamarłam, skupiając się na tym jedynym objawie, który pozostał. Pieczenie
wydawało mi się dziwnie znajome i bardzo przypominało... pragnienie? To
odkrycie całkowicie mnie oszołomiło i zaraz spróbowałam odsunąć tę myśl od
siebie – w końcu ludzie nie łakną krwi – ale sama myśl o ciepłej
osoce sprawiła, że ból stał się jeszcze bardziej nieznośny. Chciałam przełknąć
ślinę, ale gardło miałam wysuszone, poza tym coś podpowiadało mi, że szklanka
wody jakkolwiek pomogła.
Jacob
chciał coś powiedzieć, ale uniosłam ostrzegawczo dłoń, powstrzymując go.
Posłusznie zamilkł i jedynie obserwował mnie z lekkim niepokojem,
delikatnie podtrzymując w pasie, jakby obawiał się, że za chwilę zasłabnę.
Prawie nie zwracałam na to uwagi, zbyt oszołomiona tym, co czułam, żeby
cokolwiek mu wyjaśnić.
Machinalnie
skupiłam się na moim ciele, próbując wykorzystać wszystkie dostępne zmysły,
żeby zrozumieć jak naprawdę się czuję. Dawno chyba nie byłam tak wypoczęta
i pełna energii, co było trochę dziwne, bo przecież zaledwie kilka godzin
wcześniej (przynajmniej tak mi się wydawało), dosłownie zwijałam się z bólu.
Teraz po tym okropnym uczuciu nie pozostał nawet ślad, pomijając pieczenie
w gardle, ale to również było dziwne; byłam pewna, że to z pewnością
nie była grypa, chociaż potrzebowałam dziadka, żeby się upewnić.
Moją uwagę
zwróciło coś innego – to, jak bardzo wszystko nagle wydało mi się wyraźne. Czy
Alice zmieniała coś w moim pokoju, kiedy byłam nieprzytomna? Mogłabym
przysiąc, że na białej ścianie dostrzegłam łagodny, kwiatowy wzór, który
wcześniej nie wrzucił mi się w oczy. Poza tym czy miałam przywidzenia, czy
usłyszałam ruch uliczny na oddalonej przynajmniej pół kilometra od naszego domu
drodze?
Oczy
rozszerzyły mi się w geście niedowierzania; nadmiar doznań, które
odbierały moje zaskakująco wyostrzone zmysły, był jednocześnie znajomy i dekoncentrujący.
Oddech nieco mi przyśpieszył, podobnie jak serce, chociaż wydawało się to
niemożliwe – już wcześniej dosłownie wyrywało mi się z piersi,
najwyraźniej nie tylko za sprawą dotyku Jacoba. Samo w sobie pracowało
szybko, zupełnie jak u ptaka albo...
O mój
Boże, pomyślałam, kręcąc z niedowierzaniem głową. Wszystko nagle
zaczęło stawać się jasne: wyostrzone zmysły, szybki puls... I jeszcze ten
palący ból, zupełnie jak podczas przemiany... I pragnienie... O Boże,
pomyślałam znów; w głowie miałam absolutny mętlik i właściwie nie
byłam w stanie zebrać myśli, a co dopiero się uspokoić.
– Nessie?
Ness! – Jacob musiał od jakiegoś czasu powtarzać moje imię, coraz bardziej
zaniepokojony. W końcu chwycił mnie za ramiona i lekko nimi
potrząsnąwszy, zmusił mnie żebym na niego spojrzała. Wciąż oszołomiona, jakimś
cudem ostatecznie skupiłam na nim wzrok. – Co ci jest? Mam kogoś zawołać? – zapytał,
rozglądając się bezradnie w poszukiwaniu czegoś, czego nie potrafiłam
w tym momencie nazwać.
Otworzyłam
usta, żeby mu odpowiedzieć i zaraz je zamknęłam. Wciąż nie potrafiłam się
skoncentrować, a co dopiero jakkolwiek logicznie odpowiedzieć na jego
pytanie. Sama już nie wiedziałam, co powinnam zrobić, a przynajmniej przez
kilka pierwszych sekund – rozwiązanie pojawiło się nagle i po prostu
wyciągnęłam rękę, dotykając jego twarzy.
Szok
w jego czarnych tęczówkach jasno dał mi do zrozumienia, że się udało.
– T-twój
dar... – wykrztusił oszołomiony. – Ale jak...? Nessie, czekaj! – zawołał,
otrząsając się, ale ja już byłam przy drzwiach.
Wypadłam na
korytarz w tempie, które z pewnością nie było typowe dla człowieka
i zaraz dopadłam do schodów, zbiegając z nich po kilka stopni na raz.
Na dole byłabym zderzyła się z Bellą, gdyby w porę nie chwyciła mnie
za ramiona i nie pomogła wytracić prędkości.
– Nessie,
co ty robisz? – zapytała, mocniej zaciskając dłonie na moich ramionach. – Dlaczego
wstałaś? Carlisle mówił... – zaczęła, ale ja właściwie nie słuchałam.
Dosłownie
rzuciłam się w jej objęcia, przykładając dłoń do jej chłodnego policzka.
Pokazałam jej wszystko od momentu przebudzenia, po czym niczym mantrę zaczęłam
mentalnie wykrzykiwać jedno jedyne zdanie: odzyskałam dar...
To wciąż do
mnie nie dochodziło, ale taka była prawda: czułam się sobą i taka właśnie
byłam.
Znów byłam
pół-wampirem.
Mama
przytuliła mnie mocno, po czym delikatnie ucałowała w czoło. Co ciekawe,
wcale nie wydawała się być jakoś bardzo zaskoczona.
– A więc
Carlisle miał rację – zauważyła i uśmiechnęła się, kiedy spojrzałam na nią
pytająco. – Zbadał cie i ostatecznie stwierdził, że znów się przemieniasz.
To nie przypominało tego, co dzieje się, kiedy człowiek staje się wampirem,
więc zakładał, że może się stać coś takiego, chociaż nie potrafił wytłumaczyć
nam jakim cudem. Najważniejsze jednak, że tak bardzo cię nie bolało i morfina
działała, ale i tak te dwa dni były okropne – westchnęła, nieznacznie się
krzywiąc.
– Dwa dni? –
powtórzyłam, bo coś mi się nie zgadzało. Źle się czułam wieczorem, tuż po
dyskotece, a przecież skoro było popołudnie... Gdzie w takim razie
podział się jeszcze jeden dzień? – Mamo... – zaczęłam, chcąc to wyjaśnić.
Spojrzała
na mnie przepraszająco.
– Tata
i dziadek uznali, że to dla twojego dobra – wyjaśniła, uspokajająco
głaskając mnie po policzku. – Przerywany sen ci nie służył, dlatego lepiej było,
żebyś była nieprzytomna do końca. Dostawałaś troszkę większe dawki morfiny na
tyle często, żebyś nie miała okazji się wybudzić, ale już jest po wszystkim – zapewniła
mnie, bo zadrżałam i się skrzywiłam.
Postanowiłam
nie drążyć tematu, bo poniekąd to rozumiałam – wystarczyło spojrzeć na moją
reakcję, kiedy doktor chciał mi podać kolejną dawkę środków przeciwbólowych.
Poza tym przebudzenia pamiętałam jak przez mgłę, co jedynie potwierdzało, że
właściwie nie byłam pewna, co się wokół mnie dzieje, kiedy odzyskiwałam
świadomość.
Nie mogłam
jednak zapomnieć, co wydarzyło się, kiedy obudziłam się ostatnio. Wspomnienia
wróciły nagle i coś przewróciło mi się w żołądku.
– Mamo, co
z Alice? – zapytałam natychmiast. – Czy ona...? – zaczęłam, ale nie dano
mi okazji, żebym dokończyła.
– Wszystko
jest z nią w porządku, Nessie – usłyszałam tuż za sobą głos taty.
Obejrzałam się, bo zbyt rozemocjonowana, właściwie nie zorientowałam się, kiedy
przyszedł. – Będziemy musieli porozmawiać, ale z tym nie ma pośpiechu.
Pewnie chcesz się odświeżyć – zasugerował mi, a ja musiałam przyznać mu
rację.
Byłam cała
zgrzana, poza tym wciąż miałam na sobie koszulę nocną, którą ktoś musiał pomóc
mi włożyć, kiedy byłam nieprzytomna. Trochę niechętnie wróciłam na górę, żeby
wziąć czyste ubranie (Jacoba nie było, co mnie zmartwiło, bo może go obraziłam,
kiedy uciekłam; ta świadomość miała mnie dręczyć), po czym pobiegłam do
łazienki, żeby wziąć szybki prysznic, przebrać się i doprowadzić włosy do
przynajmniej względnego porządku.
Dopiero
wtedy wróciłam na dół, gdzie w salonie czekał na mnie tata.
– Nie martw
się Jacobem. Gdyby mógł, już dawno by tutaj był – zapewnił mnie na wstępie,
oczywiście jak zwykle siedząc mi w głowie.
Uniosłam
pytająco brwi.
– Gdyby
mógł? – powtórzyłam, nie do końca wiedząc co na temat jego słów powinnam
myśleć. Nie dało się ukryć, że trochę mnie to zaniepokoiło.
O dziwo na
ustach Edwarda zamajaczył rozbawiony uśmiech, czym skutecznie udało mu się
rozluźnić atmosferę. Nieco się uspokoiłam, ale jednocześnie wciąż nie miałam
pojęcia, czego powinnam się spodziewać i to mnie irytowało.
– No cóż,
powiedzmy, że Alice porwała swój „środek przeciwbólowy” i teraz siedzi
w pokoju, próbując przewidzieć przyszłość – wyjaśnił i zaśmiał się
krótko, poniekąd pewnie z mojej zdezorientowanej miny. – Jacob ci nie
mówił? Jego obecność pomaga jej się skoncentrować. Kiedy mama była z tobą
w ciąży, wszystkie wizje z twoim udziałem przyprawiały Al o ból
głowy, a obecność zmiennokształtnego go łagodziła. Dziwne, prawda? – zauważył.
Teraz
i ja się zaśmiałam, próbując sobie jakoś to zwizualizować. Niestety, jakoś
nie byłam w stanie – Jacob zwykle trzymał się z dala od członków
mojej rodziny, zwłaszcza ciotek. Z Rose sprawa była oczywista, ale niechęć
do Alice dopiero teraz zaczynała nabierać dla mnie sensu.
Momentalnie
spoważniałam, bo myśl o ciotce i jej wizjach przypomniała mi o tym,
co miał mi wyjaśnić Edward. Spojrzałam na niego wyczekująco; jedynie westchnął,
bo najwyraźniej miał nadzieję, że uda mu się odwracać moją uwagę dłużej.
– Jak na
razie nie wiemy wiele ponadto, co powiedziała nam Alice. Kiedy zasnęłaś,
jeszcze raz przeanalizowaliśmy te urywki, poza tym pojawiło się kilka nowych,
ale nic nam to nie daje. Wiadomo jedynie, że coś nam grozi ze strony Volturi
i psychicznie możemy się zacząć szykować na ich wizytę. Poza tym Alice
zamierza kontrolować przyszłość, żeby ustalić ewentualny powód ich wizyty, ale
najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie. Oczywiście to ją
frustruje – dodał.
Skinęłam
powoli głową. Biedna Alice! Bez swoich wizji czuła się jak ślepiec bez laski
czy psa przewodnika – całkowicie zdezorientowana. Poza tym z tego, co
mówił tata, nie mieliśmy odpowiedzi na najważniejsze pytanie.
– Kiedy? – wyszeptałam,
nie mogąc się powstrzymać.
Spojrzał na
mnie i zawahał się.
– Najwyżej
miesiąc – przyznał, po czym szybko usiadł przy mnie, żeby mnie przytulić. – Nie
zadręczaj się tym, Nessie. Wszystko będzie dobrze – obiecał mi, chociaż
przecież nie mógł być w stanie tego przewidzieć z całą pewnością.
Nie
odpowiedział nic na moje wątpliwości, po prostu mnie obejmując i głaskając
po włosach. Ułożyłam się wygodnie w jego ramionach i spróbowałam
odrzucić od siebie wszelakie myśli, nie chcąc teraz zadręczać się tym, co mogło
się wydarzyć. Chciałam wierzyć, że znajdziemy jakieś rozwiązanie i wszystko
naprawdę skończy się dobrze.
Edward
nagle drgnął, nasłuchując.
– Chyba
wraca Carlisle – zauważył; sama również się zorientowałam, skinęłam więc
potwierdzająco głową. Jak na razie nie miałam ochoty na jakąkolwiek rozmowę. – Wszystko
będzie dobrze – powtórzył bardziej stanowczo.
Chciałam mu
uwierzyć, ale jednocześnie nie potrafiłam. Na szczęście od konieczności
powiedzenia czegokolwiek uratował mnie powrót dziadka, który akurat pojawił się
w salonie. Jego spojrzenie momentalnie spoczęło na mnie, na ustach zaś
pojawił się łagodny uśmiech.
– Cześć,
Nessie – przywitał się i przykucnął przy mnie, żeby jego spojrzenie
znalazło się na równi z moim. – Jak się czujesz, skarbie? – zapytał mnie
natychmiast, uważnie lustrując mnie wzrokiem.
– Bardzo
dobrze – zapewniłam. Jemu nie musiałam mówić, że odzyskałam dar i wróciłam
do siebie, bo w końcu sam już dawno się zorientował. – Jedynie trochę boli
mnie gardło – przyznałam, krzywiąc się nieznacznie.
Pokiwał ze
zrozumieniem głową.
– Powinnaś
zapolować, ale najpierw chciałbym cię jeszcze obejrzeć. Byłaś bardzo chora – wyjaśnił
mi uspokajającym tonem, siadając tuż przy mnie, żeby mieć do mnie dostęp.
Nie
stawiałam się, bo naprawdę czułam się dobrze i chciałam ich wszystkich
uspokoić. Doktor zresztą nie męczył mnie długo – po prostu zbadał mnie,
dokładnie tak samo jak wtedy, gdy zaczęłam gorączkować. Tym razem wydawało mi
się to trwać zaledwie kilka chwil, bo przynajmniej nie słaniałam się ze
zmęczenia, ledwo widząc na oczy.
– I co?
– usłyszałam od progu głos mamy; Bella oczywiście obserwowała poczynania
swojego teścia, mimo wszystko się o mnie martwiąc.
Carlisle
bez pośpiechu oswobodził moje ramię, w końcu rozluźniając opaskę
ciśnieniomierza i chowając przyrząd do swojej lekarskiej torby. Dopiero
wtedy spojrzał na moją lekko spiętą mamę; sam wyraz jego twarzy wystarczył,
żeby się rozluźniła.
– Wszystko
jest w porządku – zapewnił z przekonaniem. – Moim zdaniem mała jest
okazem zdrowia, chociaż przez kilka dni i tak zamierzam ją jeszcze
poobserwować – zapowiedział, po czym spojrzał na mnie. – Wydaje mi się, że
powinnaś zapolować – zasugerował mi spokojnie.
Przełknęłam
ślinę, znów czując pieczenie w gardle. Musiałam przyznać dziadkowi rację
i zamierzałam jak najszybciej wykorzystać to, że w ogóle tak szybko
zamierzał wypuścić mnie z domu.
– Za chwilę
– obiecałam i miałam wstać, ale coś mi się przypomniało. – Dziadku, co mi
właściwie było? – zapytałam, bo do tej pory nie byłam w stanie tego pojąć.
Carlisle
zawahał się na moment, najwyraźniej próbując znaleźć sposób żeby wytłumaczyć mi
to tak, żebym zrozumiała. W końcu spojrzał na mnie tymi swoimi złocistymi
tęczówkami i w końcu zdecydował się odezwać:
– Tak
właściwie wszystko cały czas sprowadza się do jadu. Pamiętasz, że wspominałem,
że zalegał w twoim krwiobiegu? – upewnił się, a ja skinęłam głową. – Po
tym, jak się przemieniłaś, nie widziałem sensu żeby badać twoją krew, bo
wydawało mi się, że to więcej nerwów dla ciebie niż jakiegokolwiek pożytku – przyznał.
– Poza tym wszystko było dobrze, aż do wystąpienia tych dziwnych objawów
i zacząłem się zastanawiać. Kiedy spałaś, jeszcze raz pobrałem ci krew – pogłaskał
mnie uspokajająco po głowie, bo się skrzywiłam – i to chyba we właściwym
momencie. To były śladowe ilości, ale w twoim organizmie wciąż zalegał
jad. Zanikał bardzo powoli i wydaje mi się, że tak długo jak był obecny,
tak długo byłaś człowiekiem, chociaż do tej pory nie mam pojęcia czy to
normalna reakcja dhampira na ugryzienie, czy może indywidualna cecha tamtego
wampira – zakończył.
Potrzebowałam
dłuższej chwili żeby się nad tym zastanowić i ostatecznie dojść do
wniosku, że właściwie nie interesuje mnie, jak to się stało. Ważne, że nie
zamierzałam sprawdzać, czy sytuacja mogłaby się powtórzyć.
– Ale teraz
już nic mi nie jest, prawda? – zapytałam cicho, zaniepokojona perspektywą tego,
że znów mogłoby mnie boleć.
Ujął moją
dłoń i uścisną ją krótko.
– Nie
powiem ci tego z całą pewnością, kochanie – przyznał przepraszającym
tonem. – Później jeszcze raz pobiorę ci krew, już ostatni raz – obiecał mi
pośpiesznie, bo mimowolnie zadrżałam i przesunęłam się bliżej taty. – Muszę
to dla pewności sprawdzić, Nessie. Na razie idź zapolować i nie myśl
o tym – doradził mi, uśmiechając się zachęcająco.
Nieco się
rozluźniłam i w końcu podniosłam z miejsca, obiecując, że wrócę
niedługo i nigdzie daleko się nie oddalę. Kierowałam się właśnie w stronę
drzwi, kiedy z piętra – potykając się na schodach – na złamanie karku
zbiegł Jacob. Chłopak zaraz znalazł się przy mnie i mocno uczepił się
mojego ramienia, aż straciłam w nim czucie.
– Pójdę
z tobą – zapowiedział. – Dłużej nie wytrzymam z tą małą wariatką – poskarżył
się, niemal na siłę ciągnąć mnie w stronę wyjścia. – Wiesz, co właśnie
sobie ubzdurała? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej: – Że
nic nie widzi, ale to nie szkodzi, bo zawsze możemy razem pójść na zakupy!
Pierwszy
raz tego dnia roześmiałam się naprawdę szczerze, a potem pozwoliłam, żeby
Jacob wyprowadził mnie na zewnątrz. Perspektywa spędzenia dnia w jego
towarzystwie była nader kusząca i nie byłam w stanie jej sobie
odmówić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz