1/06/2016

Rozdział XI

Obudziłam się, czując, że opieram się o coś chłodnego. Poza tym słyszałam głosy, co mnie irytowało, nie pozwalając ponownie zasnąć. Wyrwał mi się cichy jęk i spróbowałam ułożyć się jako wygodniej, gdziekolwiek byłam, różnica temperatur jednak zaczynał mi ciążyć, przez co ostatecznie zmusiłam się do zachowania przytomności.
– Może to nic, ale jest bladziutka. Coś jest zdecydowanie nie tak... – usłyszałam zatroskany głos taty. Coś lodowatego na moment wylądowało na moim czole. – Poza tym ma gorączkę – stwierdził, chociaż nie od razu to do mnie dotarło.
Mówił o mnie? Uświadomiłam sobie, że faktycznie strasznie źle się czuję, a chłodny dotyk wampirzej skóry dosłownie mnie parzy, ale przecież to nie było nic takiego. Wystarczyło po prostu, żeby pozwolili mi się położyć do łóżka i odpocząć.
– Nessie? – szepnął ktoś, a chwilę później rozpoznałam głos dziadka. – Skarbie, spójrz tutaj na mnie. Musisz otworzyć oczy – zwrócił się do mnie łagodnym głosem Carlisle, głaskając mnie swoją lodowatą dłonią po policzku.
Znów jęknęłam, tym razem żeby wyrazić protest. Byłam bardzo zmęczona i nie rozumiałam, dlaczego nie mogli pozwolić mi zasnąć. Przecież zarówno dziadek, jak i tata wiedzieli, że źle się czuję. Chciałam jedynie spać, co chyba nie było niczym dziwnym, skoro bolała mnie głowa. Poza tym jeśli faktycznie miałam gorączkę, przecież tym bardziej miałam prawdo czuć się senna.
– Wiem, skarbie, wiem... – zapewnił mnie cicho Edward, tym samym przypominając mi, że przecież czyta w myślach. – Za chwilę będziesz mogła zasnąć, ale teraz musisz chwilkę wytrzymać – powiedział, a ja doszłam do wniosku, że nie mam większego wyboru, jak się poddać.
Spróbowałam otworzyć oczy, ale oślepiło mnie światło, chociaż było słabe i anemiczne. Skrzywiłam nieznacznie się, ale spróbowałam ponownie, tym razem zdecydowanie ostrożniej. Zaczęłam pośpiesznie mrugać, próbując przyzwyczaić tęczówki do światła, kiedy w końcu mi się to udało, nieprzytomnie rozejrzałam się dookoła.
Wciąż byłam w salonie i przypomniałam sobie, że przecież tutaj właśnie zasnęłam. Tata trzymał mnie w swoich objęciach i chociaż owinięta byłam kocem, czułam temperaturę jego skóry – dlatego uczucie było takie nieprzyjemne. Carlisle kucał przy kanapie, spoglądając na mnie z troską; teraz sama przed sobą musiałam przyznać, że to, co się ze mną działo, tak po prostu nie przejdzie.
Najbardziej irytujące było to, że chociaż w salonie paliła się jedynie jedna lampka – wyraźnie przewidzieli, że ostre światło będzie dla mnie nieprzyjemne – i tak anemiczny blask drażnił moje oczy. Być może to był kolejny objaw, ale mnie to dezorientowało.
– Kochanie, jak się czujesz? – zapytał mnie dziadek, kiedy tylko byłam dość przytomna, żeby móc skupić na nim wzrok.
– Nie jestem pewna – przyznałam i dosłownie przeraziłam się, słysząc jak bardzo zachrypniętym mam głos. Teraz gardło dosłownie mnie paliło. – Wszystko mnie boli – jęknęłam i wtuliłam się w tors taty, żeby osłonić oczy przed światłem.
Edward przytulił mnie, wyraźnie zaniepokojony. Korzystając z tego, że ma dostęp do moich myśli, pośpiesznie wyjaśnił Carlisle'owi, że mam zawroty głowy, coś z gardłem i że do wszystkiego doszły jeszcze bóle mięśni. Ten ostatni objaw odkryłam, kiedy tylko spróbowałam się poruszyć; wcale mi się to nie spodobało i byłam coraz bardziej przerażona.
– Powinnaś była posłuchać Jacoba i od razu nam wszystko powiedzieć – skarcił mnie tata, ale w jego głosie nie było złości. – Ja wiem, że jesteś zmęczona, córeczko, ale Carlisle musi cię teraz zbadać – dodał, uspokajająco głaskając mnie po głowie.
Niepewnie odwróciłam się, żeby spojrzeć na dziadka. Uśmiechnął się do mnie uspokajająco, po czym na chwilę wyszedł po swoją torbę. Rzadko poruszał się wampirzym tempem, ale teraz przecież chodziło o moje zdrowie, dlatego wrócił w kilka zaledwie sekund i zaraz przeszedł do rzeczy.
– Nie ma się czego bać, Nessie – obiecał mi, widząc mój zaniepokojony wzrok. – Chcę tylko zmierzyć ci temperaturę – wyjaśnił spokojnie, wsuwając mi do ust termometr. Nie zaprotestowałam, posłusznie trzymając termometr pod językiem tak długo, aż go ode mnie nie zabrał. – Masz bardzo wysoką gorączkę – zaniepokoił się, kiedy sprawdzał wynik.
Milczałam, obecna właściwie jedynie ciałem, nie duchem. Zachowanie przytomności kosztowało mnie bardzo dużo siły, dlatego nie zwracałam większej uwagi na badania, które robił dziadek. Mierzenie pulsu czy ciśnienia nie było bolesne, poza tym nie wymagało ode mnie żadnego wysiłku i zmęczona prawie tych momentów nie zapamiętałam.
Wtedy jednak tata delikatnie przymusił mnie do tego, żebym usiadła. Wyrwał mi się jęk, bo momentalnie jeszcze bardziej zaczęło wirować mi w głowie, uświadomiłam sobie zresztą, jak bardzo jestem osłabiona. Edward musiał mocno mnie przytrzymać, bo inaczej nie byłabym w stanie siedzieć; już samo zachowanie przytomności wiele mnie kosztowało.
– Co się dzieje? – zapytałam płaczliwie, czując, że tata pomaga mi wyplątać się z koca i rozpina zamek mojej sukienki, żeby odsłonić plecy. Chociaż miałam gorączkę, zaczęłam drżeć od różnicy temperatur. – Chcę spać – poprosiłam, mając nadzieję, że będę mogła się położyć.
Nikt na moje słowa nie zareagował. Zauważyłam jedynie, że Carlisle usiadł przy mnie, a chwilę później poczułam coś małego i nieprzyjemnie zimnego na swojej rozpalonej skórze. Drgnęłam i spróbowałam się odsunąć, ale tata wzmocnił uścisk wokół mnie, uniemożliwiając mi to.
– Dobrze, Nessie. Wszystko jest dobrze – zapewnił mnie cicho, kiedy zaczęłam próbować mu się wyszarpać. – Nie walcz ze mną, proszę. To tylko dla twojego dobra – powiedział, wciąż niczego nie wyjaśniając.
– Chcę cię tylko osłuchać. – Dziadek wiedział, że jestem zdezorientowana i wystraszona; zwracał się do mnie łagodnym, kojącym głosem, zupełnie jakby podejrzewał, że jestem w szoku. – To tylko stetoskop. Oddychaj głęboko – polecił mi; znów poczułam lodowatą końcówkę na plecach.
– Stetoskop? – powtórzyłam, po czym zamilkłam, machinalnie dostosowując się do polecenia doktora. Wiedziałam już, co mi robi, chociaż nie rozumiałam dlaczego. Przecież jako wampir doskonale słyszał bicie mojego serca i nie musiał wykorzystywać fonoskopu, żeby mnie zbadać. – Dziadku... – zaczęłam, chcąc go o to zapytać, ale uciszył mnie, przypominając mi, że im szybciej skończy badanie, tym szybciej będę mogła się położyć.
Wszystko trwało zaledwie chwilę, chociaż mnie wydawało się wiecznością, w końcu jednak Carlisle skończył. Tata pomógł mi się położyć, zapewniając, że to już prawie koniec i za chwilę będę mogła zasnąć. Cały czas tulił mnie do siebie, zupełnie jakbym była małą dziewczynką, szepcąc coś uspokajająco i delikatnie mnie kołysząc.
– Płuca są czyste – zapewnił w końcu dziadek – ale, wydaje mi się, że coś jest nie tak z rytmem serca. Bije trochę nieregularnie, momentami trochę za szybko – dodał, a ja się przestraszyłam, bo zupełnie już nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. – Wszystko będzie dobrze, kochanie – obiecał mi. – To najprawdopodobniej grypa. Pokaż mi jeszcze gardło – polecił mi, ujmując moją twarz w dłonie.
Posłusznie otworzyłam usta, żeby mógł mnie zbadać. Kiedy usłyszałam diagnozę i to tak błahą, byłam spokojniejsza.
– Nie jest zaczerwienione – stwierdził w końcu doktor i nie byłam pewna, czy bardziej go tu uspokaja, czy dziwi. – No cóż, Nessie, na razie nie będę cię męczył. Popatrz jeszcze tutaj... – poprosił, po czym zaświecił mi niewielką latareczką po oczach, badając reakcję źrenic. Chyba były poprawne, bo wyglądał na spokojnego. – Myślę, że możesz spokojnie się położyć. Za chwilę dam ci coś na zbicie temperatury, a później trzeba po prostu czekać.
Przestałam interesować się tym, co mówił, bo w końcu usłyszałam to na czym mi zależało. Tata delikatnie wziął mnie na ręce, żeby zabrać mnie do pokoju, ja zaś wtuliłam się w jego tors, bo lodowaty dotyk mimo wszystko przynosił mi ulgę. Edward jedynie westchnął i ucałował mnie w czoło, po czym ruszył w stronę schodów, wyklinając na Alice – chyba ostatecznie doszedł do wniosku, że to przez cienką kreację, którą mi dała, ostatecznie się rozchorowałam.
Był już przy schodach, kiedy to się stało. Nagle zrobiło mi się bardzo duszno i zaczęłam mieć problemy z oddychaniem; serce przyśpieszyło mi niepokojąco i waliło tak mocno, że miałam wrażenie, że połamie  mi żebra. Spojrzałam wystraszona na tatę, chcąc powiedzieć mu, że coś jest nie tak, ale nie zdołałam wykrztusić z siebie nawet słowa.
W zamian krzyknęłam rozdzierająco, kiedy nagle pojawił się ból.
Rozpoznałam go momentalnie, bo po prostu nie dało się zapomnieć cierpienia, którego doświadczyłam, kiedy zadziałał jad. Zaczęłam szlochać i próbować się wyrywać, próbując uciec od tego, co czułam, ale przecież to było bez sensu – równie dobrze mogłam chcieć uciec od samej siebie. Wszystko mnie bolało i jedynym, czego byłam świadoma, był rozchodzący się po ciele ogień, które swoje źródło zdawał się mieć tuż obok serca.
– Carlisle! – zareagował momentalnie Edward. Doktor momentalnie znalazł się tuż obok i chyba coś mówił, ale nie byłam w stanie zrozumieć jego słów. Liczyło się jedynie to, że bolało. – Renesmee, kochanie, musisz wytrzymać. Carlisle zaraz da ci coś przeciwbólowego, ale musisz... – zaczął spiętym tonem tata, chyba gdzieś mnie niosąc, ja jednak przestałam go słuchać.
Zamknęłam oczy, a potem pozwoliłam, żeby otoczyła mnie jakże łaskawa ciemność...

Powoli odzyskiwałam świadomość, chociaż nie byłam pewna, co właściwie się dzieje. Czułam, że pożar w moim ciele wciąż szaleje, ale ból był znacznie słabszy i jakby przytłumiony. Po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że to najprawdopodobniej skutek morfiny albo innych środków przeciwbólowych, które dostałam.
Otworzyłam oczy. Przyszło mi to z łatwością, bo w pomieszczeniu, w którym się znajdowałam, panował półmrok, ale udało mi się rozpoznać, że jestem we własnym łóżku w swoim pokoju – usłanego gwiazdami nieba, które widziałam za szklaną ścianą, nie dało się pomylić z niczym.
Najbardziej uderzyło mnie to, że byłam sama. Panika momentalnie chwyciła mnie za gardło, a do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego nikogo przy mnie nie było? Wszystko mnie bolało, nie wiedziałam, co się dzieje i chciałam, żeby ktoś mnie przytulił i zapewnił, że wszystko jest w porządku.
Chociaż to było głupie, spróbowałam usiąść, nawet mimo palącego bólu w każdej komórce ciała, kiedy zaś to mi się udało, niepewnie stanęłam na nogi i chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Musiałam podtrzymywać się mebli i ściany, ale udało mi się wyjść na korytarz. W głowie mi wirowało i czułam, że jestem bardzo osłabiona, ale zdołałam dowlec się do schodów. Dopiero przed nimi się zawahałam, bo w takim stanie mogłam się co najwyżej potknąć i skręcić kark...
– Nessie, co ty wyprawiasz? – usłyszałam znajomy głos tuż za plecami i aż podskoczyłam ze strachu. Jasper pośpiesznie zmierzał w moim kierunku. – Chcesz zrobić sobie krzywdę? – skarcił mnie, co było rzadkością, bo zwykle nie zachowywał się wobec mnie jak rodzic.
– Jasper? – szepnęłam cicho, a potem niewiele myśląc do niego podbiegłam i mocno się przytuliłam. Zaskoczony, cały zesztywniał, ale ostatecznie delikatnie mnie objął; poczułam się nieco spokojniejsza, co dało mi znać, że wujek właśnie użył na mnie swojego daru. – Boję się... – poskarżyłam mu się, chociaż właściwie nie potrafiłam wyjaśnić czego.
– Wiem – mruknął jedynie, bo doskonale znał moje emocje.
Zanim się obejrzałam, wziął mnie na ręce i zniósł ze schodów. Starał się nie oddychać, żeby przypadkiem nie skusić się zapachem mojej krwi, chociaż i tak radził sobie bardzo dobrze. Chciałam się do niego przytulić, ale zrezygnowałam, dochodząc do wniosku, że powinnam mu wszystko ułatwiać, zamiast utrudniać zbytnim zbliżaniem się do niego.
Wujek zabrał mnie do salonu. Zmrużyłam oczy w świetle, ale zdążyłam zauważyć, że niemal wszyscy byli obecni – brakowało jedynie dziadka i mamy, chociaż brak tej ostatniej powinnam była zauważyć wcześniej.
– Edwardzie, mógłbyś? – zapytał nieco spiętym głosem Jasper. Tata, który do tej pory jedynie patrzył się na nas, podobnie jak reszta rodziny, momentalnie ruszył się z miejsca i wprawnie mnie przejął. – Dziękuję – mruknął wujek, po czym oddalił się, podchodząc wprost do Alice.
Tata mocno mnie przytulił, po czym spojrzał na mnie z naganą.
– Powinnaś była mnie zawołać, córeczko – upomniał, pośpiesznie niosąc mnie z powrotem do pokoju. – Nie wolno ci wstawać. Niedługo poczujesz się lepiej, ale na razie musisz leżeć – dodał, kiedy już ułożył mnie na łóżku i szczelnie okrył kołdrą.
– Przepraszam – westchnęłam. Głos miałam okropnie zachrypnięty. – Gdzie jest mama? – zapytałam cicho, póki jeszcze pamiętałam. Chciałam, żeby Bella była przy mnie i zapewniła, że wszystko będzie w porządku.
Tata nachylił się, żeby ucałować mnie w czoło. Zamknęłam oczy, całą sobą chłonąć poczucie bezpieczeństwa, które dawała mi jego obecność.
– Poszła porozmawiać z Jacobem. Powinien wiedzieć, że jesteś chora – wyjaśnił. Zmarszczyłam czoło, bo przecież nie było jej już przynajmniej kilka godzin. – Wiesz, Carlisle nie mógłby pracować, gdyby Jacob cały czas tutaj był i wyrywał się do ciebie. Mama próbuje go odwieść od przyjścia tutaj, póki twój stan się nie ustabilizuje.
Skrzywiłam się, bo przy Jacobie czułabym się zdecydowanie pewniej i chciałam, żeby przy mnie był. Co prawda miałam pojęcie, że tata ma rację i że doktor musiał mieć swobodę, żeby stwierdzić, co mi jest, ale mimo wszystko...
– Wszystko cię boli – westchnął tata, który nieco źle zinterpretował moją minę. – Poczekaj chwilę, kochanie. Muszę zadzwonić – zapowiedział, a ja cała zesztywniałam, gotowa błagać go, żeby nie zostawiał mnie samej. – Nigdzie nie idę – uspokoił mnie, wyjmując komórkę.
Wybrał jakiś numer, po czym przyłożył telefon do ucha. Do kogokolwiek dzwonił, osoba ta odebrała niemal natychmiast.
– Carlisle? – Mogłam przewidzieć, że zadzwoni do dziadka. – Mała się obudziła. Tak, jest przytomna – dodał w odpowiedzi na coś. Wysłuchał odpowiedzi, a chwilę później przyłożył mi dłoń do czoła. – Lekką. Środki też przestają powoli działać – powiedział, po czym machinalnie skinął głową. – Dobrze, tylko szybko – poprosił i się rozłączył. – Dziadek pojechał po lekarstwa. Niedługo wróci i da ci coś, po czym poczujesz się lepiej – obiecał.
Pokiwałam głową, po czym spróbowałam ułożyć się na łóżku tak, żeby było mi jak najwygodniej. Zapadła cisza, co pewnie pomogłoby mi zasnąć, gdyby nie istotna sprawa, którą w rozmowie z doktorem poruszył Edward – leki faktycznie traciły na sile, bo mięśnie bolały mnie coraz bardziej i chyba temperatura znowu mi skoczyła.
Ból robił się coraz bardziej nieznośny i bałam się, że znów uderzy we mnie całą mocą, wtedy jednak drzwi do mojego pokoju w końcu się otworzyły. Dziadek zaraz znalazł się przy moim łóżku i położył mi dłonie na ramionach, żebym nie próbowała wstawać.
– Leż, kochanie... – Musnął wierzchem dłoni moje czoło; na jego twarzy pojawiła się troska. – Jak czułaś się po morfinie? – zapytał mnie, natychmiast przechodząc do rzeczy. Przynajmniej już wiedziałam, co mi podał.
– Dziwnie – przyznałam cicho. – Ale przynajmniej prawie nie bolało... – dodałam, bo chyba o to właśnie mu chodziło.
Doktor skinął głową, po czym sięgnął po coś, co leżało na stoliku przy moim łóżku. Tata wstał, żeby zapalić lampkę; światło rozbłysło, a ja zamarłam, kiedy zauważyłam, że Carlisle pośpiesznie przygotowuje strzykawkę z lekarstwem.
– To nic nie zaboli – obiecał mi, kiedy jęknęłam wystraszona. Wypuścił odrobinę płynu, żeby dokładniej odmierzyć dawkę. – Zaraz poczujesz się lepiej – dodał, siadając na skraju mojego łóżka i ujmując moją rękę; zaczął badać wewnętrzną część mojego nadgarstka, szukając miejsca w które najlepiej mógłby się wkłuć.
Spojrzałam spanikowana na tatę. Uśmiechnął się do mnie uspokajająco, po czym nachylił, żeby ucałować w czoło. Nie musiał mnie przytrzymywać, bo byłam tak osłabiona, że i tak nie byłabym w stanie próbować się doktorowi wyrwać.
Dziadek wiedział, że jestem przestraszona i zaczął szeptać do mnie coś uspokajającym tonem, jednocześnie przemywając czymś skórę mojego nadgarstka. Zamknęłam oczy, skupiając się na myśli o tym, że zarówno on, jak i tata chcą mojego dobra, ale i tak drgnęłam nerwowo, kiedy poczułam ukłucie.
Nie wpadłam jednak w panikę, bo kiedy tylko morfina znalazła się w moim krwiobiegu, zrobiło mi się słabo; nie zamierzałam walczyć z zawrotami głowy i po prostu odpłynęłam.

Cisza i ciemność – jedynie na nie wydaje się składać miejsce, w którym się budzę. Zaniepokojona, rozglądam się dookoła, ale nie potrafię stwierdzić, gdzie jestem i czy cokolwiek mi tu grozi. Wiem jedynie, że jestem wystraszona i pragnę zrozumieć, co takiego się ze mną dzieje.
Czuję strach. Dlaczego jestem w tym miejscu sama? Więcej! Dlaczego niczego tutaj nie ma? Gdzie tylko nie spojrzę, dostrzegam wyłącznie nieprzeniknioną ciemność i pustkę. To świat bez dźwięków i kolorów; nawet czucie wydaje się być obce temu miejscu i ostatecznie mam wrażenie, że jestem odcięta od wszystkich zmysłów, prócz wzroku.
Ruszam przed siebie, chociaż nie jestem pewna, czy biegnę, czy może raczej unoszę się w pustce. To, że się poruszam, może okazać się równie dobrze iluzją. Może po prostu mnie nie ma – nie ma nic, więc i ja znikam; może po prostu ostatecznie umarłam, cokolwiek spowodowało chorobę, która zaatakowała mój organizm. Niczego nie jestem pewna w tym miejscu, gdzie ciężko nawet stwierdzić, gdzie jest góra, a gdzie dół.
Nagle słyszę szelest. To cichy dźwięk, który w tej nieprzeniknionej ciszy wydaje się jednak niczym wybuch. Wystraszona, rozglądam się dookoła, ale nie dostrzegam niczego, co mogłoby wydać jakikolwiek dźwięk. Być może wariuję, kto wie. Szaleństwo jest nieuniknione, jeśli miałabym zostać w tym miejscu na zawsze.
Ta myśl przynosi panikę. Nagle zaczynam szybciej oddychać, a serce przyśpiesza mi gwałtownie, zaczynając walić jak oszalałe. Gdziekolwiek jestem, chcę do domu, to jednak nie działa w ten sposób – nie wystarczy pomyśleć, żeby życzenie się spełniło. W zamian za to słyszę kolejny szelest i już jestem pewna, że coś tutaj jest.
I wtedy ich dostrzegam.
Idą równo, wszyscy odziani w jednakowe, czarne peleryny, które doskonale komponują się z tym miejscem. W ich przypadku jestem gotowa stwierdzić, że dosłownie sunął w powietrzu. Jak duchy, jak upiorne zjawy z najgorszego koszmaru. Piękne, ale i przerażające. Pełne gracji, ale i zła.
Zło…
Zło wprost od nich emituje. Widzę je doskonale w ich oczach; krwistoczerwone tęczówki zdają się lśnić w ciemności, co czyni je jeszcze bardziej przerażającymi, zwłaszcza, że wszystkie utkwione są we mnie.
Nagle odzyskuję władzę nad własnym ciałem. W myślach pojawia się rozsądna, jak najbardziej właściwa komenda: biegnij! Muszę uciec, zanim mnie dopadną i spróbują skrzywdzić, ale to nie jest takie proste. Zaczynam się cofać – odwrócić się do nich plecami jest głupotą, poza tym wiem, że przegram, kiedy tylko stracę ich z oczu.
Wtedy jedna z zakapturzonych postaci, stojąca na czele, odzywa się:
– Nie unikniesz przeznaczenia Renesmee… – przemawia. Szepce, ton jej głosu zaś sprawia, że przechodzą mnie ciarki.
– Jesteś jedną z nas… – dodaje druga z postaci.
Kolejny szept, równie przerażający co pierwszy.
– Dołącz do nas
Postać będąca najbliżej mnie wyciąga w moją stronę marmurową dłoń. Wzdrygam się i momentalnie  przyśpieszam, czując jak narasta we mnie panika. Nie jestem w stanie wydobyć z siebie głodu, podobnie zresztą jak wymyślić czegoś rozsądnego w tej sytuacji.
Nagle wpadam plecami na coś, czego nie dostrzegam, ale nie jestem w stanie tego wyminąć ani przeniknąć. Niewidzialna bariera odcina mi drogę ucieczki, zapędzając w pułapkę i wystawiając na łaskę zakapturzonych postaci, które momentalnie otaczają mnie. Wiem, że nie znajdę żadnego sposobu, żeby uciec.
– Odmowa drogo kosztuje – słyszę.
Przerażający szept postaci na przedzie sprawia, że momentalnie robi mi się słabo. Kręcąc przecząco głową, przylegam do tej dziwnej przeszkody, jak najbardziej się dało, ale to i tak niewiele daje.
– Zabić!
Rozkaz wydano.
Kilkanaście krwistookich postaci, z donośnym warknięciem, rzuca się w moją stronę.
Zaczynam krzyczeć.

Obudziłam się z płaczem, zupełnie machinalnie prostując się do pozycji siedzącej. Wszystko mnie bolało i czułam, że coraz bardziej kręci mi się w głowie. Byłam osłabiona i wykończona, podobnie jak wtedy, kiedy raz po raz budziłam się dręczona koszmarami, które związane były z atakiem w sierpniu. Z tym, że tym razem chodzi o coś innego.
– Już, już, skarbie... – Tata zaraz znalazł się przy mnie i porwał mnie w swoje objęcia. Mocno wtuliłam się w niego, szukając pomocy i poczucia bezpieczeństwa. – To tylko sen. Nie płacz... – szepnął czule Edward, ocierając mi łzy z policzków i jeszcze mocniej przygarniając mnie do siebie.
Zaczął mnie miarowo kołysać, co pomogło mi się uspokoić. Wzięłam kilka głębszych wdechów, próbując zapanować nad szlochem i zawrotami głowy, które zaraz mnie dopadły. Chciałam się położyć, ale nie zamierzałam wyplątywać się z bezpiecznych objęć.
Nie zauważyłam, kiedy tuż obok mnie pojawił się Carlisle. Spojrzał na mnie krótko, po czym ucałował mnie w czoło, żebym się uspokoiła. Jego palce zacisnęły się na moim nadgarstku, kiedy zadecydował się zbadać mi puls.
– Musisz się uspokoić, skarbie, bo inaczej zemdlejesz – powiedział cicho, co nawet mnie nie zdziwiło; serce waliło mi jak oszalałe i miałam problemy z oddychaniem. – Edwardzie, pomóż małej się położyć. Jest osłabiona – zwrócił się do mojego taty, jednocześnie ujmując moją rękę i prostując mi ją w nadgarstku.
Zorientowałam się, że chce przygotować mnie do kolejnego zastrzyku i może wyszłoby mi to na dobre, ale bałam się zasnąć. Rozszlochałam się i pośpiesznie wyrwałam rękę, mocniej przywierając do taty. Nie chciałam spać, nie mogłam...
– Cii... – szepnął Edward, uspokajająco głaskając mnie po plecach. – Dobrze, już dobrze. Żadnych igieł – obiecał mi, źle interpretując moją reakcję. – Ale musisz się położyć, kochanie, dobrze? – powiedział, delikatnie rozluźniając uścisk, którym mnie otaczał.
Tata pomógł mi się ułożyć i zaraz okrył mnie kołdrą. Wciąż drżałam, dlatego ostatecznie dziadek – dobrze wiedząc, że wpadłabym w histerię, gdyby to tata wyszedł – przyniósł dodatkowy koc, który na mnie zarzucił. Zmartwiony przysiadł na skraju mojego łóżka i pogłaskał mnie po głowie, jednocześnie sprawdzając moją temperaturę.
– Śpij, Nessie – zachęcił mnie. – Wszystko jest już dobrze – zapewnił, a ja ostatecznie mu uwierzyłam, chociaż i tak zawahałam się, zanim zamknęłam oczy.
– Jesteś bezpieczna, córeczko – potwierdził słowa doktora Edward; poczułam, że pogłaskał mnie po policzku. – Cały czas tutaj będziemy. Obudzę cię, gdyby coś było nie tak – obiecał mi, co ostatecznie przekonało mnie do tego, żeby spróbować odpocząć.
Dziadek miał rację – byłam osłabiona i potrzebowałam odpoczynku. Ułożyłam się wygodnie na łóżku i zwinęłam w kłębek, po czym – poniekąd dzięki poczuciu bezpieczeństwa, które dawała mi obecność taty i dziadka – zaczęłam przysypiać.
Byłam właśnie bliska odpłynięcia, kiedy ciszę przerwał krzyk Alice.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz