Obudziłam się,
czując, że opieram się o coś chłodnego. Poza tym słyszałam głosy, co mnie
irytowało, nie pozwalając ponownie zasnąć. Wyrwał mi się cichy jęk i spróbowałam
ułożyć się jako wygodniej, gdziekolwiek byłam, różnica temperatur jednak
zaczynał mi ciążyć, przez co ostatecznie zmusiłam się do zachowania
przytomności.
– Może to
nic, ale jest bladziutka. Coś jest zdecydowanie nie tak... – usłyszałam
zatroskany głos taty. Coś lodowatego na moment wylądowało na moim czole. – Poza
tym ma gorączkę – stwierdził, chociaż nie od razu to do mnie dotarło.
Mówił
o mnie? Uświadomiłam sobie, że faktycznie strasznie źle się czuję, a chłodny
dotyk wampirzej skóry dosłownie mnie parzy, ale przecież to nie było nic
takiego. Wystarczyło po prostu, żeby pozwolili mi się położyć do łóżka i odpocząć.
– Nessie? –
szepnął ktoś, a chwilę później rozpoznałam głos dziadka. – Skarbie, spójrz
tutaj na mnie. Musisz otworzyć oczy – zwrócił się do mnie łagodnym głosem
Carlisle, głaskając mnie swoją lodowatą dłonią po policzku.
Znów
jęknęłam, tym razem żeby wyrazić protest. Byłam bardzo zmęczona i nie
rozumiałam, dlaczego nie mogli pozwolić mi zasnąć. Przecież zarówno dziadek,
jak i tata wiedzieli, że źle się czuję. Chciałam jedynie spać, co chyba nie
było niczym dziwnym, skoro bolała mnie głowa. Poza tym jeśli faktycznie miałam
gorączkę, przecież tym bardziej miałam prawdo czuć się senna.
– Wiem,
skarbie, wiem... – zapewnił mnie cicho Edward, tym samym przypominając mi, że
przecież czyta w myślach. – Za chwilę będziesz mogła zasnąć, ale teraz
musisz chwilkę wytrzymać – powiedział, a ja doszłam do wniosku, że nie mam
większego wyboru, jak się poddać.
Spróbowałam
otworzyć oczy, ale oślepiło mnie światło, chociaż było słabe i anemiczne.
Skrzywiłam nieznacznie się, ale spróbowałam ponownie, tym razem zdecydowanie
ostrożniej. Zaczęłam pośpiesznie mrugać, próbując przyzwyczaić tęczówki do
światła, kiedy w końcu mi się to udało, nieprzytomnie rozejrzałam się
dookoła.
Wciąż byłam
w salonie i przypomniałam sobie, że przecież tutaj właśnie zasnęłam.
Tata trzymał mnie w swoich objęciach i chociaż owinięta byłam kocem,
czułam temperaturę jego skóry – dlatego uczucie było takie nieprzyjemne.
Carlisle kucał przy kanapie, spoglądając na mnie z troską; teraz sama
przed sobą musiałam przyznać, że to, co się ze mną działo, tak po prostu nie
przejdzie.
Najbardziej
irytujące było to, że chociaż w salonie paliła się jedynie jedna lampka – wyraźnie
przewidzieli, że ostre światło będzie dla mnie nieprzyjemne – i tak
anemiczny blask drażnił moje oczy. Być może to był kolejny objaw, ale mnie to
dezorientowało.
– Kochanie,
jak się czujesz? – zapytał mnie dziadek, kiedy tylko byłam dość przytomna, żeby
móc skupić na nim wzrok.
– Nie
jestem pewna – przyznałam i dosłownie przeraziłam się, słysząc jak bardzo
zachrypniętym mam głos. Teraz gardło dosłownie mnie paliło. – Wszystko mnie
boli – jęknęłam i wtuliłam się w tors taty, żeby osłonić oczy przed
światłem.
Edward
przytulił mnie, wyraźnie zaniepokojony. Korzystając z tego, że ma dostęp
do moich myśli, pośpiesznie wyjaśnił Carlisle'owi, że mam zawroty głowy, coś
z gardłem i że do wszystkiego doszły jeszcze bóle mięśni. Ten ostatni
objaw odkryłam, kiedy tylko spróbowałam się poruszyć; wcale mi się to nie
spodobało i byłam coraz bardziej przerażona.
– Powinnaś
była posłuchać Jacoba i od razu nam wszystko powiedzieć – skarcił mnie
tata, ale w jego głosie nie było złości. – Ja wiem, że jesteś zmęczona,
córeczko, ale Carlisle musi cię teraz zbadać – dodał, uspokajająco głaskając
mnie po głowie.
Niepewnie
odwróciłam się, żeby spojrzeć na dziadka. Uśmiechnął się do mnie uspokajająco,
po czym na chwilę wyszedł po swoją torbę. Rzadko poruszał się wampirzym tempem,
ale teraz przecież chodziło o moje zdrowie, dlatego wrócił w kilka
zaledwie sekund i zaraz przeszedł do rzeczy.
– Nie ma
się czego bać, Nessie – obiecał mi, widząc mój zaniepokojony wzrok. – Chcę
tylko zmierzyć ci temperaturę – wyjaśnił spokojnie, wsuwając mi do ust
termometr. Nie zaprotestowałam, posłusznie trzymając termometr pod językiem tak
długo, aż go ode mnie nie zabrał. – Masz bardzo wysoką gorączkę – zaniepokoił
się, kiedy sprawdzał wynik.
Milczałam,
obecna właściwie jedynie ciałem, nie duchem. Zachowanie przytomności kosztowało
mnie bardzo dużo siły, dlatego nie zwracałam większej uwagi na badania, które
robił dziadek. Mierzenie pulsu czy ciśnienia nie było bolesne, poza tym nie
wymagało ode mnie żadnego wysiłku i zmęczona prawie tych momentów nie
zapamiętałam.
Wtedy
jednak tata delikatnie przymusił mnie do tego, żebym usiadła. Wyrwał mi się
jęk, bo momentalnie jeszcze bardziej zaczęło wirować mi w głowie,
uświadomiłam sobie zresztą, jak bardzo jestem osłabiona. Edward musiał mocno
mnie przytrzymać, bo inaczej nie byłabym w stanie siedzieć; już samo
zachowanie przytomności wiele mnie kosztowało.
– Co się
dzieje? – zapytałam płaczliwie, czując, że tata pomaga mi wyplątać się z koca
i rozpina zamek mojej sukienki, żeby odsłonić plecy. Chociaż miałam
gorączkę, zaczęłam drżeć od różnicy temperatur. – Chcę spać – poprosiłam, mając
nadzieję, że będę mogła się położyć.
Nikt na
moje słowa nie zareagował. Zauważyłam jedynie, że Carlisle usiadł przy mnie,
a chwilę później poczułam coś małego i nieprzyjemnie zimnego na
swojej rozpalonej skórze. Drgnęłam i spróbowałam się odsunąć, ale tata
wzmocnił uścisk wokół mnie, uniemożliwiając mi to.
– Dobrze,
Nessie. Wszystko jest dobrze – zapewnił mnie cicho, kiedy zaczęłam próbować mu
się wyszarpać. – Nie walcz ze mną, proszę. To tylko dla twojego dobra – powiedział,
wciąż niczego nie wyjaśniając.
– Chcę cię
tylko osłuchać. – Dziadek wiedział, że jestem zdezorientowana i wystraszona;
zwracał się do mnie łagodnym, kojącym głosem, zupełnie jakby podejrzewał, że
jestem w szoku. – To tylko stetoskop. Oddychaj głęboko – polecił mi; znów
poczułam lodowatą końcówkę na plecach.
– Stetoskop?
– powtórzyłam, po czym zamilkłam, machinalnie dostosowując się do polecenia
doktora. Wiedziałam już, co mi robi, chociaż nie rozumiałam dlaczego. Przecież
jako wampir doskonale słyszał bicie mojego serca i nie musiał wykorzystywać
fonoskopu, żeby mnie zbadać. – Dziadku... – zaczęłam, chcąc go o to
zapytać, ale uciszył mnie, przypominając mi, że im szybciej skończy badanie,
tym szybciej będę mogła się położyć.
Wszystko
trwało zaledwie chwilę, chociaż mnie wydawało się wiecznością, w końcu
jednak Carlisle skończył. Tata pomógł mi się położyć, zapewniając, że to już
prawie koniec i za chwilę będę mogła zasnąć. Cały czas tulił mnie do
siebie, zupełnie jakbym była małą dziewczynką, szepcąc coś uspokajająco i delikatnie
mnie kołysząc.
– Płuca są
czyste – zapewnił w końcu dziadek – ale, wydaje mi się, że coś jest nie
tak z rytmem serca. Bije trochę nieregularnie, momentami trochę za szybko –
dodał, a ja się przestraszyłam, bo zupełnie już nie wiedziałam, co się ze
mną dzieje. – Wszystko będzie dobrze, kochanie – obiecał mi. – To
najprawdopodobniej grypa. Pokaż mi jeszcze gardło – polecił mi, ujmując moją
twarz w dłonie.
Posłusznie
otworzyłam usta, żeby mógł mnie zbadać. Kiedy usłyszałam diagnozę i to tak
błahą, byłam spokojniejsza.
– Nie jest
zaczerwienione – stwierdził w końcu doktor i nie byłam pewna, czy
bardziej go tu uspokaja, czy dziwi. – No cóż, Nessie, na razie nie będę cię
męczył. Popatrz jeszcze tutaj... – poprosił, po czym zaświecił mi niewielką
latareczką po oczach, badając reakcję źrenic. Chyba były poprawne, bo wyglądał
na spokojnego. – Myślę, że możesz spokojnie się położyć. Za chwilę dam ci coś
na zbicie temperatury, a później trzeba po prostu czekać.
Przestałam
interesować się tym, co mówił, bo w końcu usłyszałam to na czym mi
zależało. Tata delikatnie wziął mnie na ręce, żeby zabrać mnie do pokoju, ja
zaś wtuliłam się w jego tors, bo lodowaty dotyk mimo wszystko przynosił mi
ulgę. Edward jedynie westchnął i ucałował mnie w czoło, po czym
ruszył w stronę schodów, wyklinając na Alice – chyba ostatecznie doszedł
do wniosku, że to przez cienką kreację, którą mi dała, ostatecznie się
rozchorowałam.
Był już
przy schodach, kiedy to się stało. Nagle zrobiło mi się bardzo duszno i zaczęłam
mieć problemy z oddychaniem; serce przyśpieszyło mi niepokojąco i waliło
tak mocno, że miałam wrażenie, że połamie mi żebra. Spojrzałam
wystraszona na tatę, chcąc powiedzieć mu, że coś jest nie tak, ale nie zdołałam
wykrztusić z siebie nawet słowa.
W zamian
krzyknęłam rozdzierająco, kiedy nagle pojawił się ból.
Rozpoznałam
go momentalnie, bo po prostu nie dało się zapomnieć cierpienia, którego
doświadczyłam, kiedy zadziałał jad. Zaczęłam szlochać i próbować się
wyrywać, próbując uciec od tego, co czułam, ale przecież to było bez sensu – równie
dobrze mogłam chcieć uciec od samej siebie. Wszystko mnie bolało i jedynym,
czego byłam świadoma, był rozchodzący się po ciele ogień, które swoje źródło
zdawał się mieć tuż obok serca.
– Carlisle!
– zareagował momentalnie Edward. Doktor momentalnie znalazł się tuż obok
i chyba coś mówił, ale nie byłam w stanie zrozumieć jego słów.
Liczyło się jedynie to, że bolało. – Renesmee, kochanie, musisz wytrzymać.
Carlisle zaraz da ci coś przeciwbólowego, ale musisz... – zaczął spiętym tonem
tata, chyba gdzieś mnie niosąc, ja jednak przestałam go słuchać.
Zamknęłam
oczy, a potem pozwoliłam, żeby otoczyła mnie jakże łaskawa ciemność...
Powoli
odzyskiwałam świadomość, chociaż nie byłam pewna, co właściwie się dzieje.
Czułam, że pożar w moim ciele wciąż szaleje, ale ból był znacznie słabszy
i jakby przytłumiony. Po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że to
najprawdopodobniej skutek morfiny albo innych środków przeciwbólowych, które
dostałam.
Otworzyłam
oczy. Przyszło mi to z łatwością, bo w pomieszczeniu, w którym
się znajdowałam, panował półmrok, ale udało mi się rozpoznać, że jestem we
własnym łóżku w swoim pokoju – usłanego gwiazdami nieba, które widziałam
za szklaną ścianą, nie dało się pomylić z niczym.
Najbardziej
uderzyło mnie to, że byłam sama. Panika momentalnie chwyciła mnie za gardło,
a do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego nikogo przy mnie nie było? Wszystko
mnie bolało, nie wiedziałam, co się dzieje i chciałam, żeby ktoś mnie
przytulił i zapewnił, że wszystko jest w porządku.
Chociaż to
było głupie, spróbowałam usiąść, nawet mimo palącego bólu w każdej komórce
ciała, kiedy zaś to mi się udało, niepewnie stanęłam na nogi i chwiejnym
krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Musiałam podtrzymywać się mebli i ściany,
ale udało mi się wyjść na korytarz. W głowie mi wirowało i czułam, że
jestem bardzo osłabiona, ale zdołałam dowlec się do schodów. Dopiero przed nimi
się zawahałam, bo w takim stanie mogłam się co najwyżej potknąć i skręcić
kark...
– Nessie,
co ty wyprawiasz? – usłyszałam znajomy głos tuż za plecami i aż podskoczyłam
ze strachu. Jasper pośpiesznie zmierzał w moim kierunku. – Chcesz zrobić
sobie krzywdę? – skarcił mnie, co było rzadkością, bo zwykle nie zachowywał się
wobec mnie jak rodzic.
– Jasper? –
szepnęłam cicho, a potem niewiele myśląc do niego podbiegłam i mocno
się przytuliłam. Zaskoczony, cały zesztywniał, ale ostatecznie delikatnie mnie
objął; poczułam się nieco spokojniejsza, co dało mi znać, że wujek właśnie użył
na mnie swojego daru. – Boję się... – poskarżyłam mu się, chociaż właściwie nie
potrafiłam wyjaśnić czego.
– Wiem – mruknął
jedynie, bo doskonale znał moje emocje.
Zanim się
obejrzałam, wziął mnie na ręce i zniósł ze schodów. Starał się nie
oddychać, żeby przypadkiem nie skusić się zapachem mojej krwi, chociaż i tak
radził sobie bardzo dobrze. Chciałam się do niego przytulić, ale zrezygnowałam,
dochodząc do wniosku, że powinnam mu wszystko ułatwiać, zamiast utrudniać
zbytnim zbliżaniem się do niego.
Wujek
zabrał mnie do salonu. Zmrużyłam oczy w świetle, ale zdążyłam zauważyć, że
niemal wszyscy byli obecni – brakowało jedynie dziadka i mamy, chociaż
brak tej ostatniej powinnam była zauważyć wcześniej.
– Edwardzie,
mógłbyś? – zapytał nieco spiętym głosem Jasper. Tata, który do tej pory jedynie
patrzył się na nas, podobnie jak reszta rodziny, momentalnie ruszył się z miejsca
i wprawnie mnie przejął. – Dziękuję – mruknął wujek, po czym oddalił się,
podchodząc wprost do Alice.
Tata mocno
mnie przytulił, po czym spojrzał na mnie z naganą.
– Powinnaś
była mnie zawołać, córeczko – upomniał, pośpiesznie niosąc mnie z powrotem
do pokoju. – Nie wolno ci wstawać. Niedługo poczujesz się lepiej, ale na razie
musisz leżeć – dodał, kiedy już ułożył mnie na łóżku i szczelnie okrył
kołdrą.
– Przepraszam
– westchnęłam. Głos miałam okropnie zachrypnięty. – Gdzie jest mama? – zapytałam
cicho, póki jeszcze pamiętałam. Chciałam, żeby Bella była przy mnie i zapewniła,
że wszystko będzie w porządku.
Tata
nachylił się, żeby ucałować mnie w czoło. Zamknęłam oczy, całą sobą
chłonąć poczucie bezpieczeństwa, które dawała mi jego obecność.
– Poszła
porozmawiać z Jacobem. Powinien wiedzieć, że jesteś chora – wyjaśnił.
Zmarszczyłam czoło, bo przecież nie było jej już przynajmniej kilka godzin. – Wiesz,
Carlisle nie mógłby pracować, gdyby Jacob cały czas tutaj był i wyrywał
się do ciebie. Mama próbuje go odwieść od przyjścia tutaj, póki twój stan się
nie ustabilizuje.
Skrzywiłam
się, bo przy Jacobie czułabym się zdecydowanie pewniej i chciałam, żeby
przy mnie był. Co prawda miałam pojęcie, że tata ma rację i że doktor
musiał mieć swobodę, żeby stwierdzić, co mi jest, ale mimo wszystko...
– Wszystko
cię boli – westchnął tata, który nieco źle zinterpretował moją minę. – Poczekaj
chwilę, kochanie. Muszę zadzwonić – zapowiedział, a ja cała zesztywniałam,
gotowa błagać go, żeby nie zostawiał mnie samej. – Nigdzie nie idę – uspokoił
mnie, wyjmując komórkę.
Wybrał
jakiś numer, po czym przyłożył telefon do ucha. Do kogokolwiek dzwonił, osoba
ta odebrała niemal natychmiast.
– Carlisle?
– Mogłam przewidzieć, że zadzwoni do dziadka. – Mała się obudziła. Tak, jest
przytomna – dodał w odpowiedzi na coś. Wysłuchał odpowiedzi, a chwilę
później przyłożył mi dłoń do czoła. – Lekką. Środki też przestają powoli
działać – powiedział, po czym machinalnie skinął głową. – Dobrze, tylko szybko –
poprosił i się rozłączył. – Dziadek pojechał po lekarstwa. Niedługo wróci
i da ci coś, po czym poczujesz się lepiej – obiecał.
Pokiwałam
głową, po czym spróbowałam ułożyć się na łóżku tak, żeby było mi jak
najwygodniej. Zapadła cisza, co pewnie pomogłoby mi zasnąć, gdyby nie istotna
sprawa, którą w rozmowie z doktorem poruszył Edward – leki faktycznie
traciły na sile, bo mięśnie bolały mnie coraz bardziej i chyba temperatura
znowu mi skoczyła.
Ból robił
się coraz bardziej nieznośny i bałam się, że znów uderzy we mnie całą
mocą, wtedy jednak drzwi do mojego pokoju w końcu się otworzyły. Dziadek
zaraz znalazł się przy moim łóżku i położył mi dłonie na ramionach, żebym
nie próbowała wstawać.
– Leż,
kochanie... – Musnął wierzchem dłoni moje czoło; na jego twarzy pojawiła się troska.
– Jak czułaś się po morfinie? – zapytał mnie, natychmiast przechodząc do
rzeczy. Przynajmniej już wiedziałam, co mi podał.
– Dziwnie –
przyznałam cicho. – Ale przynajmniej prawie nie bolało... – dodałam, bo chyba
o to właśnie mu chodziło.
Doktor skinął
głową, po czym sięgnął po coś, co leżało na stoliku przy moim łóżku. Tata
wstał, żeby zapalić lampkę; światło rozbłysło, a ja zamarłam, kiedy
zauważyłam, że Carlisle pośpiesznie przygotowuje strzykawkę z lekarstwem.
– To nic
nie zaboli – obiecał mi, kiedy jęknęłam wystraszona. Wypuścił odrobinę płynu,
żeby dokładniej odmierzyć dawkę. – Zaraz poczujesz się lepiej – dodał, siadając
na skraju mojego łóżka i ujmując moją rękę; zaczął badać wewnętrzną część
mojego nadgarstka, szukając miejsca w które najlepiej mógłby się wkłuć.
Spojrzałam
spanikowana na tatę. Uśmiechnął się do mnie uspokajająco, po czym nachylił,
żeby ucałować w czoło. Nie musiał mnie przytrzymywać, bo byłam tak
osłabiona, że i tak nie byłabym w stanie próbować się doktorowi
wyrwać.
Dziadek wiedział,
że jestem przestraszona i zaczął szeptać do mnie coś uspokajającym tonem,
jednocześnie przemywając czymś skórę mojego nadgarstka. Zamknęłam oczy,
skupiając się na myśli o tym, że zarówno on, jak i tata chcą mojego
dobra, ale i tak drgnęłam nerwowo, kiedy poczułam ukłucie.
Nie wpadłam
jednak w panikę, bo kiedy tylko morfina znalazła się w moim
krwiobiegu, zrobiło mi się słabo; nie zamierzałam walczyć z zawrotami
głowy i po prostu odpłynęłam.
Cisza
i ciemność – jedynie na nie wydaje się składać miejsce, w którym się
budzę. Zaniepokojona, rozglądam się dookoła, ale nie potrafię stwierdzić, gdzie
jestem i czy cokolwiek mi tu grozi. Wiem jedynie, że jestem wystraszona
i pragnę zrozumieć, co takiego się ze mną dzieje.
Czuję
strach. Dlaczego jestem w tym miejscu sama? Więcej! Dlaczego niczego tutaj
nie ma? Gdzie tylko nie spojrzę, dostrzegam wyłącznie nieprzeniknioną ciemność
i pustkę. To świat bez dźwięków i kolorów; nawet czucie wydaje się
być obce temu miejscu i ostatecznie mam wrażenie, że jestem odcięta od
wszystkich zmysłów, prócz wzroku.
Ruszam
przed siebie, chociaż nie jestem pewna, czy biegnę, czy może raczej unoszę się
w pustce. To, że się poruszam, może okazać się równie dobrze iluzją. Może
po prostu mnie nie ma – nie ma nic, więc i ja znikam; może po prostu
ostatecznie umarłam, cokolwiek spowodowało chorobę, która zaatakowała mój
organizm. Niczego nie jestem pewna w tym miejscu, gdzie ciężko nawet
stwierdzić, gdzie jest góra, a gdzie dół.
Nagle
słyszę szelest. To cichy dźwięk, który w tej nieprzeniknionej ciszy wydaje
się jednak niczym wybuch. Wystraszona, rozglądam się dookoła, ale nie
dostrzegam niczego, co mogłoby wydać jakikolwiek dźwięk. Być może wariuję, kto
wie. Szaleństwo jest nieuniknione, jeśli miałabym zostać w tym miejscu na
zawsze.
Ta myśl
przynosi panikę. Nagle zaczynam szybciej oddychać, a serce przyśpiesza mi
gwałtownie, zaczynając walić jak oszalałe. Gdziekolwiek jestem, chcę do domu,
to jednak nie działa w ten sposób – nie wystarczy pomyśleć, żeby życzenie
się spełniło. W zamian za to słyszę kolejny szelest i już jestem
pewna, że coś tutaj jest.
I wtedy
ich dostrzegam.
Idą
równo, wszyscy odziani w jednakowe, czarne peleryny, które doskonale
komponują się z tym miejscem. W ich przypadku jestem gotowa
stwierdzić, że dosłownie sunął w powietrzu. Jak duchy, jak upiorne zjawy
z najgorszego koszmaru. Piękne, ale i przerażające. Pełne gracji, ale
i zła.
Zło…
Zło
wprost od nich emituje. Widzę je doskonale w ich oczach; krwistoczerwone
tęczówki zdają się lśnić w ciemności, co czyni je jeszcze bardziej
przerażającymi, zwłaszcza, że wszystkie utkwione są we mnie.
Nagle
odzyskuję władzę nad własnym ciałem. W myślach pojawia się rozsądna, jak
najbardziej właściwa komenda: biegnij! Muszę uciec, zanim mnie dopadną i spróbują
skrzywdzić, ale to nie jest takie proste. Zaczynam się cofać – odwrócić się do
nich plecami jest głupotą, poza tym wiem, że przegram, kiedy tylko stracę ich
z oczu.
Wtedy
jedna z zakapturzonych postaci, stojąca na czele, odzywa się:
– Nie
unikniesz przeznaczenia Renesmee… – przemawia. Szepce, ton jej głosu zaś
sprawia, że przechodzą mnie ciarki.
– Jesteś
jedną z nas… – dodaje druga z postaci.
Kolejny
szept, równie przerażający co pierwszy.
– Dołącz
do nas
Postać
będąca najbliżej mnie wyciąga w moją stronę marmurową dłoń. Wzdrygam się
i momentalnie przyśpieszam, czując jak narasta we mnie panika. Nie
jestem w stanie wydobyć z siebie głodu, podobnie zresztą jak wymyślić
czegoś rozsądnego w tej sytuacji.
Nagle
wpadam plecami na coś, czego nie dostrzegam, ale nie jestem w stanie tego
wyminąć ani przeniknąć. Niewidzialna bariera odcina mi drogę ucieczki,
zapędzając w pułapkę i wystawiając na łaskę zakapturzonych postaci,
które momentalnie otaczają mnie. Wiem, że nie znajdę żadnego sposobu, żeby
uciec.
– Odmowa
drogo kosztuje – słyszę.
Przerażający
szept postaci na przedzie sprawia, że momentalnie robi mi się słabo. Kręcąc
przecząco głową, przylegam do tej dziwnej przeszkody, jak najbardziej się dało,
ale to i tak niewiele daje.
– Zabić!
Rozkaz
wydano.
Kilkanaście
krwistookich postaci, z donośnym warknięciem, rzuca się w moją
stronę.
Zaczynam
krzyczeć.
Obudziłam się
z płaczem, zupełnie machinalnie prostując się do pozycji siedzącej.
Wszystko mnie bolało i czułam, że coraz bardziej kręci mi się w głowie.
Byłam osłabiona i wykończona, podobnie jak wtedy, kiedy raz po raz
budziłam się dręczona koszmarami, które związane były z atakiem w sierpniu.
Z tym, że tym razem chodzi o coś innego.
– Już, już,
skarbie... – Tata zaraz znalazł się przy mnie i porwał mnie w swoje
objęcia. Mocno wtuliłam się w niego, szukając pomocy i poczucia
bezpieczeństwa. – To tylko sen. Nie płacz... – szepnął czule Edward, ocierając
mi łzy z policzków i jeszcze mocniej przygarniając mnie do siebie.
Zaczął mnie
miarowo kołysać, co pomogło mi się uspokoić. Wzięłam kilka głębszych wdechów,
próbując zapanować nad szlochem i zawrotami głowy, które zaraz mnie
dopadły. Chciałam się położyć, ale nie zamierzałam wyplątywać się z bezpiecznych
objęć.
Nie
zauważyłam, kiedy tuż obok mnie pojawił się Carlisle. Spojrzał na mnie krótko,
po czym ucałował mnie w czoło, żebym się uspokoiła. Jego palce zacisnęły
się na moim nadgarstku, kiedy zadecydował się zbadać mi puls.
– Musisz
się uspokoić, skarbie, bo inaczej zemdlejesz – powiedział cicho, co nawet mnie
nie zdziwiło; serce waliło mi jak oszalałe i miałam problemy z oddychaniem.
– Edwardzie, pomóż małej się położyć. Jest osłabiona – zwrócił się do mojego
taty, jednocześnie ujmując moją rękę i prostując mi ją w nadgarstku.
Zorientowałam
się, że chce przygotować mnie do kolejnego zastrzyku i może wyszłoby mi to
na dobre, ale bałam się zasnąć. Rozszlochałam się i pośpiesznie wyrwałam
rękę, mocniej przywierając do taty. Nie chciałam spać, nie mogłam...
– Cii... – szepnął
Edward, uspokajająco głaskając mnie po plecach. – Dobrze, już dobrze. Żadnych
igieł – obiecał mi, źle interpretując moją reakcję. – Ale musisz się położyć,
kochanie, dobrze? – powiedział, delikatnie rozluźniając uścisk, którym mnie
otaczał.
Tata pomógł
mi się ułożyć i zaraz okrył mnie kołdrą. Wciąż drżałam, dlatego ostatecznie
dziadek – dobrze wiedząc, że wpadłabym w histerię, gdyby to tata wyszedł –
przyniósł dodatkowy koc, który na mnie zarzucił. Zmartwiony przysiadł na skraju
mojego łóżka i pogłaskał mnie po głowie, jednocześnie sprawdzając moją
temperaturę.
– Śpij, Nessie
– zachęcił mnie. – Wszystko jest już dobrze – zapewnił, a ja ostatecznie
mu uwierzyłam, chociaż i tak zawahałam się, zanim zamknęłam oczy.
– Jesteś
bezpieczna, córeczko – potwierdził słowa doktora Edward; poczułam, że pogłaskał
mnie po policzku. – Cały czas tutaj będziemy. Obudzę cię, gdyby coś było nie
tak – obiecał mi, co ostatecznie przekonało mnie do tego, żeby spróbować
odpocząć.
Dziadek
miał rację – byłam osłabiona i potrzebowałam odpoczynku. Ułożyłam się
wygodnie na łóżku i zwinęłam w kłębek, po czym – poniekąd dzięki
poczuciu bezpieczeństwa, które dawała mi obecność taty i dziadka – zaczęłam
przysypiać.
Byłam
właśnie bliska odpłynięcia, kiedy ciszę przerwał krzyk Alice.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz