1/06/2016

Rozdział X

– Nessie, pospiesz się!
Jacob waliło do drzwi łazienki coraz bardziej zniecierpliwiony. Westchnęłam i chciałam odpowiedzieć mu, że postaram się wyjść jak najszybciej, ale to byłoby kłamstwem. Niestety, ale czego można było się spodziewać po tym, jak przygotować mi się na imprezę w szkole zadecydowała się Alice.
Wybór kreacji był prosty – sukienka, którą podrzuciła Charliemu jako mój prezent urodzinowy. Co prawda nie przepadałam za spódniczkami i tego rodzaju rzeczami, ale musiałam przyznać, że ta konkretna sukienka naprawdę mi się podobała. Alice co prawda miała inne plany – próbowała wcisnąć mnie w jakieś ohydne, obcisłe coś, w kolorze tak krwisto czerwonym, że aż przechodziły mnie dreszcze – ale zrezygnowała, kiedy bliska płaczu przez to, że mnie nie słucha, zagroziłam, że zaraz odwołam randkę (tak, jej zdaniem to była randka, a ja wyjątkowo się zgadzałam) i nigdzie nie pójdę. To ją przekonało, żeby pozwolić mi podejmować decyzje.
Sukienka od dziadka wydawała mi się idealna – prosta i skromna, co jak najbardziej mi odpowiadało. Była naturalnie w kolorze zielonym, ze względu na moje włosy. U góry ciasno przylegała do mojej sylwetki, podkreślając wszystko to, co powinna, od pasa zaś nieregularnymi falami spływała aż do ziemi, co pozwoliło Alice wyjątkowo wymóc na mnie ubranie szpilek.
No ale same ubrania chochliczce nie wystarczyły. Chociaż uważałam, że wystarczy, jeśli zostawię włosy rozpuszczone, Alice wiedziała swoje i uparła się, żeby przynajmniej je wyprostować i lekko upiąć. Nie zgodziłam się pozbyć loków, ale uległam, jeśli chodziło o użycie spinek, dlatego w efekcie wyszło z tego coś na kształt luźnego koka. Kilka pojedynczych kosmyków swobodnie spływało mi na ramiona, co dawało nawet całkiem ciekawy efekt.
– Nessie! – jęknął wyraźnie zniecierpliwiony Jake i miałam wrażenie, że jeśli zaraz czegoś nie zrobię, zdecyduje się wyważyć drzwi.
– Alice mnie torturuję! – palnęłam i pokazałam ciotce język, kiedy spojrzała na mnie urażona. – No co? To miał być lekki makijaż – wytknęłam jej, spoglądając na dziesiątki różnokolorowych kosmetyków, które ustawiła na toaletce przede mną.
– Lekki nie znaczy, że na go wcale nie być – obruszyła się, próbując zdecydować, który cień do powiem będzie najlepszy. Kiedy zobaczyłam, że zdecydowała się na coś pomiędzy zielenią a błękitem, ostatecznie zrezygnowałam i bez ostrzeżenia zerwałam się z krzesełka. – No co? – zapytała.
Nie odpowiedziałam, a po prostu chwyciłam torebkę i zarzuciłam ją sobie przez ramię. Pospiesznie wydobyłam mój ulubiony truskawkowy błyszczyk i przejechałam nim po wargach, starając się ignorować wzrok ciotki.
– Już i tak wyglądam za dobrze – zapewniłam Alice, chowając błyszczyk. – To tylko szkolna dyskoteka, nie bal maturalny – przypomniałam jej, po czym – poniekąd żeby ponownie wkupić się w jej łaski – ucałowałam ją w policzek. – Oj, Alice, Jacob się niecierpliwi – usprawiedliwiłam się, w końcu otwierając drzwi łazienki i wychodząc na korytarz.
Jacob właśnie zamierzał znów zapukać i omal nie wpadł z rozpędu do środka. Jego wzrok momentalnie zlustrował całe moje ciało, ostatecznie zatrzymując się na mojej twarzy. Zarumieniłam się, co chyba dawało efekt lepszy od tony różu na policzkach, który planowała mi nałożyć Alice, po czym uśmiechnęłam się niepewnie. Podobałam mu się, a to było najważniejsze.
– Możemy iść? – zapytałam z lekkim wahaniem.
Jacob wzdrygnął się, wyrwany z zamyślenia, po czym skinął głową.
– Jasne. Myślałem, że nigdy cię stamtąd nie wypuścić – skrzywił się, zaraz jednak na jego ustach pojawił się uśmiech. – Ale może i warto było poczekać. Ślicznie wyglądasz – pochwalił, a ja zarumieniłam się jeszcze bardziej, bo nie przywykłam do komplementów.
Pozwoliłam, żeby wziął mnie za rękę, bo nie ufałam wysokim obcasom. Zanim w końcu wyszliśmy do samochodu (Edward, ku swemu wielkiemu niezadowoleniu, postanowił pożyczyć Jacobowi swoje srebrne Volvo, mówiąc, że nie pozwoli żeby jego córka jeździła złożonym samodzielnie przez chłopaka rabbitem), wstąpiłam jeszcze do pokoju po sweter; sukienka odkrywała ramiona i plecy, a wieczorem było już dość chłodno.
Do szkoły samochodem nie było daleko – góra kwadrans, jeśli nie było korków. Nie śpieszyło nam się; chyba zdecydowanie przyjemniejsze było jeździć we dwójkę po ulicach miasta, niż siedzieć w zatłoczonej sali. Nie przepadałam za imprezami i byłam po prostu ciekawa, jak będzie na szkolnej potańcówce, której nie organizowała Alice. Poza tym to była idealna okazja żeby wyrwać się gdzieś z Jacobem, bo nikt inny z mojej rodziny się nie wybierał.
Jake miał małe problemy ze znalezienia miejsca parkingowego, ale ostatecznie udało mu się gdzieś wcisnąć. Wyszłam wprost na nocne, chłodne powietrze i zadrżałam; Jake zaraz znalazł się obok i objął mnie ramieniem, żeby mnie rozgrzać. Razem ruszyliśmy w stronę szkolnej sami gimnastycznej, chociaż z nas jakoś nie wyrywało się do tego, żeby znaleźć się w środku.
Odszukanie odpowiedniego miejsca było dziecinnie proste. Muzyka grała tak głośno, że bolały mnie od niej uszy jeszcze zanim weszliśmy do dusznej, zatłoczonej sali. Chwyciłam mocniej rękę Jacoba, nie chcąc doprowadzić do sytuacji w której szalejący tłum by nas rozdzielił.
Wyglądało to tak, jak mogłam sobie wyobrazić na podstawie tego, co czasami widywałam w telewizji. Wystrój chyba miał przywieźć na myśl klub nocny, ale średnio to wyszło. Światła były przygaszone i salę oświetlały olbrzymie reflektory, które rzucali różnokolorowe światło – czerwone, zielone, niebieskie, żółte… Od tej szali ej migawki zaczynały mnie boleć oczy i w ogóle nie mogłam się skoncentrować. Muzyka również nie przypomniała czegoś, co można by nazwać melodią. Był to raczej nieznośny łomot, który odbijał się echem w mojej głowie, powoli doprowadzając do szaleństwa. Goście tańczyli, a raczej podrygiwali w rytm tego, co miało imitować muzykę. Niektórzy podpierali ścianę, inni zaś lepili się do siebie tak, że ciężko było odróżnić właścicieli poszczególnych części ciała; nauczyciele chyba już dawno stracili kontrolę nad szalejącym tłumem, bo żadnego z nich nie było w zasięgu wzroku, żeby zareagować.
Jake objął mnie w pasie i odciągnął w mniej zatłoczoną cześć sali, gdzie jakimś cudem udało nam się znaleźć chociaż odrobinie wolnej przestrzeni. Odwróciłam się, żeby spojrzeć chłopakowi w oczy.
– Chcesz wyjść? – zapytał, a przynajmniej tyle wywnioskowałam z ruchu jego warg i znaczącego skinienia głową w stronę tył ich drzwi. Energicznie pokiwałam głową. – W porządku! – zgodził się. Musiał krzyczeć, żebym go usłyszała, a jednak i tak jego głos ginął w ogólnym rozgardiaszu.
Zaczęliśmy się przepychać w stronę wyjścia. Z ulgą wypadłam z powrotem na wieczorne, chłodne powietrze, gdzie mogłam odetchnąć pełną piersią. Nawet nie zorientowałam się, że jest mi słabo i marnie się czuję, póki nie otrzeźwiły mnie chłodne podmuchy wiatru. Zaczęłam zachłannie wdychać świeży tlen, powoli dochodząc do siebie.
Odeszliśmy kilka metrów od budynku, zagłębiając się w niewielki zagajnik, który zajmował tereny za szkołą. Tutaj już muzyka była w miarę znośna, chociaż wciąż było ją idealne słychać. Szliśmy przed siebie bez pośpiechu, raz po raz zerkając w swoją stronę i uśmiechając się niepewnie. Tak, tutaj było zdecydowanie lepiej niż na zatłoczonej sali gimnastycznej. Jeśli wcześniej byłam zagorzałą przeciwniczką dyskotek, teraz tym bardziej się to u mnie umocniło.
Zatrzymaliśmy się ostatecznie w cieniu sędziwego buku, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie miałam pamięci do nazw drzew, bo i nie były mi one potrzebne, rozróżniałam jednak najbardziej pospolite gatunki. Otoczenie przypomniało mi o pagórku, który dwa dni wcześniej pokazał mi Jacob, dlatego zupełnie machinalnie usiadłam pod drzewem, opierając się o szorstką korę i zachęcająco poklepałam miejsce tuż obok. Jake nie potrzebował dodatkowego zaproszenia, dlatego już chwilę później mogłam wtulić się w jego rozgrzany tors.
– Gdybym wiedział, od razu zabrałbym cię do lasu, zamiast na dyskotekę – zażartował, uśmiechając się do mnie. Odwzajemniłam gest. – Jeśli ci się nie podoba, możemy wrócić do domu – zaproponował, co było całkiem kuszącą perspektywą.
Mieliśmy przed sobą cały wieczór i mogłam sobie wyobrazić, jak mógłby wyglądać. Być może była to zasługa skóry Jacoba, ale nagle poczułam, że jest mi bardzo ciepło i zsunęłam z ramion sweter, jednocześnie wciąż myśląc o tym, co moglibyśmy robić. Skoro już pomyślałam o pagórku, brałam to miejsce pod uwagę w pierwszej kolejności. Albo ta fantastyczna huśtawka koło mieszkania Jacoba, jeśli i nie sama przybudówka.
Nowe mieszkanie Jake'a było naprawdę przytulne. Kawalerka, ale za to duża, urządzona w sposób idealny dla kogoś takiego, jak on. Alice się spisała i trzeba było jej to przyznać. W mieszkaniu przeważały przede wszystkim kolory brązu i pomarańczy, co było idealnym połączeniem. Poza tym zdążyłam już odkryć, że łóżko w pokoju jest bardzo wygodne, zwłaszcza kiedy leżało się bez celu, a Jacob mnie obejmował.
Tak, tam ewentualnie chciałam się znaleźć, ale...
– Mój ojciec – westchnęłam rozczarowana. Nie był za tym, żebym przebywała z Jake'm wieczorami, a ja nie chciałam niepotrzebnie go zdenerwować, zwłaszcza, że tolerował mój związek ze zmiennokształtnym. – Zostańmy jeszcze tutaj – poprosiłam. – Nie chcę wracać jeszcze do domu, a tutaj też jest dobrze – zapewniłam.
Skinął głową i uśmiechnął się, po czym nachylił się, żeby mnie pocałować, w tym jednak momencie usłyszeliśmy jakiś szelest i z pobliskich krzaków wypadła trzymająca się za ręce para. Chłopak i dziewczyna wyglądali na nieco speszonych, a po sposobie, w jaki dziewczyna przytrzymywała sukienkę, byłam pewna dlaczego. Zerknęli na nas krótki i roześmiali się, po czym pośpiesznie się oddalili, prawdopodobnie chcąc znaleźć sobie jakieś bardziej odludne miejsce.
Wymieniliśmy z Jake'm krótkie spojrzenia, po czym nieco speszeni odwróciliśmy wzrok. Nie żebym nie chciała być z Jacobem tak na poważnie, ale jakoś nie wyobrażałam sobie, żeby w tym wieku zrobić coś takiego, jak tamta dwójka. Również Jake nie patrzył na mnie w niewłaściwy sposób za co byłam wdzięczna, bo nie byłam pewna, jak zachowałabym się, gdyby zaczął w tej kwestii na mnie naciskać. Jakby nie patrzeć wciąż byłam dzieckiem i to zupełnie niedoświadczonym w tych sprawach.
Z całowania nic nie wyszło, ale uratowała nas zmiana muzyki. Znałam doskonale spokojną melodię, która popłynęła z głośników sali gimnastycznej, docierając aż tutaj, zaczęłam więc delikatnie się kołysać i nucić pod nosem, co przykuło uwagę Jacoba.
Bez pośpiechu podniósł się i wyciągnął rękę w moją stronę.
– Zatańczymy? – zapytał, a ja postanowiłam skorzystać z okazji i bez wahania podałam mu dłoń, pozwalając żeby pomógł mi wstać.
Kolejny raz miałam okazję żeby się przekonać, że Jacob nie podchodzi do mnie w sposób typowy dla nastolatków, chociażby tego idioty, który próbował obmacywać mnie na korytarzu. Przyciągnął mnie do siebie, a jego dotyk był lekki i ciepły. Dłonie ułożył na moich biodrach, chociaż faceci za zwyczaj specjalnie kładli je zdecydowanie niżej, ja zaś zarzuciłam mu ramiona na szyję. Żadne z nas nie tańczyło zbyt dobrze, dlatego zaczęliśmy się jedynie kołysać i powoli obracać, to było jednak lepsze niż jakikolwiek profesjonalnie i sztywno wyćwiczony układ.
Podejrzewałam, że z boku wyglądamy nieco dziwnie. Jacob był wysoki – przewyższał mnie o głowę i to nawet teraz, kiedy miałam szpilki – dlatego właściwie mnie niósł, trzymając w powietrzu. To sprawiało, że czułam się, jakbym latała, długi tren sukni zaś jedynie mnie w tej wizji utwierdzał. Czułam się fantastycznie i mogłam z czystym sumieniem stwierdzić, że ten taniec w ostatniej chwili uratował całą tę nieszczęsną imprezę – przynajmniej wiedziałam, że zdarza się tutaj puścić coś normalnego, prócz tego okropnego hałasu, który słyszałam do tej pory.
Cudowna piosenka dobiegła końca zdecydowanie zbyt szybko, ale prawie tego nie zauważyłam. Chociaż wrócił monotonny, działający na nerwy łomot, Jacob wciąż nie wypuszczał mnie z objęć, prowadząc mnie w rytm sobie tylko znanej melodii. A ja z radością się temu oddałam, na moment zapominając o całym Bożym świecie. W tym momencie wszystko inne mogłoby zniknąć – liczyło się, że wciąż byłam ja, a on trzymał mnie w swoich objęciach.
A potem w końcu nasze usta się zetknęły, ja zaś jak zawsze, kiedy to się działo, całkowicie poddałam się pieszczocie, momentalnie ją odwzajemniając. Jacob całował mnie delikatnie, ale pewnie, ja zaś czułam, że za chwilę naprawdę dostanę skrzydeł. To był fantastyczny moment, który mógłby trwać wiecznie, gdybym tylko miała na to jakikolwiek wpływ.
Odsunęliśmy się od siebie dopiero po dłuższej chwili. Oboje dyszeliśmy ciężko, ale byliśmy jak najbardziej szczęśliwi. Jake w końcu postawił mnie na ziemi, ale wciąż nie wypuszczał ze swoich objęć, ja zaś nie zamierzałam zrobić niczego, co chociaż o kilka milimetrów zwiększyłoby dystans pomiędzy nami. Miałam wręcz wrażenie, że jesteśmy za daleko, chociaż przecież nasze ciała stykały się ze sobą i ocierały przy każdym wdechu; za każdym razem przechodził mnie prąd, którego nie rozumiałam, ale który przyprawiał mnie o dreszcze rozkoszy.
Jake odsunął mnie jeszcze trochę, żeby lepiej mi się przyjrzeć. W jego ciemnych tęczówkach dostrzegłam istny ogień i zaczęłam się zastanawiać, czy sama wyglądam podobnie.
– Strasznie się zgrzałaś – zauważył, a ja musiałam przyznać, że faktycznie jest mi gorąco. Miałam wrażenie, że policzki wręcz mi pałają. – Może pójdziemy do środka, żeby czegoś się napić? Co ty na to? – zaproponował.
Pokiwałam głową. Objął mnie w talii i razem ruszyliśmy w stronę liceum, chociaż prawie nie byłam świadoma tego, że się poruszam. Wciąż byłam w mojej prywatnej bańce szczęścia, całkowicie oderwana od rzeczywistości. Było to trochę dziwne uczucie, jakbym wszystko obserwowała zza grubej szyby, ale co innego jeśli nie pocałunek powodowało, że tak się czułam?
Duchota w sali gimnastycznej zaczęła mi ciążyć, kiedy tylko znaleźliśmy się w środku. Faktycznie, byłam bardzo zgrzana, chociaż przecież właściwie się nie ruszałam, nawet podczas tańca – to Jake cały czas mnie prowadził. Poza tym zaledwie pół godziny temu drżałam z zimna, dlatego ta nagła odmiana wydawała mi się nieco niepokojąca.
Powietrze zdawało się być strasznie ciężkie i ledwo mogłam oddychać. Muzyka odbijała się echem w mojej głowie, aż zaczęło mi nieprzyjemnie łomotać w skroniach. Już raz doświadczyłam czegoś podobnego, dlatego nie miałam problemów z nazwaniem tego zjawiska bólem głowy. Znów zaczęło mi przed oczami wirować od zmieniających się świateł, a sytuację dodatkowo pogarszał brak tlenu i przesycone słodkimi zapachami kosmetyków i spoconych ciał powietrze. Czułam też coś jeszcze – jakiś słodki zapach, który powinnam kojarzyć – ale nie potrafiłam się skupić, żeby go zidentyfikować.
– Jake, mój sweter... – przypomniałam sobie nagle, co było istnym cudem, bo prawie nie mogłam się skupić. – Zostawiłam go pod drzewem – wyjaśniłam z przepraszającym uśmiechem. Dobrze wiedział, że rodzice się zdenerwują, jeśli okaże się, że nie mam na sobie nic ciepłego; teraz byłam zwyczajną śmiertelniczką, której chłód mógł zaszkodzić.
– Zaraz ci przyniosę – zaproponował i zaczął się przeciskać z powrotem w stronę wyjścia.
Postanowiłam na niego nie czekać i zaczęłam przepychać się do stolika z przekąskami i chłodnymi napojami. Nalałam sobie trochę soku pomarańczowego i natychmiast uniosłam papierowy kubeczek do ust, mając nadzieję, że chłodny napój pozwoli mi wrócić do siebie i łatwiej znieść ból głowy.
Wzięłam pierwszy łyk, ale nie poczułam smaku. Wyrwał mi się cichy jęk, bo sok wydawał się dosłownie trzeć o moje gardło, niczym papier ścierny. Bolało mnie okropnie – zupełnie jak podczas pragnienia, chociaż w moim przypadku ból gardła zdecydowanie nie miał już związku z łaknieniem krwi.
– Coś nie tak? – Wzdrygnęłam się, kiedy nagle usłyszałam przy sobie głos Jacoba. Zerknęłam na niego, a on z uśmiechem podał mi swój sweter.
– Dzięki – mruknęłam i znów się skrzywiłam, bo musiałam przełknąć ślinę i znów poczułam ból.
Uśmiech momentalnie zniknął z twarzy Jacoba. Chłopak ujął mnie za ramię i odwrócił w swoją stronę, żeby mi się przyjrzeć.
– Wszystko w porządku, Nessie? – zapytał zaniepokojony. – Okropnie zbladłaś – zauważył zdenerwowany. Jego słowa mnie zdziwiły, bo przecież kilka minut wcześniej powiedział, że wyglądam na zgrzaną.
– Jakoś kiepsko się czuję – przyznałam tak słabym głosem, że sama nie usłyszałam własnych słów, do Jacoba jednak musiały ona dotrzeć. Pośpiesznie odstawiłam kubeczek z sokiem, nie zamierzając torturować się piciem. – Zabierz mnie do domu – poprosiłam.
Jeszcze raz zerknął na mnie z niepokojem, po czym natychmiast chwycił mnie za ramię i poprowadził w stronę głównego wyjścia ze szkoły. Na parkingu zarzucił mi sweter na ramiona, bo dla odmiany zaczęłam drżeć, po czym zaprowadził mnie wprost do samochodu.

W drodze powrotnej prawie nie rozmawialiśmy, bo zupełnie nie miałam nastroju. Siedziałam jedynie na fotelu pasażera, opierając głowę o przyjemnie chłodną szybę i obserwując umykające za oknem drzewa. Głowa wciąż mnie bolała, ale odkąd zniknęła ta okropnie głośna muzyka i mogłam normalnie oddychać, czułam się lepiej.
– Jak się czujesz? – zapytał mnie Jacob, spoglądając na mnie z troską.
Spojrzałam na niego nieco nieprzytomnym wzrokiem. Byłam zmęczona i po powrocie do domu zamierzałam pójść prosto do łóżka.
– Nie wiem – przyznałam. – Boli mnie głowa... i trochę piecze gardło – poskarżyłam mu się. – Ale to pewnie nic takiego. Do rana mi przejdzie – stwierdziłam z przekonaniem, bo przecież przeziębienie czy coś podobnego było czymś normalnym u ludzi.
Jacob nie wyglądał na przekonanego; wyciągnął rękę i położył ją na moim czole, chociaż wątpiłam żeby przy swojej temperaturze był w stanie stwierdzić, czy z moją coś jest nie tak. Poza tym nie czułam, żebym miała gorączkę.
– Wszystko będzie dobrze – zapewnił mnie, przed zabraniem ręki jeszcze głaskając mnie po głowie. Uśmiechnął się do mnie pocieszająco. – Zaraz będziesz w domu i obejrzy cię lekarz – dodał, a ja momentalnie pokręciłam głową.
– To nie jest konieczne! – zaoponowałam nieco ostrzej niż planowałam. Speszyłam się nieco i spojrzałam na niego przepraszająco. – Jestem tylko zmęczona, to wszystko. Dziadek nie musi mnie z tego powodu zaraz badać. Poza tym chcę spać...
Spojrzał na mnie z powątpieniem, zaraz jednak ponownie przeniósł wzrok na drogę. Wiedziałam, że pewnie zastanawia się, czy nie próbuję wszystkiego zbagatelizować – doskonale znał moje podejście, jeśli chodziło o badania.
– Proszę, Jake – westchnęłam, nie mając siły, żeby się z nim kłócić. – Będzie więcej zamieszania niż trzeba, a przecież nic mi nie jest. Pójdę prosto do łóżka, a jeśli rano dalej będę czuła się źle, sama powiem o wszystkim dziadkowi – obiecałam.
To nieco go przekonało, chociaż nie do końca.
– Nie lepiej żeby przebadał cię, zanim to się rozwinie? Mógłby przynajmniej dać ci na noc jakiś lek, żeby do rana postawił cię na nogi – zasugerował, po czym westchnął na widok mojej winy. – Sam nie wiem, Nessie... Swoją drogą, może to nie choroba. Widziałaś, co działo się na tej imprezie – przypomniał mi. – Jesteś pewna, że nic nie było w tym soku, który wypiłaś? – zapytał z wahaniem. – Albo może zjadłaś coś, co ci zaszkodziło?
Pokręciłam zdecydowanie głową. Nawet gdyby coś było z tamtymi napojami nie tak, ja czułam się kiepsko już wcześniej.
– Nic nie jadłam – mruknęłam, bo tego byłam akurat pewna. – Poza tym jeszcze zanim się napiłam tego soku, bolała mnie głowa. Pewnie po prostu nie jestem przyzwyczajona do tak głośnych miejsc – stwierdziłam w końcu.
– Może – zgodził się. Zauważyłam, że skręca na wąską uliczkę, która prowadziła wprost do mojego domu. – Ale obiecujesz, że się położysz? – upewnił się, zerkając na mnie podejrzliwie.
– Oczywiście – zapewniłam, po czym pozwoliłam, żeby mnie przytulił.
Byłam mu wdzięczna, że mi zaufał, bo naprawdę nie chciałam, żeby znów wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Miałam też nadzieję, że gdyby mi jednak nie przeszło, nie zasugeruje Carlisle'owi, że mogłam wypić na imprezie coś niebezpiecznego; wtedy nawet gdybym złapała po prostu grypę albo anginę, prawdopodobnie nie wywinęłabym się też od badania krwi.
Jacob zaparkował przed domem. Wysiadł i zanim się obejrzałam, otwierał przede mną drzwi, żeby pomóc mi wyjść na zewnątrz. Podtrzymał mnie, a kiedy upewnił się, że mogę stać samodzielnie, ucałował mnie w czoło.
– Idź do domu i się połóż – poprosił, mocno mnie przytulając. – Będę u siebie, jakby co. Powiedz ojcu, że jutro oddam mu kluczyki – dodał, a ja uświadomiłam sobie, że nie chce przypadkiem czegoś na mój temat przy Edwardzie pomyśleć. Uściskałam go jeszcze mocniej. – Pamiętaj, że cię kocham, dobrze? – poprosił. – Zajrzę rano – dodał, co chyba miało być ostrzeżeniem, żebym nie próbowała złamać obietnicy.
– Ja też ciebie kocham – zapewniłam, po czym w końcu powlekłam się w stronę domu.
Niestety, plan by od razu pójść do łóżka okazał się niewykonalny, bowiem idąc w stronę schodów musiałam przejść koło salonu, gdzie siedzieli moi rodzice. Rozmawiali o czymś z Carlisle'em i Esme, ale nie było możliwości, żeby mnie nie zauważyli.
– Już jesteś? – Mama wydawała się być zdziwiona. Spróbowałam wziąć się w garść i wysiliwszy się na uśmiech, podeszłam wprost do Belli i usiadłam na kanapie pomiędzy nią, a tatą. – I jak się bawiłaś? – zapytała.
Ciężko było mi stwierdzić, czy ona albo ktokolwiek inny zauważyli, że coś jest ze mną nie tak. Miałam wrażenie, że dziadek przypatruje mi się badawczo, ale niczego na mój temat nie powiedział, dlatego przestałam zwracać na to uwagę.
– Tak sobie – przyznałam. – Za dużo hałasu – wyjaśniłam, wzruszając ramionami. Skinęła głową, doskonale mnie rozumiejąc. – Jacob obiecał, że jutro odda ci kluczyki – zwróciłam się do taty.
Edward uśmiechnął się gorzko.
– Mam nadzieję, że zwleka jedynie dlatego, że jest leniwy – powiedział nieco groźnym tonem. – Bo jeśli coś zrobił z samochodem...
– Auto jest całe – zapewniłam.
Skinął głową, chociaż pewnie dopiero przekonawszy się na własne oczy, miał się uspokoić. Doprawdy, czasami zupełnie nie rozumiałam tej miłości do samochodów.
Rodzice przestali się mną interesować, widząc, że jestem zmęczona i nieskora do jakiejkolwiek rozmowy. Uznałam to za dobrą okazję do tego, żeby pójść do pokoju i móc się położyć, ale czułam się zbyt słabo i bałam się, że zasłabnę po drodze.
Zanim zdążyłam na cokolwiek się zdecydować, najzwyczajniej w świecie zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz