– Nessie,
pospiesz się!
Jacob
waliło do drzwi łazienki coraz bardziej zniecierpliwiony. Westchnęłam i chciałam
odpowiedzieć mu, że postaram się wyjść jak najszybciej, ale to byłoby
kłamstwem. Niestety, ale czego można było się spodziewać po tym, jak
przygotować mi się na imprezę w szkole zadecydowała się Alice.
Wybór
kreacji był prosty – sukienka, którą podrzuciła Charliemu jako mój prezent
urodzinowy. Co prawda nie przepadałam za spódniczkami i tego rodzaju
rzeczami, ale musiałam przyznać, że ta konkretna sukienka naprawdę mi się
podobała. Alice co prawda miała inne plany – próbowała wcisnąć mnie w jakieś
ohydne, obcisłe coś, w kolorze tak krwisto czerwonym, że aż przechodziły
mnie dreszcze – ale zrezygnowała, kiedy bliska płaczu przez to, że mnie nie
słucha, zagroziłam, że zaraz odwołam randkę (tak, jej zdaniem to była randka, a ja
wyjątkowo się zgadzałam) i nigdzie nie pójdę. To ją przekonało, żeby
pozwolić mi podejmować decyzje.
Sukienka od
dziadka wydawała mi się idealna – prosta i skromna, co jak najbardziej mi
odpowiadało. Była naturalnie w kolorze zielonym, ze względu na moje włosy.
U góry ciasno przylegała do mojej sylwetki, podkreślając wszystko to, co
powinna, od pasa zaś nieregularnymi falami spływała aż do ziemi, co pozwoliło
Alice wyjątkowo wymóc na mnie ubranie szpilek.
No ale same
ubrania chochliczce nie wystarczyły. Chociaż uważałam, że wystarczy, jeśli
zostawię włosy rozpuszczone, Alice wiedziała swoje i uparła się, żeby
przynajmniej je wyprostować i lekko upiąć. Nie zgodziłam się pozbyć loków,
ale uległam, jeśli chodziło o użycie spinek, dlatego w efekcie wyszło
z tego coś na kształt luźnego koka. Kilka pojedynczych kosmyków swobodnie
spływało mi na ramiona, co dawało nawet całkiem ciekawy efekt.
– Nessie! –
jęknął wyraźnie zniecierpliwiony Jake i miałam wrażenie, że jeśli zaraz
czegoś nie zrobię, zdecyduje się wyważyć drzwi.
– Alice
mnie torturuję! – palnęłam i pokazałam ciotce język, kiedy spojrzała na
mnie urażona. – No co? To miał być lekki makijaż – wytknęłam jej, spoglądając
na dziesiątki różnokolorowych kosmetyków, które ustawiła na toaletce przede
mną.
– Lekki nie
znaczy, że na go wcale nie być – obruszyła się, próbując zdecydować, który cień
do powiem będzie najlepszy. Kiedy zobaczyłam, że zdecydowała się na coś
pomiędzy zielenią a błękitem, ostatecznie zrezygnowałam i bez
ostrzeżenia zerwałam się z krzesełka. – No co? – zapytała.
Nie
odpowiedziałam, a po prostu chwyciłam torebkę i zarzuciłam ją sobie
przez ramię. Pospiesznie wydobyłam mój ulubiony truskawkowy błyszczyk i przejechałam
nim po wargach, starając się ignorować wzrok ciotki.
– Już i tak
wyglądam za dobrze – zapewniłam Alice, chowając błyszczyk. – To tylko szkolna
dyskoteka, nie bal maturalny – przypomniałam jej, po czym – poniekąd żeby
ponownie wkupić się w jej łaski – ucałowałam ją w policzek. – Oj,
Alice, Jacob się niecierpliwi – usprawiedliwiłam się, w końcu otwierając
drzwi łazienki i wychodząc na korytarz.
Jacob
właśnie zamierzał znów zapukać i omal nie wpadł z rozpędu do środka.
Jego wzrok momentalnie zlustrował całe moje ciało, ostatecznie zatrzymując się
na mojej twarzy. Zarumieniłam się, co chyba dawało efekt lepszy od tony różu na
policzkach, który planowała mi nałożyć Alice, po czym uśmiechnęłam się
niepewnie. Podobałam mu się, a to było najważniejsze.
– Możemy
iść? – zapytałam z lekkim wahaniem.
Jacob
wzdrygnął się, wyrwany z zamyślenia, po czym skinął głową.
– Jasne.
Myślałem, że nigdy cię stamtąd nie wypuścić – skrzywił się, zaraz jednak na
jego ustach pojawił się uśmiech. – Ale może i warto było poczekać.
Ślicznie wyglądasz – pochwalił, a ja zarumieniłam się jeszcze bardziej, bo
nie przywykłam do komplementów.
Pozwoliłam,
żeby wziął mnie za rękę, bo nie ufałam wysokim obcasom. Zanim w końcu
wyszliśmy do samochodu (Edward, ku swemu wielkiemu niezadowoleniu, postanowił
pożyczyć Jacobowi swoje srebrne Volvo, mówiąc, że nie pozwoli żeby jego córka
jeździła złożonym samodzielnie przez chłopaka rabbitem), wstąpiłam jeszcze do
pokoju po sweter; sukienka odkrywała ramiona i plecy, a wieczorem
było już dość chłodno.
Do szkoły
samochodem nie było daleko – góra kwadrans, jeśli nie było korków. Nie
śpieszyło nam się; chyba zdecydowanie przyjemniejsze było jeździć we dwójkę po
ulicach miasta, niż siedzieć w zatłoczonej sali. Nie przepadałam za
imprezami i byłam po prostu ciekawa, jak będzie na szkolnej potańcówce,
której nie organizowała Alice. Poza tym to była idealna okazja żeby wyrwać się
gdzieś z Jacobem, bo nikt inny z mojej rodziny się nie wybierał.
Jake miał
małe problemy ze znalezienia miejsca parkingowego, ale ostatecznie udało mu się
gdzieś wcisnąć. Wyszłam wprost na nocne, chłodne powietrze i zadrżałam;
Jake zaraz znalazł się obok i objął mnie ramieniem, żeby mnie rozgrzać.
Razem ruszyliśmy w stronę szkolnej sami gimnastycznej, chociaż z nas
jakoś nie wyrywało się do tego, żeby znaleźć się w środku.
Odszukanie
odpowiedniego miejsca było dziecinnie proste. Muzyka grała tak głośno, że
bolały mnie od niej uszy jeszcze zanim weszliśmy do dusznej, zatłoczonej sali.
Chwyciłam mocniej rękę Jacoba, nie chcąc doprowadzić do sytuacji w której
szalejący tłum by nas rozdzielił.
Wyglądało
to tak, jak mogłam sobie wyobrazić na podstawie tego, co czasami widywałam w telewizji.
Wystrój chyba miał przywieźć na myśl klub nocny, ale średnio to wyszło. Światła
były przygaszone i salę oświetlały olbrzymie reflektory, które rzucali
różnokolorowe światło – czerwone, zielone, niebieskie, żółte… Od tej szali ej
migawki zaczynały mnie boleć oczy i w ogóle nie mogłam się skoncentrować.
Muzyka również nie przypomniała czegoś, co można by nazwać melodią. Był to
raczej nieznośny łomot, który odbijał się echem w mojej głowie, powoli
doprowadzając do szaleństwa. Goście tańczyli, a raczej podrygiwali w rytm
tego, co miało imitować muzykę. Niektórzy podpierali ścianę, inni zaś lepili
się do siebie tak, że ciężko było odróżnić właścicieli poszczególnych części
ciała; nauczyciele chyba już dawno stracili kontrolę nad szalejącym tłumem, bo
żadnego z nich nie było w zasięgu wzroku, żeby zareagować.
Jake objął
mnie w pasie i odciągnął w mniej zatłoczoną cześć sali, gdzie
jakimś cudem udało nam się znaleźć chociaż odrobinie wolnej przestrzeni.
Odwróciłam się, żeby spojrzeć chłopakowi w oczy.
– Chcesz
wyjść? – zapytał, a przynajmniej tyle wywnioskowałam z ruchu jego
warg i znaczącego skinienia głową w stronę tył ich drzwi. Energicznie
pokiwałam głową. – W porządku! – zgodził się. Musiał krzyczeć, żebym go
usłyszała, a jednak i tak jego głos ginął w ogólnym
rozgardiaszu.
Zaczęliśmy
się przepychać w stronę wyjścia. Z ulgą wypadłam z powrotem na
wieczorne, chłodne powietrze, gdzie mogłam odetchnąć pełną piersią. Nawet nie
zorientowałam się, że jest mi słabo i marnie się czuję, póki nie
otrzeźwiły mnie chłodne podmuchy wiatru. Zaczęłam zachłannie wdychać świeży
tlen, powoli dochodząc do siebie.
Odeszliśmy
kilka metrów od budynku, zagłębiając się w niewielki zagajnik, który
zajmował tereny za szkołą. Tutaj już muzyka była w miarę znośna, chociaż
wciąż było ją idealne słychać. Szliśmy przed siebie bez pośpiechu, raz po raz
zerkając w swoją stronę i uśmiechając się niepewnie. Tak, tutaj było
zdecydowanie lepiej niż na zatłoczonej sali gimnastycznej. Jeśli wcześniej
byłam zagorzałą przeciwniczką dyskotek, teraz tym bardziej się to u mnie
umocniło.
Zatrzymaliśmy
się ostatecznie w cieniu sędziwego buku, a przynajmniej tak mi się
wydawało. Nie miałam pamięci do nazw drzew, bo i nie były mi one
potrzebne, rozróżniałam jednak najbardziej pospolite gatunki. Otoczenie
przypomniało mi o pagórku, który dwa dni wcześniej pokazał mi Jacob,
dlatego zupełnie machinalnie usiadłam pod drzewem, opierając się o szorstką
korę i zachęcająco poklepałam miejsce tuż obok. Jake nie potrzebował
dodatkowego zaproszenia, dlatego już chwilę później mogłam wtulić się w jego
rozgrzany tors.
– Gdybym
wiedział, od razu zabrałbym cię do lasu, zamiast na dyskotekę – zażartował,
uśmiechając się do mnie. Odwzajemniłam gest. – Jeśli ci się nie podoba, możemy
wrócić do domu – zaproponował, co było całkiem kuszącą perspektywą.
Mieliśmy
przed sobą cały wieczór i mogłam sobie wyobrazić, jak mógłby wyglądać. Być
może była to zasługa skóry Jacoba, ale nagle poczułam, że jest mi bardzo ciepło
i zsunęłam z ramion sweter, jednocześnie wciąż myśląc o tym, co
moglibyśmy robić. Skoro już pomyślałam o pagórku, brałam to miejsce pod
uwagę w pierwszej kolejności. Albo ta fantastyczna huśtawka koło
mieszkania Jacoba, jeśli i nie sama przybudówka.
Nowe
mieszkanie Jake'a było naprawdę przytulne. Kawalerka, ale za to duża, urządzona
w sposób idealny dla kogoś takiego, jak on. Alice się spisała i trzeba
było jej to przyznać. W mieszkaniu przeważały przede wszystkim kolory
brązu i pomarańczy, co było idealnym połączeniem. Poza tym zdążyłam już
odkryć, że łóżko w pokoju jest bardzo wygodne, zwłaszcza kiedy leżało się
bez celu, a Jacob mnie obejmował.
Tak, tam
ewentualnie chciałam się znaleźć, ale...
– Mój
ojciec – westchnęłam rozczarowana. Nie był za tym, żebym przebywała z Jake'm
wieczorami, a ja nie chciałam niepotrzebnie go zdenerwować, zwłaszcza, że
tolerował mój związek ze zmiennokształtnym. – Zostańmy jeszcze tutaj – poprosiłam.
– Nie chcę wracać jeszcze do domu, a tutaj też jest dobrze – zapewniłam.
Skinął
głową i uśmiechnął się, po czym nachylił się, żeby mnie pocałować, w tym
jednak momencie usłyszeliśmy jakiś szelest i z pobliskich krzaków wypadła
trzymająca się za ręce para. Chłopak i dziewczyna wyglądali na nieco
speszonych, a po sposobie, w jaki dziewczyna przytrzymywała sukienkę,
byłam pewna dlaczego. Zerknęli na nas krótki i roześmiali się, po czym
pośpiesznie się oddalili, prawdopodobnie chcąc znaleźć sobie jakieś bardziej
odludne miejsce.
Wymieniliśmy
z Jake'm krótkie spojrzenia, po czym nieco speszeni odwróciliśmy wzrok.
Nie żebym nie chciała być z Jacobem tak na poważnie, ale jakoś nie
wyobrażałam sobie, żeby w tym wieku zrobić coś takiego, jak tamta dwójka.
Również Jake nie patrzył na mnie w niewłaściwy sposób za co byłam
wdzięczna, bo nie byłam pewna, jak zachowałabym się, gdyby zaczął w tej
kwestii na mnie naciskać. Jakby nie patrzeć wciąż byłam dzieckiem i to
zupełnie niedoświadczonym w tych sprawach.
Z całowania
nic nie wyszło, ale uratowała nas zmiana muzyki. Znałam doskonale spokojną
melodię, która popłynęła z głośników sali gimnastycznej, docierając aż
tutaj, zaczęłam więc delikatnie się kołysać i nucić pod nosem, co przykuło
uwagę Jacoba.
Bez
pośpiechu podniósł się i wyciągnął rękę w moją stronę.
– Zatańczymy?
– zapytał, a ja postanowiłam skorzystać z okazji i bez wahania
podałam mu dłoń, pozwalając żeby pomógł mi wstać.
Kolejny raz
miałam okazję żeby się przekonać, że Jacob nie podchodzi do mnie w sposób
typowy dla nastolatków, chociażby tego idioty, który próbował obmacywać mnie na
korytarzu. Przyciągnął mnie do siebie, a jego dotyk był lekki i ciepły.
Dłonie ułożył na moich biodrach, chociaż faceci za zwyczaj specjalnie kładli je
zdecydowanie niżej, ja zaś zarzuciłam mu ramiona na szyję. Żadne z nas nie
tańczyło zbyt dobrze, dlatego zaczęliśmy się jedynie kołysać i powoli
obracać, to było jednak lepsze niż jakikolwiek profesjonalnie i sztywno
wyćwiczony układ.
Podejrzewałam,
że z boku wyglądamy nieco dziwnie. Jacob był wysoki – przewyższał mnie o głowę
i to nawet teraz, kiedy miałam szpilki – dlatego właściwie mnie niósł,
trzymając w powietrzu. To sprawiało, że czułam się, jakbym latała, długi
tren sukni zaś jedynie mnie w tej wizji utwierdzał. Czułam się
fantastycznie i mogłam z czystym sumieniem stwierdzić, że ten taniec w ostatniej
chwili uratował całą tę nieszczęsną imprezę – przynajmniej wiedziałam, że
zdarza się tutaj puścić coś normalnego, prócz tego okropnego hałasu, który
słyszałam do tej pory.
Cudowna
piosenka dobiegła końca zdecydowanie zbyt szybko, ale prawie tego nie
zauważyłam. Chociaż wrócił monotonny, działający na nerwy łomot, Jacob wciąż
nie wypuszczał mnie z objęć, prowadząc mnie w rytm sobie tylko znanej
melodii. A ja z radością się temu oddałam, na moment zapominając o całym
Bożym świecie. W tym momencie wszystko inne mogłoby zniknąć – liczyło się,
że wciąż byłam ja, a on trzymał mnie w swoich objęciach.
A potem w końcu
nasze usta się zetknęły, ja zaś jak zawsze, kiedy to się działo, całkowicie
poddałam się pieszczocie, momentalnie ją odwzajemniając. Jacob całował mnie
delikatnie, ale pewnie, ja zaś czułam, że za chwilę naprawdę dostanę skrzydeł.
To był fantastyczny moment, który mógłby trwać wiecznie, gdybym tylko miała na
to jakikolwiek wpływ.
Odsunęliśmy
się od siebie dopiero po dłuższej chwili. Oboje dyszeliśmy ciężko, ale byliśmy
jak najbardziej szczęśliwi. Jake w końcu postawił mnie na ziemi, ale wciąż
nie wypuszczał ze swoich objęć, ja zaś nie zamierzałam zrobić niczego, co
chociaż o kilka milimetrów zwiększyłoby dystans pomiędzy nami. Miałam
wręcz wrażenie, że jesteśmy za daleko, chociaż przecież nasze ciała stykały się
ze sobą i ocierały przy każdym wdechu; za każdym razem przechodził mnie
prąd, którego nie rozumiałam, ale który przyprawiał mnie o dreszcze
rozkoszy.
Jake
odsunął mnie jeszcze trochę, żeby lepiej mi się przyjrzeć. W jego ciemnych
tęczówkach dostrzegłam istny ogień i zaczęłam się zastanawiać, czy sama
wyglądam podobnie.
– Strasznie
się zgrzałaś – zauważył, a ja musiałam przyznać, że faktycznie jest mi
gorąco. Miałam wrażenie, że policzki wręcz mi pałają. – Może pójdziemy do
środka, żeby czegoś się napić? Co ty na to? – zaproponował.
Pokiwałam
głową. Objął mnie w talii i razem ruszyliśmy w stronę liceum,
chociaż prawie nie byłam świadoma tego, że się poruszam. Wciąż byłam w mojej
prywatnej bańce szczęścia, całkowicie oderwana od rzeczywistości. Było to
trochę dziwne uczucie, jakbym wszystko obserwowała zza grubej szyby, ale co
innego jeśli nie pocałunek powodowało, że tak się czułam?
Duchota w sali
gimnastycznej zaczęła mi ciążyć, kiedy tylko znaleźliśmy się w środku.
Faktycznie, byłam bardzo zgrzana, chociaż przecież właściwie się nie ruszałam,
nawet podczas tańca – to Jake cały czas mnie prowadził. Poza tym zaledwie pół
godziny temu drżałam z zimna, dlatego ta nagła odmiana wydawała mi się nieco
niepokojąca.
Powietrze
zdawało się być strasznie ciężkie i ledwo mogłam oddychać. Muzyka odbijała
się echem w mojej głowie, aż zaczęło mi nieprzyjemnie łomotać w skroniach.
Już raz doświadczyłam czegoś podobnego, dlatego nie miałam problemów z nazwaniem
tego zjawiska bólem głowy. Znów zaczęło mi przed oczami wirować od
zmieniających się świateł, a sytuację dodatkowo pogarszał brak tlenu i przesycone
słodkimi zapachami kosmetyków i spoconych ciał powietrze. Czułam też coś
jeszcze – jakiś słodki zapach, który powinnam kojarzyć – ale nie potrafiłam się
skupić, żeby go zidentyfikować.
– Jake, mój
sweter... – przypomniałam sobie nagle, co było istnym cudem, bo prawie nie
mogłam się skupić. – Zostawiłam go pod drzewem – wyjaśniłam z przepraszającym
uśmiechem. Dobrze wiedział, że rodzice się zdenerwują, jeśli okaże się, że nie
mam na sobie nic ciepłego; teraz byłam zwyczajną śmiertelniczką, której chłód
mógł zaszkodzić.
– Zaraz ci
przyniosę – zaproponował i zaczął się przeciskać z powrotem w stronę
wyjścia.
Postanowiłam
na niego nie czekać i zaczęłam przepychać się do stolika z przekąskami
i chłodnymi napojami. Nalałam sobie trochę soku pomarańczowego i natychmiast
uniosłam papierowy kubeczek do ust, mając nadzieję, że chłodny napój pozwoli mi
wrócić do siebie i łatwiej znieść ból głowy.
Wzięłam
pierwszy łyk, ale nie poczułam smaku. Wyrwał mi się cichy jęk, bo sok wydawał
się dosłownie trzeć o moje gardło, niczym papier ścierny. Bolało mnie
okropnie – zupełnie jak podczas pragnienia, chociaż w moim przypadku ból gardła
zdecydowanie nie miał już związku z łaknieniem krwi.
– Coś nie
tak? – Wzdrygnęłam się, kiedy nagle usłyszałam przy sobie głos Jacoba.
Zerknęłam na niego, a on z uśmiechem podał mi swój sweter.
– Dzięki – mruknęłam
i znów się skrzywiłam, bo musiałam przełknąć ślinę i znów poczułam
ból.
Uśmiech
momentalnie zniknął z twarzy Jacoba. Chłopak ujął mnie za ramię i odwrócił
w swoją stronę, żeby mi się przyjrzeć.
– Wszystko w porządku,
Nessie? – zapytał zaniepokojony. – Okropnie zbladłaś – zauważył zdenerwowany.
Jego słowa mnie zdziwiły, bo przecież kilka minut wcześniej powiedział, że
wyglądam na zgrzaną.
– Jakoś
kiepsko się czuję – przyznałam tak słabym głosem, że sama nie usłyszałam
własnych słów, do Jacoba jednak musiały ona dotrzeć. Pośpiesznie odstawiłam
kubeczek z sokiem, nie zamierzając torturować się piciem. – Zabierz mnie
do domu – poprosiłam.
Jeszcze raz
zerknął na mnie z niepokojem, po czym natychmiast chwycił mnie za ramię i poprowadził
w stronę głównego wyjścia ze szkoły. Na parkingu zarzucił mi sweter na
ramiona, bo dla odmiany zaczęłam drżeć, po czym zaprowadził mnie wprost do
samochodu.
W drodze
powrotnej prawie nie rozmawialiśmy, bo zupełnie nie miałam nastroju. Siedziałam
jedynie na fotelu pasażera, opierając głowę o przyjemnie chłodną szybę i obserwując
umykające za oknem drzewa. Głowa wciąż mnie bolała, ale odkąd zniknęła ta
okropnie głośna muzyka i mogłam normalnie oddychać, czułam się lepiej.
– Jak się
czujesz? – zapytał mnie Jacob, spoglądając na mnie z troską.
Spojrzałam
na niego nieco nieprzytomnym wzrokiem. Byłam zmęczona i po powrocie do
domu zamierzałam pójść prosto do łóżka.
– Nie wiem –
przyznałam. – Boli mnie głowa... i trochę piecze gardło – poskarżyłam mu
się. – Ale to pewnie nic takiego. Do rana mi przejdzie – stwierdziłam z przekonaniem,
bo przecież przeziębienie czy coś podobnego było czymś normalnym u ludzi.
Jacob nie
wyglądał na przekonanego; wyciągnął rękę i położył ją na moim czole,
chociaż wątpiłam żeby przy swojej temperaturze był w stanie stwierdzić,
czy z moją coś jest nie tak. Poza tym nie czułam, żebym miała gorączkę.
– Wszystko
będzie dobrze – zapewnił mnie, przed zabraniem ręki jeszcze głaskając mnie po
głowie. Uśmiechnął się do mnie pocieszająco. – Zaraz będziesz w domu i obejrzy
cię lekarz – dodał, a ja momentalnie pokręciłam głową.
– To nie
jest konieczne! – zaoponowałam nieco ostrzej niż planowałam. Speszyłam się
nieco i spojrzałam na niego przepraszająco. – Jestem tylko zmęczona, to
wszystko. Dziadek nie musi mnie z tego powodu zaraz badać. Poza tym chcę
spać...
Spojrzał na
mnie z powątpieniem, zaraz jednak ponownie przeniósł wzrok na drogę.
Wiedziałam, że pewnie zastanawia się, czy nie próbuję wszystkiego
zbagatelizować – doskonale znał moje podejście, jeśli chodziło o badania.
– Proszę,
Jake – westchnęłam, nie mając siły, żeby się z nim kłócić. – Będzie więcej
zamieszania niż trzeba, a przecież nic mi nie jest. Pójdę prosto do łóżka,
a jeśli rano dalej będę czuła się źle, sama powiem o wszystkim
dziadkowi – obiecałam.
To nieco go
przekonało, chociaż nie do końca.
– Nie
lepiej żeby przebadał cię, zanim to się rozwinie? Mógłby przynajmniej dać ci na
noc jakiś lek, żeby do rana postawił cię na nogi – zasugerował, po czym
westchnął na widok mojej winy. – Sam nie wiem, Nessie... Swoją drogą, może to
nie choroba. Widziałaś, co działo się na tej imprezie – przypomniał mi. – Jesteś
pewna, że nic nie było w tym soku, który wypiłaś? – zapytał z wahaniem.
– Albo może zjadłaś coś, co ci zaszkodziło?
Pokręciłam
zdecydowanie głową. Nawet gdyby coś było z tamtymi napojami nie tak, ja
czułam się kiepsko już wcześniej.
– Nic nie
jadłam – mruknęłam, bo tego byłam akurat pewna. – Poza tym jeszcze zanim się
napiłam tego soku, bolała mnie głowa. Pewnie po prostu nie jestem
przyzwyczajona do tak głośnych miejsc – stwierdziłam w końcu.
– Może – zgodził
się. Zauważyłam, że skręca na wąską uliczkę, która prowadziła wprost do mojego
domu. – Ale obiecujesz, że się położysz? – upewnił się, zerkając na mnie
podejrzliwie.
– Oczywiście
– zapewniłam, po czym pozwoliłam, żeby mnie przytulił.
Byłam mu
wdzięczna, że mi zaufał, bo naprawdę nie chciałam, żeby znów wszyscy obchodzili
się ze mną jak z jajkiem. Miałam też nadzieję, że gdyby mi jednak nie
przeszło, nie zasugeruje Carlisle'owi, że mogłam wypić na imprezie coś
niebezpiecznego; wtedy nawet gdybym złapała po prostu grypę albo anginę,
prawdopodobnie nie wywinęłabym się też od badania krwi.
Jacob
zaparkował przed domem. Wysiadł i zanim się obejrzałam, otwierał przede
mną drzwi, żeby pomóc mi wyjść na zewnątrz. Podtrzymał mnie, a kiedy upewnił
się, że mogę stać samodzielnie, ucałował mnie w czoło.
– Idź do
domu i się połóż – poprosił, mocno mnie przytulając. – Będę u siebie,
jakby co. Powiedz ojcu, że jutro oddam mu kluczyki – dodał, a ja
uświadomiłam sobie, że nie chce przypadkiem czegoś na mój temat przy Edwardzie
pomyśleć. Uściskałam go jeszcze mocniej. – Pamiętaj, że cię kocham, dobrze? – poprosił.
– Zajrzę rano – dodał, co chyba miało być ostrzeżeniem, żebym nie próbowała złamać
obietnicy.
– Ja też
ciebie kocham – zapewniłam, po czym w końcu powlekłam się w stronę
domu.
Niestety,
plan by od razu pójść do łóżka okazał się niewykonalny, bowiem idąc w stronę
schodów musiałam przejść koło salonu, gdzie siedzieli moi rodzice. Rozmawiali o czymś
z Carlisle'em i Esme, ale nie było możliwości, żeby mnie nie
zauważyli.
– Już
jesteś? – Mama wydawała się być zdziwiona. Spróbowałam wziąć się w garść i wysiliwszy
się na uśmiech, podeszłam wprost do Belli i usiadłam na kanapie pomiędzy
nią, a tatą. – I jak się bawiłaś? – zapytała.
Ciężko było
mi stwierdzić, czy ona albo ktokolwiek inny zauważyli, że coś jest ze mną nie
tak. Miałam wrażenie, że dziadek przypatruje mi się badawczo, ale niczego na
mój temat nie powiedział, dlatego przestałam zwracać na to uwagę.
– Tak sobie
– przyznałam. – Za dużo hałasu – wyjaśniłam,
wzruszając ramionami. Skinęła głową, doskonale mnie rozumiejąc. – Jacob
obiecał, że jutro odda ci kluczyki – zwróciłam się do taty.
Edward
uśmiechnął się gorzko.
– Mam
nadzieję, że zwleka jedynie dlatego, że jest leniwy – powiedział nieco groźnym
tonem. – Bo jeśli coś zrobił z samochodem...
– Auto jest
całe – zapewniłam.
Skinął
głową, chociaż pewnie dopiero przekonawszy się na własne oczy, miał się
uspokoić. Doprawdy, czasami zupełnie nie rozumiałam tej miłości do samochodów.
Rodzice
przestali się mną interesować, widząc, że jestem zmęczona i nieskora do
jakiejkolwiek rozmowy. Uznałam to za dobrą okazję do tego, żeby pójść do pokoju
i móc się położyć, ale czułam się zbyt słabo i bałam się, że zasłabnę
po drodze.
Zanim
zdążyłam na cokolwiek się zdecydować, najzwyczajniej w świecie zasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz