1/06/2016

Rozdział IX

Weszłam na stołówkę, zła jak osa. Szkołę zaliczałam do jednego z najgorszych doświadczeń, jakie miałam okazję przeżyć, a to był dopiero pierwszy dzień i bynajmniej nie dobiegł końca. Czułam się wymęczona i podirytowana sposobem, w jaki patrzyli się na mnie rówieśnicy, poza tym wcale nie pocieszał mnie fakt, że zostały jeszcze ponad dwie godziny męczarni.
Już sam początek był fatalny. Nasze pojawienie się – wszystkich niemal jednocześnie: mnie i Jacoba, rodziców, moich ciotek i wujków – wzbudził spore zainteresowanie. Podobno to było normalne; uroda nieśmiertelnych przyciągała ludzi, podobnie jak nowe twarze w szkole i fakt, że mieszkając razem, wszyscy są sparowani. Nienawidziłam bycia w centrum uwagi, dlatego czułam się cholernie niezręcznie, a to był jedynie czubek góry lodowej, która składała się na mój fatalny nastrój.
Przede wszystkim chodziło o to, że byłam w jednej szkole z niemal całą rodziną. Jakby mało tego było, część lekcji miałam z niektórymi z nich, chociażby algebrę z mamą, co równało się z tym, że musiałam mówić do własnych rodziców po imieniu, bo oficjalnie wszyscy byliśmy adoptowanymi dziećmi Carlisle'a i Esme, a więc i rodzeństwem. Zupełnie nie mogłam się przyzwyczaić do mówienia do mamy „Bella” i czułam się z tym źle, ale co innego mogłam poradzić? Rodzice wyglądali zbyt młodo, żeby mieć nastoletnią córkę, nawet gdyby powiedziało się, że jestem adoptowana.
A potem zaczęły się pierwsze zajęcia i z każdym kolejnym krokiem było już tylko gorzej. Pomimo usilnych starań, z Jacobem miałam zaledwie dwie lekcje z ośmiu, co zdecydowanie mi nie odpowiadało. Musieliśmy się rozdzielić i rozejść do klas w dwóch oddzielnych krańcach szkoły, więc nie było nawet czasu, żeby zobaczyć się na przerwach. Zostałam sama pośród obcych, różnie podchodzących do mojej osoby dzieciaków, nie mając w nikim żadnego wsparcia.
Właściwie to podział był prosty. Chłopcy zaczęli się na mnie bezkarnie gapić, kiedy tylko Jacob się oddalił, co chyba znaczyło, że mają gdzieś, czy jesteśmy razem, czy też nie. Dziewczyny z kolei wydawały się pałać do mnie zawiścią i to jedynie dlatego, że podobałam się płci przeciwnej. Miałam dość przyglądania mi się i szeptania za moimi plecami, i wyjątkowo doceniłam fakt, że z ludzkim słuchem nie jestem w stanie stwierdzić, co na mój temat mówią.
Na jednej z przerw zawiodła mnie intuicja i zbłądziłam, nawet mając w rękach mapkę. Zaraz przyplątał się do mnie jakiś chłopak, wyraźnie chętny do pomocy, ale zupełnie nie w tym kierunku, co powinien. Obiecał pokazać mi gdzie mam klasę, a ja się zgodziłam i zanim się obejrzałam, wyprowadził mnie w jakiś rzadziej używany korytarz. Zaczął mnie obejmować i próbować się zalecać, nie zważając na moje protesty, i nie wiem, jakby się to skończyło, gdyby nagle nie pojawił się Emmett, gotowy przypomnieć biedakowi, co znaczy, kiedy dziewczyna odmawia.
Od tamtej chwili nie zamierzałam już ufać nikomu. Na szczęście okazało się, że większość zajęć mam z Alice i to jej trzymałam się, przechodząc z klasy do klasy. Ale do stołówki już musiałam dotrzeć sama i teraz byłam bliska już wybuchu gniewu. Tym bardziej, że zmierzając do stolika, który zajmowali moi bliscy, zauważyłam natrętnego chłopaka z przerwy, który przyglądał mi się w dość jednoznaczny sposób, bynajmniej niezniechęcony.
– W porządku, skarbie? – zapytał mnie cicho Edward, kiedy tylko opadłam na krzesło pomiędzy nim, a mamą. – Coś kiepsko wyglądasz – zauważył lekko zaniepokojony, po czym odwrócił się w stronę obserwującego mnie natręta i spojrzał na niego w taki sposób, że chłopak momentalnie spuścił głowę, wstrząśnięty.
– Dzięki – mruknęłam z wdzięcznością. – Nic mi nie jest. Po prostu jestem już tym wszystkim zmęczona – westchnęłam, wspierając głowę na rękach. – Ci wszyscy ludzie zaczynają mnie denerwować – westchnęłam, poirytowana.
– Przyzwyczaisz się – pocieszył mnie, wyraźnie uspokojony. – A gdyby ktoś znów próbował cię do dotykać... – zaczął.
– Poradzę sobie – zapewniłam pośpiesznie, bo właśnie zauważyłam zmierzającego w naszą stronę Jacoba i nie chciałam, żeby usłyszał. Niestety, nie przeceniłam jego słuchu – jego spojrzenie stwardniało, zaraz też przyśpieszył i chwilę później był już tuż przy nas. – Cześć, Jake – rzuciłam spokojnie, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie chcę drążyć tematu.
Nie zamierzał tak łatwo dać się zbyć. Wziął krzesło i bez problemu wepchnął się pomiędzy mnie, a siedzącą u mojego boku Alice. Dziewczyna rzuciła mu nieco urażone spojrzenie, ale zaraz przestała się boczyć i wróciła do trajkotania na temat kolejnych zakupów, które na weekend planowały razem z Rosalie. Całe szczęście, mnie nie zamierzały proponować, żebym pojechała z nimi – być może Alice wiedziała, że odmówię.
– Kto cię dotykał? – zapytał natychmiast Jacob, obejmując mnie ramionami, żeby się uspokoić. Czułam, że jego mięśnie napinają się pod skórą, ale przynajmniej nie drżał i nie był bliskim przemiany w wilka. Zmiennokształtny w szkole był ostatnim, czego było nam trzeba.
– To nic takiego. Emmett już się tym zajął – zapewniłam pośpiesznie, po czym krótko go pocałowałam, co było najskuteczniejszym sposobem rozpraszania uwagi, jaki znałam. Tym razem również zadziałało, bo trochę się uspokoił.
Kątem oka zauważyłam, że Emmett puścił mi oczko, a potem mruknął do Jaspera coś w stylu: „Trzeba nauczyć naszą kruszynkę się bronić”. Oboje pokiwali głowami, ja zaś uśmiechnęłam się blado, bo taka perspektywa bardzo mi odpowiadała. Już nie byłam silniejsza od ludzi, dlatego nie miałam szans z wysportowanymi facetami, jak chociażby ten, który próbował mnie obmacywać. Na samo wspomnienie jego dłoni na biodrach, wstrząsał mną dreszcz obrzydzenia.
– Nie jesz, skarbie? – zaniepokoiła się nagle Bella. Mama była już bardzo przewrażliwiona, jeśli chodziło o moje zdrowie, tym bardziej, że teraz mogłam rozchorować się ot tak.
– Nie mam apetytu – usprawiedliwiłam się, a widząc, że chce coś powiedzieć, dodałam: – Chce mi się tylko pić. Jestem po prostu zdenerwowana całą tą sytuacją, to wszystko – zapewniłam, a potem, żeby ją uspokoić, wstałam od stolika i poszłam, żeby wziąć sobie butelkę wody niegazowanej.
Właściwie nie odzywałam się już, kiedy wróciłam do stolika. Przez kilka minut obserwowałam Jacoba, który bynajmniej na apetyt nie narzekał i pochłaniał jedzenie za nas dwoje. Jako jedyny przy naszym stoliku jadł, co było o tyle dobre, że przynajmniej wyglądaliśmy chociaż trochę naturalnie. Wiedziałam, że też powinnam coś zjeść, ale na samą myśl skręcało mnie w żołądku, a nie chciałam zwymiotować. Co prawda perspektywa wcześniejszego powrotu do domu była kusząca, ale nie leżenie w łóżku pod okiem zatroskanego dziadka.
Zauważyłam, że Jake kończy, dlatego w końcu odkręciłam wodę i wzięłam kilka łyków. Chłodny płyn podziałał całkiem dobrze na nerwy i nieco uspokoił mój żołądek, doszłam więc do wniosku, że jestem w dość dobrym stanie, żeby pójść na kolejną lekcję. Pocieszał mnie jedynie fakt, że angielski był jedną z tych nielicznych lekcji, którą miałam z Jacobem, dlatego spojrzałam na chłopaka i spokojnie zapytałam:
– Idziemy?
Skinął głową i poszedł odnieść tacę, ja zaś pożegnałam się z bliskimi i ruszyłam w stronę wyjścia ze stołówki. Jacob dołączył do mnie w korytarzu i ujął mnie za rękę, po czym poprowadził mnie w odpowiednią stronę. Zdecydowanie lepiej orientował się w budynku, dlatego zdałam się całkowicie na niego, pozwalając żeby mnie prowadził.
– Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? – zapytał mnie dla pewności. – Wiesz, zawsze możesz udać ból brzucha, a ja odprowadzę cię do pielęgniarki, żeby nas zwolniła – zaproponował, uśmiechając się do mnie lekko. – Znam zdecydowanie lepsze sposoby spędzania czasu niż szkoła – stwierdził prowokującym tonem, a ja omal mu nie uległam.
Westchnęłam zrezygnowana.
– Wagary w pierwszy dzień? – zapytałam, kręcąc głową. Postanowiłam nie wspominać mu, że brzuch naprawdę mnie boli. – Nie, dam sobie radę. Zostały jeszcze dwie lekcje i jakoś wytrzymam – zapewniłam go, wysilając się na blady uśmiech.
Pokiwał głową, po czym objął mnie ramieniem, mocno do siebie przytulając. Większość uczniów wciąż była w stołówce, dlatego na korytarzu panował względny luz i niemal natychmiast wrzuciła nam się w oczy grupka stłoczonych przy tablicy ogłoszeń uczniów. Wydawali się zadowoleni, dlatego wraz z Jake'm ruszyliśmy w tamtym kierunku.
– Super – usłyszałam tuż przy uchu głos Jacoba. – Właśnie czegoś takiego ci potrzeba. Zabawimy się – zadecydował, chociaż nie miałam pojęcia o co mu chodzi.
Zmrużyłam oczy, ale dopiero po pokonaniu jeszcze kilku metrów byłam w stanie odczytać kolorowy plakat, który był przyczyną takiego podekscytowania. Starając się ignorować to, że mój wzrok jest teraz naprawdę marny, skupiłam się na treści.
– Dyskoteka szkolna, w piątek, o dwudziestej – przeczytałam, w końcu pojmując ogólne rozochocenie wszystkich dookoła. – Mam to uznać jako zaproszenie? – zapytałam Jacoba; dobrze wiedział, że nie przepadam za imprezami.
– Jeśli zechcesz – zapewnił, żeby mnie uspokoić. Dawał mi wolną rękę i doceniałam to, bo nie chciałam być do czegokolwiek zmuszaną. – Więc jak, pójdziemy? – zapytał.
Na moment się zawahałam, ostatecznie jednak postanowiłam zachować się bardziej jak człowiek i wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu.
– Właściwie co mi szkodzi?
Jacob uśmiechnął się i to było najlepszą nagrodą za to, że się zgodziłam.

Zajęcia z Jacobem mogłam z czystym sumieniem zaliczyć do tej przyjemniejszej części dnia. Przebywanie razem zawsze sprawiało mi przyjemność, nawet jeśli sprowadzało się to do siedzenia w ostatniej ławce i pisania do siebie karteczek. Byłam zdziwiona, że nauczycielka tego nie zauważyła, ale pani Connor wyglądała na kobietę tak znudzoną i oschłą, że chyba już nawet nie zwracała uwagi na uczniów, przynajmniej tak długo jak pozwalali jej prowadzić zajęcia.
Tak czy inaczej, angielski zleciał jak z bicza strzelił i nie miałam najmniejszej ochoty rozdzielać się z Jacobem, żeby pójść na fizykę. Ostatecznie skorzystałam z jego propozycji i pozwoliłam zaprowadzić się do pielęgniarki, która nawet nie zamierzała sprawdzać, czy nie symuluję. Jedynie rzuciła na mnie okiem, a jako że karnację miałam bladą jak wampir, zgodziła się ostatecznie żeby Jake odwiózł mnie do domu, zwłaszcza kiedy wyjaśniłam, że mój ojciec (według oficjalnej wersji był nim Carlisle) jest lekarzem, więc będę pod dobrą opieką.
Kiedy wyszliśmy ze szkoły, Jacob poprowadził mnie w jakieś odludne miejsce, gdzie mógł przemienić się w wilka. Wsiadłam na niego bez wahania i pozwoliłam, żeby poniósł mnie tam, gdzie tylko przyjdzie mu do głowy. Wtuliłam policzek w jego przyjemnie miękkie futro i zamknęłam oczy, skupiając się przede wszystkim na pracy jego napinających się podczas biegu mięśni oraz bicia serca, które ledwo wychwytywałam, ale przynajmniej byłam go świadoma.
Jake poruszał się szybko, trzymając się bocznych uliczek, żeby nikt nas nie zaważył. Zmiennokształtni byli równie szybcy, co wampiry, jeśli nie bardziej, dlatego w kilka minut dotarliśmy do lasu, gdzie oboje mogliśmy przestać obawiać się ludzi. Wyprostowałam się i próbowałam rozejrzeć, ale wszystko dookoła zamieniało się w jednolitą, zielono-brązową plamę, ostatecznie więc zrezygnowałam i wtuliłam się ponownie w futro Jake'a.
Straciłam poczucie czasu, poza tym naprawdę niewiele brakowało, żebym przysnęła, kiedy poczułam, że Jacob zaczyna znacznie wytracać na prędkości. Poderwałam głowę, żeby się rozbudzić; kilkanaście metrów później Jacob ostatecznie się zatrzymał i mogłam zsunąć się z jego grzbietu. Byłam nieco obolała i zesztywniała od jazdy w jednej pozycji, udało mi się jednak uchwycić równowagę, dlatego odwróciłam się, żeby rozejrzeć się dookoła.
To, co zobaczyłam, naprawdę przypadło mi do gustu. Znajdowaliśmy się na delikatnym, niezbyt stromym pagórku – i to w samym środku lasu. Jake poszedł się przemienić, więc byłam sama, otoczona cudownym zapachem lasu i szumem poruszanych wiatrem liści. Nieco chłodnawe podmuchy pieściły moje policzki, pozwalając mi ochłonąć po nieprzyjemnym początku nauki w szkole i sprawiając, że w końcu się rozluźniłam.
Obserwując to miejsce, doszłam do wniosku, że idealnie nadawałoby się do oglądania wschodów i zachodów słońca. Obiecałam sobie, że kiedyś to sprawdzę, jak na razie jednak zamierzałam skupić się na Jacobie, który bez pośpiechu do mnie dołączył. Na sobie miał jedynie obcięte nożyczkami jeansy. Kiedy wyszliśmy ze szkoły, zostawił ubrania w samochodzie i wziął ze sobą jedynie właśnie te spodenki, co chyba znaczyło, że wcześniej planował mnie tutaj zabrać.
– Piękne – powiedziałam cicho. Coś w atmosferze tego miejsca powodowało, że nic innego, a jedynie szept był tutaj właściwy. Żałowałam trochę, że nie mogę już przekazywać myśli poprzez dotyk – ten intymny rodzaj komunikacji pasowałby tutaj jeszcze bardziej. – Jak je znalazłeś? – zapytałam, rozkładając ręce i okręcając się wokół własnej osi.
Zawirowało mi w głowie i potknęłam się, wpadając wprost w objęcia zmiennokształtnego. Uśmiechnął się, po czym spojrzał mi prosto w oczy.
– Po prostu biegłem – wyjaśnił spokojnie, również szeptem. Tak, w tym miejscu zdecydowanie było coś niezwykłego. – Wiesz, lubię wiedzieć, gdzie się znajduję. A jak tylko zobaczyłem to miejsce, pomyślałem o tobie – wyznał.
Niczym w transie zeszłam nieco niżej i usiadłam na trawie, która pokrywała pagórek. Trawa była wilgotna od rosy, ale prawie tego nie zauważałam. Czując się fantastycznie, zaczęłam owijać sobie soczyście zielone źdźbło wokół palca. Rozprostowałam je, a potem zaczęłam od nowa, najzwyczajniej w świecie się bawiąc.
Poruszający się ciszej od szeptu Jacob podszedł i usiadł przy mnie. Przysunęłam się bliżej niego, a on – jakby czytając mi w myślach – po prostu mnie przytulił. Ułożyłam się wygodnie w jego ramionach i po prostu znieruchomiałam; w tym momencie nie liczyło się nic, a jedynie ta fantastyczna chwila i łączące nas uczucia, których oboje byliśmy świadomi.
Nie byłam pewna, jak długo tak siedzieliśmy; miałam wrażenie, że minęło wiele godzin, chociaż równie dobrze mogły minąć zaledwie minuty. Tak czy inaczej, obojętnie jak dobrze mi było, nie potrafiłam już przesiadywać w jednej pozycji, bo po prostu robiło mi się niewygodnie. Spróbowałam ułożyć się inaczej i w tym samym momencie straciłam równowagę, kiedy spróbowałam oprzeć się na obu dłoniach. Trawa była śliska i jedna dłoń mi się po prostu omsknęła.
Momentalnie poleciałam do tyłu, w ostatniej chwili ciągnąc za sobą zaskoczonego Jacoba. Oboje stoczyliśmy się ze wzniesienia, lądując tuż u jego stóp – ja na nim, co bardzo mi odpowiadało. Wciąż zaskoczona, ale poza tym bardzo rozemocjonowana, roześmiałam się, co i na jego przystojnej twarzy wywołało uśmiech.
– Zejdź ze mnie – poprosił uprzejmie, kładąc mi dłonie na biodrach; nie zepchnął mnie, chociaż był na tyle silny, że zrobiłby to bez problemu.
Wciąż rozbawiona, jedynie uśmiechnęłam się złośliwie.
– Nie – odpowiedziałam, zamierzając się z nim trochę podrażnić, ale nie przewidziałam tego, co zamierzał zrobić.
Nagle przeturlał się tak, że tym razem to ja znalazłam się pod nim.
– I co teraz, kochanie? – zapytał, unieruchamiając mnie, ale starając się przy tym wymierzyć siłę tak, żeby nie zrobić mi krzywdy.
Znów zachichotałam i pod wpływem impulsu – korzystając z tego, że jego twarz była bardzo blisko mojej – cmoknęłam go w czubek nosa.
– Nic – odparłam zgodnie z prawdą, bo nie zamierzałam z nim walczyć; zresztą i tak nie miałam być w stanie go zrzucić.
Jedynie się uśmiechnął, a potem to on mnie pocałował – prosto w usta. Kiedy nasze wargi się połączyły, zareagowałam instynktownie i momentalnie odwzajemniłam pieszczotę, starając się zrobić to najlepiej, jak potrafiłam. Wciąż miałam wątpliwości co do tego, czy jestem w tym dobra – z nikim innym się nie całowałam – ale Jacob wydawał się być zachwycony, dlatego nie zamierzałam się zamartwiać.
Odsunęliśmy się od siebie dopiero, kiedy zabrakło mi tchu. Oboje ciężko dyszeliśmy, ale nie dało się ukryć, że czułam się szczęśliwsza niż wcześniej tego dnia. Jake uśmiechnął się do mnie, po czym w końcu ze mnie zszedł i ułożył się na trawie, tuż obok mnie.
Milczeliśmy, wpatrując się w niebo, które... zaczynało przybierać kolor purpury? Jak wiele czasu minęło od momentu, kiedy wyszliśmy ze szkoły? Mnie zdawało się to wiecznością, ale jakby nie patrzeć, zdecydowanie się zasiedzieliśmy.
Jacob też to zauważył.
– Powinniśmy wracać – powiedział to, co ja sama zdążyłam już zauważyć. – Twój ojciec mnie zabije i to nie tylko za to, że już pierwszego dnia ściągnąłem cię na złą drogę i pomogłem uciec z ostatniej lekcji – zauważył z lekkim uśmiechem.
– Przecież do niczego nie doszło – zachichotałam; byłam w znakomitym nastroju, co było znakomitą odmianą po tym, jak czułam się rano.
– Możliwe, ale i tak przejrzy wszystkie nasze myśli – stwierdził, chociaż wcale nie wydawał się być taką możliwością zmartwiony.
– Och, z pewnością – potwierdziłam, coraz bardziej rozbawiona. – A potem jeszcze naśle na nas Jaspiera, żeby upewnić się, że nie kłamiemy – dodałam.
Jacob usiadł i skrzywił się teatralnie. Roześmiałam się, co ostatnio zdarzało mi cię coraz częściej i chyba było efektem mieszkania z Alice pod jednym dachem. A może to po prostu ta słynna miłość, która mieszała w głowie i ogłupiała?
– Przysięgam, że jeśli spróbuje poruszyć temat antykoncepcji... – zaczął, ale w tym samym momencie poderwałam się o trzepnęłam go w ramię. – No co? Przecież jego mała córeczka ma chłopaka, a to do czegoś zobowiązuje – stwierdził, rozbawiony.
– Nawet tak nie żartuj, bo jeszcze go sprowokujesz – zaprotestowałam natychmiast, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. – Przecież uciekłabym z krzykiem, jeszcze zanim skończyłby mówić. Jakoś sobie tego nie wyobrażam – stwierdziłam, nie zamierzając nawet próbować, bo wyobraźnia jak nic by mnie zawiodła.
Zapadła chwila ciszy, ale nie z gatunku tych niezręcznych. Ta cisza była dobra, bo i przebywanie z Jacobem było łatwe. Chociaż był ode mnie zdecydowanie starszy (nie żeby u nieśmiertelnych miało to jakiekolwiek znaczenie), momentami zachowywał się jak dzieciak i zawsze robił wszystko, bylebym tylko była szczęśliwa. We wszystkim zawsze chodziło o moje szczęście.
O mnie.
Nagle dopadły mnie wyrzuty sumienia, kiedy uświadomiłam sobie, że tak właśnie działa wpojenie. To było trochę tak, jak uzależnienie czy sztuczna miłość. Gdyby się we mnie nie wpoił, przecież nigdy nie spojrzałby przychylnie na córkę wampira, która na dodatek omal nie zabiła swojej matki. Nie miałam co prawda wątpliwości co do tego, że miłość jest szczera, ale...
– Jake... – szepnęłam nagle, markotniejąc. Cały mój entuzjazm gdzieś się ulotnił i to prawdopodobnie bezpowrotnie.
Jacob spojrzał na mnie zaniepokojony zmianą w moim głosie i zmarszczył brwi. Pionowa kreska, która pojawiła się pomiędzy nimi, wybitnie świadczyła o tym, że Jake jest zaniepokojony... I to znów z mojego powodu, pomyślałam wściekła.
– Nie rozumiem, Nessie – powiedział cicho, nie odrywając ode mnie wzroku. – Rano byłaś szczęśliwa, ale jakoś poprawiłem ci humor. Co się stało, że znowu jesteś smutna? – zapytał mnie, próbując ocenić, czy wszystko ze mną w porządku.
Zamiast mu odpowiedzieć, zmieniłam temat.
– Czy jesteś ze mną szczęśliwy? – zapytałam bez ogródek, doskonale wiedząc, że tym pytaniem go zszokuję. Ale ja po prostu musiałam poznać odpowiedź.
– Oczywiście, że tak! – obruszył się, czego się spodziewałam, bo przecież zmiennokształtny zawsze czuł się fantastycznie przy swoim wpojeniu. Właśnie to mnie w tym wszystkim martwiło. – Co ci właściwie przyszło do...? – zaczął.
– Martwię się, bo wpojenie cię ubezwłasnowolnia – powiedziałam cicho, wbijając wzrok w jakiś punkt przede mną.
Wyczułam, że momentalnie wszystko zrozumiał. Powoli usiadł, a potem nachylił się nade mną, spoglądając mi prosto w oczy. Wyglądał na zdecydowanego i takim właśnie tonem wypowiedział każde kolejne słowo:
– Wpojenie – podkreślił – to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Wierz mi lub nie, ale nie wyobrażam sobie życia bez ciebie – oznajmił. – I to nie tylko dlatego, że jestem w ciebie wpojony. Kocham cię, to wszystko.
– Ja ciebie też kocham – powiedziałam i uświadomiłam sobie, że wyznałam mu to po raz pierwszy. – Bardzo kocham i teraz to rozumiem. Ale bądź ze mną szczery. Gdyby nie wpojenie, nigdy byś mnie nie pokochał, prawda? – zapytałam.
Długo milczał, zanim zdecydował się odpowiedzieć.
– Możliwe – przyznał. – Ale nie możesz wiedzieć na pewno. Nie możesz mieć pewności, że nigdy bym się w tobie nie zakochał – uciął. – A teraz chcę, żebyś mi obiecała, że nigdy więcej nie pomyślisz o tym w ten sposób. Ani o tym, że bez ciebie byłoby mi lepiej – zażądał, ujmując moje dłonie w swoje. – Jestem szczęśliwy z tobą i jedynie to się liczy. A teraz obiecaj.
Spuściłam wzrok, zawstydzona. Skąd on wiedział o czym właśnie myślałam? Teraz poczułam się jeszcze gorzej, słysząc jego słowa. Chciałam pomóc, nawet usuwając się, gdyby zaszła taka potrzeba... A teraz okazało się, że tylko bym go zraniła i to w najgorszy możliwy sposób. Bardzo zraniła...
Nigdy bym sobie czegoś takiego nie wybaczyła.
– Obiecuję – wyszeptałam.
A wtedy on nachylił się i mnie pocałował, ja zaś drugi raz tego dnia przekonałam się czym jest prawdziwe szczęście

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz