Weszłam na
stołówkę, zła jak osa. Szkołę zaliczałam do jednego z najgorszych
doświadczeń, jakie miałam okazję przeżyć, a to był dopiero pierwszy dzień i bynajmniej
nie dobiegł końca. Czułam się wymęczona i podirytowana sposobem, w jaki
patrzyli się na mnie rówieśnicy, poza tym wcale nie pocieszał mnie fakt, że
zostały jeszcze ponad dwie godziny męczarni.
Już sam
początek był fatalny. Nasze pojawienie się – wszystkich niemal jednocześnie:
mnie i Jacoba, rodziców, moich ciotek i wujków – wzbudził spore
zainteresowanie. Podobno to było normalne; uroda nieśmiertelnych przyciągała
ludzi, podobnie jak nowe twarze w szkole i fakt, że mieszkając razem,
wszyscy są sparowani. Nienawidziłam bycia w centrum uwagi, dlatego czułam
się cholernie niezręcznie, a to był jedynie czubek góry lodowej, która
składała się na mój fatalny nastrój.
Przede
wszystkim chodziło o to, że byłam w jednej szkole z niemal całą
rodziną. Jakby mało tego było, część lekcji miałam z niektórymi z nich,
chociażby algebrę z mamą, co równało się z tym, że musiałam mówić do
własnych rodziców po imieniu, bo oficjalnie wszyscy byliśmy adoptowanymi
dziećmi Carlisle'a i Esme, a więc i rodzeństwem. Zupełnie nie
mogłam się przyzwyczaić do mówienia do mamy „Bella” i czułam się z tym
źle, ale co innego mogłam poradzić? Rodzice wyglądali zbyt młodo, żeby mieć
nastoletnią córkę, nawet gdyby powiedziało się, że jestem adoptowana.
A potem
zaczęły się pierwsze zajęcia i z każdym kolejnym krokiem było już tylko
gorzej. Pomimo usilnych starań, z Jacobem miałam zaledwie dwie lekcje z ośmiu,
co zdecydowanie mi nie odpowiadało. Musieliśmy się rozdzielić i rozejść do
klas w dwóch oddzielnych krańcach szkoły, więc nie było nawet czasu, żeby
zobaczyć się na przerwach. Zostałam sama pośród obcych, różnie podchodzących do
mojej osoby dzieciaków, nie mając w nikim żadnego wsparcia.
Właściwie
to podział był prosty. Chłopcy zaczęli się na mnie bezkarnie gapić, kiedy tylko
Jacob się oddalił, co chyba znaczyło, że mają gdzieś, czy jesteśmy razem, czy
też nie. Dziewczyny z kolei wydawały się pałać do mnie zawiścią i to
jedynie dlatego, że podobałam się płci przeciwnej. Miałam dość przyglądania mi
się i szeptania za moimi plecami, i wyjątkowo doceniłam fakt, że z ludzkim
słuchem nie jestem w stanie stwierdzić, co na mój temat mówią.
Na jednej z przerw
zawiodła mnie intuicja i zbłądziłam, nawet mając w rękach mapkę.
Zaraz przyplątał się do mnie jakiś chłopak, wyraźnie chętny do pomocy, ale
zupełnie nie w tym kierunku, co powinien. Obiecał pokazać mi gdzie mam
klasę, a ja się zgodziłam i zanim się obejrzałam, wyprowadził mnie w jakiś
rzadziej używany korytarz. Zaczął mnie obejmować i próbować się zalecać,
nie zważając na moje protesty, i nie wiem, jakby się to skończyło, gdyby
nagle nie pojawił się Emmett, gotowy przypomnieć biedakowi, co znaczy, kiedy
dziewczyna odmawia.
Od tamtej
chwili nie zamierzałam już ufać nikomu. Na szczęście okazało się, że większość
zajęć mam z Alice i to jej trzymałam się, przechodząc z klasy do
klasy. Ale do stołówki już musiałam dotrzeć sama i teraz byłam bliska już
wybuchu gniewu. Tym bardziej, że zmierzając do stolika, który zajmowali moi
bliscy, zauważyłam natrętnego chłopaka z przerwy, który przyglądał mi się w dość
jednoznaczny sposób, bynajmniej niezniechęcony.
– W porządku,
skarbie? – zapytał mnie cicho Edward, kiedy tylko opadłam na krzesło pomiędzy
nim, a mamą. – Coś kiepsko wyglądasz – zauważył lekko zaniepokojony, po
czym odwrócił się w stronę obserwującego mnie natręta i spojrzał na
niego w taki sposób, że chłopak momentalnie spuścił głowę, wstrząśnięty.
– Dzięki – mruknęłam
z wdzięcznością. – Nic mi nie jest. Po prostu jestem już tym wszystkim
zmęczona – westchnęłam, wspierając głowę na rękach. – Ci wszyscy ludzie
zaczynają mnie denerwować – westchnęłam, poirytowana.
– Przyzwyczaisz
się – pocieszył mnie, wyraźnie uspokojony. – A gdyby ktoś znów próbował
cię do dotykać... – zaczął.
– Poradzę
sobie – zapewniłam pośpiesznie, bo właśnie zauważyłam zmierzającego w naszą
stronę Jacoba i nie chciałam, żeby usłyszał. Niestety, nie przeceniłam
jego słuchu – jego spojrzenie stwardniało, zaraz też przyśpieszył i chwilę
później był już tuż przy nas. – Cześć, Jake – rzuciłam spokojnie, chcąc dać mu
do zrozumienia, że nie chcę drążyć tematu.
Nie
zamierzał tak łatwo dać się zbyć. Wziął krzesło i bez problemu wepchnął
się pomiędzy mnie, a siedzącą u mojego boku Alice. Dziewczyna rzuciła
mu nieco urażone spojrzenie, ale zaraz przestała się boczyć i wróciła do
trajkotania na temat kolejnych zakupów, które na weekend planowały razem z Rosalie.
Całe szczęście, mnie nie zamierzały proponować, żebym pojechała z nimi – być
może Alice wiedziała, że odmówię.
– Kto cię
dotykał? – zapytał natychmiast Jacob, obejmując mnie ramionami, żeby się
uspokoić. Czułam, że jego mięśnie napinają się pod skórą, ale przynajmniej nie
drżał i nie był bliskim przemiany w wilka. Zmiennokształtny w szkole
był ostatnim, czego było nam trzeba.
– To nic
takiego. Emmett już się tym zajął – zapewniłam pośpiesznie, po czym krótko go
pocałowałam, co było najskuteczniejszym sposobem rozpraszania uwagi, jaki
znałam. Tym razem również zadziałało, bo trochę się uspokoił.
Kątem oka
zauważyłam, że Emmett puścił mi oczko, a potem mruknął do Jaspera coś w stylu:
„Trzeba nauczyć naszą kruszynkę się bronić”. Oboje pokiwali głowami, ja zaś
uśmiechnęłam się blado, bo taka perspektywa bardzo mi odpowiadała. Już nie
byłam silniejsza od ludzi, dlatego nie miałam szans z wysportowanymi
facetami, jak chociażby ten, który próbował mnie obmacywać. Na samo wspomnienie
jego dłoni na biodrach, wstrząsał mną dreszcz obrzydzenia.
– Nie jesz,
skarbie? – zaniepokoiła się nagle Bella. Mama była już bardzo przewrażliwiona,
jeśli chodziło o moje zdrowie, tym bardziej, że teraz mogłam rozchorować
się ot tak.
– Nie mam
apetytu – usprawiedliwiłam się, a widząc, że chce coś powiedzieć, dodałam:
– Chce mi się tylko pić. Jestem po prostu zdenerwowana całą tą sytuacją, to
wszystko – zapewniłam, a potem, żeby ją uspokoić, wstałam od stolika i poszłam,
żeby wziąć sobie butelkę wody niegazowanej.
Właściwie
nie odzywałam się już, kiedy wróciłam do stolika. Przez kilka minut
obserwowałam Jacoba, który bynajmniej na apetyt nie narzekał i pochłaniał
jedzenie za nas dwoje. Jako jedyny przy naszym stoliku jadł, co było o tyle
dobre, że przynajmniej wyglądaliśmy chociaż trochę naturalnie. Wiedziałam, że
też powinnam coś zjeść, ale na samą myśl skręcało mnie w żołądku, a nie
chciałam zwymiotować. Co prawda perspektywa wcześniejszego powrotu do domu była
kusząca, ale nie leżenie w łóżku pod okiem zatroskanego dziadka.
Zauważyłam,
że Jake kończy, dlatego w końcu odkręciłam wodę i wzięłam kilka
łyków. Chłodny płyn podziałał całkiem dobrze na nerwy i nieco uspokoił mój
żołądek, doszłam więc do wniosku, że jestem w dość dobrym stanie, żeby
pójść na kolejną lekcję. Pocieszał mnie jedynie fakt, że angielski był jedną z tych
nielicznych lekcji, którą miałam z Jacobem, dlatego spojrzałam na chłopaka
i spokojnie zapytałam:
– Idziemy?
Skinął
głową i poszedł odnieść tacę, ja zaś pożegnałam się z bliskimi i ruszyłam
w stronę wyjścia ze stołówki. Jacob dołączył do mnie w korytarzu i ujął
mnie za rękę, po czym poprowadził mnie w odpowiednią stronę. Zdecydowanie
lepiej orientował się w budynku, dlatego zdałam się całkowicie na niego,
pozwalając żeby mnie prowadził.
– Jesteś
pewna, że dobrze się czujesz? – zapytał mnie dla pewności. – Wiesz, zawsze
możesz udać ból brzucha, a ja odprowadzę cię do pielęgniarki, żeby nas
zwolniła – zaproponował, uśmiechając się do mnie lekko. – Znam zdecydowanie
lepsze sposoby spędzania czasu niż szkoła – stwierdził prowokującym tonem, a ja
omal mu nie uległam.
Westchnęłam
zrezygnowana.
– Wagary w pierwszy
dzień? – zapytałam, kręcąc głową. Postanowiłam nie wspominać mu, że brzuch
naprawdę mnie boli. – Nie, dam sobie radę. Zostały jeszcze dwie lekcje i jakoś
wytrzymam – zapewniłam go, wysilając się na blady uśmiech.
Pokiwał
głową, po czym objął mnie ramieniem, mocno do siebie przytulając. Większość uczniów
wciąż była w stołówce, dlatego na korytarzu panował względny luz i niemal
natychmiast wrzuciła nam się w oczy grupka stłoczonych przy tablicy
ogłoszeń uczniów. Wydawali się zadowoleni, dlatego wraz z Jake'm
ruszyliśmy w tamtym kierunku.
– Super – usłyszałam
tuż przy uchu głos Jacoba. – Właśnie czegoś takiego ci potrzeba. Zabawimy się –
zadecydował, chociaż nie miałam pojęcia o co mu chodzi.
Zmrużyłam
oczy, ale dopiero po pokonaniu jeszcze kilku metrów byłam w stanie
odczytać kolorowy plakat, który był przyczyną takiego podekscytowania. Starając
się ignorować to, że mój wzrok jest teraz naprawdę marny, skupiłam się na
treści.
– Dyskoteka
szkolna, w piątek, o dwudziestej – przeczytałam, w końcu
pojmując ogólne rozochocenie wszystkich dookoła. – Mam to uznać jako
zaproszenie? – zapytałam Jacoba; dobrze wiedział, że nie przepadam za
imprezami.
– Jeśli
zechcesz – zapewnił, żeby mnie uspokoić. Dawał mi wolną rękę i doceniałam
to, bo nie chciałam być do czegokolwiek zmuszaną. – Więc jak, pójdziemy? – zapytał.
Na moment
się zawahałam, ostatecznie jednak postanowiłam zachować się bardziej jak
człowiek i wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu.
– Właściwie
co mi szkodzi?
Jacob
uśmiechnął się i to było najlepszą nagrodą za to, że się zgodziłam.
Zajęcia z Jacobem
mogłam z czystym sumieniem zaliczyć do tej przyjemniejszej części dnia.
Przebywanie razem zawsze sprawiało mi przyjemność, nawet jeśli sprowadzało się
to do siedzenia w ostatniej ławce i pisania do siebie karteczek.
Byłam zdziwiona, że nauczycielka tego nie zauważyła, ale pani Connor wyglądała
na kobietę tak znudzoną i oschłą, że chyba już nawet nie zwracała uwagi na
uczniów, przynajmniej tak długo jak pozwalali jej prowadzić zajęcia.
Tak czy
inaczej, angielski zleciał jak z bicza strzelił i nie miałam najmniejszej
ochoty rozdzielać się z Jacobem, żeby pójść na fizykę. Ostatecznie
skorzystałam z jego propozycji i pozwoliłam zaprowadzić się do
pielęgniarki, która nawet nie zamierzała sprawdzać, czy nie symuluję. Jedynie
rzuciła na mnie okiem, a jako że karnację miałam bladą jak wampir,
zgodziła się ostatecznie żeby Jake odwiózł mnie do domu, zwłaszcza kiedy
wyjaśniłam, że mój ojciec (według oficjalnej wersji był nim Carlisle) jest
lekarzem, więc będę pod dobrą opieką.
Kiedy
wyszliśmy ze szkoły, Jacob poprowadził mnie w jakieś odludne miejsce,
gdzie mógł przemienić się w wilka. Wsiadłam na niego bez wahania i pozwoliłam,
żeby poniósł mnie tam, gdzie tylko przyjdzie mu do głowy. Wtuliłam policzek w jego
przyjemnie miękkie futro i zamknęłam oczy, skupiając się przede wszystkim
na pracy jego napinających się podczas biegu mięśni oraz bicia serca, które
ledwo wychwytywałam, ale przynajmniej byłam go świadoma.
Jake
poruszał się szybko, trzymając się bocznych uliczek, żeby nikt nas nie zaważył.
Zmiennokształtni byli równie szybcy, co wampiry, jeśli nie bardziej, dlatego w kilka
minut dotarliśmy do lasu, gdzie oboje mogliśmy przestać obawiać się ludzi.
Wyprostowałam się i próbowałam rozejrzeć, ale wszystko dookoła zamieniało
się w jednolitą, zielono-brązową plamę, ostatecznie więc zrezygnowałam i wtuliłam
się ponownie w futro Jake'a.
Straciłam
poczucie czasu, poza tym naprawdę niewiele brakowało, żebym przysnęła, kiedy
poczułam, że Jacob zaczyna znacznie wytracać na prędkości. Poderwałam głowę,
żeby się rozbudzić; kilkanaście metrów później Jacob ostatecznie się zatrzymał i mogłam
zsunąć się z jego grzbietu. Byłam nieco obolała i zesztywniała od
jazdy w jednej pozycji, udało mi się jednak uchwycić równowagę, dlatego
odwróciłam się, żeby rozejrzeć się dookoła.
To, co
zobaczyłam, naprawdę przypadło mi do gustu. Znajdowaliśmy się na delikatnym,
niezbyt stromym pagórku – i to w samym środku lasu. Jake poszedł się
przemienić, więc byłam sama, otoczona cudownym zapachem lasu i szumem
poruszanych wiatrem liści. Nieco chłodnawe podmuchy pieściły moje policzki,
pozwalając mi ochłonąć po nieprzyjemnym początku nauki w szkole i sprawiając,
że w końcu się rozluźniłam.
Obserwując
to miejsce, doszłam do wniosku, że idealnie nadawałoby się do oglądania
wschodów i zachodów słońca. Obiecałam sobie, że kiedyś to sprawdzę, jak na
razie jednak zamierzałam skupić się na Jacobie, który bez pośpiechu do mnie
dołączył. Na sobie miał jedynie obcięte nożyczkami jeansy. Kiedy wyszliśmy ze
szkoły, zostawił ubrania w samochodzie i wziął ze sobą jedynie właśnie
te spodenki, co chyba znaczyło, że wcześniej planował mnie tutaj zabrać.
– Piękne – powiedziałam
cicho. Coś w atmosferze tego miejsca powodowało, że nic innego, a jedynie
szept był tutaj właściwy. Żałowałam trochę, że nie mogę już przekazywać myśli poprzez
dotyk – ten intymny rodzaj komunikacji pasowałby tutaj jeszcze bardziej. – Jak
je znalazłeś? – zapytałam, rozkładając ręce i okręcając się wokół własnej
osi.
Zawirowało
mi w głowie i potknęłam się, wpadając wprost w objęcia
zmiennokształtnego. Uśmiechnął się, po czym spojrzał mi prosto w oczy.
– Po prostu
biegłem – wyjaśnił spokojnie, również szeptem. Tak, w tym miejscu
zdecydowanie było coś niezwykłego. – Wiesz, lubię wiedzieć, gdzie się znajduję.
A jak tylko zobaczyłem to miejsce, pomyślałem o tobie – wyznał.
Niczym w transie
zeszłam nieco niżej i usiadłam na trawie, która pokrywała pagórek. Trawa
była wilgotna od rosy, ale prawie tego nie zauważałam. Czując się
fantastycznie, zaczęłam owijać sobie soczyście zielone źdźbło wokół palca. Rozprostowałam
je, a potem zaczęłam od nowa, najzwyczajniej w świecie się bawiąc.
Poruszający
się ciszej od szeptu Jacob podszedł i usiadł przy mnie. Przysunęłam się
bliżej niego, a on – jakby czytając mi w myślach – po prostu mnie
przytulił. Ułożyłam się wygodnie w jego ramionach i po prostu
znieruchomiałam; w tym momencie nie liczyło się nic, a jedynie ta
fantastyczna chwila i łączące nas uczucia, których oboje byliśmy świadomi.
Nie byłam
pewna, jak długo tak siedzieliśmy; miałam wrażenie, że minęło wiele godzin,
chociaż równie dobrze mogły minąć zaledwie minuty. Tak czy inaczej, obojętnie
jak dobrze mi było, nie potrafiłam już przesiadywać w jednej pozycji, bo
po prostu robiło mi się niewygodnie. Spróbowałam ułożyć się inaczej i w
tym samym momencie straciłam równowagę, kiedy spróbowałam oprzeć się na obu
dłoniach. Trawa była śliska i jedna dłoń mi się po prostu omsknęła.
Momentalnie
poleciałam do tyłu, w ostatniej chwili ciągnąc za sobą zaskoczonego
Jacoba. Oboje stoczyliśmy się ze wzniesienia, lądując tuż u jego stóp – ja
na nim, co bardzo mi odpowiadało. Wciąż zaskoczona, ale poza tym bardzo
rozemocjonowana, roześmiałam się, co i na jego przystojnej twarzy wywołało
uśmiech.
– Zejdź ze
mnie – poprosił uprzejmie, kładąc mi dłonie na biodrach; nie zepchnął mnie,
chociaż był na tyle silny, że zrobiłby to bez problemu.
Wciąż
rozbawiona, jedynie uśmiechnęłam się złośliwie.
– Nie – odpowiedziałam,
zamierzając się z nim trochę podrażnić, ale nie przewidziałam tego, co
zamierzał zrobić.
Nagle
przeturlał się tak, że tym razem to ja znalazłam się pod nim.
– I co
teraz, kochanie? – zapytał, unieruchamiając mnie, ale starając się przy tym
wymierzyć siłę tak, żeby nie zrobić mi krzywdy.
Znów
zachichotałam i pod wpływem impulsu – korzystając z tego, że jego
twarz była bardzo blisko mojej – cmoknęłam go w czubek nosa.
– Nic – odparłam
zgodnie z prawdą, bo nie zamierzałam z nim walczyć; zresztą i tak
nie miałam być w stanie go zrzucić.
Jedynie się
uśmiechnął, a potem to on mnie pocałował – prosto w usta. Kiedy nasze
wargi się połączyły, zareagowałam instynktownie i momentalnie
odwzajemniłam pieszczotę, starając się zrobić to najlepiej, jak potrafiłam.
Wciąż miałam wątpliwości co do tego, czy jestem w tym dobra – z nikim
innym się nie całowałam – ale Jacob wydawał się być zachwycony, dlatego nie
zamierzałam się zamartwiać.
Odsunęliśmy
się od siebie dopiero, kiedy zabrakło mi tchu. Oboje ciężko dyszeliśmy, ale nie
dało się ukryć, że czułam się szczęśliwsza niż wcześniej tego dnia. Jake
uśmiechnął się do mnie, po czym w końcu ze mnie zszedł i ułożył się
na trawie, tuż obok mnie.
Milczeliśmy,
wpatrując się w niebo, które... zaczynało przybierać kolor purpury? Jak
wiele czasu minęło od momentu, kiedy wyszliśmy ze szkoły? Mnie zdawało się to
wiecznością, ale jakby nie patrzeć, zdecydowanie się zasiedzieliśmy.
Jacob też
to zauważył.
– Powinniśmy
wracać – powiedział to, co ja sama zdążyłam już zauważyć. – Twój ojciec mnie
zabije i to nie tylko za to, że już pierwszego dnia ściągnąłem cię na złą
drogę i pomogłem uciec z ostatniej lekcji – zauważył z lekkim
uśmiechem.
– Przecież
do niczego nie doszło – zachichotałam; byłam w znakomitym nastroju, co
było znakomitą odmianą po tym, jak czułam się rano.
– Możliwe,
ale i tak przejrzy wszystkie nasze myśli – stwierdził, chociaż wcale nie
wydawał się być taką możliwością zmartwiony.
– Och, z pewnością
– potwierdziłam, coraz bardziej rozbawiona. – A potem jeszcze naśle na nas
Jaspiera, żeby upewnić się, że nie kłamiemy – dodałam.
Jacob
usiadł i skrzywił się teatralnie. Roześmiałam się, co ostatnio zdarzało mi
cię coraz częściej i chyba było efektem mieszkania z Alice pod jednym
dachem. A może to po prostu ta słynna miłość, która mieszała w głowie
i ogłupiała?
– Przysięgam,
że jeśli spróbuje poruszyć temat antykoncepcji... – zaczął, ale w tym
samym momencie poderwałam się o trzepnęłam go w ramię. – No co?
Przecież jego mała córeczka ma chłopaka, a to do czegoś zobowiązuje – stwierdził,
rozbawiony.
– Nawet tak
nie żartuj, bo jeszcze go sprowokujesz – zaprotestowałam natychmiast, nie mogąc
powstrzymać się od śmiechu. – Przecież uciekłabym z krzykiem, jeszcze
zanim skończyłby mówić. Jakoś sobie tego nie wyobrażam – stwierdziłam, nie
zamierzając nawet próbować, bo wyobraźnia jak nic by mnie zawiodła.
Zapadła
chwila ciszy, ale nie z gatunku tych niezręcznych. Ta cisza była dobra, bo
i przebywanie z Jacobem było łatwe. Chociaż był ode mnie zdecydowanie
starszy (nie żeby u nieśmiertelnych miało to jakiekolwiek znaczenie),
momentami zachowywał się jak dzieciak i zawsze robił wszystko, bylebym
tylko była szczęśliwa. We wszystkim zawsze chodziło o moje szczęście.
O mnie.
Nagle
dopadły mnie wyrzuty sumienia, kiedy uświadomiłam sobie, że tak właśnie działa
wpojenie. To było trochę tak, jak uzależnienie czy sztuczna miłość. Gdyby się
we mnie nie wpoił, przecież nigdy nie spojrzałby przychylnie na córkę wampira,
która na dodatek omal nie zabiła swojej matki. Nie miałam co prawda wątpliwości
co do tego, że miłość jest szczera, ale...
– Jake... –
szepnęłam nagle, markotniejąc. Cały mój entuzjazm gdzieś się ulotnił i to
prawdopodobnie bezpowrotnie.
Jacob
spojrzał na mnie zaniepokojony zmianą w moim głosie i zmarszczył
brwi. Pionowa kreska, która pojawiła się pomiędzy nimi, wybitnie świadczyła o tym,
że Jake jest zaniepokojony... I to znów z mojego powodu,
pomyślałam wściekła.
– Nie
rozumiem, Nessie – powiedział cicho, nie odrywając ode mnie wzroku. – Rano
byłaś szczęśliwa, ale jakoś poprawiłem ci humor. Co się stało, że znowu jesteś
smutna? – zapytał mnie, próbując ocenić, czy wszystko ze mną w porządku.
Zamiast mu
odpowiedzieć, zmieniłam temat.
– Czy
jesteś ze mną szczęśliwy? – zapytałam bez ogródek, doskonale wiedząc, że tym
pytaniem go zszokuję. Ale ja po prostu musiałam poznać odpowiedź.
– Oczywiście,
że tak! – obruszył się, czego się spodziewałam, bo przecież zmiennokształtny
zawsze czuł się fantastycznie przy swoim wpojeniu. Właśnie to mnie w tym
wszystkim martwiło. – Co ci właściwie przyszło do...? – zaczął.
– Martwię
się, bo wpojenie cię ubezwłasnowolnia – powiedziałam cicho, wbijając wzrok w jakiś
punkt przede mną.
Wyczułam,
że momentalnie wszystko zrozumiał. Powoli usiadł, a potem nachylił się
nade mną, spoglądając mi prosto w oczy. Wyglądał na zdecydowanego i takim
właśnie tonem wypowiedział każde kolejne słowo:
– Wpojenie –
podkreślił – to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Wierz mi lub nie, ale
nie wyobrażam sobie życia bez ciebie – oznajmił. – I to nie tylko dlatego,
że jestem w ciebie wpojony. Kocham cię, to wszystko.
– Ja ciebie
też kocham – powiedziałam i uświadomiłam sobie, że wyznałam mu to po raz
pierwszy. – Bardzo kocham i teraz to rozumiem. Ale bądź ze mną szczery.
Gdyby nie wpojenie, nigdy byś mnie nie pokochał, prawda? – zapytałam.
Długo
milczał, zanim zdecydował się odpowiedzieć.
– Możliwe –
przyznał. – Ale nie możesz wiedzieć na pewno. Nie możesz mieć pewności, że
nigdy bym się w tobie nie zakochał – uciął. – A teraz chcę, żebyś mi
obiecała, że nigdy więcej nie pomyślisz o tym w ten sposób. Ani o tym,
że bez ciebie byłoby mi lepiej – zażądał, ujmując moje dłonie w swoje. – Jestem
szczęśliwy z tobą i jedynie to się liczy. A teraz obiecaj.
Spuściłam
wzrok, zawstydzona. Skąd on wiedział o czym właśnie myślałam? Teraz
poczułam się jeszcze gorzej, słysząc jego słowa. Chciałam pomóc, nawet usuwając
się, gdyby zaszła taka potrzeba... A teraz okazało się, że tylko bym go
zraniła i to w najgorszy możliwy sposób. Bardzo zraniła...
Nigdy bym
sobie czegoś takiego nie wybaczyła.
– Obiecuję –
wyszeptałam.
A wtedy on nachylił się i mnie pocałował, ja zaś
drugi raz tego dnia przekonałam się czym jest prawdziwe szczęście
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz