1/06/2016

Rozdział VIII

Wtulona w Jake'a, rozglądałam się po naszym nowym domu. To znaczy, po tym, który miałam zamieszkiwać z rodziną – dopiero później zamierzałam zajrzeć do przybudówki, którą Alice w ekspresowym tempie miała przerobić na mieszkanie dla Jacoba. Komu jak komu, ale chochlicy akurat ufałam, bo obojętnie jaki stosunek miała do zmiennokształtnych, nigdy nie pozwoliłaby na to, żeby mieszkanie jej projektu wyglądało źle.
Jeśli zaś chodziło o nowy domu, musiałam przyznać, że bardzo mi się podobał. Co prawda tęskniłam za małym domkiem w lesie, który należał jedynie do mnie i rodziców, ale przywykłam już do myśli, że od teraz mieliśmy mieszkać razem. Rezydencja, którą zajęliśmy w Seattle, była zdecydowanie większa od tej w Forks i zdecydowanie bardziej przestronna. Ale przede wszystkim też jasna – to było podstawowe kryterium, które zawsze musiało spełniać miejsce zamieszkania Cullenów. Chociaż wampiry kojarzyły się z jakimiś mrocznymi, brudnymi zakamarkami, my uwielbialiśmy przestronne, dobrze oświetlone budynki w odcieniach bieli i beżu.
A ten jak najbardziej taki był. Świeżo po remoncie, zachwycał na każdym kroczu – a to nietypowym łukiem wejścia, a to szklanymi ścianami, które zastępowały zwykłe. Dawało to wspaniały efekt, czyniąc pomieszczenia jeszcze większymi, niż były w rzeczywistości. Poza tym czułam się w tym miejscu fantastycznie, chociaż mogło mieć to również związek z tym, że Jacob cały czas mnie obejmował i właściwie nie odrywał wzroku od mojej twarzy.
Oczywiście zamieszkaliśmy na obrzeżach miasta, gdzie do lasu był właściwie rzut kamieniem. Samą rezydencję otaczały liczne drzewa, tworząc coś na wzór uroczego sadu, chociaż nie miałam jeszcze okazji rozejrzeć się po okolicy. Dopiero zaczynało świtać i byłam wykończona po nocnej przeprowadzce; wszyscy naturalnie nalegali żebym położyła się spać – byli gotowi przenieść mnie z samochodu – ja jednak uparłam się, żeby być przytomną i brać czynny udział we wszystkim, co się stało.
Teraz trochę tego żałowałam, ale nie okazywałam słabości, chociaż już właściwie musiałam wspierać się na Jacobie, tak bardzo byłam zmęczona. Zerkał na mnie raz po raz, uśmiechając się nieco złośliwie, ale przynajmniej zorientował się, że jeśli chociażby spróbowałby zapytać, czy jestem śpiąca, po prostu mnie zdenerwuje.
– Chodźcie! Chodźcie! – Alice pojawiła się na schodach prowadzących na piętro i zdecydowanym ruchem ręki dała nam do zrozumienia, że mamy do niej dołączyć. – Nessie, mam pokój idealny dla ciebie. Już wszystko przygotowałam – oznajmiła z typowym dla siebie entuzjazmem. – No chodź, musisz to zobaczyć – ponagliła nas, kiedy zatrzymaliśmy się z Jacobem w przedsionku, jedynie spoglądając na siebie w znaczący sposób.
– Ona nie dam nam spokoju, póki nie zrobimy tego, czego oczekuje – przypomniałam Jacobowi; z westchnieniem w końcu ruszył ze mną w stronę schodów i właściwie mnie na nie wniósł, chociaż stanowczo protestowałam. Miałam ochotę na niego za to naskoczyć, ale ostatecznie zrezygnowałam, bo to i tak nie miało sensu. – Alice... – zwróciłam się do ciotki, ale ona nawet nie zamierzała mnie słuchać.
– No chodź – powtórzyła i chwyciła mnie za rękę, niemal siłą ciągnąć w głąb korytarza na piętrze. Cały czas ściskałam dłoń Jacoba, dlatego ostatecznie poszliśmy we trójkę. – Wiem, po prostu wiem, że ci się spodoba. Możesz mi wierzyć, widziałam to... – trajkotała, a ja skrzywiłam się, kiedy nieświadomie przypomniała mi, że nie jestem już pół-wampirem i może zobaczyć mnie w swoich wizjach.
Przestałam o tym myśleć, kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami na samym końcu korytarza. Alice puściła mnie, po czym nacisnęła klamkę i niemal wepchnęła mnie do środka, podekscytowana jak dziecko. Pociągnęłam za sobą Jacoba, gotując się na to, co czeka mnie za drzwiami i...
Zamarłam, oczarowana.
W pokoju przeważały biel i błękit. Łagodne odcienie niebieskich mebli idealnie komponowały się z białymi ścianami. Zewnętrznej w ogóle nie było – zastępowało ją ogromne okno, sięgające od podłogi aż po sam sufit. Ustawienie było idealne, zawsze bowiem pokój był idealnie oświetlony, a przy tym nie musiałam się obawiać, że promienie słoneczne brutalnie obudzą mnie rano, padając wprost na wygodne łóżko, które dostrzegłam tuż właśnie pod szklaną ścianą. Poza tym zobaczyłam biurko z licznymi szufladkami i zgrabnym laptopem, regał na książki, telewizor i ogromną szafę, którą Alice bez wątpienia zdążyła wypełnić tuż po same brzegi. Miałam nadzieję, że znajdę przynajmniej odrobinę miejsca na rzeczy, które wzięłam ze sobą i do których byłam bardzo przywiązana.
Wyjrzałam przez okno. Wychodziło na tył domu, czyli na wciąż zachwycający kolorami ogród, w niewielkim oddaleniu zaś dostrzegłam ładniejszą ścianę otaczającej dom gęstwiny. W nocy bez wątpienia miałam mieć idealny widok na gwiazdy i granatowe niebo – ideał dla kogoś, kto uwielbiał noc, zwłaszcza po tym, jak jakoś udało mi wyzbyć się leku związanego z atakiem.
– I jak? – zapytała Alice, zniecierpliwiona tym, że milczę i całkowicie oniemiała wpatruję się w przestrzeń. – Podoba ci się?
Odwróciłam się powoli w jej stronę; na moich ustach pojawił się jeden z najpiękniejszych uśmiechów na jaki tylko było mnie stać.
– Czy się podoba? – powtórzyłam zachrypniętym z nadmiaru emocji głosem. – Alice, przecież jest fantastyczny! – zawołałam, a potem pod wpływem impulsu rzuciłam się ciotce na szyję i mocno ją uściskałam.
Roześmiała się; był to cudowny dźwięk, przypominający dzwoneczki i bardzo zaraźliwy, dlatego po chwili śmiałyśmy się obie. Ciotka uściskała mnie mocno, tym razem jednak pamiętając o tym, że jestem jedynie kruchym człowiekiem i musi panować nad siłą. Odsunęła się do mnie, ale w zamian chwyciła mnie za ręce i spojrzała na mnie roziskrzonymi oczami.
– Wiedziałam, że ci się spodoba – zapewniła. – Teraz zdecydowanie łatwiej jest wszystko planować... A właśnie, dlaczego po prostu mi nie powiedziałaś, że nie lubisz różu? – zapytała, a ja wzdrygnęłam się, wyobrażając sobie, co by powstało, gdyby urządzała mój pokój bez oparcia o swoje fantastyczne wizje przyszłości.
– Mówiłam ci, nie raz – obruszyłam się. – Z tym, że zawsze twierdziłaś, że to bardzo dziewczęce – przypomniałam jej. Czasami ciężko było przemówić do Alice, zwłaszcza kiedy się na coś uparła.
– No tak – przyznała i roześmiała się. – Ale nie sądziłam, że aż tak ci to przeszkadza. Zawsze sądziłam, że to jedynie brak gustu, który odziedziczyłaś po Belli – wyjaśniła, nie przestając się uśmiechać. Była taka radosna... Po prostu serce naszej rodziny, ot co. – Dobrze, ja może was zostawię – zaproponowała po chwili, zerkając na Jacoba. – Ale najpierw mam coś dla ciebie – oznajmiła i skinęła głową w stronę mojego łóżka, gdzie dostrzegłam dość duże, ładnie ozdobione pudełko; zamierzałam je zachować, bo miało ładnie wyglądać na półce.
– Alice, nie musiałaś przecież – westchnęłam, bo zdecydowanie nie byłam zwolenniczką otrzymywania prezentów. Już i tak dostałam ich mnóstwo dzień wcześniej, podczas przyjęcia urodzinowego, ale wtedy przynajmniej mogłam zrozumieć okazję.
– Wiem, ale to naprawdę ci się przyda – zapewniła. – Zresztą sama zobacz. To tylko kilka drobiazgów, które przydadzą ci się w szkole. Aha, spisałam ci też plan lekcji. Co prawda jutro dostaniesz oryginalnym, ale co tam? – Wzruszyła ramionami. – Zobaczymy się później – zapowiedziała i po prostu wyszła, zanim zdążyłabym jej podziękować.
Zerknęłam na Jacoba i uśmiechnęłam się, po czym podeszłam do łóżka, żeby przejrzeć, co też ciotka dla mnie zgromadziła. Podczas kiedy przerzucałam podręczniki, zeszyty i długopisy, Jake bez pośpiechu rozglądał się po moim pokoju.
– Być może jest szalona, ale z pewnością skuteczna – zauważył. Byłam zbyt zdekoncentrowana, żeby obrazić się na niego za to, jak nazwał Alice.
– Alice to Alice – odparłam po prostu, jakby to wszystko wyjaśniało. Oglądałam właśnie ładną, czarną torbę na ramię, z kwiecistym wzorem wyszytym na przodzie srebrzystą nitką. – Zupełnie wyleciało mi z głowy, że jutro zaczynamy szkołę – przyznałam i nagle poczułam lekką obawę przed tym, co mogło mnie tam czekać.
Teraz, co prawda, nie różniłam się od swoich rówieśników (z fizycznego punktu widzenia), ale przecież nigdy wcześniej nie chodziłam do szkoły. Uczyłam się w domu, więc miałam sobie poradzić, ale nie byłam pewna, czy będę potrafiła funkcjonować wśród ludzkich nastolatków.
– Hej, martwisz się? – zapytał mnie, siadając obok i biorąc mnie w ramiona. – Przecież nie będziesz tam sama. Będą wszyscy, ja też – zapewnił, całując mnie krótko w czoło. Wdzięczna, wtuliłam się w jego tors. – Wiesz co? – Wyjął mi z rąk torbę, po czym pośpiesznie spakował wszystkie rzeczy z powrotem do pudełka. – Masz takie myśli, bo jesteś zmęczona. Prześpij się, a później zajmiesz się układaniem rzeczy i pakowaniem do szkoły – zadecydował.
– Ale ja chcę to skończyć – zaoponowałam, kiedy zabrał karton z mojego łóżka i ustawił go gdzieś na podłodze, poza moim zasięgiem.  Spojrzałam na niego niemal wyzywająco, gotowa do kłótni i chciałam wstać, ale wystarczyło lekkie pchnięcie, żebym wylądowała z powrotem na materacu. – Jake, nawet się nie przebrałam...
– Trudno. Poza tym powinnaś się przespać, chociażby kilka minut – nalegał, więc chcąc nie chcąc ostatecznie wsunęłam się pod kołdrę. – Świetnie. Już się bałem, że będę musiał zawołać twojego dziadka, żeby podał ci coś na sen – zażartował.
Chociaż było to nader dziecinne, pokazałam mu język.
– Bardzo śmieszne – mruknęłam i ziewnęłam; moje ciało najwyraźniej było przeciwko mnie. – Jesteś strasznie uparty, wiesz? – dodałam sennym głosem, wtulając twarz w przyjemnie miękką poduszkę.
– Wiem – zapewnił mnie. – Śpij, Nessie – zachęcił, nachylając się, żeby wcześniej wykraść jeszcze jeden pocałunek.
A potem wyszedł, ale właściwie nie byłam pewna kiedy, byłam bowiem tak zmęczona, że niemal natychmiast zasnęłam.
Obudziły mnie chłodne palce, raz po raz przesuwające się po moim policzku. Zamrugałam nieprzytomnie, po czym uniosłam się na łokciach i rozejrzałam dookoła, chcąc przekonać się, kto przy mnie jest. Mama uśmiechnęła się przepraszająco, po czym ujęła w palce kosmyk moich włosów i zawinęła go wokół palca wskazującego.
– Obudziłaś się – powiedziała cicho. – Przeze mnie? Jeśli chcesz, mogę wyjść – zapewniła, uśmiechając się przepraszająco.
– Już się wyspałam – zapewniłam, pośpiesznie siadając na łóżku. Byłam już w pełni rozbudzona i jak najbardziej przytomna. – Co tutaj robisz, mamo? – zapytałam; bynajmniej nie miałam żadnych wyrzutów, a po prostu byłam ciekawa.
– Lubię na ciebie patrzeć, kiedy śpisz – wyjaśniła spokojnie, uśmiechając się. – Poza tym przywykłam przez ostatnie dni, że lepiej mieć cię na oku. Wiesz, kiedy gorączkowałaś – wyjaśniła, niechętnie wracając do tamtych wspomnień. – Ale poza tym, to po prostu przyjemnie. Kiedyś, kiedy byłaś malutka, zawsze obserwowałam cię podczas snu. Tym bardziej, że nie panowałaś nad darem i nieświadomie pokazywałaś mi wszystko o czym śniłaś, kiedy przykładałam sobie twoją rączkę do twarzy... – rozmarzyła się, cały czas mnie obserwując.
Westchnęłam w duchu. Teraz nie mogłabym tego zrobić, nawet gdybym chciała. Kiedy nie myślałam o utracie daru, jakoś udawało mi się nową sytuację znieść, ale kiedy sobie przypominałam... Wszystko mimo wszystko było zbyt świeże i nie potrafiłam się w tym odnaleźć.
– Jacob jest u siebie? – zapytałam, żeby zmienić temat. Powoli wyplątałam się z pościeli i wstałam, bo już i tak nie byłabym w stanie zasnąć, skoro się obudziłam.
– Pewnie tak. Znając go, padł pewnie trochę po tobie – stwierdziła. – A może i niekoniecznie, bo wcześniej odwalił kawał dobrej roboty – dodała po chwili zastanowienia, skinieniem głowy wskazując w stronę moich mebli.
Oderwałam wzrok od szklanej szyby (sprawdzałam pozycje słońca i zdawało mi się, że już prawie południe, moje przypuszczenia zaś potwierdził zegar ścienny) i spojrzałam w stronę, którą mi wskazała. Kiedy zauważyłam, że ktoś wypakował i starannie poukładał wszystkie moje rzeczy, po prostu się rozczuliłam, bo po prostu się tego po Jacobie nie spodziewałam. I jakby było mało, zrobił to dokładnie tak, jak sama bym zaplanowała. Znał mnie jak nikt inny i to było fantastyczne.
– Zajrzę do niego – zapowiedziałam, podchodząc do szafy. Oszołomił mnie nadmiar obcych mi ubrań, które zorganizowała Alice, udało mi się jednak wypatrzeć moje sprane jeansy i czerwony sweterek, który po prostu uwielbiałam. – Najwyżej go obudzę – zaśmiałam się, chociaż gdyby faktycznie spał, nie zamierzałam być natrętna.
– Ubierz się ciepło – upomniała mnie Bella, kiedy wychodziłam.
Westchnęłam, kierując się w stronę łazienki. Nie przywykłam do tego, że muszę dbać o takie drobiazgi – chłód zazwyczaj nie przeszkadzał mi tak bardzo, jak ludziom. Poczułam się okropnie, ale starałam się wziąć w garść, żeby przypadkiem nie zacząć się nad sobą użalać. Wciąż uczyłam się żyć na nowo i to było trudne, ale w końcu musiałam się z tym pogodzić.
Wzięłam szybki prysznic, żeby się odświeżyć, po czym w pośpiechu założyłam czyste ubranie. Celowo nie moczyłam włosów, bo wtedy jak nic nie mogłabym wyjść z domu, żeby się nie przeziębić; teraz jedynie przeczesałam je szczotką i związałam w wysokiego kucyka na czubku głowy. Uznawszy, że prezentuję się całkiem nieźle, bez pośpiechu zbiegłam na dół, kierując się do tylnego wyjścia z kuchni.
Był dopiero początek września i w powietrzu wciąż czuć było resztki mijającego lata. Roślinność zachwycała żywymi kolorami, kiedy zaś spojrzałam na wypełniające ogródek za domem kwiaty, pomyślałam, że Esme będzie zachwycona. Jedyną oznaką nadchodzącej jesieni był wyczuwalny w powietrzu chłód i szybko pożałowałam, że jednak nie posłuchałam mamy i dodatkowo nie wzięłam kurtki. Objęłam się ramionami i przyśpieszyłam, żeby trochę się rozgrzać.
Przybudówka – teraz przerobiona na mieszkanie dla Jake'a, chociaż nadal nie miałam pojęcia, jaki był tego efekt – znajdowała się jakieś pięćdziesiąt metrów od naszego domu, co pewnie odpowiadało zarówno zmiennokształtnego, jaki przewrażliwionym, jeśli chodzi o zapach, wampirom. Był to ładny, mały domek z czerwonej cegły, wyglądający równie przytulnie, co mieszkanie Black'ów w rezerwacie La Push (Charlie wielokrotnie pokazywał mi zdjęcia).
W pobliżu zauważyłam potężny dąb. Wyglądał na zdrowy i okazały, zielone liście zaś mieniły się w promieniach słonecznych, dając niezwykły efekt. Najbardziej jednak zaciekawiła mnie wisząca na drzewie huśtawka, zrobiona ze starej opony. Zerknęłam na nią, po czym ponownie skupiłam się na drzwiach przybudówki i zapukałam.
Odpowiedziała mi cisza, więc ponowiłam próbę, ostatecznie jednak doszłam do wniosku, że Jacob zasnął. Odrobinę jedynie rozczarowana, ruszyłam w stronę huśtawki i usiadłam na niej, zamierzając trochę poczekać. Odepchnęłam się nogami, wprawiając oponę w ruch. Pozwoliłam żeby chłodne powietrze rozwiało mi włosy; to było przyjemne i kojące doświadczenie, dlatego przymknęłam oczy i całkowicie odcięłam się od wszystkich zmysłów, skupiając się jedynie na miarowym kołysaniu i machaniu nogami, żeby huśtawka się nie zatrzymała.
Całkowicie straciłam kontakt z rzeczywistością, dlatego nie zorientowałam się, kiedy ktoś do mnie dołączył. Kiedy czyjeś silne ręce jeszcze mocniej pchnęły huśtawkę, po prostu straciłam równowagę i poleciałam do przodu. Normalnie czekałoby mnie miękkie lądowanie na dwóch nogach – jeszcze w powietrzu wyliczyłabym odpowiedni kąt, pod którym powinnam była ugiąć kolana – teraz jednak jak nic bym się połamała, gdyby Jacob nagle nie pojawił się przede mną i mnie nie złapał.
Wciąż nieco wystraszona, wtuliłam się w jego tors, usiłując zapanować nad przyśpieszonym oddechem. Ludzkie zmysły były ubogie, dlatego nie zarejestrowałam połowy z tego, co się wydarzyło i dopiero po chwili skojarzyłam fakty.
– Jake, a niech cię... – jęknęłam, wypowiadając jego imię, jakby było przekleństwem. – Chcesz, żebym dostała zawału? – zapytałam.
– Jesteś na to za młoda i za zdrowa. Nawet ja to wiem, a przecież biologia nigdy nie była moją mocną stroną – stwierdził odrobinę rozbawiony. – Wybacz, Nessie. Nie mogłem się powstrzymać. Poza tym myślałem, że mnie słyszysz – usprawiedliwił się, delikatnie stawiając mnie na ziemi.
Nogi się pode mną ugięły i musiałam się go podtrzymać, ostatecznie więc wylądowałam w jego ramionach. Przytulił mnie i wczułam, że jest tym stanem rzeczy jak najbardziej usatysfakcjonowany. Ja zresztą też.
– Tak bardzo denerwuje mnie bycie człowiekiem... – pożaliłam się cicho, nagle po prostu dając upust swoim żalom. – Czuję się, jakbym była w kokonie. Głucha, ślepa i pozbawiona jakichkolwiek zapachów, po prostu wszystkiego – westchnęłam; wcześniej nikomu tego nie mówiłam, bo i tak nie mieli zrozumieć, co w tym momencie czuję.
– Nessie... – Przytulił mnie mocniej, po czym delikatnie posadził z powrotem na huśtawce; tym razem nie zamierzał wprawiać jej w ruch. – Wszystko będzie dobrze – obiecał mi. – Pół-wampirzyca czy nie... Liczy się, że to wciąż ty – stwierdził. – Może gdybyś przestała się zadręczać, łatwiej byłoby ci się przyzwyczaić i ostatecznie znów poczułabyś się sobą – zasugerował.
– Może...
Spuściłam wzrok, wbijając spojrzenie w ziemię. Wiedziałam, że Jacob cały czas mi się przypatruje i czułam się nieco niezręcznie. Z wahaniem spojrzałam mu w oczy; emocje, które dostrzegłam w jego ciemnych tęczówkach dosłownie mnie poraziły.
– Dla mnie już jesteś sobą – wyznał, nachylając się, żeby delikatnie ucałować mnie w czoło. – Cała ty. Ta sama Nessie, którą znałem tych dwa tygodnie wcześniej – powiedział, a ja po prostu wiedziałam, że w tym momencie nie kłamie.
Uśmiechnęłam się blado, po czym wyciągnęłam ramiona, chcąc żeby znów mnie przytulił. Nie musiałam długo się dopraszać – zaraz znalazłam się w jego ramionach. Kiedy byliśmy tylko przyjaciółmi, też często mnie przytulał i to było bardzo naturalne, chociaż miałam wrażenie, że tym razem jest jakoś inaczej. Może dlatego, że wiedziałam, co do mnie czuł, a może po prostu coś w nas oboje się zmieniło – i nie miałam tutaj wcale na myśli tego, że stałam się człowiekiem.
Niepewnie uniosłam głowę, ponownie spoglądając mu w oczy. Jego tęczówki lekko się rozszerzyły, kiedy zorientował się, czego w tamtym momencie zapragnęłam. Nasz związek znów był zdecydowanie zbyt świeży i oboje czuliśmy się jeszcze niepewnie, ale w tym momencie wcale nie czułam się skrępowana tym, że chciałam, żeby mnie pocałował. To było przyjemne, bardzo, a ja w tym momencie jak najbardziej potrzebowałam przekonać się, że nie jestem sama.
Jake powoli nachylił się nade mną, ale nie pocałował mnie w usta. W zamian musną wargami moje ramię – dokładnie tam, gdzie miałam tę okropną bliznę. Machinalnie odchyliłam głowę i poczułam muśnięcie jego warg na szyi. Zaraz potem przeniósł się na moje policzki, na nos i powieki. Dopiero kiedy ponownie ucałował mnie w czoło, drażniąc się przy tym lekko, zauważyłam, że teraz przypatruje się z przejęciem w moje wargi.
Ale tym razem też mnie nie pocałował, w zamian czyniąc coś o wiele lepszego i bardziej wartościowego niż takie fizyczne wyznanie. I chociaż dwa krótkie słowa zazwyczaj wnoszą niewiele i mogą nie znaczyć nic, te były zupełnie inne i zmieniały wszystko.
– Kocham cię – wyznał, tym razem zdecydowanie pewniej i z większym uczuciem niż wtedy na plaży, kiedy oboje byliśmy oszołomieni sytuacją.
A potem w końcu nachylił się i złożył na moich wargach głęboki pocałunek, będący idealnym uzupełnieniem tych prostych słów, będących za razem najcudowniejszymi, jakie usłyszałam w całym swoich życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz