Wtulona w Jake'a,
rozglądałam się po naszym nowym domu. To znaczy, po tym, który miałam zamieszkiwać
z rodziną – dopiero później zamierzałam zajrzeć do przybudówki, którą
Alice w ekspresowym tempie miała przerobić na mieszkanie dla Jacoba. Komu
jak komu, ale chochlicy akurat ufałam, bo obojętnie jaki stosunek miała do
zmiennokształtnych, nigdy nie pozwoliłaby na to, żeby mieszkanie jej projektu
wyglądało źle.
Jeśli zaś
chodziło o nowy domu, musiałam przyznać, że bardzo mi się podobał. Co
prawda tęskniłam za małym domkiem w lesie, który należał jedynie do mnie i rodziców,
ale przywykłam już do myśli, że od teraz mieliśmy mieszkać razem. Rezydencja,
którą zajęliśmy w Seattle, była zdecydowanie większa od tej w Forks i zdecydowanie
bardziej przestronna. Ale przede wszystkim też jasna – to było podstawowe
kryterium, które zawsze musiało spełniać miejsce zamieszkania Cullenów. Chociaż
wampiry kojarzyły się z jakimiś mrocznymi, brudnymi zakamarkami, my
uwielbialiśmy przestronne, dobrze oświetlone budynki w odcieniach bieli i beżu.
A ten jak
najbardziej taki był. Świeżo po remoncie, zachwycał na każdym kroczu – a to
nietypowym łukiem wejścia, a to szklanymi ścianami, które zastępowały
zwykłe. Dawało to wspaniały efekt, czyniąc pomieszczenia jeszcze większymi, niż
były w rzeczywistości. Poza tym czułam się w tym miejscu
fantastycznie, chociaż mogło mieć to również związek z tym, że Jacob cały
czas mnie obejmował i właściwie nie odrywał wzroku od mojej twarzy.
Oczywiście
zamieszkaliśmy na obrzeżach miasta, gdzie do lasu był właściwie rzut kamieniem.
Samą rezydencję otaczały liczne drzewa, tworząc coś na wzór uroczego sadu,
chociaż nie miałam jeszcze okazji rozejrzeć się po okolicy. Dopiero zaczynało
świtać i byłam wykończona po nocnej przeprowadzce; wszyscy naturalnie
nalegali żebym położyła się spać – byli gotowi przenieść mnie z samochodu –
ja jednak uparłam się, żeby być przytomną i brać czynny udział we
wszystkim, co się stało.
Teraz
trochę tego żałowałam, ale nie okazywałam słabości, chociaż już właściwie
musiałam wspierać się na Jacobie, tak bardzo byłam zmęczona. Zerkał na mnie raz
po raz, uśmiechając się nieco złośliwie, ale przynajmniej zorientował się, że
jeśli chociażby spróbowałby zapytać, czy jestem śpiąca, po prostu mnie
zdenerwuje.
– Chodźcie!
Chodźcie! – Alice pojawiła się na schodach prowadzących na piętro i zdecydowanym
ruchem ręki dała nam do zrozumienia, że mamy do niej dołączyć. – Nessie, mam
pokój idealny dla ciebie. Już wszystko przygotowałam – oznajmiła z typowym
dla siebie entuzjazmem. – No chodź, musisz to zobaczyć – ponagliła nas, kiedy
zatrzymaliśmy się z Jacobem w przedsionku, jedynie spoglądając na
siebie w znaczący sposób.
– Ona nie
dam nam spokoju, póki nie zrobimy tego, czego oczekuje – przypomniałam
Jacobowi; z westchnieniem w końcu ruszył ze mną w stronę schodów
i właściwie mnie na nie wniósł, chociaż stanowczo protestowałam. Miałam
ochotę na niego za to naskoczyć, ale ostatecznie zrezygnowałam, bo to i tak
nie miało sensu. – Alice... – zwróciłam się do ciotki, ale ona nawet nie
zamierzała mnie słuchać.
– No chodź –
powtórzyła i chwyciła mnie za rękę, niemal siłą ciągnąć w głąb korytarza
na piętrze. Cały czas ściskałam dłoń Jacoba, dlatego ostatecznie poszliśmy we
trójkę. – Wiem, po prostu wiem, że ci się spodoba. Możesz mi wierzyć, widziałam
to... – trajkotała, a ja skrzywiłam się, kiedy nieświadomie przypomniała
mi, że nie jestem już pół-wampirem i może zobaczyć mnie w swoich
wizjach.
Przestałam o tym
myśleć, kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami na samym końcu korytarza. Alice
puściła mnie, po czym nacisnęła klamkę i niemal wepchnęła mnie do środka,
podekscytowana jak dziecko. Pociągnęłam za sobą Jacoba, gotując się na to, co
czeka mnie za drzwiami i...
Zamarłam,
oczarowana.
W pokoju
przeważały biel i błękit. Łagodne odcienie niebieskich mebli idealnie
komponowały się z białymi ścianami. Zewnętrznej w ogóle nie było – zastępowało
ją ogromne okno, sięgające od podłogi aż po sam sufit. Ustawienie było idealne,
zawsze bowiem pokój był idealnie oświetlony, a przy tym nie musiałam się
obawiać, że promienie słoneczne brutalnie obudzą mnie rano, padając wprost na
wygodne łóżko, które dostrzegłam tuż właśnie pod szklaną ścianą. Poza tym
zobaczyłam biurko z licznymi szufladkami i zgrabnym laptopem, regał
na książki, telewizor i ogromną szafę, którą Alice bez wątpienia zdążyła
wypełnić tuż po same brzegi. Miałam nadzieję, że znajdę przynajmniej odrobinę
miejsca na rzeczy, które wzięłam ze sobą i do których byłam bardzo
przywiązana.
Wyjrzałam
przez okno. Wychodziło na tył domu, czyli na wciąż zachwycający kolorami ogród,
w niewielkim oddaleniu zaś dostrzegłam ładniejszą ścianę otaczającej dom
gęstwiny. W nocy bez wątpienia miałam mieć idealny widok na gwiazdy i granatowe
niebo – ideał dla kogoś, kto uwielbiał noc, zwłaszcza po tym, jak jakoś udało
mi wyzbyć się leku związanego z atakiem.
– I jak?
– zapytała Alice, zniecierpliwiona tym, że milczę i całkowicie oniemiała
wpatruję się w przestrzeń. – Podoba ci się?
Odwróciłam
się powoli w jej stronę; na moich ustach pojawił się jeden z najpiękniejszych
uśmiechów na jaki tylko było mnie stać.
– Czy się
podoba? – powtórzyłam zachrypniętym z nadmiaru emocji głosem. – Alice,
przecież jest fantastyczny! – zawołałam, a potem pod wpływem impulsu
rzuciłam się ciotce na szyję i mocno ją uściskałam.
Roześmiała
się; był to cudowny dźwięk, przypominający dzwoneczki i bardzo zaraźliwy,
dlatego po chwili śmiałyśmy się obie. Ciotka uściskała mnie mocno, tym razem
jednak pamiętając o tym, że jestem jedynie kruchym człowiekiem i musi
panować nad siłą. Odsunęła się do mnie, ale w zamian chwyciła mnie za ręce
i spojrzała na mnie roziskrzonymi oczami.
– Wiedziałam,
że ci się spodoba – zapewniła. – Teraz zdecydowanie łatwiej jest wszystko
planować... A właśnie, dlaczego po prostu mi nie powiedziałaś, że nie
lubisz różu? – zapytała, a ja wzdrygnęłam się, wyobrażając sobie, co by
powstało, gdyby urządzała mój pokój bez oparcia o swoje fantastyczne wizje
przyszłości.
– Mówiłam
ci, nie raz – obruszyłam się. – Z tym, że zawsze twierdziłaś, że to bardzo
dziewczęce – przypomniałam jej. Czasami ciężko było przemówić do Alice,
zwłaszcza kiedy się na coś uparła.
– No tak – przyznała
i roześmiała się. – Ale nie sądziłam, że aż tak ci to przeszkadza. Zawsze
sądziłam, że to jedynie brak gustu, który odziedziczyłaś po Belli – wyjaśniła,
nie przestając się uśmiechać. Była taka radosna... Po prostu serce naszej
rodziny, ot co. – Dobrze, ja może was zostawię – zaproponowała po chwili,
zerkając na Jacoba. – Ale najpierw mam coś dla ciebie – oznajmiła i skinęła
głową w stronę mojego łóżka, gdzie dostrzegłam dość duże, ładnie ozdobione
pudełko; zamierzałam je zachować, bo miało ładnie wyglądać na półce.
– Alice,
nie musiałaś przecież – westchnęłam, bo zdecydowanie nie byłam zwolenniczką
otrzymywania prezentów. Już i tak dostałam ich mnóstwo dzień wcześniej,
podczas przyjęcia urodzinowego, ale wtedy przynajmniej mogłam zrozumieć okazję.
– Wiem, ale
to naprawdę ci się przyda – zapewniła. – Zresztą sama zobacz. To tylko kilka
drobiazgów, które przydadzą ci się w szkole. Aha, spisałam ci też plan
lekcji. Co prawda jutro dostaniesz oryginalnym, ale co tam? – Wzruszyła
ramionami. – Zobaczymy się później – zapowiedziała i po prostu wyszła,
zanim zdążyłabym jej podziękować.
Zerknęłam
na Jacoba i uśmiechnęłam się, po czym podeszłam do łóżka, żeby przejrzeć,
co też ciotka dla mnie zgromadziła. Podczas kiedy przerzucałam podręczniki,
zeszyty i długopisy, Jake bez pośpiechu rozglądał się po moim pokoju.
– Być może
jest szalona, ale z pewnością skuteczna – zauważył. Byłam zbyt
zdekoncentrowana, żeby obrazić się na niego za to, jak nazwał Alice.
– Alice to
Alice – odparłam po prostu, jakby to wszystko wyjaśniało. Oglądałam właśnie
ładną, czarną torbę na ramię, z kwiecistym wzorem wyszytym na przodzie
srebrzystą nitką. – Zupełnie wyleciało mi z głowy, że jutro zaczynamy
szkołę – przyznałam i nagle poczułam lekką obawę przed tym, co mogło mnie
tam czekać.
Teraz, co
prawda, nie różniłam się od swoich rówieśników (z fizycznego punktu widzenia),
ale przecież nigdy wcześniej nie chodziłam do szkoły. Uczyłam się w domu,
więc miałam sobie poradzić, ale nie byłam pewna, czy będę potrafiła
funkcjonować wśród ludzkich nastolatków.
– Hej,
martwisz się? – zapytał mnie, siadając obok i biorąc mnie w ramiona. –
Przecież nie będziesz tam sama. Będą wszyscy, ja też – zapewnił, całując mnie
krótko w czoło. Wdzięczna, wtuliłam się w jego tors. – Wiesz co? – Wyjął
mi z rąk torbę, po czym pośpiesznie spakował wszystkie rzeczy z powrotem
do pudełka. – Masz takie myśli, bo jesteś zmęczona. Prześpij się, a później
zajmiesz się układaniem rzeczy i pakowaniem do szkoły – zadecydował.
– Ale ja
chcę to skończyć – zaoponowałam, kiedy zabrał karton z mojego łóżka i ustawił
go gdzieś na podłodze, poza moim zasięgiem. Spojrzałam na niego niemal
wyzywająco, gotowa do kłótni i chciałam wstać, ale wystarczyło lekkie
pchnięcie, żebym wylądowała z powrotem na materacu. – Jake, nawet się nie
przebrałam...
– Trudno.
Poza tym powinnaś się przespać, chociażby kilka minut – nalegał, więc chcąc nie
chcąc ostatecznie wsunęłam się pod kołdrę. – Świetnie. Już się bałem, że będę
musiał zawołać twojego dziadka, żeby podał ci coś na sen – zażartował.
Chociaż
było to nader dziecinne, pokazałam mu język.
– Bardzo
śmieszne – mruknęłam i ziewnęłam; moje ciało najwyraźniej było przeciwko
mnie. – Jesteś strasznie uparty, wiesz? – dodałam sennym głosem, wtulając twarz
w przyjemnie miękką poduszkę.
– Wiem – zapewnił
mnie. – Śpij, Nessie – zachęcił, nachylając się, żeby wcześniej wykraść jeszcze
jeden pocałunek.
A potem
wyszedł, ale właściwie nie byłam pewna kiedy, byłam bowiem tak zmęczona, że
niemal natychmiast zasnęłam.
Obudziły
mnie chłodne palce, raz po raz przesuwające się po moim policzku. Zamrugałam
nieprzytomnie, po czym uniosłam się na łokciach i rozejrzałam dookoła,
chcąc przekonać się, kto przy mnie jest. Mama uśmiechnęła się przepraszająco,
po czym ujęła w palce kosmyk moich włosów i zawinęła go wokół palca
wskazującego.
– Obudziłaś
się – powiedziała cicho. – Przeze mnie? Jeśli chcesz, mogę wyjść – zapewniła,
uśmiechając się przepraszająco.
– Już się
wyspałam – zapewniłam, pośpiesznie siadając na łóżku. Byłam już w pełni
rozbudzona i jak najbardziej przytomna. – Co tutaj robisz, mamo? – zapytałam;
bynajmniej nie miałam żadnych wyrzutów, a po prostu byłam ciekawa.
– Lubię na
ciebie patrzeć, kiedy śpisz – wyjaśniła spokojnie, uśmiechając się. – Poza tym
przywykłam przez ostatnie dni, że lepiej mieć cię na oku. Wiesz, kiedy
gorączkowałaś – wyjaśniła, niechętnie wracając do tamtych wspomnień. – Ale poza
tym, to po prostu przyjemnie. Kiedyś, kiedy byłaś malutka, zawsze obserwowałam
cię podczas snu. Tym bardziej, że nie panowałaś nad darem i nieświadomie
pokazywałaś mi wszystko o czym śniłaś, kiedy przykładałam sobie twoją
rączkę do twarzy... – rozmarzyła się, cały czas mnie obserwując.
Westchnęłam
w duchu. Teraz nie mogłabym tego zrobić, nawet gdybym chciała. Kiedy nie
myślałam o utracie daru, jakoś udawało mi się nową sytuację znieść, ale
kiedy sobie przypominałam... Wszystko mimo wszystko było zbyt świeże i nie
potrafiłam się w tym odnaleźć.
– Jacob
jest u siebie? – zapytałam, żeby zmienić temat. Powoli wyplątałam się z pościeli
i wstałam, bo już i tak nie byłabym w stanie zasnąć, skoro się
obudziłam.
– Pewnie
tak. Znając go, padł pewnie trochę po tobie – stwierdziła. – A może i niekoniecznie,
bo wcześniej odwalił kawał dobrej roboty – dodała po chwili zastanowienia,
skinieniem głowy wskazując w stronę moich mebli.
Oderwałam
wzrok od szklanej szyby (sprawdzałam pozycje słońca i zdawało mi się, że
już prawie południe, moje przypuszczenia zaś potwierdził zegar ścienny) i spojrzałam
w stronę, którą mi wskazała. Kiedy zauważyłam, że ktoś wypakował i starannie
poukładał wszystkie moje rzeczy, po prostu się rozczuliłam, bo po prostu się
tego po Jacobie nie spodziewałam. I jakby było mało, zrobił to dokładnie
tak, jak sama bym zaplanowała. Znał mnie jak nikt inny i to było
fantastyczne.
– Zajrzę do
niego – zapowiedziałam, podchodząc do szafy. Oszołomił mnie nadmiar obcych mi
ubrań, które zorganizowała Alice, udało mi się jednak wypatrzeć moje sprane
jeansy i czerwony sweterek, który po prostu uwielbiałam. – Najwyżej go
obudzę – zaśmiałam się, chociaż gdyby faktycznie spał, nie zamierzałam być
natrętna.
– Ubierz
się ciepło – upomniała mnie Bella, kiedy wychodziłam.
Westchnęłam,
kierując się w stronę łazienki. Nie przywykłam do tego, że muszę dbać o takie
drobiazgi – chłód zazwyczaj nie przeszkadzał mi tak bardzo, jak ludziom.
Poczułam się okropnie, ale starałam się wziąć w garść, żeby przypadkiem
nie zacząć się nad sobą użalać. Wciąż uczyłam się żyć na nowo i to było trudne,
ale w końcu musiałam się z tym pogodzić.
Wzięłam
szybki prysznic, żeby się odświeżyć, po czym w pośpiechu założyłam czyste
ubranie. Celowo nie moczyłam włosów, bo wtedy jak nic nie mogłabym wyjść z domu,
żeby się nie przeziębić; teraz jedynie przeczesałam je szczotką i związałam
w wysokiego kucyka na czubku głowy. Uznawszy, że prezentuję się całkiem
nieźle, bez pośpiechu zbiegłam na dół, kierując się do tylnego wyjścia z kuchni.
Był dopiero
początek września i w powietrzu wciąż czuć było resztki mijającego
lata. Roślinność zachwycała żywymi kolorami, kiedy zaś spojrzałam na
wypełniające ogródek za domem kwiaty, pomyślałam, że Esme będzie zachwycona.
Jedyną oznaką nadchodzącej jesieni był wyczuwalny w powietrzu chłód i szybko
pożałowałam, że jednak nie posłuchałam mamy i dodatkowo nie wzięłam
kurtki. Objęłam się ramionami i przyśpieszyłam, żeby trochę się rozgrzać.
Przybudówka
– teraz przerobiona na mieszkanie dla Jake'a, chociaż nadal nie miałam pojęcia,
jaki był tego efekt – znajdowała się jakieś pięćdziesiąt metrów od naszego
domu, co pewnie odpowiadało zarówno zmiennokształtnego, jaki przewrażliwionym,
jeśli chodzi o zapach, wampirom. Był to ładny, mały domek z czerwonej
cegły, wyglądający równie przytulnie, co mieszkanie Black'ów w rezerwacie
La Push (Charlie wielokrotnie pokazywał mi zdjęcia).
W pobliżu
zauważyłam potężny dąb. Wyglądał na zdrowy i okazały, zielone liście zaś
mieniły się w promieniach słonecznych, dając niezwykły efekt. Najbardziej
jednak zaciekawiła mnie wisząca na drzewie huśtawka, zrobiona ze starej opony.
Zerknęłam na nią, po czym ponownie skupiłam się na drzwiach przybudówki i zapukałam.
Odpowiedziała
mi cisza, więc ponowiłam próbę, ostatecznie jednak doszłam do wniosku, że Jacob
zasnął. Odrobinę jedynie rozczarowana, ruszyłam w stronę huśtawki i usiadłam
na niej, zamierzając trochę poczekać. Odepchnęłam się nogami, wprawiając oponę w ruch.
Pozwoliłam żeby chłodne powietrze rozwiało mi włosy; to było przyjemne i kojące
doświadczenie, dlatego przymknęłam oczy i całkowicie odcięłam się od
wszystkich zmysłów, skupiając się jedynie na miarowym kołysaniu i machaniu
nogami, żeby huśtawka się nie zatrzymała.
Całkowicie
straciłam kontakt z rzeczywistością, dlatego nie zorientowałam się, kiedy
ktoś do mnie dołączył. Kiedy czyjeś silne ręce jeszcze mocniej pchnęły
huśtawkę, po prostu straciłam równowagę i poleciałam do przodu. Normalnie
czekałoby mnie miękkie lądowanie na dwóch nogach – jeszcze w powietrzu
wyliczyłabym odpowiedni kąt, pod którym powinnam była ugiąć kolana – teraz
jednak jak nic bym się połamała, gdyby Jacob nagle nie pojawił się przede mną i mnie
nie złapał.
Wciąż nieco
wystraszona, wtuliłam się w jego tors, usiłując zapanować nad
przyśpieszonym oddechem. Ludzkie zmysły były ubogie, dlatego nie
zarejestrowałam połowy z tego, co się wydarzyło i dopiero po chwili
skojarzyłam fakty.
– Jake, a niech
cię... – jęknęłam, wypowiadając jego imię, jakby było przekleństwem. – Chcesz,
żebym dostała zawału? – zapytałam.
– Jesteś na
to za młoda i za zdrowa. Nawet ja to wiem, a przecież biologia nigdy
nie była moją mocną stroną – stwierdził odrobinę rozbawiony. – Wybacz, Nessie.
Nie mogłem się powstrzymać. Poza tym myślałem, że mnie słyszysz – usprawiedliwił
się, delikatnie stawiając mnie na ziemi.
Nogi się
pode mną ugięły i musiałam się go podtrzymać, ostatecznie więc wylądowałam
w jego ramionach. Przytulił mnie i wczułam, że jest tym stanem rzeczy
jak najbardziej usatysfakcjonowany. Ja zresztą też.
– Tak
bardzo denerwuje mnie bycie człowiekiem... – pożaliłam się cicho, nagle po
prostu dając upust swoim żalom. – Czuję się, jakbym była w kokonie.
Głucha, ślepa i pozbawiona jakichkolwiek zapachów, po prostu wszystkiego –
westchnęłam; wcześniej nikomu tego nie mówiłam, bo i tak nie mieli
zrozumieć, co w tym momencie czuję.
– Nessie...
– Przytulił mnie mocniej, po czym delikatnie posadził z powrotem na
huśtawce; tym razem nie zamierzał wprawiać jej w ruch. – Wszystko będzie
dobrze – obiecał mi. – Pół-wampirzyca czy nie... Liczy się, że to wciąż ty – stwierdził.
– Może gdybyś przestała się zadręczać, łatwiej byłoby ci się przyzwyczaić i ostatecznie
znów poczułabyś się sobą – zasugerował.
– Może...
Spuściłam
wzrok, wbijając spojrzenie w ziemię. Wiedziałam, że Jacob cały czas mi się
przypatruje i czułam się nieco niezręcznie. Z wahaniem spojrzałam mu w oczy;
emocje, które dostrzegłam w jego ciemnych tęczówkach dosłownie mnie
poraziły.
– Dla mnie
już jesteś sobą – wyznał, nachylając się, żeby delikatnie ucałować mnie w czoło.
– Cała ty. Ta sama Nessie, którą znałem tych dwa tygodnie wcześniej – powiedział,
a ja po prostu wiedziałam, że w tym momencie nie kłamie.
Uśmiechnęłam
się blado, po czym wyciągnęłam ramiona, chcąc żeby znów mnie przytulił. Nie
musiałam długo się dopraszać – zaraz znalazłam się w jego ramionach. Kiedy
byliśmy tylko przyjaciółmi, też często mnie przytulał i to było bardzo
naturalne, chociaż miałam wrażenie, że tym razem jest jakoś inaczej. Może
dlatego, że wiedziałam, co do mnie czuł, a może po prostu coś w nas
oboje się zmieniło – i nie miałam tutaj wcale na myśli tego, że stałam się
człowiekiem.
Niepewnie
uniosłam głowę, ponownie spoglądając mu w oczy. Jego tęczówki lekko się
rozszerzyły, kiedy zorientował się, czego w tamtym momencie zapragnęłam.
Nasz związek znów był zdecydowanie zbyt świeży i oboje czuliśmy się
jeszcze niepewnie, ale w tym momencie wcale nie czułam się skrępowana tym,
że chciałam, żeby mnie pocałował. To było przyjemne, bardzo, a ja w tym
momencie jak najbardziej potrzebowałam przekonać się, że nie jestem sama.
Jake powoli
nachylił się nade mną, ale nie pocałował mnie w usta. W zamian musną
wargami moje ramię – dokładnie tam, gdzie miałam tę okropną bliznę. Machinalnie
odchyliłam głowę i poczułam muśnięcie jego warg na szyi. Zaraz potem przeniósł
się na moje policzki, na nos i powieki. Dopiero kiedy ponownie ucałował
mnie w czoło, drażniąc się przy tym lekko, zauważyłam, że teraz
przypatruje się z przejęciem w moje wargi.
Ale tym
razem też mnie nie pocałował, w zamian czyniąc coś o wiele lepszego i bardziej
wartościowego niż takie fizyczne wyznanie. I chociaż dwa krótkie słowa
zazwyczaj wnoszą niewiele i mogą nie znaczyć nic, te były zupełnie inne i zmieniały
wszystko.
– Kocham
cię – wyznał, tym razem zdecydowanie pewniej i z większym uczuciem
niż wtedy na plaży, kiedy oboje byliśmy oszołomieni sytuacją.
A potem w końcu
nachylił się i złożył na moich wargach głęboki pocałunek, będący idealnym
uzupełnieniem tych prostych słów, będących za razem najcudowniejszymi, jakie
usłyszałam w całym swoich życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz