1/05/2016

Rozdział VII

Wciąż oszołomiona i lekko drżąca, powoli podniosłam się z ziemi. Przez moment jeszcze czekałam w napięciu na ciąg dalszy koszmarnych wizji, ale te się nie pojawiły. Dręczące mnie obrazy zniknęły, mnie zaś pozostawało mieć nadzieję, że raz zawsze. Co prawda wciąż pozostawały wspomnienia – czegoś takiego nie dało się zapomnieć, nawet jeśli moja ludzka pamięć była słaba i przypominała sito – jednak te byłam w stanie znosić. Była jeszcze blizna na ramieniu, która pewnie niejednokrotnie miała przypominać mi o całym zajściu, ale i o tym starałam się nie myśleć.
Najważniejsze jednak było, że pozbyłam się lęku. Resztę miałam jakoś znieść, zwłaszcza mogąc liczyć na wsparcie bliskich i…
Poczułam, jak ciepłe ramiona obejmują mnie od tyłu. Wyprostowałam się, po czym uśmiechnęłam blado, usatysfakcjonowana. Właśnie, miałam Jacoba. Chłopak naturalnie nie wytrzymał i przyszedł sprawdzić, czy wszystko w porządku, ale nie miałam mu tego za złe. Musiałam wręcz przyznać, że miał idealne wyczucie czasu – bardzo potrzebowałam go w tym momencie, zarówno jako przyjaciela, jak i… cóż, partnera.
Pozwoliłam, żeby Jake pomógł mi stanąć na nogi, po czym odwróciłam się w jego stronę, bez słowa wtulając się w rozgrzany tors. O nic nie pytał, w zamian po prostu przyciągając mnie do siebie, by po chwili wahania ucałował delikatnie w czoło.
– Wracamy? – zapytał cicho.
Skinęłam głową. Robiło się ciemno, poza tym zaczynało robić się chłodno, chociaż to uświadomiłam sobie dopiero z chwilą, w której znalazłam się w rozgrzanych ramionach. Najwyraźniej grają skórką nie była jedynie efektem tego, czego dopiero co doświadczyłam, ale również to nie wydało mi się dziwne. Chciałam tego czy nie, musiałam zacząć oswajać się z ludzkimi cechami, które zwłaszcza teraz miały dawać mi się we znaki.
– Już jest po wszystkim – powiedziałam, bo Jake nie ruszył się z miejsca, przypatrując mi się z troską. – Jeśli zaraz nie wrócę do domu, tata może zrobić spore zamieszanie – zastrzegłam, bo jakby nie patrzeć wciąż za sobą nie przepadali.
Jacob uśmiechnął się, po czym bez słowa zniknął pomiędzy drzewami, żeby się przemienić. Czekając na niego i starając się jakoś rozgrzać, pomyślałam, że najgorsze wcale nie minęło. Co prawda uporałam się z problem wspomnień, ale wciąż pozostawał jeszcze jeden, być istotniejszy. Musiałam powiadomić bliskich, że weszłam w związek ze zmiennokształtnym, a to wcale nie musiało być takie proste, nawet jeśli przez całe lata ze spokojem przyjmowali fakt naszej przyjaźni. Tata mnie zabije, pomyślałam mimochodem i przez krótką chwilę zapragnęłam się histerycznie roześmiać. Już nie chodziło o sam fakt tego, że jego „malutka córeczka” znalazła sobie chłopaka, ale przede wszystkim, że to był akurat ten facet.
Starając się mimo wszystko myśleć pozytywnie, ostrożnie wspięłam się na grzbiet rdzawo brązowego wilka, który wyłonił się spomiędzy drzew. Kiedy zanurzyłam palce w jego miękkim futrze, na moment udało mi się rozluźnić i prawie uwierzyłam w to, że wszystko będzie dobrze.
Prawie.

Jacob zabrał mnie prosto do rezydencji Cullenów. Chciałam wrócić do naszej malutki chatki w lesie i miałam nadzieję, że być może dzisiaj miało okazać się to możliwe, tym bardziej, że Carlisle nie zaprzeczał już temu, że byłam zdrowa. Nie ciążyło mi mieszkanie z resztą rodziny, tym bardziej, że przecież ich kochałam, ale jak długo pozostawałam pod ich dachem, tak długo pamiętałam, że jestem tam, bo dziadek chce mnie mieć na oku. Tym bardziej marzyłam o powrocie do normalności i nocy spędzonej we własnym łóżku, będącej swego rodzaju dowodem na to, że nie miałam już powodów do niepokoju.
Zsunęłam się z pleców Jacoba, szybkim krokiem ruszając w stronę werandy. Było dość późno i naprawdę zrobiło się zimno, tym bardziej, że jako człowiek szybciej się wyziębiałam. Tak czy inaczej, chciałam jak najszybciej znaleźć się w środku, bo teraz mogłam przeziębić się ot tak, a nie miałam ochoty wylądować w gabinecie dziadka z wysoką temperaturą i objawami grypy. Fakt, że tak wiele rzeczy mnie ograniczało, zaczynał być irytujący, jednak nie mogłam nic na ten stan rzeczy poradzić. Co więcej, to nie był najodpowiedniejszy moment na użalanie się nad sobą, zwłaszcza biorąc pod uwagę wciąż czekającą mnie poważną rozmowę.
Nawet nie zauważyłam, kiedy dogonił mnie Jake. Musiał widzieć, że jest mi chłodno, bo objął mnie ramieniem, przyciskając do swojej rozgrzanej piersi. Momentalnie poczułam się lepiej i uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. W pośpiechu weszliśmy na werandę, zatrzymując przed drzwiami do domu. W zasadzie to przede wszystkim ja przystanęłam, bezmyślnie wpatrując w lakierowane drewno i próbując zmusić do jakiejkolwiek sensownej reakcji. Dasz sobie radę, pomyślałam i choć nie poczułam się ani trochę lepiej, to ostatecznie przymusiło mnie do działania. Wzięłam kilka głębszych wdechów, po czym nacisnęłam klamkę, decydując się mimo wszystko wejść do środka. Podświadomie wręcz spodziewałam się jakiegoś ataku gniewu albo czegokolwiek innego, psychicznie przygotowując się na ewentualną reakcję na Jake’a. W końcu Edward czytał w myślach, więc pewnie wszyscy już wiedzieli, co się święci.
Tym większe było moje zdumienie, kiedy w holu powitały mnie ciemność i cisza. Niepewnie stanęłam w progu, nagle zaniepokojona. Przecież wszyscy już dawno powinni być w domu, nie wspominając o tym, że rezydencja mało kiedy pustoszała całkowicie. Brak czyjejkolwiek obecności zdecydowanie nie był normalny, zwłaszcza o tej porze, poza tym…
Cicho jak w grobie… pomyślałam i cofnęłam się, wpadając wprost w objęcia Jacoba.
– Coś nie tak? – zapytał troskliwe, kiedy zauważył, że nie mam zamiaru ruszyć się z miejsca. – Będziemy stali w progu? – drążył, próbując żartować, ale zdecydowanie nie było mi w tamtej chwili do śmiechu.
Wzdrygnęłam się, po czym obejrzałam, by móc spojrzeć na niego wystraszonym wzrokiem.
– Gdzie się wszyscy podziali? – zapytałam i poczułam się trochę urażona, bo odniosłem wrażenie, że panika w moim głosie jedynie go bawi.
– Chodźmy do salonu. Może zaraz wrócą – pocieszył mnie Jake.
Mimowolnie skrzywiłam się, kiedy chwycił mnie za rękę, niczym małe dziecko prowadząc w głąb przedpokoju. Poszłam za nim, chociaż w środku aż się we mnie gotowało. Może? Może?! Nie rozumiałam, jak mógł podchodzić do wszystkiego z taką beztroską. Być może on nie przejąłby się, gdyby moim bliskim coś się stało, ale ja tak, nie rozumiałam więc…
Światła rozbłysły, kiedy tylko przekroczyliśmy próg salonu, chociaż ani ja, ani Jacob nie dotknęliśmy przełącznika. Nagły blask oślepił mnie dokładnie w chwili, w której coś dosłownie się na mnie rzuciło, chyba jedynie cudem nie zwalając z nóg.
– Wszystkiego najlepszego! – zawołał ktoś, a ja rozpoznałam podekscytowany, entuzjastyczny głos Alice. Ciotka ściskała mnie tak mocno, że miałam wrażenie, że zaraz połamie mi żebra albo mnie udusi. – Tak bardzo się cieszę, że przynajmniej na tobie można w tej kwestii polegać. Odkąd Bella stała się wampirem, mogę się cieszyć co najwyżej wyprawianiem przyjęcia dla ciebie i… – trajkotała, szepcąc mi wprost do ucha. Jej krótkie, nastroszone włosy raz po raz muskały mój policzek.
– Alice – upomniała ją w końcu Esme, zdając sobie sprawę, że dziewczyna nieco się zapędziła.
– Hm… Ach, tak. Przepraszam – zreflektowała się, w końcu pozwalając mi odetchnąć. Wciąż nie przywykła do tego, że jestem człowiekiem, nie jako jedna zresztą. – Tak czy inaczej, wszystkiego najlepszego, Nessie! – powtórzyła, posyłając mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
Skupiona przede wszystkim na oddychaniu, w końcu postanowiłam rozeznać się w sytuacji. Oczy przywykły już do jasności, dlatego rozejrzałam się dookoła i zamarłam, przytłoczona nadmiarem kolorowych balonów, serpentyn i zapachem ustawionych na stole pod ścianą kwiatów. Jakby tego było mało, wszędzie było mnóstwo jedzenia i ogromny tort, który ostatecznie utwierdził mnie w przekonaniu, że słowa Alice są jak najbardziej prawdziwe.
O nie, nie, nie, nie, nie, nie…, pomyślałam spanikowana, ale prawdy nie dało się zmienić. Dziś był dziesiąty września – moje urodziny – co Alice postanowiła brutalnie wykorzystać, żeby zorganizować przyjęcie dla nas i najpewniej całej sfory z La Push. Prócz wilkołaków zaprosiła jeszcze Charliego, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się na widok tego ostatniego, tym bardziej, że od dawna go nie widziałam. Nie zmieniało to jednak faktu, że sytuacja nie była mi na rękę, wręcz wytrącając z równowagi, bo absolutnie nie miałam ochoty na zabawę. Już i tak czułam się zdezorientowana tym, że nikogo nie wyczułam, chociaż jeszcze jakiś czas temu rozpoznanie poszczególnych zapachów przyszłoby mi z łatwością.
Nagle też zorientowałam się, że jak najbardziej zostałam oszukana. Co prawda wiedziałam już, że zaproszenie na ognisko jest jedynie pretekstem do wyciągnięcie mnie z domu, ale nie przypuszczałam, że mógłby kryć się za tym jakiś poważniejszy plan. Przez ostatnie dni całkowicie straciłam poczucie czasu i nie miałam pojęcia na kiedy wypadają moje urodziny.
Ale Jacob z pewnością wiedział.
Spojrzałam na niego z wyrzutem. „Zdrajca!" – zdawały się mówić moje oczy, chociaż ostatecznie nie wypowiedziałam tego słowa na głos. Nie rozumiałam, jak mógł mi to zrobić i pozwolić Alice wkręcić się w całą tę farsę i chyba tak naprawdę nie chciałam tego wiedzieć.
– To był najlepszy prezent, jaki mogłem ci dać – usprawiedliwił się cicho, a ja momentalnie zmiękłam i zapragnęłam pocałować go raz jeszcze. Powstrzymałam mnie jedynie obecność rodziny, zwłaszcza taty. – Poza tym na twoją ciotka nie ma mocnych.
Niechętnie musiałam przyznać mu rację, chociaż skoro wiedział, co czeka mnie w domu, mógł mi powiedzieć. Sam przedłużyłabym nasz powrót, a tak stałam się główną atrakcją wieczoru, który tak szybko pragnęłam zakończyć. Nienawidziłam bycia w centrum uwagi, o czym zresztą wszyscy wokół doskonale wiedzieli. Miałam to po mamie, zmęczenie zaś dodatkowo potęgowało odczuwane przeze mnie rozdrażnienie, sprawiając, że ledwo powstrzymywałam się od płaczu.
Nie, zdecydowanie nie mogłam pozwolić sobie na słabość. Musiałam robić dobrą minę do złej gry, dlatego wykrzesałam z siebie odrobinę entuzjazmu i uściskałam Alice, tym bardziej, że dobrze wiedziałam, jak bardzo zależało jej na sprawieniu mi przyjemności. To było niczym znak – swoiste przyzwolenie – a przynajmniej tak pomyśleli inni, bo zaraz zaczęłam przechodzić z rąk do rąk, zupełnie już machinalnie dziękując za życzenia i prezenty, które zajmowały cały osobny stolik. Jak zwykle dostałam zbyt wiele, zresztą połowa z tych rzeczy miała być w stylu Alice, bo to ona podsuwała pomysły.
W końcu wyrwałam się do Charliego, niemalże z ulgą wpadając mu w ramiona. Dobrze wiedział jak się czuję, poza tym sam unikał okazywania uczuć, dlatego jedynie uściskał mnie w powściągliwy, niemniej bez wątpienia emocjonalny sposób.
– Wszystkiego najlepszego, Nessie – powiedział, mierząc mnie wzrokiem. Na szczęście przywykł już do tego, jak szybko rosnę i nie zadawał niewygodnych pytań. – Bella mówiła mi, że byłaś chora. Wszystko już w porządku? – upewnił się. W jego głosie wyczułam charakterystyczną nutę, która świadczyła o tym, że zauważył, że do tej pory nigdy nie chorowałam, jednak na całe szczęście nie zdecydował się drążyć tematu.
– Jestem już zdrowa – zapewniłam, bo kłamstwem byłoby, gdybym stwierdziła, że jest w porządku. Byłam człowiekiem i bynajmniej sobie z tym nie radziłam. – Ja też nie jestem zachwycona tym, co się tutaj dzieje – dodałam, zmieniając temat. Miałam naturalnie na myśli całe to zamieszanie.
– No cóż, Alice się nie odmawia – stwierdził, wysilając się na uśmiech. – Oczywiście wcisnęła mi gotowy prezent i masz tam gdzieś całkiem ładną sukienkę, ale udało mi się przeszmuglować też do – dodał, wyciągając z kieszeni zwiniętą chusteczkę z materiału. Pośpiesznie odwinął ją, a moim oczom ukazał się złocisty łańcuszek ze srebrzystą zawieszką-łezką. – To właściwie od babci… Przysłała ci go z Florydy, ale miałem załatwić łańcuszek i ci go dać, więc można powiedzieć, że to wspólny prezent – wyjaśnił, jakby chcąc dać mi do zrozumienia, że jak dla niego to jedynie strata czasu i niepotrzebne zamieszanie.
Uniosłam brwi, z zafascynowaniem przypatrując się podarkowi. Byłam tym małym podarkiem zachwycona zdecydowanie niż kolorowymi paczkami, które piętrzyły się pod ścianą. Renée zawsze przysyłała mi coś niezwykłego – to była jedna z nielicznych rzeczy, które planowała z wyprzedzeniem – i istniała szansa, że podjęła decyzję jeszcze zanim zniknęłam z wizji Alice. Myśl, że chociaż jeden prezent nie był inicjatywą ciotki, czyniła łańcuszek równie fantastycznym, co wyznanie Jacoba na temat wpojenia.
– Jest śliczny! – zawołałam i tym razem nie musiałam udawać, że się cieszę. Pod wpływem impulsu rzuciłam się uściskać speszonego Charliego, po czym ucałowałam go w policzek. – Dziękuję. Zapniesz mi? – poprosiłam, odwracając się i odgarniając włosy, żeby odsłonić szyję.
Po chwili łezka zawisła na mojej szyi, idealnie wpasowując się w niezbyt głęboki dekolt tuniki, którą miałam na sobie. Zostawiłam dziadka, żeby w końcu móc zająć się tym, co na takich uroczystościach szło mu najlepiej (tudzież udawaniem, że go nie ma), po czy podeszłam wprost do równie niechętnej do przyjęć Belli. Mama przygarnęła mnie do siebie, starając się objąć na tyle delikatnie, żeby nie zrobić mi krzywdy.
– Wybacz nam, że nie powstrzymaliśmy Alice – westchnęła, kiedy już złożyła mi życzenia. – Sama wiesz, jaka jest. Carlisle zaryzykował i spróbował ją przekonać, że jeszcze nie jesteś w formie, ale stwierdziła, że to cię ożywi – wyjaśniła, a ja wzniosłam oczy ku niebu. Tak, to brzmiało jak Alice. – Tak czy inaczej, cieszy mnie przede wszystkim to, że Jake ci powiedział – przyznała, tym samym skutecznie mnie zaskakując.
– Wiedziałaś? – niemalże jęknęłam, jednocześnie zastanawiając się ile jeszcze dowiem się w najbliższym czasie. – Wiedziałaś, że jest we mnie wpojony? – powtórzyłam z naciskiem.
– Wszyscy wiedzieliśmy – poprawiła po chwili zastanowienia. – Wpoił się, kiedy byłaś malutka i początkowo omal go za to nie zabiłam – przyznała z gorzkim uśmiechem. – Ale potem ostatecznie stanęło na tym, że powie ci kiedy będziesz gotowa. Wiesz, nie chcieliśmy, żebyś się czymkolwiek sugerowała, chociażby myśląc, że musisz się z nim związać... – Spojrzała na mnie wymownie, jakby chcąc się upewnić, czy przypadkiem jednak nie doszłam do takich wniosków. Pokręciłam głową. – Tata oczywiście nie jest zadowolony, ale miał pięć lat, żeby się do takiej ewentualności przyzwyczaić. Najlepiej sama z nim porozmawiaj – zaproponowała, skinieniem głowy wskazując drugi koniec pokoju, gdzie spod ściany obserwował nas Edward.
Kiedy spojrzałam w jego kierunku, pośpiesznie uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Westchnęłam, po czym przyznałam mamie rację i szybkim krokiem podeszłam do wampira. W końcu spojrzał na mnie, ale jako że był mistrzem w ukrywaniu emocji, nie potrafiłam stwierdzić, czego tak naprawdę powinnam się spodziewać. Najbardziej bałam się, że będzie zdenerwowany, ale z drugiej strony…
– Tato... – zaczęłam niepewnie, chociaż zupełnie nie wiedziałam, co powinnam była mu powiedzieć. Po prostu czułam się zdezorientowana. – Jesteś zły – stwierdziłam w końcu, nie wiedząc czy jestem bardziej wystraszona, czy rozżalona z tego powodu.
– Nie. – Jego odpowiedź mnie zaskoczyła. – Prawda jest taka, że od początku wiedziałem, że on prędzej czy później o wszystkim ci powie. Szkoda tylko, że tak szybko – skrzywił się, ale przynajmniej jego złociste tęczówki stały się nieco bardziej ludzkie.
Gdyby mama mnie nie ostrzegła, że wiedzieli, poczułabym się oszołomiona, ale w obecnej sytuacji, jedynie pokiwałam głową.
– Zaskoczył mnie – przyznałam, ostrożnie dobierając słowa. – Ale ja chcę spróbować. Poza tym, bycie z Jacobem jest takie... takie łatwe – dodałam po chwili. – On nie oczekuje ode mnie całkowitego zaangażowania. Chce po prostu, żebym wiedziała – wyjaśniłam i żeby pokazać o co mi chodzi, przywołałam w pamięci całą naszą rozmowę na plaży.
– Mhm, a ty mimo wszystko utrzymujesz, że nie zgodziłaś się jedynie dlatego, że czułabyś się winna odmawiając? – zapytał, lustrując mnie wzrokiem. Jego pytanie trochę mnie zdezorientowało, nim jednak zdążyłam ułożyć odpowiedź, nagle się rozpogodził. – Dobrze wiem, jak do tego podchodzisz i muszę przyznać, że to rozsądne. Nie przepadam za Jacobem, ale nie chcę też jakkolwiek cię ograniczać, skoro wydaje się pewna tego, co robisz.
Całkowicie oszołomiona jego słowami, po prostu rzuciłam się go uściskać. Przytulił mnie, zaraz jednak pośpiesznie mnie od siebie odsunął, a wraz z jego kolejnymi słowami, cały mój entuzjazm momentalnie wyparował.
– Możecie być razem – zapewnił – ale stawiam jeden warunek.
A jakże! Byłoby zbyt łatwo, gdyby tak po prostu wszystko zaakceptował. Oczywiście, we wszystkim musiał być jakiś haczyk.
Edward jedynie się uśmiechnął, najwyraźniej świetnie bawiąc się dzięki temu, co działo się w mojej głowie.
– Nie przytulaj się do mnie po tym, jak przebywałaś z nim – poprosił, a mnie momentalnie ulżyło, kiedy uświadomiłam sobie, że wyciągnęłam zbyt pochopne wnioski.
– Już się robi – zapewniłam i pośpiesznie się odsunęłam. Nie rozumiałam, co wampiry mają do zapachu zmiennokształtnego, ale jak na razie nie zamierzałam się nad tym rozwodzić. To i tak nie było istotne w sytuacji, kiedy wszystko układało się tak dobrze.
Zamierzałam już odejść, kiedy mnie zatrzymał. Zaciekawiona, ponownie odwróciłam się w jego kierunku, starając się nie popaść w paranoję i przekonać samą siebie, że tata wcale nie zmienił decyzji, jeśli chodziło o Jacoba i o mnie.
– Tak…?
– Może to trochę dziwny moment na tę rozmowę, ale doszliśmy do wniosku, że mieszkamy w Forks już zdecydowanie zbyt długo – odezwał się, nie odrywając ode mnie wzroku. – Poza tym w obecnej sytuacji, skoro jesteś człowiekiem i już nie rośniesz tak szybko, możesz spokojnie zacząć chodzić do szkoły. Alice oczywiście jest w gorącej wodzie kąpana i wszystko sobie zaplanowała, kiedy mi organizowaliśmy to wszystko – zerknął na ozdobiony salon – dlatego właściwie już dzisiaj w nocy możemy przeprowadzić się do Seattle.
Słuchałam go, ale zdawało mi się, że słowa dochodzą do mnie z coraz większym opóźnieniem. Nie byłam po prostu w stanie tak po prostu zrozumieć i zaakceptować tego, co mówił. Nie, skoro wtedy musiałabym pogodzić się z tym, że wszystko zakończy się zanim w ogóle się zaczęło. Chociaż do Seattle nie było znów tak daleko, Jacob przecież...
– Że co? – zapytałam słabym głosem. – Nie! – jęknęłam, nie zastanawiając się nad tym, czy przypadkiem nie ściągnę na siebie uwagi wszystkich obecnych. – Ale co z Jacobem? Co ze mną i...? – zaczęłam, ale musiałam urwać, bo nagle zawirowało mi w głowie.
Edward zareagował błyskawicznie, bez wahania materializując się u mojego boku. Podtrzymał mnie, po czym posadził na kanapie i wyszedł do kuchni, po chwili wracając do mnie ze szklanką wody. Opróżniłam ją duszkiem i poczułam się nieco lepiej, ale wciąż byłam bliska wybuchu.
– Spokojnie... – upomniał mnie, kucając przy kanapie, żeby się upewnić, czy mi lepiej. Zerknął krótko na Carlisle'a, który zauważył, że coś się dzieje i chyba zastanawiał się czy do nas nie podejść, po czym delikatnie pokręcił głową, żeby dać dziadkowi znać, że ze mną wszystko w porządku. – Skarbie, gdybyś dała mi skończyć, zdążył bym ci powiedzieć, że masz zaproponować Jacobowi żeby jechał z nami. Alice upatrzyła gdzieś bardzo ładny dom, z przybudówką zaledwie kilkanaście metrów dalej. Z psem pod jednym dachem żadne z nas nie wytrzyma, ale tamto miejsce z łatwością da się przerobić na mieszkanie, dlatego...
Zerwałam się z miejsca, kiedy jeszcze mówił i pobiegłam wprost do rozmawiającego o czymś (a raczej przekomarzającego się, jeśli chodzi o jedzenie) z Setem i Paulem Jacoba. Zupełnie ignorując obserwującą nas dwójkę, zarzuciłam chłopakowi ręce na szyję i mocno go uściskałam.
– Rozmawiałam z tatą – oznajmiłam i mówiłam dalej, bo Jacob zesztywniał: – Nie jest na mnie zły. Powiedział, że nie zamierza mi niczego zabraniać.
Rozluźnił się jak na zawołanie, w przeciwieństwie do mnie nie zamierzając zastanawiać się nad motywami decyzji Edwarda. Po chwili uniósł mnie tak, że nie byłam w stanie dotknąć stopami ziemi, na co zareagowałam śmiechem i piskiem, próbując się oswobodzić. A potem krótko mnie ucałował, ku ogólnej uciesze jego znajomych z La Push – może pomijając Leę, którą Alice zaprosiła pewnie jedynie ze względu na jej brata.
– Cudownie – zapewnił mnie z wyraźnym entuzjazmem. – Przez moment miałem wrażenie, że powiedział ci coś złego – przyznał, rzucając mi przepraszające spojrzenie.
– Bo źle pewną sprawę zinterpretowałam – przyznałam, kiedy mogłam już samodzielnie stanąć. – Powiedział mi, że musimy się wyprowadzić...
Nie dał mi skończyć, podobnie jak ja początkowo wyciągając pochopne wnioski. Z tym, że w moim przypadku omal nie doprowadziło to do paniki, on jednak wyglądał, jakby właśnie miał dostać furii. Zaniepokojona jego spojrzeniem, zrobiłam krok do tyłu, z doświadczenia wiedząc, że nie wolno stać blisko rozwścieczonego wilkołaka.
– Jake, proszę, daj mi skończyć – szepnęłam, zerkając przelotnie na Paula i Setha, którzy wyglądali na gotowych pochwycić Jacoba, gdyby stracił nad sobą panowanie. – Powiedział, że wyjeżdżamy dzisiaj w nocy i... – Kolejny błąd. Jake teraz już trząsł się na całym ciele i miałam wrażenie, że zaraz rozpadnie się na kawałki. – I miałam cię zapytać, czy jedziesz z nami! – wyrzuciłam na wydechu, machinalnie zasłaniając dłońmi twarz i zamykając oczy.
Zapadła długa, niepokojąca cisza. Słyszałam jedynie jego przyśpieszony oddech, ten jednak zaczynał powoli wracać do normy.
A potem poczułam jego palce na swoich nadgarstkach i uniosłam powieki, pozwalając żeby odciągnął moje ręce od twarzy.
– Co powiedziałaś? – zapytał cichym, niemal łagodnym głosem, spoglądając mi prosto w oczy. W jego czarnych tęczówkach było jedynie zaskoczenie i swego rodzaju poczucie winy.
– Powiedziałam, że miałam zapytać, czy...
Nie dał mi skończyć. Nagle przyciągnął mnie do siebie w o wiele bardziej stanowczy sposób niż do tej pory. W następnej sekundzie jego wargi odnalazły drogę do moich, a ja otrzymałam najlepszą odpowiedź, jaką mogłam sobie wyobrazić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz