Wciąż
oszołomiona i lekko drżąca, powoli podniosłam się z ziemi. Przez
moment jeszcze czekałam w napięciu na ciąg dalszy koszmarnych wizji, ale
te się nie pojawiły. Dręczące mnie obrazy zniknęły, mnie zaś pozostawało mieć
nadzieję, że raz zawsze. Co prawda wciąż pozostawały wspomnienia – czegoś
takiego nie dało się zapomnieć, nawet jeśli moja ludzka pamięć była słaba i przypominała
sito – jednak te byłam w stanie znosić. Była jeszcze blizna na ramieniu,
która pewnie niejednokrotnie miała przypominać mi o całym zajściu, ale i o tym
starałam się nie myśleć.
Najważniejsze
jednak było, że pozbyłam się lęku. Resztę miałam jakoś znieść, zwłaszcza mogąc
liczyć na wsparcie bliskich i…
Poczułam,
jak ciepłe ramiona obejmują mnie od tyłu. Wyprostowałam się, po czym
uśmiechnęłam blado, usatysfakcjonowana. Właśnie, miałam Jacoba. Chłopak
naturalnie nie wytrzymał i przyszedł sprawdzić, czy wszystko w porządku,
ale nie miałam mu tego za złe. Musiałam wręcz przyznać, że miał idealne
wyczucie czasu – bardzo potrzebowałam go w tym momencie, zarówno jako
przyjaciela, jak i… cóż, partnera.
Pozwoliłam,
żeby Jake pomógł mi stanąć na nogi, po czym odwróciłam się w jego stronę,
bez słowa wtulając się w rozgrzany tors. O nic nie pytał, w zamian
po prostu przyciągając mnie do siebie, by po chwili wahania ucałował delikatnie
w czoło.
– Wracamy? –
zapytał cicho.
Skinęłam
głową. Robiło się ciemno, poza tym zaczynało robić się chłodno, chociaż to
uświadomiłam sobie dopiero z chwilą, w której znalazłam się w rozgrzanych
ramionach. Najwyraźniej grają skórką nie była jedynie efektem tego, czego
dopiero co doświadczyłam, ale również to nie wydało mi się dziwne. Chciałam
tego czy nie, musiałam zacząć oswajać się z ludzkimi cechami, które
zwłaszcza teraz miały dawać mi się we znaki.
– Już jest
po wszystkim – powiedziałam, bo Jake nie ruszył się z miejsca,
przypatrując mi się z troską. – Jeśli zaraz nie wrócę do domu, tata może
zrobić spore zamieszanie – zastrzegłam, bo jakby nie patrzeć wciąż za sobą nie
przepadali.
Jacob
uśmiechnął się, po czym bez słowa zniknął pomiędzy drzewami, żeby się
przemienić. Czekając na niego i starając się jakoś rozgrzać, pomyślałam,
że najgorsze wcale nie minęło. Co prawda uporałam się z problem wspomnień,
ale wciąż pozostawał jeszcze jeden, być istotniejszy. Musiałam powiadomić
bliskich, że weszłam w związek ze zmiennokształtnym, a to wcale nie
musiało być takie proste, nawet jeśli przez całe lata ze spokojem przyjmowali
fakt naszej przyjaźni. Tata mnie zabije,
pomyślałam mimochodem i przez krótką chwilę zapragnęłam się histerycznie
roześmiać. Już nie chodziło o sam fakt tego, że jego „malutka córeczka”
znalazła sobie chłopaka, ale przede wszystkim, że to był akurat ten facet.
Starając
się mimo wszystko myśleć pozytywnie, ostrożnie wspięłam się na grzbiet rdzawo
brązowego wilka, który wyłonił się spomiędzy drzew. Kiedy zanurzyłam palce w jego
miękkim futrze, na moment udało mi się rozluźnić i prawie uwierzyłam w to,
że wszystko będzie dobrze.
Prawie.
Jacob zabrał
mnie prosto do rezydencji Cullenów. Chciałam wrócić do naszej malutki chatki w lesie
i miałam nadzieję, że być może dzisiaj miało okazać się to możliwe, tym
bardziej, że Carlisle nie zaprzeczał już temu, że byłam zdrowa. Nie ciążyło mi
mieszkanie z resztą rodziny, tym bardziej, że przecież ich kochałam, ale
jak długo pozostawałam pod ich dachem, tak długo pamiętałam, że jestem tam, bo
dziadek chce mnie mieć na oku. Tym bardziej marzyłam o powrocie do
normalności i nocy spędzonej we własnym łóżku, będącej swego rodzaju
dowodem na to, że nie miałam już powodów do niepokoju.
Zsunęłam
się z pleców Jacoba, szybkim krokiem ruszając w stronę werandy. Było
dość późno i naprawdę zrobiło się zimno, tym bardziej, że jako człowiek
szybciej się wyziębiałam. Tak czy inaczej, chciałam jak najszybciej znaleźć się
w środku, bo teraz mogłam przeziębić się ot tak, a nie miałam ochoty
wylądować w gabinecie dziadka z wysoką temperaturą i objawami
grypy. Fakt, że tak wiele rzeczy mnie ograniczało, zaczynał być irytujący,
jednak nie mogłam nic na ten stan rzeczy poradzić. Co więcej, to nie był
najodpowiedniejszy moment na użalanie się nad sobą, zwłaszcza biorąc pod uwagę wciąż
czekającą mnie poważną rozmowę.
Nawet nie
zauważyłam, kiedy dogonił mnie Jake. Musiał widzieć, że jest mi chłodno, bo objął
mnie ramieniem, przyciskając do swojej rozgrzanej piersi. Momentalnie poczułam
się lepiej i uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. W pośpiechu
weszliśmy na werandę, zatrzymując przed drzwiami do domu. W zasadzie to
przede wszystkim ja przystanęłam, bezmyślnie wpatrując w lakierowane
drewno i próbując zmusić do jakiejkolwiek sensownej reakcji. Dasz sobie radę, pomyślałam i choć
nie poczułam się ani trochę lepiej, to ostatecznie przymusiło mnie do
działania. Wzięłam kilka głębszych wdechów, po czym nacisnęłam klamkę,
decydując się mimo wszystko wejść do środka. Podświadomie wręcz spodziewałam się
jakiegoś ataku gniewu albo czegokolwiek innego, psychicznie przygotowując się
na ewentualną reakcję na Jake’a. W końcu Edward czytał w myślach,
więc pewnie wszyscy już wiedzieli, co się święci.
Tym większe
było moje zdumienie, kiedy w holu powitały mnie ciemność i cisza.
Niepewnie stanęłam w progu, nagle zaniepokojona. Przecież wszyscy już
dawno powinni być w domu, nie wspominając o tym, że rezydencja mało
kiedy pustoszała całkowicie. Brak czyjejkolwiek obecności zdecydowanie nie był
normalny, zwłaszcza o tej porze, poza tym…
Cicho jak w grobie… pomyślałam i cofnęłam
się, wpadając wprost w objęcia Jacoba.
– Coś nie
tak? – zapytał troskliwe, kiedy zauważył, że nie mam zamiaru ruszyć się z miejsca.
– Będziemy stali w progu? – drążył, próbując żartować, ale zdecydowanie
nie było mi w tamtej chwili do śmiechu.
Wzdrygnęłam
się, po czym obejrzałam, by móc spojrzeć na niego wystraszonym wzrokiem.
– Gdzie się
wszyscy podziali? – zapytałam i poczułam się trochę urażona, bo odniosłem
wrażenie, że panika w moim głosie jedynie go bawi.
– Chodźmy
do salonu. Może zaraz wrócą – pocieszył mnie Jake.
Mimowolnie
skrzywiłam się, kiedy chwycił mnie za rękę, niczym małe dziecko prowadząc w głąb
przedpokoju. Poszłam za nim, chociaż w środku aż się we mnie gotowało. Może?
Może?! Nie rozumiałam, jak mógł podchodzić do wszystkiego z taką
beztroską. Być może on nie przejąłby się, gdyby moim bliskim coś się stało, ale
ja tak, nie rozumiałam więc…
Światła
rozbłysły, kiedy tylko przekroczyliśmy próg salonu, chociaż ani ja, ani Jacob
nie dotknęliśmy przełącznika. Nagły blask oślepił mnie dokładnie w chwili,
w której coś dosłownie się na
mnie rzuciło, chyba jedynie cudem nie zwalając z nóg.
– Wszystkiego
najlepszego! – zawołał ktoś, a ja rozpoznałam podekscytowany,
entuzjastyczny głos Alice. Ciotka ściskała mnie tak mocno, że miałam wrażenie,
że zaraz połamie mi żebra albo mnie udusi. – Tak bardzo się cieszę, że
przynajmniej na tobie można w tej kwestii polegać. Odkąd Bella stała się
wampirem, mogę się cieszyć co najwyżej wyprawianiem przyjęcia dla ciebie i… – trajkotała,
szepcąc mi wprost do ucha. Jej krótkie, nastroszone włosy raz po raz muskały
mój policzek.
– Alice – upomniała
ją w końcu Esme, zdając sobie sprawę, że dziewczyna nieco się zapędziła.
– Hm… Ach,
tak. Przepraszam – zreflektowała się, w końcu pozwalając mi odetchnąć.
Wciąż nie przywykła do tego, że jestem człowiekiem, nie jako jedna zresztą. – Tak
czy inaczej, wszystkiego najlepszego, Nessie! – powtórzyła, posyłając mi jeden
ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
Skupiona
przede wszystkim na oddychaniu, w końcu postanowiłam rozeznać się w sytuacji.
Oczy przywykły już do jasności, dlatego rozejrzałam się dookoła i zamarłam,
przytłoczona nadmiarem kolorowych balonów, serpentyn i zapachem
ustawionych na stole pod ścianą kwiatów. Jakby tego było mało, wszędzie było
mnóstwo jedzenia i ogromny tort, który ostatecznie utwierdził mnie w przekonaniu,
że słowa Alice są jak najbardziej prawdziwe.
O nie, nie, nie, nie, nie, nie…, pomyślałam
spanikowana, ale prawdy nie dało się zmienić. Dziś był dziesiąty września – moje
urodziny – co Alice postanowiła brutalnie wykorzystać, żeby zorganizować
przyjęcie dla nas i najpewniej całej sfory z La Push. Prócz
wilkołaków zaprosiła jeszcze Charliego, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się
na widok tego ostatniego, tym bardziej, że od dawna go nie widziałam. Nie
zmieniało to jednak faktu, że sytuacja nie była mi na rękę, wręcz wytrącając z równowagi,
bo absolutnie nie miałam ochoty na zabawę. Już i tak czułam się zdezorientowana
tym, że nikogo nie wyczułam, chociaż jeszcze jakiś czas temu rozpoznanie
poszczególnych zapachów przyszłoby mi z łatwością.
Nagle też
zorientowałam się, że jak najbardziej zostałam oszukana. Co prawda wiedziałam
już, że zaproszenie na ognisko jest jedynie pretekstem do wyciągnięcie mnie z domu,
ale nie przypuszczałam, że mógłby kryć się za tym jakiś poważniejszy plan.
Przez ostatnie dni całkowicie straciłam poczucie czasu i nie miałam
pojęcia na kiedy wypadają moje urodziny.
Ale Jacob z pewnością
wiedział.
Spojrzałam
na niego z wyrzutem. „Zdrajca!" – zdawały się mówić moje oczy,
chociaż ostatecznie nie wypowiedziałam tego słowa na głos. Nie rozumiałam, jak
mógł mi to zrobić i pozwolić Alice wkręcić się w całą tę farsę i chyba
tak naprawdę nie chciałam tego wiedzieć.
– To był
najlepszy prezent, jaki mogłem ci dać – usprawiedliwił się cicho, a ja
momentalnie zmiękłam i zapragnęłam pocałować go raz jeszcze. Powstrzymałam
mnie jedynie obecność rodziny, zwłaszcza taty. – Poza tym na twoją ciotka nie
ma mocnych.
Niechętnie
musiałam przyznać mu rację, chociaż skoro wiedział, co czeka mnie w domu,
mógł mi powiedzieć. Sam przedłużyłabym nasz powrót, a tak stałam się
główną atrakcją wieczoru, który tak szybko pragnęłam zakończyć. Nienawidziłam
bycia w centrum uwagi, o czym zresztą wszyscy wokół doskonale
wiedzieli. Miałam to po mamie, zmęczenie zaś dodatkowo potęgowało odczuwane
przeze mnie rozdrażnienie, sprawiając, że ledwo powstrzymywałam się od płaczu.
Nie,
zdecydowanie nie mogłam pozwolić sobie na słabość. Musiałam robić dobrą minę do
złej gry, dlatego wykrzesałam z siebie odrobinę entuzjazmu i uściskałam
Alice, tym bardziej, że dobrze wiedziałam, jak bardzo zależało jej na
sprawieniu mi przyjemności. To było niczym znak – swoiste przyzwolenie – a przynajmniej
tak pomyśleli inni, bo zaraz zaczęłam przechodzić z rąk do rąk, zupełnie
już machinalnie dziękując za życzenia i prezenty, które zajmowały cały osobny
stolik. Jak zwykle dostałam zbyt wiele, zresztą połowa z tych rzeczy miała
być w stylu Alice, bo to ona podsuwała pomysły.
W końcu
wyrwałam się do Charliego, niemalże z ulgą wpadając mu w ramiona.
Dobrze wiedział jak się czuję, poza tym sam unikał okazywania uczuć, dlatego
jedynie uściskał mnie w powściągliwy, niemniej bez wątpienia emocjonalny sposób.
– Wszystkiego
najlepszego, Nessie – powiedział, mierząc mnie wzrokiem. Na szczęście przywykł
już do tego, jak szybko rosnę i nie zadawał niewygodnych pytań. – Bella
mówiła mi, że byłaś chora. Wszystko już w porządku? – upewnił się. W jego
głosie wyczułam charakterystyczną nutę, która świadczyła o tym, że
zauważył, że do tej pory nigdy nie chorowałam, jednak na całe szczęście nie
zdecydował się drążyć tematu.
– Jestem
już zdrowa – zapewniłam, bo kłamstwem byłoby, gdybym stwierdziła, że jest w porządku.
Byłam człowiekiem i bynajmniej sobie z tym nie radziłam. – Ja też nie
jestem zachwycona tym, co się tutaj dzieje – dodałam, zmieniając temat. Miałam
naturalnie na myśli całe to zamieszanie.
– No cóż,
Alice się nie odmawia – stwierdził, wysilając się na uśmiech. – Oczywiście
wcisnęła mi gotowy prezent i masz tam gdzieś całkiem ładną sukienkę, ale
udało mi się przeszmuglować też do – dodał, wyciągając z kieszeni zwiniętą
chusteczkę z materiału. Pośpiesznie odwinął ją, a moim oczom ukazał
się złocisty łańcuszek ze srebrzystą zawieszką-łezką. – To właściwie od babci…
Przysłała ci go z Florydy, ale miałem załatwić łańcuszek i ci go dać,
więc można powiedzieć, że to wspólny prezent – wyjaśnił, jakby chcąc dać mi do
zrozumienia, że jak dla niego to jedynie strata czasu i niepotrzebne
zamieszanie.
Uniosłam
brwi, z zafascynowaniem przypatrując się podarkowi. Byłam tym małym
podarkiem zachwycona zdecydowanie niż kolorowymi paczkami, które piętrzyły się
pod ścianą. Renée zawsze przysyłała mi coś niezwykłego – to była jedna z nielicznych
rzeczy, które planowała z wyprzedzeniem – i istniała szansa, że
podjęła decyzję jeszcze zanim zniknęłam z wizji Alice. Myśl, że chociaż
jeden prezent nie był inicjatywą ciotki, czyniła łańcuszek równie
fantastycznym, co wyznanie Jacoba na temat wpojenia.
– Jest śliczny!
– zawołałam i tym razem nie musiałam udawać, że się cieszę. Pod wpływem
impulsu rzuciłam się uściskać speszonego Charliego, po czym ucałowałam go w policzek.
– Dziękuję. Zapniesz mi? – poprosiłam, odwracając się i odgarniając włosy,
żeby odsłonić szyję.
Po chwili
łezka zawisła na mojej szyi, idealnie wpasowując się w niezbyt głęboki
dekolt tuniki, którą miałam na sobie. Zostawiłam dziadka, żeby w końcu móc
zająć się tym, co na takich uroczystościach szło mu najlepiej (tudzież
udawaniem, że go nie ma), po czy podeszłam wprost do równie niechętnej do
przyjęć Belli. Mama przygarnęła mnie do siebie, starając się objąć na tyle
delikatnie, żeby nie zrobić mi krzywdy.
– Wybacz
nam, że nie powstrzymaliśmy Alice – westchnęła, kiedy już złożyła mi życzenia. –
Sama wiesz, jaka jest. Carlisle zaryzykował i spróbował ją przekonać, że
jeszcze nie jesteś w formie, ale stwierdziła, że to cię ożywi – wyjaśniła,
a ja wzniosłam oczy ku niebu. Tak, to brzmiało jak Alice. – Tak czy
inaczej, cieszy mnie przede wszystkim to, że Jake ci powiedział – przyznała,
tym samym skutecznie mnie zaskakując.
– Wiedziałaś?
– niemalże jęknęłam, jednocześnie zastanawiając się ile jeszcze dowiem się w najbliższym
czasie. – Wiedziałaś, że jest we mnie wpojony? – powtórzyłam z naciskiem.
– Wszyscy
wiedzieliśmy – poprawiła po chwili zastanowienia. – Wpoił się, kiedy byłaś
malutka i początkowo omal go za to nie zabiłam – przyznała z gorzkim
uśmiechem. – Ale potem ostatecznie stanęło na tym, że powie ci kiedy będziesz
gotowa. Wiesz, nie chcieliśmy, żebyś się czymkolwiek sugerowała, chociażby
myśląc, że musisz się z nim związać... – Spojrzała na mnie wymownie, jakby
chcąc się upewnić, czy przypadkiem jednak nie doszłam do takich wniosków.
Pokręciłam głową. – Tata oczywiście nie jest zadowolony, ale miał pięć lat,
żeby się do takiej ewentualności przyzwyczaić. Najlepiej sama z nim
porozmawiaj – zaproponowała, skinieniem głowy wskazując drugi koniec pokoju,
gdzie spod ściany obserwował nas Edward.
Kiedy
spojrzałam w jego kierunku, pośpiesznie uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
Westchnęłam, po czym przyznałam mamie rację i szybkim krokiem podeszłam do
wampira. W końcu spojrzał na mnie, ale jako że był mistrzem w ukrywaniu
emocji, nie potrafiłam stwierdzić, czego tak naprawdę powinnam się spodziewać.
Najbardziej bałam się, że będzie zdenerwowany, ale z drugiej strony…
– Tato... –
zaczęłam niepewnie, chociaż zupełnie nie wiedziałam, co powinnam była mu
powiedzieć. Po prostu czułam się zdezorientowana. – Jesteś zły – stwierdziłam w końcu,
nie wiedząc czy jestem bardziej wystraszona, czy rozżalona z tego powodu.
– Nie. – Jego
odpowiedź mnie zaskoczyła. – Prawda jest taka, że od początku wiedziałem, że on
prędzej czy później o wszystkim ci powie. Szkoda tylko, że tak szybko – skrzywił
się, ale przynajmniej jego złociste tęczówki stały się nieco bardziej ludzkie.
Gdyby mama
mnie nie ostrzegła, że wiedzieli, poczułabym się oszołomiona, ale w obecnej
sytuacji, jedynie pokiwałam głową.
– Zaskoczył
mnie – przyznałam, ostrożnie dobierając słowa. – Ale ja chcę spróbować. Poza
tym, bycie z Jacobem jest takie... takie łatwe – dodałam po chwili. – On
nie oczekuje ode mnie całkowitego zaangażowania. Chce po prostu, żebym
wiedziała – wyjaśniłam i żeby pokazać o co mi chodzi, przywołałam w pamięci
całą naszą rozmowę na plaży.
– Mhm, a ty
mimo wszystko utrzymujesz, że nie zgodziłaś się jedynie dlatego, że czułabyś
się winna odmawiając? – zapytał, lustrując mnie wzrokiem. Jego pytanie trochę
mnie zdezorientowało, nim jednak zdążyłam ułożyć odpowiedź, nagle się
rozpogodził. – Dobrze wiem, jak do tego podchodzisz i muszę przyznać, że
to rozsądne. Nie przepadam za Jacobem, ale nie chcę też jakkolwiek cię
ograniczać, skoro wydaje się pewna tego, co robisz.
Całkowicie
oszołomiona jego słowami, po prostu rzuciłam się go uściskać. Przytulił mnie,
zaraz jednak pośpiesznie mnie od siebie odsunął, a wraz z jego kolejnymi
słowami, cały mój entuzjazm momentalnie wyparował.
– Możecie
być razem – zapewnił – ale stawiam jeden warunek.
A jakże!
Byłoby zbyt łatwo, gdyby tak po prostu wszystko zaakceptował. Oczywiście, we
wszystkim musiał być jakiś haczyk.
Edward
jedynie się uśmiechnął, najwyraźniej świetnie bawiąc się dzięki temu, co działo
się w mojej głowie.
– Nie
przytulaj się do mnie po tym, jak przebywałaś z nim – poprosił, a mnie
momentalnie ulżyło, kiedy uświadomiłam sobie, że wyciągnęłam zbyt pochopne
wnioski.
– Już się
robi – zapewniłam i pośpiesznie się odsunęłam. Nie rozumiałam, co wampiry
mają do zapachu zmiennokształtnego, ale jak na razie nie zamierzałam się nad
tym rozwodzić. To i tak nie było istotne w sytuacji, kiedy wszystko układało
się tak dobrze.
Zamierzałam
już odejść, kiedy mnie zatrzymał. Zaciekawiona, ponownie odwróciłam się w jego
kierunku, starając się nie popaść w paranoję i przekonać samą siebie,
że tata wcale nie zmienił decyzji, jeśli chodziło o Jacoba i o mnie.
– Tak…?
– Może to
trochę dziwny moment na tę rozmowę, ale doszliśmy do wniosku, że mieszkamy w Forks
już zdecydowanie zbyt długo – odezwał się, nie odrywając ode mnie wzroku. – Poza
tym w obecnej sytuacji, skoro jesteś człowiekiem i już nie rośniesz
tak szybko, możesz spokojnie zacząć chodzić do szkoły. Alice oczywiście jest w gorącej
wodzie kąpana i wszystko sobie zaplanowała, kiedy mi organizowaliśmy to
wszystko – zerknął na ozdobiony salon – dlatego właściwie już dzisiaj w nocy
możemy przeprowadzić się do Seattle.
Słuchałam
go, ale zdawało mi się, że słowa dochodzą do mnie z coraz większym
opóźnieniem. Nie byłam po prostu w stanie tak po prostu zrozumieć i zaakceptować
tego, co mówił. Nie, skoro wtedy musiałabym pogodzić się z tym, że
wszystko zakończy się zanim w ogóle się zaczęło. Chociaż do Seattle nie
było znów tak daleko, Jacob przecież...
– Że co? – zapytałam
słabym głosem. – Nie! – jęknęłam, nie zastanawiając się nad tym, czy
przypadkiem nie ściągnę na siebie uwagi wszystkich obecnych. – Ale co z Jacobem?
Co ze mną i...? – zaczęłam, ale musiałam urwać, bo nagle zawirowało mi w głowie.
Edward
zareagował błyskawicznie, bez wahania materializując się u mojego boku. Podtrzymał
mnie, po czym posadził na kanapie i wyszedł do kuchni, po chwili wracając
do mnie ze szklanką wody. Opróżniłam ją duszkiem i poczułam się nieco
lepiej, ale wciąż byłam bliska wybuchu.
– Spokojnie...
– upomniał mnie, kucając przy kanapie, żeby się upewnić, czy mi lepiej. Zerknął
krótko na Carlisle'a, który zauważył, że coś się dzieje i chyba
zastanawiał się czy do nas nie podejść, po czym delikatnie pokręcił głową, żeby
dać dziadkowi znać, że ze mną wszystko w porządku. – Skarbie, gdybyś dała
mi skończyć, zdążył bym ci powiedzieć, że masz zaproponować Jacobowi żeby
jechał z nami. Alice upatrzyła gdzieś bardzo ładny dom, z przybudówką
zaledwie kilkanaście metrów dalej. Z psem pod jednym dachem żadne z nas
nie wytrzyma, ale tamto miejsce z łatwością da się przerobić na
mieszkanie, dlatego...
Zerwałam
się z miejsca, kiedy jeszcze mówił i pobiegłam wprost do
rozmawiającego o czymś (a raczej przekomarzającego się, jeśli chodzi o jedzenie)
z Setem i Paulem Jacoba. Zupełnie ignorując obserwującą nas dwójkę,
zarzuciłam chłopakowi ręce na szyję i mocno go uściskałam.
– Rozmawiałam
z tatą – oznajmiłam i mówiłam dalej, bo Jacob zesztywniał: – Nie jest
na mnie zły. Powiedział, że nie zamierza mi niczego zabraniać.
Rozluźnił
się jak na zawołanie, w przeciwieństwie do mnie nie zamierzając zastanawiać
się nad motywami decyzji Edwarda. Po chwili uniósł mnie tak, że nie byłam w stanie
dotknąć stopami ziemi, na co zareagowałam śmiechem i piskiem, próbując się
oswobodzić. A potem krótko mnie ucałował, ku ogólnej uciesze jego
znajomych z La Push – może pomijając Leę, którą Alice zaprosiła pewnie
jedynie ze względu na jej brata.
– Cudownie –
zapewnił mnie z wyraźnym entuzjazmem. – Przez moment miałem wrażenie, że
powiedział ci coś złego – przyznał, rzucając mi przepraszające spojrzenie.
– Bo źle
pewną sprawę zinterpretowałam – przyznałam, kiedy mogłam już samodzielnie
stanąć. – Powiedział mi, że musimy się wyprowadzić...
Nie dał mi
skończyć, podobnie jak ja początkowo wyciągając pochopne wnioski. Z tym,
że w moim przypadku omal nie doprowadziło to do paniki, on jednak
wyglądał, jakby właśnie miał dostać furii. Zaniepokojona jego spojrzeniem,
zrobiłam krok do tyłu, z doświadczenia wiedząc, że nie wolno stać blisko
rozwścieczonego wilkołaka.
– Jake,
proszę, daj mi skończyć – szepnęłam, zerkając przelotnie na Paula i Setha,
którzy wyglądali na gotowych pochwycić Jacoba, gdyby stracił nad sobą
panowanie. – Powiedział, że wyjeżdżamy dzisiaj w nocy i... – Kolejny błąd.
Jake teraz już trząsł się na całym ciele i miałam wrażenie, że zaraz
rozpadnie się na kawałki. – I miałam cię zapytać, czy jedziesz z nami!
– wyrzuciłam na wydechu, machinalnie zasłaniając dłońmi twarz i zamykając
oczy.
Zapadła
długa, niepokojąca cisza. Słyszałam jedynie jego przyśpieszony oddech, ten
jednak zaczynał powoli wracać do normy.
A potem poczułam
jego palce na swoich nadgarstkach i uniosłam powieki, pozwalając żeby
odciągnął moje ręce od twarzy.
– Co
powiedziałaś? – zapytał cichym, niemal łagodnym głosem, spoglądając mi prosto w oczy.
W jego czarnych tęczówkach było jedynie zaskoczenie i swego rodzaju
poczucie winy.
– Powiedziałam,
że miałam zapytać, czy...
Nie dał mi
skończyć. Nagle przyciągnął mnie do siebie w o wiele bardziej
stanowczy sposób niż do tej pory. W następnej sekundzie jego wargi
odnalazły drogę do moich, a ja otrzymałam najlepszą odpowiedź, jaką mogłam
sobie wyobrazić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz