Obudził mnie
dźwięczny śmiech Alice. Wciąż zaspana, powoli usiadłam na łóżku, pierwszy raz
od dawna czując się wyjątkowo dobrze. Najwyraźniej potrzebowałam po prostu
porządnego snu, który w ostatnim czasie bynajmniej nie był mi dany i choć
nie byłam zachwycona okolicznościami, w jakich przyszło mi zasnąć, musiałam
przyznać, że chyba niepotrzebnie panikowałam, kiedy dziadek robił mi zastrzyk.
Nie, skoro lekarstwo pomogło bardziej, niż wcześniej sobie wyobrażałam.
Mimo
wszystko wolałam nie myśleć o minionym dniu. Chciałam w końcu pokazać
bliskim, że wszystko już ze mną w porządku i nie muszę przez cały
czas leżeć w łóżku. Z tego wszystkiego nie miałam nawet pojęcia, jaki
mieliśmy dzień, nie mówiąc już o godzinie. No i oczywiście byłam
ciekawa, co do tego stopnia ucieszyło Alice. W zasadzie czułam się do tego
zdesperowana, żeby wyrwać się z domu, że chyba nawet gdyby chodziło o zakupy,
chętnie zgodziłabym się ciotce towarzyszyć.
Wstałam,
być może zbyt gwałtownie, bo wszystko dookoła mnie zawirowało. Zachwiałam się i pewnie
bym upadła, gdyby nie tata, który nagle zmaterializował się obok, żeby w porę
móc mnie pochwycić. Edward odczekał chwilę, dając mi okazję do złapania
równowagi, po czym posadził z powrotem na łóżku, kucając przede mną, by
upewnić się, czy wszystko w porządku.
– Ostrożnie
– upomniał, przypatrując mi się uważnie i prawdopodobnie wsłuchując się w rytm
mojego serca. Z wolna skinęłam głową, próbując się rozluźnić, żeby nie ryzykować,
że jednak postanowi przytrzymać mnie na kolejny dzień w łóżku. – Będziesz
musiała to znieść jeszcze przez kilka dni – usprawiedliwił się. – Byłaś chora, a teraz
na dodatek jesteś człowiekiem. Chyba nie ma nic dziwnego w tym, że się
martwimy. – Wyciągnął rękę, by móc odgarnąć mi włosy z twarzy. – Wczoraj
wyglądałaś okropnie. Carlisle co kilka godzin przychodził sprawdzić, czy
przypadkiem twój organizm źle nie zareaguje na leki.
Byłam wciąż
nieco zaspana, ale nie na tyle, by nie skojarzyć niektórych faktów.
– Byłeś
tutaj całą noc? – upewniłam się. Skinął głową, a ja mimowolnie się
rozluźniłam, bo przecież od samego początku chciałam, żeby ze mną został. – Jak
długo właściwie spałam? – zapytałam po chwili wahania.
– Trochę
ponad dwanaście godzin, ale tak miało być. To tylko lekarstwo. – Uśmiechnął się
do mnie czule. – Alice cię obudziła… Chcesz się jeszcze położyć? – zapytał,
zupełnie machinalnie muskając dłonią moje czoło.
– Dobrze
się czuję – zaprotestowałam. – Poza tym już nie chcę leżeć – dodałam, dla
podkreślenia swoich słów raz jeszcze próbując stanąć na nogi. Tym razem poruszałam
się o wiele ostrożniej, przekonana, że gdybym ponownie zasłabła, jak nic
wylądowałabym w gabinecie dziadka na dodatkowych badaniach.
– Kochanie,
wiesz, że to nie byłoby tobie na złość – przypomniał mi. – Może i wszyscy
jesteśmy nieco nadopiekuńczy, ale po prostu nie wiemy, co o tym wszystkim
myśleć. Wiem, że Carlisle do tej pory się zadręcza, że w porę nie
zorientował się, co się dzieje i nie oszczędził ci bólu przemiany.
Westchnęłam,
ostatecznie decydując się na milczenie. Żeby się czymś zająć, podeszłam do
szafy, w pośpiechu przetrząsając jej zawartość. W tamtej chwili
pragnęłam jedynie wziąć prysznic i przebrać się w jakieś świeże
ubrania, bo wtedy z pewnością miałam poczuć się lepiej. Później
zamierzałam znaleźć sobie zajęcie, byleby tylko nie ryzykować, że zostanę sam
na sam ze swoimi myślami i wspomnienia kolejny raz mnie nawiedzą.
Czułam na
sobie spojrzenie taty, który najwyraźniej wciąż nie ufał mi na tyle, żeby
zostawić mnie samą. Byłam mu za to wdzięczna, choć cisza sprawiała, że czułam
się naprawdę niezręcznie.
– A gdzie
mama? – zapytałam, wyjmując z szafy jeden ze skomponowanych przez Alice,
dość obiecująco wyglądających kompletów – jeansy i ładną błękitną tunikę.
Tata
rozpogodził się, jakby od jakiegoś czasu czekał, aż zadam to pytanie i nie
mógł doczekać się, by mi odpowiedzieć.
– Pojechała
do La Push – wyjaśnił, a ja wymownie uniosłam brwi ku górze. – Wzięliśmy
sobie do serca wczorajszą rozmowę. Jacob pewnie będzie zadowolony, kiedy się
dowie, że lepiej się czujesz. Jedyny problem w tym, że jeszcze nie
powiedzieliśmy mu o tym, co się stało z tobą – lepiej, żeby Bella
zrobiła to osobiście, zanim tam pojedziesz. Pozostaje jeszcze kwestia tego, czy
Carlisle się na to zgodzi, ale on również chce dla ciebie jak najlepiej, więc
nie powinnaś się tym martwić – dodał z przekonaniem. – Idź się przebrać,
kochanie. Będę czekać w kuchni, bo powinnaś coś zjeść.
– Jasne –
zgodziłam się, wychodząc w raz z nim na korytarz. Zaraz zniknął na
schodach, a ja ruszyłam w stronę łazienki.
Cieszyłam
się, że w końcu zobaczę się z Jake’m, choć zarazem odrobinę bałam
tego, jak zareaguje na fakt, że teraz jestem zwyczajnym człowiekiem. Jeśli
miałam być szczera, bałam się, że teraz zacznie traktować mnie zupełnie
inaczej, jakbym była kimś zupełnie innym. Jasne, nie przepadał za
nieśmiertelnymi, bo ci pozostawali jego naturalnymi wrogami, ale mimo wszystko
mógł przestać traktować mnie tak, jak do tej pory. Nade wszystko nie chciałam,
żeby i on zachowywał się równie paranoicznie, co moi bliscy, bo tego na dłuższą
metę bym nie zniosła.
Odświeżona,
bez pośpiechu zeszłam na dół. Czułam się zdecydowanie lepiej, o ile w moim
przypadku było to możliwe, tym bardziej, że z pewnością nigdy nie miałam
przyzwyczaić się do ograniczonych zmysłów i mniejszej sprawności
fizycznej. Już teraz zaczynałam tęsknić za wampirzą naturą i dawnym
życiem, kiedy nie musiałam się przejmować chociażby czymś tak normalnym, jak
regularne spożywanie posiłków czy chorobami. Od czasu przemiany niechętnie
jadłam, co również martwiło rodziców. Oczywiście ludzkie produkty zaczęły mi
smakować, ale nie miałam najmniejszej ochoty na ich spożywanie – jedynie strach
przed tym, że Carlisle podłączy mnie do kroplówki i zacznie karmić
dożylnie, były dla mnie mobilizacją. Teraz z kolei zamierzałam zrobić
wszystko, byleby zacząć normalnie funkcjonować.
Tata czekał
na mnie w kuchni z gotową jajecznicą. Nie rozumiałam dlaczego, ale
miałam wrażenie, że on i mama mają jakąś słabość do tej konkretnej
potrawy, choć przecież jako wampiry nie żywili się niczym innym prócz krwi.
Oczywiście nie zamierzałam ich o to pytać, choć zauważyłam, że w odpowiedzi
na moje myśli, Edward nieznacznie się uśmiechnął.
– Smacznego
– rzucił, odsuwając mi krzesło. – Chyba teraz nie będziesz już narzekała, że
próbujemy cię do czegokolwiek zmuszać, prawda? – zagadnął, nawiązując do tego,
jak zawsze protestowałam, kiedy próbowali mnie nakłonić do ludzkiej diety.
Wywróciłam
oczyma i skupiałam się na jedzeniu. Musiałam przyznać, że gotował
zaskakująco dobrze jak na nieśmiertelnego, nic jednak nie miało sprawić, bym
zapomniała smaku krwi. Wiedziałam, że teraz z pewności byłaby dla mnie
ohydna i szkodliwa, ale trudno było tak po prostu przejść do porządku
dziennego z tym, że miałabym całkowicie ją odrzucić.
Kończyłam
właśnie śniadanie, kiedy w końcu pojawiła się wyraźnie zadowolona mama.
Musiała dostrzec, że wyglądam zdecydowanie lepiej, bo pośpiesznie ucałowała
mnie w czoło. Wręcz promieniała, co z miejsca zaczęło udzielać się
również mnie, tym bardziej, że mogło oznaczać tylko jedno.
– Cześć,
Nessie – przywitała się. – Jak się czujesz? Nie wiem, czy tata ci mówił, ale…
– Rozmawiałaś
z Jacobem – dokończyłam za nią, chcąc żeby przeszła do rzeczy. – Więc jak?
Będę mogła do niego pojechać? – zapytałam, wręcz nie mogąc się doczekać, aż
będę mogła wyrwać się z domu. – Dobrze się czuję – zapewniłam, z opóźnieniem
przypominając sobie o jej pytaniu
– Jacob jest
zachwycony – zapewniła mnie. – Martwił się. Oczywiście był w szoku, kiedy
dowiedział się, jak zadziałał jad, ale szczególnie się tym nie przejął. Teraz
po prostu chce cię zobaczyć.
– Więc? –
naciskałam, niemal podskakując na krześle. – Chcę tam pojechać – poprosiłam,
coraz bardziej podekscytowana. – Wiesz, że zawsze chciałam zobaczyć La Push.
Co było mi
po opowieściach jej czy Jacoba, skoro pakt zabraniał nam przekraczać granicę?
Od zawsze chciałam zobaczyć słynny klif, morze, błękitne płomienie ogniska rozpalonego
z pomocą nasyconych solą morską kawałków drewna… Czułam się lepiej na samą
myśl, przez co tym bardziej zależało mi na wyjeździe. Chciałam tego i naturalnie
obecności Jacoba oraz jego przyjaciół.
– Jake
chciałby cię zabrać już teraz, ale poprosiłam go, żeby przyjechał dopiero koło
piątej – wyjaśniła mi, co pewnie miało znaczyć „tak”. – Wcześniej chciałam,
żeby Carlisle cię zbadał i stwierdził, czy wszystko jest w porządku –
dodała i to wystarczyło, żeby mój entuzjazm momentalnie przygasł.
– Musi? – skrzywiłam
się. – Mamo, proszę. Mówiłam wam już, że dobrze się czuję – powtórzyłam.
Nie miałam
nic przeciwko temu, żeby dziadek mnie badał – ufałam mu, nawet jeśli ewentualnych
testów po prostu się bałam – ale przecież cały czas byłam pod jego opieką.
Gdyby coś było ze mną nie tak, już dawno by to zauważył i zareagował.
– Wiem,
kochanie, ale lepiej będzie, jeśli to sprawdzimy – wyjaśnił mi pośpiesznie tata,
aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, co działo się w mojej
głowie. – I tak chciał z tobą porozmawiać o tym, co stało się
wczoraj, więc… Chodź, Nessie. Zobaczysz, że to potrwa tylko kilka minut –
zapewnił, kładąc mi dłoń na ramieniu. – Obiecuję, że dłużej nie będzie cię
męczył.
Uznałam, że
nie mam większego wyboru, więc posłusznie zsunęłam się z krzesła, pozwalając
tacie zaprowadzić się na górę. Chociaż czułam się zaniepokojona, stwierdziłam,
że pójdę sama. Nie zaprotestował, zostawiając mnie więc przed gabinetem
doktora, przed odejściem całując mnie krótko w czoło i zapewniając,
że wszystko będzie w porządku.
Zawahałam
się, zanim weszłam do środka, przez dłuższą chwilę stojąc i bez myślnie
wpatrując się w zamknięte drzwi. Kiedy zostałam sama, nie byłam już taka
pewna, tym bardziej, że naprawdę uważałam, że badania nie są konieczne. Czułam
się dobrze, może pomijając fakt, że byłam człowiekiem, a tego raczej nie
trzeba było sprawdzać.
Westchnęłam,
po czym w końcu zapukałam i zajrzałam do środka. Dziadka jeszcze nie
było, ale dostrzegłam, że wszystko było już gotowe, choć nie spodobało mi się
to. Sprzęt, którego używał, kiedy byłam nieprzytomna, jeszcze nie zniknął z domu,
przez co przytulny zazwyczaj pokój przypominał mi bardziej gabinet lekarski niż
znajomą bibliotekę. To na pewno miało ułatwić sprawę, poza tym oszczędzało mi
konieczności wizyty w szpitalu, ale i tak w jednej chwili
zapragnęłam stamtąd uciec.
– Nessie…
Zaskoczona,
aż podskoczyłam i omal nie wrzasnęłam, kiedy nagle poczułam czyjąś dłoń na
ramieniu. Moi bliscy poruszali się teraz w sposób dla mnie niesłyszalny,
więc najzwyczajniej w świecie Carlisle’a nie zauważyłam.
– Przepraszam.
Przestraszyłem cię, kochanie? – zreflektował się, uważnie lustrując mnie
wzrokiem.
– Zamyśliłam
się – wyjaśniłam pośpiesznie. – Dziadku, to konieczne? – zapytałam, nie mogąc
się powstrzymać. Niechętnie obejrzałam się na sprzęt w gabinecie,
bynajmniej nie paląc się do tego, żeby wejść do środka.
– Powinniśmy
skontrolować, czy wszystko jest w porządku – wyjaśnił mi, powtarzając
mniej więcej to, co wcześniej rodzice. – Nic się nie bój, Nessie. Po prostu
usiądź i spróbuj się rozluźnić – zachęcił, podprowadzając mnie do
rozkładanego fotela w swoim gabinecie.
Ulżyło mi,
bo bałam się, że będę musiała się położyć na szpitalnym łóżku, które zajmowałam
wcześniej. Posłusznie spełniłam polecenie, a doktor wyregulował mebel tak,
że znalazłam się w pozycji wpół leżącej, żeby było mi wygodniej.
– Jak się
czujesz? – upewnił się. – Wiem, że wczoraj bardzo nie chciałaś tych środków,
ale chyba mimo wszystko trafiliśmy z dawką, prawda? – zagadnął, żebym
trochę się uspokoiła.
Badania
faktycznie nie trwało długo i właściwie nie różniły się od tych, którym
poddał mnie, kiedy zaczęłam gorączkować, z tym tylko wyjątkiem, że nie
widział powodu, by ponownie sprawdzać moją krew. Przede wszystkim zadawał mi
pytania, co zdecydowanie mnie uspokoiło, bo bałam się, że będzie chciał
sprawdzić mój stan z pomocą jakiegoś skomplikowanego sprzętu. Spięłam się
dopiero, kiedy Carlisle chciał obejrzeć moją rękę. Sama prawie o niej
zapomniałam, bo rana przestała już boleć, ale martwiłam się, że przy naruszeniu
ramię znów zacznie dawać mi się we znaki. Nic podobnego nie miało miejsca, a ja
szybko przekonałam się, że jedyne wspomnienie całego zajścia, stanowiła teraz
cienka blizna w kształcie półksiężyca, która jeszcze niejednokrotnie miała
mi o wszystkim przypomnieć. Żałowałam, że nie da się niczego z nią
zrobić, ale pocieszał mnie fakt, że ślad nie znajdował się w mało widocznym
miejscu i łatwo było go ukryć pod ubraniem.
– Wszystko
jest w porządku – zapewnił mnie, uśmiechając się. – Mimo wszystko będę cię
obserwować przez jeszcze kilka dni, ale nie widzę powodu, żeby nie pozwolić ci
wychodzić z domu. – Zamilkł, po czym zajrzał mi w oczy. – Gdyby coś
złego się działo, nie ukrywaj tego przed nami, kochanie – upomniał mnie. – Nie
masz już takiej odporności jak wcześniej, więc gdybyś coś złapała, lepiej żeby
zareagować jak najszybciej, zanim całkiem się rozchorujesz.
– Wiem –
westchnęłam, krzywiąc się. Ten nowy stan rzeczy wcale mi się nie podobał. –
Dziadku… – zaczęłam i zawahałam się, bo od jakiegoś czasu chciałam go o coś
zapytać. Nie byłam po prostu pewna, jak on czy rodzice mogą na ten pomysł
zareagować.
– Tak? –
zachęcił mnie. – Co się dzieje, kochanie? – zapytał ciepłym tonem, który zawsze
mnie uspokajał.
– Po
prostu… Dziwnie się w tym wszystkim czuję – wyznałam, ostrożnie dobierając
słowa – Czy kiedyś… niekoniecznie teraz, ale kiedyś – podkreśliłam – nie
moglibyście po prostu zamienić mnie w wampira? – zapytałam wprost, w końcu
to z siebie wyrzucając.
Przyjrzał
mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, przez co szybko pożałowałam
swojego pytania. Rozejrzałam się niespokojnie po pokoju, pragnąć po prostu stąd
wyjść.
– Nessie –
odezwał się w końcu, ujmując mnie pod brodę, przez co chcąc nie chcąc
musiałam spojrzeć mu w oczy. – Kochanie, wiesz, że decyzja będzie należeć
do ciebie – wyjaśnił, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. – To oczywiste,
że dla kogoś, kto od początku był niezwykły – uśmiechnął się do mnie – nagła
zmiana jest ciężka i źle się w tym wszystkim czujesz. Ale z drugiej
strony, takiej decyzji nie powinnaś podjąć pochopnie – upomniał mnie. – Jeśli
będziesz pewna, możemy taki zabieg przeprowadzić w każdej chwili, ale
powinnaś wziąć kilka rzeczy pod uwagę. Po pierwsze, mam wątpliwości, czy jesteś
w tym momencie gotowa na tak wielki ból, tym bardziej, że dopiero doszłaś
do siebie po wcześniejszej przemianie. A po drugie, wtedy będziesz w pełni
nieśmiertelna, co niestety bezpowrotnie zatrze twoje ludzie cechy.
– To
znaczy? – zapytałam, nie do końca wiedząc, co miał w tym momencie na
myśli. O bólu starałam się nie myśleć, woląc wierzyć, że ten byłabym w stanie
jeszcze jakoś wytrzymać, nawet jeśli na samo wspomnienie chciało mi się płakać.
– Wiesz, że
obserwuję cię odkąd się urodziłaś – przypomniał mi łagodnie. – Rosłaś szybciej,
ale przy tym rozwijałaś się prawidłowo. Również tyczyło się to cyklu
miesiączkowego, więc w przeciwieństwie do wampirzyc, twój organizm byłby
przystosowany do ewentualnej ciąży – wyjaśnił, a ja zamarłam, w końcu
pojmując sens jego słow. – Mogłaś, a teraz tym bardziej możesz zostać
matką, Nessie. Nie było powodów, żeby wcześniej o tym z tobą
rozmawiać, bo jesteś jeszcze dzieckiem, ale skoro bierzesz pod uwagę przemianę,
powinnaś wiedzieć, jakie to niesie ze sobą konsekwencję – westchnął, po czym
ucałował mnie w czoło. – Daj sobie trochę czasu, dobrze? – zaproponował,
bo oszołomiona zupełnie nie miałam pojęcia, jak odnieść się do jego słow. –
Chodź, zejdziemy na dół. Jacob powinien niedługo po ciebie przyjechać –
przypomniał mi.
Jacob… To
na nim postanowiłam się skupić, bowiem nie byłam gotowa na roztrząsanie tego,
co właśnie wytłumaczył mi dziadek. Zdecydowanie łatwiej przychodziło mi myśleć o staniu
się wampirem, kiedy nie brałam pod uwagę tego, że to nie będzie sposób na
powrót do wcześniejszego stanu. Nigdy nie miałam być znów hybrydą, mogąc co
najwyżej zdecydować się na bycie człowiekiem lub w pełni nieśmiertelną.
Czegokolwiek bym nie wybrała, obie opcje równały się poważnym zmianom.
A ja nie
byłam gotowa na żadne z nich.
Choć wizyta w La
Push zdecydowanie bardziej spodobałaby mi się, gdybym wciąż dysponowała
wyostrzonymi zmysłami, byłam zachwycona. Zapach morskiej soli odurzał, zaś
widok wzburzonej wody i rozciągającej się nad nią klifu, dosłownie
zapierał dech w piersiach. Czułam się trochę jak mała dziewczynka, kiedy
zdecydowanie wyprzedziłam Jacoba, zachwycając się każdym detalem tego, co dla
niego przecież było codziennością.
Jake
również okazał się nadopiekuńczy, ale – w przeciwieństwie do moich
bliskich – zaskakująco dobrze przyjął to, że byłam człowiekiem. Wydawał się
wręcz zachwycony, co w jakimś stopniu mnie bolało, dręcząc bardziej niż
cokolwiek innego Jak mógłby zareagować, gdybym zdradziła mu, o czym
rozmawiałam z dziadkiem? Oczywiście nie miałam takiego zamiaru, ale to
była niepokojąca perspektywa.
– Nessie,
Nessie... – Nagle znalazł się tuż za mną i chwyciwszy mnie w ramiona,
okręcił się dookoła. Pisnęłam i roześmiałam się, momentalnie zapominając o problemach.
– Dawno ta plaża nie wyglądała mi na tak piękną – przyznał, a ja się
zarumieniłam.
Ucieszyłam
się, że nie widział mojej twarzy, choć kiedy w końcu znów postawił mnie na
ziemi, mogłabym przysiąc, że rumieńce jeszcze nie zniknęły. Nawet jeśli je
zauważył, nie skomentował mojej reakcji nawet słowem.
– Wejdźmy
na klif – zaproponowałam, żeby zmienić temat. – Proszę, obiecałeś mi ognisko –
przypomniałam, uśmiechając się promiennie, by go przekonać.
Bałam się,
że mi odmówi, ale on po prostu chwycił mnie za rękę i poprowadził wzdłuż
plaży. Często chodziliśmy w ten sposób – zwykła para przyjaciół – dziś
jednak ten gest dziwnie mnie skrępował. Może to z powodu długiej przerwy,
bo nie widzieliśmy się prawie dwa tygodnie, albo wciąż czułam się nieswojo z tym,
że byłam równie zwyczajna, co każdy normalny człowiek.
Z tym, że
Jake również wyglądał na spiętego i jakby zamyślonego. Kurczowo ściskał
moją dłoń, kiedy znaleźliśmy się na niewielkiej ścieżce znikającej w głębi
lasu. Zauważyłam, że droga pnie się nieco pod górkę, co pomogło mi uświadomić
sobie, że zamierza spełnić moją prośbę. Jedynym problemem pozostawało to, że
nadal milczeliśmy.
– Nessie… –
zaczął nagle, a ja drgnęłam, skuteczne wyrwana z letargu. – Pamiętasz
o czym rozmawialiśmy, kiedy ostatnio u ciebie byłem? – zapytał, choć
widać niechętnie wspominał moment, kiedy leżałam rozpalona, dosłownie kilka
minut przed początkiem koszmaru przemiany.
Zmarszczyłam
czoło. Niezbyt dobrze pamiętałam to, co działo się przed pierwszym atakiem bólu,
ale mimo wszystko coś mi świtało.
– O pakcie?
– zapytałam w końcu. – Zaprosiłeś mnie do La Push i powiedziałeś, że możemy…
Pokręcił
głową.
– O tym
też, ale potem o coś cię poprosiłem. Zirytowałaś się, że nie chcę ci
czegoś wyjaśnić – drążył, wciąż uważnie mi się przypatrując. – No, przypomnij
sobie – zachęcił.
Potrzebowałam
dłuższej chwili, ale w końcu zorientowałam się o co mu chodził. Poszczególne
wspomnienia okazały się odległe i jakby zamazane, ale ten konkretny moment
akurat dobrze zapadł mi w pamięci.
– Ach,
wpojenie – wyszeptałam i to wystarczyło, żebym poczuła się jeszcze
bardziej zmieszana. – Przepraszam, nie zapytałam… Ale może to nawet lepiej.
Wtedy się wywinąłeś, więc teraz musisz mi powiedzieć – stwierdziłam, nie mogąc
powstrzymać się od uśmiechu.
– Cholera,
nie tak to miało być – westchnął, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Ale
teraz wszystko mi jedno. Widzisz, wszystko sprowadza się do jednej z naszych
plemiennych legend. Wpojenie… Kurczę, jak najlepiej ci to wytłumaczyć? –
jęknął, po czym odsunął się ode mnie, by uważniej móc mi się przyjrzeć. – Ja…
To jest jak grom z jasnego nieba – oznajmił bez ogródek, a ja
zesztywniałam. – Jak miłość od pierwszego wejrzenia. – Nagle urwał i wziąwszy
kilka głębszych wdechów, zaczął raz jeszcze: – To jest tak, że kiedy ją
widzisz, wszystko się zmienia. W jednej chwili nic już nie ma znaczenia –
ty, bliscy, twoje upodobania i marzenia… Wszystko to przestaje istnieć, bo
od tego momentu liczy się jedynie ona. Ta jedyna, jej szczęście i dobro… Jej
bezpieczeństwo. I to, żeby za wszelką cenę była szczęśliwa.
Mówił, a w
jego głosie wyczuwałam tak wielkie zaangażowanie i jednocześnie podenerwowanie…
To nie było do niego podobne i początkowo zbiło mnie to z pantałyku.
Nie miałam jednak wątpliwości co do tego, że skądkolwiek owo wpojenie się
wzięło, było czymś równie prawdziwym, co wampirzy czy zmiennokształtni – i że
być może wszystko sprowadzało się do tego, że właśnie go doświadczył.
Serce
zabiło mi szybciej, chociaż sama nie byłam pewna dlaczego.
– Mówisz,
jakbyś znał to uczucie – zauważyłam cicho, odwracając wzrok.
Momentalnie
poczułam strach silniejszy niż cokolwiek innego. Jake był moim przyjacielem od
samego początku, a ja traktowałam go niemal jak brata… Kogoś, kto był mi
bliski – na dobre i na złe, niezależnie od wszystkiego. Miałam go, co
przez całe lata wydawało mi się równie oczywiste, co uczucia, którymi go
darzyłam – rodzaj miłości, który…
Ale
wpojenie mogło mi go odebrać.
Zadrżałam,
nagle zaniepokojona. Jak przyjęłabym to, że w jednej chwili straciłam nie
tylko nieśmiertelną połówkę, ale i najbliższego przyjaciela, którego…
kochałam?
Boże, co
jeśli on faktycznie się wpoił…?
Jacob
uparcie na mnie patrzył – czułam na sobie jego wzrok, choć nie miałam dość
odwagi, by na niego spojrzeć. Chciałam, żeby w końcu przerwał panującą
ciszę, ale jednocześnie też się tego bałam.
Nie, jeśli
miałby mi do powiedzenia, że…
– Masz
rację, znam – potwierdził w końcu i to wystarczyło, żeby moje serce
niemalże się zatrzymało. – To ty jesteś
moim wpojeniem, Renesmee.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz