Powoli
odzyskiwałam świadomość. Echo bólu wydawało się niczym w porównaniu z towarzyszącym
mi nie tak dawno cierpieniem, ale i tak ledwo mogłam się ruszyć. Co
więcej, bałam się, ogarnięta niepokojącym wrażeniem, że jeśli choćby wezmę
głębszy wdech, agonia powróci i wszystko zacznie się na nowo. Sama nie
byłam pewna, co właściwie się dopiero co stało, ale za nic w świecie nie
chciałam przechodzić tego jeszcze raz.
To dotyk
powrócił do mnie jako pierwszy, uświadamiając mi, jak bardzo jestem obolała.
Mimo wszystko uznałam, że to lepsze od tego, co czułam jakiś czas temu. Byłam
wręcz skłonna stwierdzić, że lekkie pulsowanie mięśni i chłód, który raz
po raz muskał moje czoło, mogłyby okazać się niemalże kojące, jeśli tylko
dałyby mi gwarancje na to, że raz na zawsze zdołałam uciec od dotychczasowego
koszmaru. Chyba wszystko było lepsze od palącego jadu, który rozlewał się po
moim ciele.
Nie miałam
siły na to, żeby otworzyć oczy, ale byłam świadoma, że przebudzenie jest coraz
bliżej. Czułam, że leżę na czymś miękkim i wygodnym, okryta czymś ciepłym,
co również okazało się miłą odmianą. Z czasem zorientowałam się również,
że towarzyszą mi ciche głosy, choć nie mogłam skoncentrować się na sensie
wypowiadanych słów, bo w tle coś irytująco pikało.
– Nessie? –
Rozpoznałam głos taty. On pierwszy zauważył, że jestem świadoma, co zresztą
wcale nie wydawało mi się dziwne, biorąc pod uwagę jego zdolności. – Słońce,
słyszysz mnie? Wszystko jest w porządku – zapewnił kojącym tonem.
Poczułam
nacisk na czole, co pewnie znaczyło, że mnie pocałował. Zadrżałam od różnicy
temperatur i cicho jęknęłam, bo nawet tak drobny ruch sprawił mi ból.
– Słyszy –
zapewniła z przekonaniem Alice. – Ale otworzy oczy dopiero za kilkanaście
sekund – dodała spokojnie, jak zwykle w pełni ufając swoim wizjom.
Z pewnym
opóźnieniem dotarło do mnie, że ze stwierdzeniem ciotki coś jest nie tak. Może i byłam
ledwie świadoma tego, co dzieje się wokół mnie, ale doskonale pamiętałam, że dziewczyna
od samego początku nie miała wizji ze mną związanych – znikałam z jej
widzeń, podobnie jak zmiennokształtni, co bardzo ją irytowało, choć powoli
zaczynała się z tym oswajać. Co się zmieniło, skoro tak nagle zaczęła
twierdzić, że ja…?
– Renesmee,
kochanie, spójrz na mnie – poprosiła mama, zachęcona słowami szwagierki.
Zaczęłam pojmować, że to ona najprawdopodobniej cały czas głaska mnie po
twarzy, poddenerwowana tym, co się ze mną działo. – Carlisle, może…
– Nic jej
nie jest – zapewnił ją doktor. – Daj małej chwilę, skoro tego potrzebuje. Nie
powinna się teraz przemęczać – wyjaśnił, próbując ją uspokoić.
Byłam mu
wdzięczna, bo faktycznie potrzebowałam kilku kolejnych sekund, by spróbować
dojść do siebie. Niepewnie otworzyłam oczy i zaraz je zamknęłam,
nieprzyzwyczajona do zalewającego pokój światła. Nie usłyszałam, by ktokolwiek w pokoju
się poruszył, ale chwilę później doszedł mnie dźwięk zaciąganych zasłon, więc
zaryzykowałam ponowienie próby. Tym razem przyszło mi to o wiele łatwiej, a ja
zamrugałam kilkakrotnie, czekając aż wszystko przybierze na ostrości, pozwalając
mi rozejrzeć się dookoła. Moja uwaga natychmiast skoncentrowała się na
nachylonej nade mną mamie, a ta pośpiesznie wyciągnęła ramiona, żeby móc
mnie uściskać.
– Nareszcie
– odetchnęła, obejmując mnie w taki sposób, by sprawiać mi jak najmniej
bólu. Szybko obie przekonałyśmy się, że to niemożliwe, więc wampirzyca wycofała
się, nie chcąc przypadkiem zrobić mi krzywdy. – Jak się czujesz? – zapytała
czule, dla odmiany wtulając się w tatę. On również przypatrywał mi się z troską.
Miałam im
odpowiedzieć, ale nie potrafiłam zebrać myśli, zbyt oszołomiona i łatwa do
rozproszenia. Kolejny raz zwróciłam uwagę na irytujące pikanie, które słyszałam
już wcześniej, a które stopniowo zaczynało doprowadzać mnie do szału.
Rozejrzałam się po pokoju, chcąc ustalić jego dźwięk i zrozumieć, gdzie
właściwie jestem, aż nazbyt świadoma tego, że nie byłam w swoim pokoju.
Leżałam na
wąskim łóżku z metalowymi barierkami, co nieco mnie zaniepokoiło,
najbardziej jednak wystraszyłam się, kiedy zobaczyłam liczne kabelki, którymi
byłam podpięta do stojącego obok monitora. Nie potrzebowałam szczególnego
skupienia, żeby zorientować się, że to właśnie on wydawał denerwujący mnie
dźwięk, do mnie zaś z pewnym opóźnieniem dotarło, że kontrolował pracę
mojego serca. Jakby tego było mało, w skórę miałam wbitą kroplówkę, co tym
bardziej nie przypadło mi do gustu. W tamtej chwili wyrwał mi się cichy
jęk, a dźwięk, który wydawała maszyna, stał się nieco bardziej uciążliwy,
zdradzając moje podenerwowanie.
– Dziadku… –
wyrwało mi się. Mój głos zabrzmiał niemalże płaczliwie, a ja rozejrzałam
się dookoła, szybko odnajdując doktora wzrokiem.
– Leż
spokojnie, skarbie. Wszystko jest w porządku – uspokoił mnie, sprawdzając
wyniki na monitorze. – To dla twojego dobra. Jeśli znów ci się nie pogorszy,
niedługo to od ciebie odłączę – obiecał mi i zrozumiałam, że pod tym
jednym względem przynajmniej tymczasowo nie miałam niczego do powiedzenia. –
Pamiętasz, co się stało? – zapytał łagodnie, podając mi szklankę wody, która
stała na stoliku przy łóżku.
Pokręciłam
przecząco głową, nie zamierzając go okłamywać. Nie zaprotestowałam, kiedy
uniósł mnie delikatnie, bym mogła się napić. Woda mi odpowiadała, tym bardziej,
że dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo czułam się spragniona.
Carlisle
zawahał się, wyraźnie czymś zmartwiony.
– Nic nie
pamiętasz? – zaniepokoił się, gdy tylko z powrotem ułożyłam się na łóżku.
Dla pewności przycisnął swoją chłodną dłoń do mojego czoła, żeby sprawdzić, czy
nie miałam gorączki.
– Tylko ból
– sprostowałam, bo tego akurat zapomnieć nie mogłam. Każdy ruch wydawał się być
echem wcześniejszego cierpienia. – Gdzie jestem? – zapytałam, chcąc w końcu
pewne rzeczy ustalić.
– W moim
gabinecie – uspokoił mnie Carlisle. – Nie było sensu zabierać cię do szpitala,
tym bardziej, że nie mieliśmy pojęcia, czego można się spodziewać po twoim
stanie. Łatwiej było zorganizować wszystko na miejscu – wyjaśnił, a ja
mimowolnie się rozluźniłam.
Jakkolwiek
by nie było, jego wyjaśnienia satysfakcjonowały mnie tylko po części, bowiem
wciąż nie miałam pojęcia, co takiego się wydarzyło. Jedynym, co widziałam,
kiedy próbowałam przywołać wspomnienia sprzed godzin agonii, była rozmowa z Jacobem
i to, że zrobiło mi się słabo.
– To ile
właściwie...? – zaczęłam, chcąc dowiedzieć się jak dużo straciłam, ale na moje
niedokończone pytanie odpowiedziała tata.
– Tylko
kilka godzin – wyjaśnił.
Wypuściłam
powietrze ze świstem, sama niepewna tego, co powinnam o tym wszystkim
sądzić. To nie brzmiało aż tak źle, jak mogłoby mi się wydawać, ale mimo
wszystko byłam gotowa przysiąc, że nadal nie mówili mi wszystkiego. Kiedy na
dodatek zauważyłam, że dziadek spojrzał na tatę znacząco, a ten w odpowiedzi
kiwa nieznacznie głową, nabrałam pewności, że moja teoria była słuszna. Choć czułam
się zmęczona, ta niesłyszalna wymiana zdań mi nie umknęła, a ja nie
zamierzałam tak po prostu jej zignorować.
– Co się
dzieje? – zażądałam wyjaśnień. Przecież w tym wszystkim tak naprawdę
chodziło o mnie, więc tym bardziej powinni byli mi powiedzieć.
– Nessie… –
westchnął tata. Czułam, że nie był zachwycony perspektywą prowadzenia ze mną
jakiejkolwiek rozmowę.
– To nic
takiego, kochanie, a ty powinnaś odpocząć – stwierdził cicho mama. – Wszystko
jest już w porządku, więc…
– Ale coś
się dzieje, tak? – przerwałam jej, coraz bardziej poirytowana.
Dla
lepszego efektu spróbowałam się podnieść, ale okazało się to marnym pomysłem, o czym
przekonałam się z chwilą, w której tylko spróbowałam się poruszyć.
Jęknęłam, ostatecznie rezygnując, tym bardziej, że Edward dla pewności chwycił
mnie za ramię, chcąc przypilnować, żebym nie ruszała się z miejsca.
– Cii… – Tata
pogłaskał mnie po policzku. – Nie powinnaś się denerwować. Sama widzisz, że nie
jesteś w najlepszej formie – zauważył spokojnie, a ja chcąc nie chcąc
musiałam przyznać mu rację.
Otworzyłam
usta, mimo wszystko zamierzając się kłócić, jednak ubiegł mnie Carlisle, decydując
się zapanować nad całym towarzystwem, żebym niepotrzebnie się nie denerwowała.
Mimo wszystko poczułam satysfakcję, bo wiedziałam, że doktor zrobi wszystko,
bylebym jak najszybciej wróciła do siebie. W takim wypadku istniała
możliwość, że jego szybciej uda mi się przekonać do powiedzenia mi całej
prawdy.
– Alice,
dopilnuj proszę, żeby nikt się tutaj nie kręcił. Nessie musi teraz odpocząć –
zwrócił się do przybranej córki. Dziewczyna niechętnie, wyszła z pokoju,
zamykając za sobą drzwi. Usłyszałam jakieś głosy z korytarza, co pewnie
znaczyło, że zgodnie z prośbą ojca zdecydowała się przepędzić resztę
tkwiącego pod gabinetem towarzystwa. – Kochanie – zwrócił się do mnie Carlisle
– jest coś, o czym powinnaś wiedzieć, ale mimo wszystko lepiej byłoby,
gdybyś wcześniej spróbowała się przespać. Potrzebujesz snu.
– Teraz tym
bardziej nie zasnę – zapowiedziałam, uparcie mu się przypatrując. Teraz, kiedy
wiedziałam, że coś jest na rzeczy, nie wyobrażałam sobie, że miałabym tak po
prostu się rozluźnić.
Carlisle
westchnął i z wahaniem spojrzał na kroplówkę, jakby rozważając, czy nie
podać mi czegoś na sen z jej pomocą. Cokolwiek chodziło mu po głowie, ostatecznie
zrezygnował, zwłaszcza, że spojrzałam na niego przerażona.
– W porządku
– zgodził się niechętnie. – Ale masz spokojnie leżeć i się nie denerwować,
jeśli chcesz, żebym cokolwiek ci wyjaśnił. Na początku postaraj się zrozumieć,
że chcę dla ciebie jak najlepiej i próbuję zrobić wszystko, byś wróciła do
zdrowia – powiedział, starannie dobierając słowa.
Nie
zrozumiałam, dlaczego mi to mówił. Przecież dobrze wiedziałam, że nie dałby mi
zrobić krzywdy i starał się mi jakoś pomóc, nawet nie wiedząc co właściwie
mi dolega, dlatego potulnie skinęłam głową, chcąc jak najszybciej zrozumieć, co
się wokół mnie dzieje.
Dziadek
odczekał chwilę, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku, a ja
jestem wystarczająco przypomną, żeby skupić na nim wzrok. Dopiero wtedy pokusił
się o to, żeby mówić alej:
– Nie
jestem do końca pewien, dlaczego jad zadziałał z opóźnieniem – przyznał i wyczułam,
że ta myśl nadal nie dawała mu spokoju. – Wiem, kochanie, że to musiało być dla
ciebie trudne – najpierw osłabienie i gorączka, później ten ból… Nigdy się
z czymś takim nie spotkałem, bo jesteś jedynym pół-wampirem, którego mam
okazję obserwować, a przecież wcześniej nie chorowałaś. Tym trudniej było
ocenić, jak wpłynie na ciebie jad wampira, skoro zaraz po ataku nie zaczęłaś
się przemieniać i od początku byłaś w połowie nieśmiertelną. Tak jak
ci wcześniej mówiłem, twój organizm sam się bronił, więc wydawało mi się, że
próby oczyszczenia twojej krwi będą bolesne i bezsensowne.
Urwał na
chwilę, dając mi możliwość przeanalizowania jego słów. Wciąż byłam zmęczona i kojarzenie
pewnych faktów przychodziło mi z trudem, ale tyle akurat zrozumiałam.
– Przecież
nie jestem wampirem – zauważyłam przytomnie, nie chcąc przyjąć ewentualnej
przemiany do wiadomości.
Po
pierwsze, gdybym była w pełni nieśmiertelną, nic by mnie nie bolało – już
samo to wykluczało możliwość tego, że jad w ogóle zadziałał. Po drugie,
moje serce przestałoby bić, a przecież doskonale słyszałam jego rytm
dzięki tym wszystkim urządzeniom, do których popodpinał mnie Carlisle. Już nie
wspominając o kroplówce, której przecież nie mógłby mi podpiąć, gdybym…
– Daj mi
skończyć – skarcił mnie łagodnie. – W tym właśnie sęk, że jad zadziałał
zupełnie inaczej, niż przewidywaliśmy. Sam nie jestem pewien jak to się stało,
ale…
Zawahał
się, niepewien, a mnie prawie że trafił szlag. Wiedziałam, że chce
zaoszczędzić mi nerwów, ale przez panującą ciszę czułam się jeszcze bardziej
wystraszona.
– Po prostu
zadziałał odwrotnie – wyjaśnił mi w końcu tata, decydując się ułatwić ojcu
zadanie. – Ale wszystko jest w porządku, kochanie, naprawdę…
Dopiero po
chwili zrozumiałam, co właściwie do mnie mówi.
– To
znaczy… – Urwałam, nagle czując się tak, jakby mówili do mnie w innym
języku. – To znaczy, że jestem…? – zaczęłam, wciąż mając nadzieję, że
zwyczajnie coś przekręciłam.
– Człowiekiem.
– Dziadek rozwiał moje wątpliwości. – Nie mamy pojęcia, jak to się stało,
Nessie – rzucił niemalże przepraszającym tonem. – Trudno było stwierdzić, jak
wpłynie na ciebie jad, tym bardziej, że ty… Dalej nie mamy pewności, co o tym
wszystkim myśleć, bo to równie dobrze mogła być indywidualna cecha tego
konkretnego wampira – rodzaj daru, który pozwalał mu odwrócić przemianę.
Być może
tłumaczył mi coś jeszcze, ale już właściwie nie słuchałam. Leżałam jak
sparaliżowana, bezskutecznie próbując sobie to wszystko poukładać. Do tej pory
wydawało mi się, że jestem rozkojarzona przez zmęczenie, ale w tamtej
chwili przyszło mi do głowy, że faktyczna przyczyna mogła być zgoła inna. Co jeśli
miało być tak cały czas, bowiem moje zmysły i umysł nie były już tak
sprawne, jak u istoty nieśmiertelnej? Jak miałam się do tego przyzwyczaić,
nie wspominając już o tym, że nie tylko mnie taki stan rzecz mógł poważnie
skomplikować życie?
– Jakoś
sobie z tym poradzimy – obiecała mama, głaskając mnie po czole. – Na razie
ważne, żebyś poczuła się lepiej – dodała, próbując zasugerować mi, że sen byłby
dla mnie najlepszy w tym momencie.
– Tak, ale…
– Wyciągnęłam drżącą dłoń w jej stronę. – Chcę coś sprawdzić.
To tata
pierwszy zorientował się, co chcę zrobić i nachylił się nade mną, żebym
się nie wysilała. Musnęłam palcami jego twarz, próbując przekazać pierwszą
myśl, jaka tylko przyjdzie mi do głowy, chociaż podświadomie czułam, że to bez
sensu. Że nie mam na co liczyć przekonałam się na krótko przed tym, jak
pokręcił przecząco głową. Opadłam na łóżko, czując pieczenie pod powiekami i ledwo
powstrzymując łzy frustracji.
– Nie
płacz. – Mama zaraz rzuciła się mnie pocieszać. – Na razie spróbuj zasnąć,
proszę. Porozmawiamy jeszcze, kiedy będziesz czuła się lepiej.
Chciałam
jeszcze protestować, ale doszłam do wniosku, że to nie ma sensu. Posłusznie
ułożyłam się na łóżku, przymykając oczy i jednak licząc na to, że uda mi
się zasnąć. Zauważyłam jeszcze, że mama pocałowała mnie w czoło, po czym
razem z Edwardem wyszła z gabinetu. Jedynie doktor został jeszcze na
chwilę, żeby zmienić mi kroplówkę, ale prawie nie zwróciłam na to uwagi – jak
długo nie próbował mnie kłuć, mogłam chyba uznać, że jest w porządku.
Nie byłam
pewna, co tym razem mi podał, ale zadziałało, bo nagle poczułam się jeszcze
bardziej senna i po prostu odpłynęłam.
Zaskakująco
szybko dochodziłam do siebie, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, kim byłam. Już po
dwóch dniach czułam się na tyle dobrze, żeby próbować wstawać, ale oczywiście
nie miałam na co liczyć. Dziadek wolał przytrzymać mnie na obserwacji do końca
tygodnia, prawdopodobnie nie mogąc darować sobie tego, że wcześniej
wystarczająco wcześnie nie zorientował się, co się ze mną dzieje i jakoś
temu nie zapobiegł. Nie miałam pewności, czego obawiała się tym razem, ale
przynajmniej początkowo nie protestowałam, aż nazbyt świadoma tego, że chciał
la mnie dobrze.
Dopiero
później zaczęłam próbować się kłócić, zapewniając, że już czuję się dobrze, ale
dyskusję zazwyczaj ucinał Jasper, który po prostu mnie usypiał. Nie miałam na
to wpływu, co niezmiennie mnie irytowało, tym bardziej, że podobno leczniczy
dla mnie sen, zwykle wiązał się z kolejnymi koszmarami. Złe sny nawiedzały
mnie regularnie, niemal za każdym razem, kiedy udawało mi się zasnąć i choć
znałam je już niemal na pamięć, za każdym razem budziłam się z krzykiem.
Dokładnie
tydzień po mojej przemianie, miałam już serdecznie dość leżenia. Moja niechęć
wzrosła z chwilą, w której kolejny raz obudziłam się płaczem, ledwo
powstrzymując krzyk.
Wciąż
zaniepokojona, nerwowo rozejrzałam się dookoła, by nabrać pewności, że nikogo
przy mnie nie ma i dać resztkom snu odejść w zapomnienie. Zajmowałam
pokój gościnny w domu Cullenów, bowiem rodzice wciąż uważali, że powinnam
być pod kontrolą lekarza, nawet jeśli ja sama lepiej czułabym się w naszym
kamiennym domku. W pomieszczeniu panował półmrok, co jednoznacznie
uprzytomniło mi, że musiało być dość późno. Pora dnia oraz to, że byłam sama,
wcale mi nie pomagały, a ja poczułam, że jeśli zaraz nie wyjdę z sypialni,
po prostu oszaleję. Dobrze wiedziałam, że prędzej czy później bliscy i tak
każą mi znów się położyć, ale w tym momencie o to nie dbałam, pragnąc
przede wszystkim znaleźć się na dole, gdzie w towarzystwie biskich miałam
poczuć się zdecydowanie bezpieczniej.
Wychodząc,
mimochodem zerknęłam w lustro. Zobaczyłam swoje odbicie pierwszy raz od kilku
dni i na moment zamarłam, co najmniej zaskoczona. Wyglądałam okropnie,
chorobliwie blada, drżąca i z napuchniętymi od płaczu oczami. Spróbowałam
poprawić swój wygląd, nerwowo przeczesując palcami włosy, ale niewiele to
pomogło – wyraźnie widać było, że jestem zmęczona.
W salonie
zastałam rodziców, dziadków oraz wujków. Nie miałam pojęcia, gdzie podziały się
Alice i Rosalie, ale ich partnerzy jak na razie nie cierpieli z powodu
ich nieobecności, zajęci grą w te swoje wymyślne szachy na kilku
planszach. Normalnie dołączyłabym do Jaspera, żeby móc zdenerwować Emmett’a,
ale tym razem zupełnie nie miałam na to ochoty.
Potrzebowałam
dłuższej chwili, żeby oswoić się ze zmianą oświetlenia i niepewnie skierować
ku rodziców. Dawno nie ruszałam się z łóżka, zresztą wiedziałam, że nie
wyglądam najlepiej, więc nie zdziwiło mnie, że natychmiast zaalarmowałam dziadka.
Doktor w ułamku sekundy znalazł się przy mnie, ujmując pod ramię i tym
samym dając mi do zrozumienia, że mam usiąść na kanapie.
– Jak się
czujesz, kochanie? – zapytał, kucając naprzeciwko mnie, żeby dokładniej mi się
przyjrzeć.
Słyszałam
to pytanie średnio pięć razy dziennie, więc nie powstrzymałam się od grymasu.
Jeżeli cokolwiek było ze mną nie tak, to raczej mój stan psychiczny.
– Dobrze –
zapewniłam pośpiesznie. – Nie chcę już leżeć – poskarżyłam się, bo jeśli
zdołałabym przekonać jego, rodzice też nie zmuszaliby mnie, żebym wracała do
łóżka.
Carlisle
uspokajająco pogłaskał mnie po głowie, choć byłam świadoma, że dla pewności
badał moją temperaturę. Teraz łatwiej było mu się mną zajmować, bo właściwie
nie różniłam się niczym od reszty jego pacjentów.
– Ale
później spróbuj się przespać, dobrze? – upomniał mnie. – Widzę, że jesteś
zmęczona.
Posłusznie
pokiwałam głową, choć zamierzałam unikać snu tak długo, jak tylko miało być to
możliwe. Pomyślałam, że jeśli ostatecznie zemdlałabym z wycieńczenia, mój
umysł okazałby się na tyle osłabiony, że nie byłby w stanie dodatkowo
katować się snami.
– Nessie… –
zareagował natychmiast tata.
Nie byłam
zdziwiona, kiedy okazało się, że śledził moje myśli. Wzdrygnęłam się, kiedy
błyskawicznie do mnie dopadł, bowiem ludzkie zmysły były zdecydowanie zbyt słabe,
żebym w porę zorientowała się, że zamierzał porwać mnie na ręce.
Bez słowa wtuliłam
się w jego tors, próbując się uspokoić. Przy nim czułam się
bezpieczniejsza, a przecież od samego początku właśnie o to mi
chodziło.
– Płakałaś
– stwierdził Edward, całując mnie krótko w czoło. Nie musiałam odpowiadać,
bo to było oczywiste. – Dalej męczą cię koszmary – westchnął, spokojniejszym
tempem wracając na swoje wcześniejsze miejsce koło mamy. Wampirzyca natychmiast
mnie mu zabrała, mocno przytulając do siebie.
Wtuliłam
się w nią, próbując wygodniej ułożyć się w jej ramionach. Wciąż nie
ufałam sobie na tyle mocno, żeby spróbować zasnąć, ale podejrzewałam, że
prędzej odpoczęłabym w jej objęciach, niż zasnęła sama w pokoju.
Niech on
przestanie, pomyślałam spanikowana, kiedy zmęczenie niespodziewanie się
nasiliło. I bez patrzenia wiedziałam, że to sprawka Jaspera.
– Jazz,
zostaw ją – poprosił Edward, dobrze wiedząc w jakim jestem stanie. Wujek
natychmiast się podporządkował, ja zaś pośpiesznie wyprostowałam się w ramionach
mamy, chcąc trochę się rozbudzić.
Dziękuję,
„powiedziałam”, zdecydowanie woląc komunikować się mentalnie niż odzywać. Nie
miałam już daru, ale wciąż pozostawały mi zdolności taty.
– Nie ma
sprawy. – Wampir pogłaskał mnie po policzku. – Potrzebujesz jakiejś odmiany –
zauważył, próbując znaleźć sposób na to, żeby jakkolwiek mi pomóc.
To
znaczy?, zapytałam kontynuując naszą w połowie mentalną wymianę zdań.
Byłam zainteresowana wszystkim, co mogło równać się z jakąkolwiek
psychiczną ulgą.
– Od
jakiegoś czasu zastanawiam się, czy nie powinniśmy cię stąd na trochę zabrać –
wyjaśnił. Wyczułam, że przygotowywał się do tej rozmowy już od dłuższego czasu.
– Może faktycznie niepotrzebnie zmuszamy cię, żebyś leżała. Nie mam pewności,
ale chyba nawet zwykły wypad do miasta z Alice i Rosalie dobrze by ci
zrobił – stwierdził i choć prawie cały czas patrzył na mnie, zauważyłam,
że wymienił krótkie spojrzenia z Carlisle’m.
Mimowolnie
pomyślałam o propozycji Jacoba – tej sprzed ponad tygodnia, poprzedzającą
całe to szaleństwo z przemianą w człowieka. Jak przez mgłę pamiętałam
naszą rozmowę, ale o zaproszeniu do rezerwatu nie zapomniałam. Jeśli to,
co mówił tata, było prawdą, być może powinnam pojechać do La Push, gdy tylko
dziadek uzna, że nic mi nie jest.
– Faktycznie,
o tym zapomniałem – mruknął Edward, który ani na chwilę nie przestał
śledzić moich myśli. Spojrzałam na niego pytająco. – Jacob oczywiście
regularnie dobijał się do nas przez cały zeszły tydzień, ale byłaś w takim
stanie, że baliśmy się go do ciebie dopuścić, zwłaszcza ze względu na te sny.
Ale możliwe, że La Push też jest jakimś rozwiązaniem – wyjaśnił mi pośpiesznie,
zanim zdążyłabym zacząć się obwiniać o to, że z tego wszystkiego
zaniedbałam przyjaciela.
– Chcesz,
żebym z nim porozmawiała? – zapytała mama, kołysząc mnie miarowo. Widać
było, że gdyby miała gwarancję, że dzięki temu poczuję się lepiej, zabrałaby
mnie do rezerwatu chociażby zaraz.
Choć
wydawało mi się, że to ja powinnam załatwić tę sprawę, kiwnęłam głową.
Zmęczenie znów zaczynało przejmować nade mną kontrolę, przez co nie miałam siły
nawet na to, żeby pomyśleć o ewentualnej rozmowie z Jacobem, więc tym
bardziej byłam mamie wdzięczna za tę sugestię.
Skrzywiłam
się, kiedy ledwo zmusiłam się do ponownego otwarcia oczu. Zdezorientowana,
zdążyłam krótko spojrzeć na Jaspera, zanim powieki znów mi opadły.
– To nie on
– zapewnił mnie tata. – Jesteś zmęczona, skarbie. Daj mi ją, Bello. Wezmę małą
na górę.
Uścisk osłabł,
a chwilę późnij ponownie znalazłam się w ramionach taty. Strach
momentalnie ścisnął mnie za gardło, kiedy uświadomiłam sobie, że kolejny raz
będę zmuszona zmierzyć się ze swoimi koszmarami. Wszystko to, z czym
walczyłam od czasu ostatniego przebudzenia, momentalnie wróciło, a ja nie
mogłam zrobić niż, żeby zapanować nad emocjami. Choć próbowałam się
powstrzymać, w pewnym momencie po prostu się rozszlochałam, drżąc na całym
ciele i ledwo łapiąc oddech. Nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani
słowa, choć chciałam wręcz błagać tatę, żeby nie zostawiał mnie samej.
– Cii… Nessie,
już wszystko dobrze – szepnął tata, zaniepokojony moim nagłym wybuchem. –
Jesteś bezpieczna, skarbie – zapewnił mnie, a widząc, że to nie pomaga,
zwrócił się do mojego dziadka: – Carlisle, dasz jej coś na uspokojenie?
Właściwie nie
zorientowałam się, kiedy Edward zabrał mnie do mojego tymczasowego pokoju.
Kołysał mnie delikatnie, co pozwoliło mi się odrobinę uspokoić, choć
podejrzewałam, że i Jasper mógł mieć w tym swój udział. Tak czy
inaczej, przynajmniej zaczęłam spokojniej oddychać i przestałam
spazmatycznie szlochać.
Tata usiadł
na moim łóżku, sadzając mnie sobie na kolanach i wciąż tuląc do siebie.
Kołysał mnie delikatnie, szepcąc coś uspokajająco i zapewniając, że
wszystko jest w porządku.
– Poczujesz
jedynie lekkie ukłucie – zapewnił kojącym głosem, podwijając mi rękaw bluzki.
Dopiero
kiedy do pokoju wszedł Carlisle, zrozumiałam co miał na myśli. Jęknęłam i poruszyłam
się niespokojnie, kiedy dziadek podszedł do mnie z niewielką strzykawką,
wypełnioną do połowy jakimś płynem. Choć igła była zdecydowanie cieńsza niż ta,
której używał, kiedy pobierał mi krew, rozszlochałam się jeszcze bardziej.
– Nie chcę!
– zaprotestowałam, patrząc na doktora błagalnie, kiedy przy mnie usiadł. –
Dziadku, proszę… – jęknęłam, mocniej wtulając się w tatę.
– To nic
nie zaboli – obiecał pośpiesznie Carlisle, uspokajającym gestem kładąc mi dłoń
na ramieniu. – Kochanie, po tym spokojnie zaśniesz, bez żadnych koszmarów –
wyjaśnił, ale przynajmniej nie zmuszał mnie, żebym pozwoliła podać sobie
lekarstwo.
Zawahałam
się. Wiedziałam, że zawsze robił wszystko dla mojego dobra, poza tym
perspektywa spokojnego snu była kusząca, ale ta igła…
Zadrżałam
mimowolnie.
– Zamknij
oczy, skarbie – zachęcił mnie tata, dobrze wiedząc, że się waham. – Za chwilę
będzie po wszystkim, tak?
Znów
zadrżałam, ale w końcu niepewnie pokiwałam głową i mocniej wtuliłam
się w obejmującego mnie opiekuna, zamykając oczy. Zupełnie jak podczas
pobierania krwi, spróbowałam nie myśleć o tym, co robi dziadek i jakoś
się rozluźnić, ale szło mi to dość opornie. W efekcie niewiele brakowało,
żebym zaczęłam się wyrywać, kiedy poczułam, że doktor przemywa czymś skórę na
moim ramieniu. Tata musiał to wyczuć, bo objął mnie bardziej stanowczo, zaś
chwilę później w końcu poczułam ukłucie i nieprzyjemne uczucie,
towarzyszące wstrzykiwaniu leku.
– Już po
wszystkim. – Carlisle ucałował mnie w czoło. – Śpij, kochanie – zachęcił
mnie, bo spróbowałam otworzyć oczy.
W końcu
zaryzykowałam i po prostu poddałam się senności, mając nadzieję, że środki
naprawdę pomogą. Poczułam jeszcze, że tata delikatnie układa mnie na łóżku i okrywa
kołdrą, co pozwoliło mi się rozluźnić.
Tym
bezpieczniejsza się poczułam, kiedy przekonałam się, że żaden z nich nie
wyszedł – ani on, ani doktor. Słyszałam, że zaczęli o czymś cicho
rozmawiać, ale nie miałam pojęcia o czym – ja chciałam po prostu spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz