1/01/2016

Rozdział III

Udało mi się spokojnie przespać całą noc, choć nie sądziłam, że będę do tego zdolna. Bałam się, że zaczną męczyć mnie koszmary, więc miłym zaskoczeniem okazało się dla mnie to, że kiedy się ocknęłam, wciąż leżałam w swoim łóżku. Czułam się odrobinę lepiej, chociaż wciąż wiele brakowało do tego, bym uznała, że jestem w pełni sił.
– Jak się czujesz, skarbie? – usłyszałam głos mamy. Dotknęła mojego policzka, ledwo tylko zorientowała się, że otworzyłam oczy. – Obudziliśmy cię? Może chcesz się jeszcze zdrzemnąć? – dopytywała, wyraźniej nie wiedząc jak zachować się.
– Nie, już się wyspałam – zapewniłam pośpiesznie, wspierając się na łokciu, by móc rozejrzeć się po pomieszczeniu. Nie zdziwiłam się, widząc przy moim łóżku oboje rodziców, tym bardziej, że wcześniej podejrzewałam, że mama będzie chciała wrócić, kiedy tylko dziadek skończy mnie badać. – Czuje się lepiej, naprawdę – dodałam z przekonaniem, siląc się na blady uśmiech.
– Oczywiście, że nie dało jej się po raz drugi wygonić – zapewnił mnie Edward, reagując na moje myśli. – Przez cało noc pilnowaliśmy, żeby ci się nie pogorszyło – dodał, nachylając się, by dotknąć mojego czoła. Na jego twarzy pojawiła się ulga. – Temperatura jej spadła – zwrócił się do Belli, prawdopodobnie reagując na niewerbalnie zadane pytanie. Zawsze rozpoznawałam, kiedy słyszał jej mentalny głos, zwłaszcza, że bardzo rzadko pozwalała mu na taką przyjemność.
– To dobrze – odetchnęła. – Carlisle powinien niedługo do nas zajrzeć z wynikami. Nie jest pewien, jakie mogą być skutki jadu… – Bella spojrzała na mnie z naganą. – Przecież tak cię prosiłam. Wiedziałam, że stanie się coś złego, mówiłam, ale… – zaczęła, wyraźnie uspokojona tym, że czułam się lepiej.
Skrzywiłam się mimowolnie, słysząc jej słowa. Najwyraźniej doszła do wniosku, że teraz może spokojnie mnie okrzyczeć, jak najbardziej słusznie swoją drogą, jednak jej wyrzuty sprawiły, że przypominałam sobie o ostatniej nocy. Musiała zauważyć grymas na mojej twarzy, bo zamilkła i wyciągnęła ręce w moją stronę. Zmusiłam się, by usiąść i zaraz mocno się do niej przytuliłam, szukając poczucia bezpieczeństwa.
– Przepraszam! – jęknęłam, chowając twarz w jej włosach. Zawsze tak robiłam, kiedy jeszcze byłam mała, a w tamtej chwili dokładnie tak się czułam – jak nieporadne, potrzebujące wsparcia dziecko, które nade wszystko pragnęło bliskości rodziców. – Ja nie chciałam! To było głupie, wiem, ale… – Plątałam się, próbując nieudolnie wytłumaczyć, co też wczoraj strzeliło mi do głowy.
– Teraz ważne jest, byś wyzdrowiała, skarbie – uspokoiła mnie, delikatnie odsuwając się od mojej szyi. Dopiero kiedy ponownie kładłam się na łóżku, zauważyłam, że jej oczy były niemal całkiem czarne.
– Zauważ, że ona ma to po tobie – odezwał się Edward. Zauważyłam, że niepokój starał się ukryć pod rozbawieniem. – Ty również zawsze byłaś głucha na wszelakie argumenty, póki na własnej skórze nie przekonałaś się, że coś jest niebezpieczne.
Mama jedynie westchnęła, tym samym przyznając mu tym rację.
– Przyniosę ci coś do picia, dobrze? – zaproponowała pospiesznie, nie chcąc ciągnąć tego tematu. – Nie krzyw się. Gorąca herbata dobrze ci zrobi, zwłaszcza przy gorączce – ucięła, śmiechem kwitując moją awersję do jakichkolwiek ludzkich produktów.
Kiedy wyszła, Edward usiadł na skraju mojego łóżka. Myślałam, że będzie chciał ze mną porozmawiać, ale on bez słowa wziął ze stolika nocnego termometr i wsunął mi go do ust. Posłusznie trzymałam go pod językiem, spoglądając przy tym pytająco na tatę.
– Twój dziadek nas o to prosił – wyjaśnił mi uspokajającym tonem. – Nie jest pewien, czy dawka leku, którą ci podał, jest wystarczająca. Martwi się, że to coś poważniejszego niż przeziębienie czy grypa i że być może będzie musiał cię hospitalizować dla twojego dobra.
Sądząc po jego głosie, taka możliwość go martwiła. Mnie z resztą też, ale wciąż byłam zbyt nieswoja i słaba, by pełnia jego słów do mnie dotarła – zadrżałam jedynie przy końcu, na wzmiankę o szpitalu, nie chcąc brać takiego rozwiązania pod uwagę, nawet jeśli faktycznie miało być dla mnie dobre. Zmęczenie mnie irytowało, bo nie przywykłam do wylegiwania się w łóżku do późna, a sądząc po pozycji słońca, musiało być koło południa.
Drzwi do mojego pokoju uchyliły się, tym samym skutecznie wytrącając mnie z równowagi. Spojrzałam w ich stronę, przy okazji kolejny raz zauważając, że moje wyostrzone zmysły nie zdołały wychwycić żadnego dźwięku, zwiastującego nadejście kogokolwiek. Spodziewałam się, że wróciła mama, przez co zaskoczyło mnie to, że do pomieszczenia wszedł Carlisle.
– Jak się czuje moja wnuczka? – zapytał z ciepłym uśmiechem, w ludzkim tempie pokonując odległość dzielącą go od łóżka.
– Chyba lepiej – zapewniłam, bo tata w końcu zabrał ode mnie termometr, by podać go doktorowi. Dziadek sprawdził wynik i spojrzał na mnie z wyraźną ulgą. – Dziadku, co się ze mną dzieje? – zapytałam, pamiętając o tym, że miał przynieść wyniki badania mojej krwi.
Miał mi odpowiedzieć, ale wtedy do pokoju weszła mama, nie chcąc ominąć tej rozmowy. Dopiero teraz, widząc, że jej teść nie jest zaniepokojony, w pełni się rozluźniła, dochodząc do wniosku, że przynajmniej na tę chwilę nic mi nie groziło.
Tata pomógł mi usiąść, bym mogła się napić herbaty. Spojrzałam nieco nieufnie na kubek z parującym naparem, po czym niepewnie wzięłam niewielki łyk. Dziwne, ale napój był całkiem smaczny i bynajmniej mnie od niego nie odrzucało.
– Powiem tak… – Doktor przeszedł od razu do rzeczy. – Bardzo niepokoiło mnie to ugryzienie, a raczej to, jakie skutki może nieść ze sobą jad. Dokładnie zbadałem twoją krew, Nessie, ale nie zauważyłem nic niepokojącego – zapewnił mnie. Starannie dobierał słowa, próbując wytłumaczyć wszystko w taki sposób, by niepotrzebnie nas nie niepokoić. – Wykryłem jad, ale skoro nic nie wskazuje na to, byś miała się zmienić, a ty nawet nie czujesz bólu, nie widzę powodu, by cokolwiek z tym robić. Próba wyssania go z twojego krwiobiegu mogłaby być niebezpieczna i z pewnością bolesna, dlatego uważam, że spokojnie można ci tego zaoszczędzić. – Spojrzał na mnie czule. – Wydaje mi się, że trucizna sama zniknie za kilka dni, bez czyjejkolwiek interwencji. Twój organizm najwyraźniej jest w stanie się przed nią bronić, co wyjaśniałoby gorączkę.
– To znaczy? – Bella próbowała to wszystko zrozumieć. – Nic jej nie będzie, tak? – upewniła się, wyraźnie niezainteresowana teorią doktora, ale przede wszystkim tym, czy będę zdrowa.
– Wszystko na to wskazuje – uspokoił ją. – Na razie chciałbym przytrzymać małą przez kilka dni w łóżku, przynajmniej do czasu, aż odzyska siły. Będę podawał leki, póki nie upewnimy się, że gorączka puściła na dobre – dodał, kładąc na stoliku przy moim łóżku znajome mi już tabletki. – Wy z kolei powinniście zapolować – skomentował po chwili, zwracając uwagę na ciemne oczy Belli.
Otworzyła usta, by zaprotestować, więc szybko sama zainterweniowałam:
– Idźcie – powiedziałam pewnie. Nie chciałam, by przeze mnie się męczyli, poza tym głód w jej oczach przypominał mi o wydarzeniach z lasu, co niezmiennie napawało mnie niepokojem. – Naprawdę czuję się lepiej – zapewniłam, spoglądając uważnie na każdego z obecnych członków mojej rodziny, szukając poparcia.
– Zostanę z nią – zaoferował Carlisle, siadając przy mnie. Przytrzymał mnie, najwyraźniej niewystarczająco pewny mojego stanu, by pozwolić mi samodzielnie wstawać. Skrzywiłam się, kiedy podał mi tabletkę, ale to i tak wydało mi się lepsze niż kolejne badania. – Wypij, kochanie. Musisz odpoczywać – upomniał mnie łagodnie. Kiedy tylko spełniłam jego prośbę, posłał mi uśmiech, po czym ponownie zwrócił się do moich rodziców: – Chcę przez kilka godzin ją poobserwować. Wciąż nie mam pewności, jak mała może zareagować na lekarstwa, poza tym waham się nad wykonaniem jeszcze kilku badań – wyjaśnił, uspokajająco głaskając mnie po włosach, bo zadrżałam przy jego ostatnich słowach.
– Nessie jest pod dobrą opieką, Bello – zauważył Edward, jako pierwszy przystając na tę propozycję. Miałam pojęcie, że dobrze wiedział, dlaczego tak bardzo zależy mi na tym, by byli najedzeni. – Nie bój się, skarbie. To nie będzie nic takiego – dodał, zwracając się do mnie, kiedy wychwycił mój strach przed badaniem.
Mama spojrzała na mnie niezdecydowana, nie chcąc zostawiać mnie w takim stanie nawet po to, żeby się posilić. Widząc niepokój na mojej twarzy, wyglądała na chętną stanowczo zaprotestować, jednak ostatecznie coś w moim spojrzeniu musiało ją przekonać, bo niechętnie skinęła głową.
– Ale tu w okolicy – zażądała, tym razem nawet nie czekając aż Edward spróbuje odpowiedzieć. – Chcę szybko wrócić – dodała, a kiedy tylko tata na to przystał, podeszła bliżej, by móc ucałować mnie w czoło. – Spróbuj zasnąć, w porządku? Gdybyś tylko gorzej się poczuła, powiedz dziadkowi – poprosiła, nie zamierzając wyjść, póki się nie nabrała pewności, że zamierzałam grzecznie słuchać doktora.
– Dobrze – obiecałam posłusznie, wtulając się w nią, kiedy przygarnęła mnie do siebie. – Po prostu idźcie – ponagliłam, nie chcąc dłużej przypominać sobie o wampirze z polany za każdym razem, kiedy patrzyłam w ich zdradzające głód oczy.
Bella niechętnie wyszła z Edwardem z pokoju, więcej nie próbując protestować. Nie miałam siły, żeby dłużej siedzieć, więc kiedy tylko Carlisle zaczął zachęcać mnie, bym się położyła, skorzystałam z jego pomocy. Dziadek faktycznie chciał mnie jeszcze przebadać, ale sprowadzało się to przede wszystkim do mierzenia pulsu i ciśnienia oraz dziesiątek pytań o to, czy nic mnie nie boli. Kiedy zauważył, że lekarstwo zaczyna działać, a ja przysypiam, okrył mnie kołdrą i zapewniając, że gdyby coś się działo, mam go zawołać, zostawił mnie samą.
Zasnęłam kilka minut po jego wyjściu.

Byłabym naiwna, gdybym uwierzyła, że po wszystkim, co wydarzyło się w lesie, koszmar nie powróci. Moja podświadomość i okazała się wyjątkowo łaskawa, pozwalając mi spokojnie przespać noc, choć może pod wpływem zmęczenia i leków byłam zbyt wykończona, żeby móc śnić. Teraz koszmar pojawił się ponownie i wszystko wskazywało na to, że psychiczne męczarnie dopiero się zaczynają.
Sen, choć w przebiegu inny, przeraził mnie równie mocno, co każde wspomnienie wydarzeń z lasu. Wiedziałam, że śpię, a jednak kolejny raz obserwując śmierć mojego niedoszłego kata, znów wybuchnęłam płaczem, ledwo powstrzymując się przed krzykiem. Próbowałam uciekać, a kiedy do tego wszystkiego poczułam, jak coś z siłą zaciska się wokół mnie, wpadłam w panikę, niemalże całkowicie pewna, że wampir spróbuje po raz kolejny mnie ukąsi. Zupełnie machinalnie zaczęłam się wyrywać, niepewna tego, co dzieje się naprawdę, a co jest dalszym elementem snu. Wystraszona, walczyłam z trzymającymi mnie ramionami, obojętna na to, że ktoś szepce coś do mnie uspokajającym tonem, zaniepokojony moim zachowaniem.
Zaniepokojony? To nieco mnie uspokoiło, bo przecież nowo narodzony nie przejmowałby się moim stanem ducha. Przez chwilę pomyślałam, że to Carlisle przyszedł sprawdzić, czy ze mną wszystko w porządku, jednak po chwili uświadomiłam sobie, że trzymające mnie ręce są ciepłe – zdecydowanie cieplejsze ode mnie, nawet jeśli wciąż miałam podwyższoną temperaturę.
W jednej chwili skojarzyłam sobie wszystko.
– Jacob! – pisnęłam, zrywając się gwałtownie i mimo ciągłego osłabienia siadając na łóżku.
Zamiast nadal mu się wyrywać, dosłownie rzuciłam się chłopakowi w ramiona, nie myśląc o tym, że siedzi obok jak zwykle na wpół nagi i speszony moją reakcją. Przytulił mnie mocno, delikatnie głaskając po włosach, bym łatwiej się uspokoiła.
– Hej, mała– rzucił z opóźnieniem, delikatnie acz stanowczo odsuwając mnie od siebie. – Wszystko w porządku? Zły sen? – zapytał, uważnie lustrując wzrokiem moją twarz.
– To po wczorajszym – odpowiedziałam lakonicznie, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – To wszystko jest takie… – Nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów. – Uratowałeś mnie. Dziękuję – powiedziałam w końcu, dochodząc do wniosku, że on sam dobrze widział, że nie czułam się najlepiej. Zaraz po tym zawahałam się i mimo wątpliwości, dodałam: – Co tutaj robisz?
Cóż, nie na co dzień po przebudzeniu zastawałam w pokoju zmiennokształtnego, który na dodatek dotkał mnie przez sen. Nie miałam pojęcia, jaką miałam minę, ale najwyraźniej go rozbawiłam, bo uśmiechnął się. Mnie samej nie było do śmiechu, co również nie uszło jego uwadze, bo ostatecznie westchnął i pośpieszył z wyjaśnieniami.
– Przyszedłem sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ten atak musiał być dla ciebie szokiem, poza tym nie wyglądałaś najlepiej i wolałem upewnić się, że jest już lepie… Najwyraźniej słusznie – stwierdził, krzywiąc się na jakieś wspomnienie. – Rzucałaś się przez sen, a potem zaczęłaś płakać… Właściwie nie wiedziałem, co robić. Minąłem się z twoim dziadkiem, kiedy tutaj przyszedłem. Nawet się ucieszył na mój widok, bo musiał coś przynieść z domu, a nie chciał cię zostawiać samej? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie, bo okres, kiedy potrzebowałam stałej opieki, już dawno minął.
Spuściłam wzrok, po czym delikatnie wyswobodziłam się z objęć Jacoba, dając mu do zrozumienia, że chcę się położyć. Pomógł mi, nie pytając o nic, za co byłam mu wdzięczna – nie chciałam, by zaraz wpadał w panikę, ale jednocześnie byłam jeszcze zbyt osłabiona, by siedzieć.
Wyczułam, że się poruszył, a chwilę później jego twarz znalazła się na wysokości mojej własnej.
– Coś się stało – domyślił się, spoglądając mi w ocz – Coś z tobą – dodał, powoli składając w całość moje zachowanie i to, że właśnie doktor się mną podczas nieobecności rodziców opiekował.
Westchnęłam cicho, uświadamiając sobie, że muszę mu o wszystkim opowiedzieć. Nie chciałam niczego ukrywać przed Jakem, zwłaszcza, że to on mnie uratował i był moim przyjacielem. Zawsze bardzo się o mnie troszczył i doszłam do wniosku, że zasłużył na to, bym była z nim całkowicie szczera – w końcu traktowałam go jak część rodziny; jak brata a może nawet kogoś więcej.
– W nocy obudziłam się z gorączką, ale to nic takiego. Carlisle już mi coś podał i czuję się lepiej – zapewniłam pośpiesznie.
– Jesteś chora? – zapytał, nie kryjąc, że taka perspektywa go przeraża. – Nessie, przecież ty nigdy nie miałaś nawet kataru! – zawołał, odsuwając się ode mnie. Zauważyłam, że drżą mu ręce, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. – Doktor cię badał? Co mówi? – dopytywał, jasno dając mi do zrozumienia, że jeśli ja mu nie powiem, wyciągnie wszystko od mojego dziadka, gdy tylko ten wróci.
– Że to tylko gorączka – uspokoiłam go. Obawiałam się, że kiedy powiem mu, co podejrzewa Carlisle, może przypadkiem się przemienić. – Mówi, że to pewnie reakcja organizmu na… – Ugryzłam się w język, speszona własną głupotą.
– Na co? – Nie dawał za wygraną. Skrzywiłam nieznacznie, dla zyskania na czasie próbując wygodniej ułożyć się na łóżku. – Na co? No powiedz mi, Nessie! – nalegał, ponownie przybliżając się do mnie i zaciskając ręce na moich nadgarstkach.
– Na jad – przyznałam. – On mnie ugryzł, Jake – przyznałam niechętnie, niespokojnie obserwując jego twarz.
Gwałtownie wciągnął powietrze, wyraźnie wytrącony moimi słowami z równowagi. Wyglądał jakby dostał w twarz i przez moment przestraszyłam się, że zaraz zacznie krzyczeć albo zareaguje w równie gwałtowny sposób. Puścił mnie i w kilku susach znalazł się przy oknie, by mieć pewność, że w razie wybuchu nie znajdę się w zasięgu jego rąk. Trząsł się cały, kiedy oparł się o parapet, oddychając przy tym głęboko i mamrocząc coś, co po chwili zidentyfikowałam jak dziesiątki różnych przekleństw i wyzwisk, skierowanych do nieżyjącego już nowo narodzonego wampira.
Skuliłam się na łóżku, czekając aż najgorsze minie i chłopak choć trochę się uspokoi. Dopiero po kilku minutach, kiedy upewniłam się, że jego ciałem już nie wstrząsają dreszcze, uniosłam się lekko na łokciach i postanowiłam odezwać.
– Jake? – szepnęłam, nie kryjąc, że jestem wystraszona jego zachowaniem.
Odwrócił się w moją stronę i oparł plecami o parapet. Z trudem panował nad wyrazem twarzy, jednak znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że w rzeczywistości ledwo radzi sobie z odczuwanymi w tym momencie emocjami.
– Już okej – zapewnił. – Ale lepiej będzie, jeśli już pójdę. Nie chcę cię skrzywdzić – wyjaśnił spiętym, bardziej zachrypniętym niż zwykle głosem. – Ale najpierw… Nessie, nie tak to sobie wyobrażałem, ale mam ci coś do powiedzenia – przyznał, a jego ton złagodniał. W tamtej chwili był bardziej zakłopotany niż wściekły.
Spojrzałam na niego zachęcająco, co najmniej zaintrygowana. Mało co potrafiło wprawić Jacoba w taki stan, zresztą wszystko było lepsze od gniew.
– Jakby ci tu… – Westchnął, po czym z niedowierzaniem pokręcił głową. – Kurczę, miałem nadzieję, że porozmawiamy i jakoś inaczej wprowadzę cię w temat, ale na to chyba nie mamy na razie co liczyć – powiedział po dłuższej chwili wahania. – Powiem wprost: rozmawiałem z Samem i wprowadziliśmy pewne zmiany w pakcie. Wszystkie na waszą korzyść, choć oczywiście nie musicie na to przystawać. Chodzi o to, że możecie przekraczać granicę rezerwatu, ale nadal nie wolno wam na naszej ziemi polować, nawet na zwierzęta – wyjaśnił. – To oznacza, że będziesz mogła swobodnie przyjeżdżać do rezerwatu.
Zamrugałam zaskoczona. Nie wiedziałam, co nakłoniło Quilaute’ów do zmiany tej części paktu, ale mnie bardzo się to podobało. Już dawno chciałam zobaczyć La Push, o którym tyle słyszałam o nim od Jake’a, a teraz w końcu miałam po temu okazję.
Chłopak uśmiechnął się blado, wydając się dosłownie czytać mi w myślach.
– Chciałem zaprosić cię na ognisko, jeśli oczywiście twój ojciec się na to zgodzi… A teraz w sumie ma u mnie długo. – Jacob uśmiechnął się smutno. Wiedziałam, że wolałby, gdyby Edward zawdzięczał mu coś innego, niż uratowanie mi życia. – Zajrzę za jakiś czas, okej? Mam nadzieję, że doktor się nie myli i faktycznie nie ma się czym martwić.
Obejrzał się przez ramię, jakby coś usłyszał. Sama nie wychwyciłam niczego, dlatego zdziwiłam się, kiedy Jacob nagle ruszył w stronę drzwi, by móc wyjść z mojego pokoju.
– Ja już chyba zrobiłem swoje – stwierdził niemalże pogodnym tonem. – Wiesz, że nie przepadam za twoją rodziną, mimo wszystko nawet za Carlisle’m, więc będę się zbierał – wyjaśnił, a ja kolejny raz zastanowiłam się nad tym, dlaczego nie wyczułam, że doktor się zbliża. – Ach, po proś jeszcze rodziców, by powiedzieli ci, czym jest wpojenie, dobrze? – dodał na odchodne.
Wpojenie? – powtórzyłam, na próbę wypowiadając obce mi słowo. – Ale po co? Nie możesz samemu mi tego wyjaśnić? – zapytałam, siadając na łóżku, by lepiej widzieć twarz przyjaciela.
Na jego szczęście w tym momencie dołączył do nas Carlisle, co dało Jacobowi pretekst, by z premedytacją zignorować moje pytania. Jego reakcja sprawiła, że jeszcze bardziej zapragnęłam wyciągnąć od niego prawdę, obojętnie czego dotyczyła.
– Dziękuję, Jacobie – powiedział spokojnie doktor. Nie byłam pewna czy dziękował mu za to, że przy mnie posiedział, czy może przy okazji za to, że on i wataha pomogli mi w nocy. – Połóż się, Nessie – dodał spiętym tonem, zauważywszy, że się podniosłam.
– Nie ma sprawy – rzucił Jake, po czym obejrzał się na mnie. – On ma racje. Wracaj do łóżka, uparciuchu – rzucił już w progu, ułamek sekundy później znikając mi z oczu.
– To mi odpowiedz – zażądałam, dobrze wiedząc, że jeszcze mnie usłyszy. Choć moje ciało stanowczo przed tym protestowało, stanęłam chwiejnie na nogach, chcąc przywołać Jacoba z powrotem. – Jake… – jęknęłam, ale nie miałam okazji, żeby dokończyć.
Zachwiałam się nieco gwałtowniej, mając problem z utrzymaniem równowagi. Carlisle w ułamku sekundy znalazł się przy mnie, pośpiesznie obejmując w pasie i chroniąc przed upadkiem. Przywarłam do niego, walcząc z zawrotami głowy i żałując, że w ogóle ruszyłam się z miejsca – zdecydowanie powinnam leżeć.
Pozwoliłam, żeby dziadek wziął mnie na ręce i ponownie położył do łóżka, zbyt zmęczona, by jakkolwiek protestować. Słyszałam, że coś do mnie mówił, ale do mojej podświadomości dochodziło coraz mniej, zupełnie jakbym znajdowała się pod wodą. Coś było nie tak, choć nie potrafiłam tego sprecyzować. Już nie tylko było mi słabo, ale też gorąco, jakby w jednej chwili gorączka zaczęła wzrastać. Miałam wrażenie, że po moich żyłach rozlewa się wrząca woda, powoli porażając coraz bardziej znaczącą część mojego ciała.
Wtedy pojawił się ból.
Nie było mi już tak po prostu gorąco – temperatura mojego ciała zdawała przekraczać wszelakie granice, co okazało się gorsze od samej gorączki. Jęknęłam i poruszyłam się niespokojnie, co bynajmniej nie uszło uwadze wciąż podtrzymującego mnie dziadka.
– Co się dzieje? – zaniepokoił się, kładąc mnie na łóżku. Usiadł tuż obok, dla pewności przykładając dłoń do mojego czoła. – Gorączka chyba znowu zaczyna wzrastać… Jak się czujesz, Nessie? – zapytał, nachylając się nade mną z małą latareczką, którą ostatecznie zaświecił mi po oczach, chcąc sprawdzić reakcję źrenic.
To badanie mnie nie zaniepokoiło, ale i tak spróbowałam się odsunąć. Światło zaczęło mnie drażnić, więc w pośpiechu odwróciłam wzrok, z jękiem wtulając twarz w poduszkę. Oczy mnie piekły, zaś ból stawał się coraz bardziej intensywny, powoli porażając wszystkie mięśnie. Chciałam o tym dziadkowi powiedzieć i poprosić go, żeby jakoś mi pomógł, nim jednak się na to zdecydowałam, wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Jeśli wcześniej miałam wątpliwości, co rodzina miała na myśli, mówiąc o „niewidzialnym ogniu” podczas przemiany, teraz całkowicie się ich wyzbyłam. To, co w nagle poczułam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania – ból, którego oczekiwałam od chwili, kiedy nowo narodzony mnie ugryzł, w końcu się pojawił, przysłaniając sobą wszystko inne.
Nie byłam pewna, czy krzyczę, zresztą nie miało to najmniejszego nawet znaczenia. W jednej chwili byłam wyłącznie ja i ból – ten wszechogarniający ogień oraz towarzyszące mu cierpienie. To, że Carlisle mnie trzyma, zarejestrowałam jedynie dzięki temu, że jego skóra była lodowata i mocno kontrastowała z obecną temperaturą mojego ciała.
Coś zacisnęło się na mojej ręce, a chwilę później poczułam ukłucie w zgięciu łokcia, prawie niezauważalne bacząc na to, czego doświadczałam. Morfina, którą wstrzyknął mi dziadek (jedynie tyle zrozumiałam z tego, co do mnie mówił) okazała się lodowata i błyskawicznie zaczęła rozchodzić się po moim ciele, nieco łagodząc ból, ogień jednak pozostawał.
Wraz z kolejną falą agonii, która poraziła moje ciało, straciłam przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz