Udało mi się spokojnie
przespać całą noc, choć nie sądziłam, że będę do tego zdolna. Bałam się, że zaczną męczyć mnie koszmary, więc miłym zaskoczeniem okazało się dla mnie to, że kiedy się ocknęłam,
wciąż leżałam w swoim łóżku. Czułam się odrobinę lepiej, chociaż wciąż
wiele brakowało do tego, bym uznała, że jestem w pełni sił.
– Jak się
czujesz, skarbie? – usłyszałam głos mamy. Dotknęła mojego policzka, ledwo tylko
zorientowała się, że otworzyłam oczy. – Obudziliśmy cię? Może chcesz się
jeszcze zdrzemnąć? – dopytywała, wyraźniej nie wiedząc jak zachować się.
– Nie, już
się wyspałam – zapewniłam pośpiesznie, wspierając się na łokciu, by móc
rozejrzeć się po pomieszczeniu. Nie zdziwiłam się, widząc przy moim łóżku oboje
rodziców, tym bardziej, że wcześniej podejrzewałam, że mama będzie chciała
wrócić, kiedy tylko dziadek skończy mnie badać. – Czuje się lepiej, naprawdę –
dodałam z przekonaniem, siląc się na blady uśmiech.
– Oczywiście,
że nie dało jej się po raz drugi wygonić – zapewnił mnie Edward, reagując na
moje myśli. – Przez cało noc pilnowaliśmy, żeby ci się nie pogorszyło – dodał,
nachylając się, by dotknąć mojego czoła. Na jego twarzy pojawiła się ulga. –
Temperatura jej spadła – zwrócił się do Belli, prawdopodobnie reagując na niewerbalnie
zadane pytanie. Zawsze rozpoznawałam, kiedy słyszał jej mentalny głos, zwłaszcza,
że bardzo rzadko pozwalała mu na taką przyjemność.
– To dobrze
– odetchnęła. – Carlisle powinien niedługo do nas zajrzeć z wynikami. Nie
jest pewien, jakie mogą być skutki jadu… – Bella spojrzała na mnie z naganą.
– Przecież tak cię prosiłam. Wiedziałam, że stanie się coś złego, mówiłam, ale…
– zaczęła, wyraźnie uspokojona tym, że czułam się lepiej.
Skrzywiłam
się mimowolnie, słysząc jej słowa. Najwyraźniej doszła do wniosku, że teraz
może spokojnie mnie okrzyczeć, jak najbardziej słusznie swoją drogą, jednak jej
wyrzuty sprawiły, że przypominałam sobie o ostatniej nocy.
Musiała zauważyć grymas na mojej twarzy, bo zamilkła i wyciągnęła ręce w moją
stronę. Zmusiłam się, by usiąść i zaraz mocno się do niej przytuliłam,
szukając poczucia bezpieczeństwa.
– Przepraszam!
– jęknęłam, chowając twarz w jej włosach. Zawsze tak robiłam, kiedy
jeszcze byłam mała, a w tamtej chwili dokładnie tak się czułam – jak nieporadne,
potrzebujące wsparcia dziecko, które nade wszystko pragnęło bliskości rodziców.
– Ja nie chciałam! To było głupie, wiem, ale… – Plątałam się, próbując nieudolnie
wytłumaczyć, co też wczoraj strzeliło mi do głowy.
– Teraz
ważne jest, byś wyzdrowiała, skarbie – uspokoiła mnie, delikatnie odsuwając się
od mojej szyi. Dopiero kiedy ponownie kładłam się na łóżku, zauważyłam, że jej
oczy były niemal całkiem czarne.
– Zauważ,
że ona ma to po tobie – odezwał się Edward. Zauważyłam, że niepokój starał się
ukryć pod rozbawieniem. – Ty również zawsze byłaś głucha na wszelakie
argumenty, póki na własnej skórze nie przekonałaś się, że coś jest
niebezpieczne.
Mama
jedynie westchnęła, tym samym przyznając mu tym rację.
– Przyniosę
ci coś do picia, dobrze? – zaproponowała pospiesznie, nie chcąc ciągnąć tego
tematu. – Nie krzyw się. Gorąca herbata dobrze ci zrobi, zwłaszcza przy
gorączce – ucięła, śmiechem kwitując moją awersję do jakichkolwiek ludzkich
produktów.
Kiedy
wyszła, Edward usiadł na skraju mojego łóżka. Myślałam, że będzie chciał ze mną
porozmawiać, ale on bez słowa wziął ze stolika nocnego termometr i wsunął
mi go do ust. Posłusznie trzymałam go pod językiem, spoglądając przy tym pytająco na tatę.
– Twój
dziadek nas o to prosił – wyjaśnił mi uspokajającym tonem. – Nie jest
pewien, czy dawka leku, którą ci podał, jest wystarczająca. Martwi się, że to
coś poważniejszego niż przeziębienie czy grypa i że być może będzie musiał
cię hospitalizować dla twojego dobra.
Sądząc po
jego głosie, taka możliwość go martwiła. Mnie z resztą też, ale wciąż
byłam zbyt nieswoja i słaba, by pełnia jego słów do mnie dotarła –
zadrżałam jedynie przy końcu, na wzmiankę o szpitalu, nie chcąc brać
takiego rozwiązania pod uwagę, nawet jeśli faktycznie miało być dla mnie dobre.
Zmęczenie mnie irytowało, bo nie przywykłam do wylegiwania się w łóżku do
późna, a sądząc po pozycji słońca, musiało być koło południa.
Drzwi do
mojego pokoju uchyliły się, tym samym skutecznie wytrącając mnie z równowagi.
Spojrzałam w ich stronę, przy okazji kolejny raz zauważając, że moje
wyostrzone zmysły nie zdołały wychwycić żadnego dźwięku, zwiastującego
nadejście kogokolwiek. Spodziewałam się, że wróciła mama, przez co zaskoczyło mnie to, że do pomieszczenia wszedł Carlisle.
– Jak się
czuje moja wnuczka? – zapytał z ciepłym uśmiechem, w ludzkim tempie
pokonując odległość dzielącą go od łóżka.
– Chyba
lepiej – zapewniłam, bo tata w końcu zabrał ode mnie termometr, by podać
go doktorowi. Dziadek sprawdził wynik i spojrzał na mnie z wyraźną
ulgą. – Dziadku, co się ze mną dzieje? – zapytałam, pamiętając o tym, że
miał przynieść wyniki badania mojej krwi.
Miał mi
odpowiedzieć, ale wtedy do pokoju weszła mama, nie chcąc ominąć tej
rozmowy. Dopiero teraz, widząc, że jej teść nie jest zaniepokojony, w pełni
się rozluźniła, dochodząc do wniosku, że przynajmniej na tę chwilę nic mi nie
groziło.
Tata pomógł
mi usiąść, bym mogła się napić herbaty. Spojrzałam nieco nieufnie na kubek z parującym
naparem, po czym niepewnie wzięłam niewielki łyk. Dziwne, ale napój był całkiem
smaczny i bynajmniej mnie od niego nie odrzucało.
– Powiem
tak… – Doktor przeszedł od razu do rzeczy. – Bardzo niepokoiło mnie to
ugryzienie, a raczej to, jakie skutki może nieść ze sobą jad. Dokładnie
zbadałem twoją krew, Nessie, ale nie zauważyłem nic niepokojącego – zapewnił
mnie. Starannie dobierał słowa, próbując wytłumaczyć wszystko w taki
sposób, by niepotrzebnie nas nie niepokoić. – Wykryłem jad, ale skoro nic nie
wskazuje na to, byś miała się zmienić, a ty nawet nie czujesz bólu, nie
widzę powodu, by cokolwiek z tym robić. Próba wyssania go z twojego
krwiobiegu mogłaby być niebezpieczna i z pewnością bolesna, dlatego
uważam, że spokojnie można ci tego zaoszczędzić. – Spojrzał na mnie czule. –
Wydaje mi się, że trucizna sama zniknie za kilka dni, bez czyjejkolwiek
interwencji. Twój organizm najwyraźniej jest w stanie się przed nią
bronić, co wyjaśniałoby gorączkę.
– To
znaczy? – Bella próbowała to wszystko zrozumieć. – Nic jej nie będzie, tak? –
upewniła się, wyraźnie niezainteresowana teorią doktora, ale przede wszystkim
tym, czy będę zdrowa.
– Wszystko
na to wskazuje – uspokoił ją. – Na razie chciałbym przytrzymać małą przez kilka
dni w łóżku, przynajmniej do czasu, aż odzyska siły. Będę podawał leki, póki
nie upewnimy się, że gorączka puściła na dobre – dodał, kładąc na stoliku przy
moim łóżku znajome mi już tabletki. – Wy z kolei powinniście zapolować –
skomentował po chwili, zwracając uwagę na ciemne oczy Belli.
Otworzyła
usta, by zaprotestować, więc szybko sama zainterweniowałam:
– Idźcie – powiedziałam
pewnie. Nie chciałam, by przeze mnie się męczyli, poza tym głód w jej
oczach przypominał mi o wydarzeniach z lasu, co niezmiennie napawało
mnie niepokojem. – Naprawdę czuję się lepiej – zapewniłam, spoglądając uważnie
na każdego z obecnych członków mojej rodziny, szukając poparcia.
– Zostanę z nią
– zaoferował Carlisle, siadając przy mnie. Przytrzymał mnie, najwyraźniej
niewystarczająco pewny mojego stanu, by pozwolić mi samodzielnie wstawać.
Skrzywiłam się, kiedy podał mi tabletkę, ale to i tak wydało mi się lepsze
niż kolejne badania. – Wypij, kochanie. Musisz odpoczywać – upomniał mnie
łagodnie. Kiedy tylko spełniłam jego prośbę, posłał mi uśmiech, po czym
ponownie zwrócił się do moich rodziców: – Chcę przez kilka godzin ją
poobserwować. Wciąż nie mam pewności, jak mała może zareagować na lekarstwa,
poza tym waham się nad wykonaniem jeszcze kilku badań – wyjaśnił, uspokajająco
głaskając mnie po włosach, bo zadrżałam przy jego ostatnich słowach.
– Nessie
jest pod dobrą opieką, Bello – zauważył Edward, jako pierwszy przystając na tę
propozycję. Miałam pojęcie, że dobrze wiedział, dlaczego tak bardzo zależy mi
na tym, by byli najedzeni. – Nie bój się, skarbie. To nie będzie nic takiego –
dodał, zwracając się do mnie, kiedy wychwycił mój strach przed badaniem.
Mama spojrzała
na mnie niezdecydowana, nie chcąc zostawiać mnie w takim stanie nawet po
to, żeby się posilić. Widząc niepokój na mojej twarzy, wyglądała na chętną
stanowczo zaprotestować, jednak ostatecznie coś w moim spojrzeniu musiało
ją przekonać, bo niechętnie skinęła głową.
– Ale tu w okolicy
– zażądała, tym razem nawet nie czekając aż Edward spróbuje odpowiedzieć. –
Chcę szybko wrócić – dodała, a kiedy tylko tata na to przystał, podeszła bliżej, by móc ucałować mnie w czoło. – Spróbuj zasnąć, w porządku?
Gdybyś tylko gorzej się poczuła, powiedz dziadkowi – poprosiła, nie
zamierzając wyjść, póki się nie nabrała pewności, że zamierzałam grzecznie słuchać doktora.
– Dobrze –
obiecałam posłusznie, wtulając się w nią, kiedy przygarnęła mnie do siebie.
– Po prostu idźcie – ponagliłam, nie chcąc dłużej przypominać sobie o wampirze
z polany za każdym razem, kiedy patrzyłam w ich zdradzające głód
oczy.
Bella niechętnie
wyszła z Edwardem z pokoju, więcej nie próbując protestować. Nie
miałam siły, żeby dłużej siedzieć, więc kiedy tylko Carlisle zaczął zachęcać
mnie, bym się położyła, skorzystałam z jego pomocy. Dziadek faktycznie
chciał mnie jeszcze przebadać, ale sprowadzało się to przede wszystkim do
mierzenia pulsu i ciśnienia oraz dziesiątek pytań o to, czy nic mnie
nie boli. Kiedy zauważył, że lekarstwo zaczyna działać, a ja przysypiam,
okrył mnie kołdrą i zapewniając, że gdyby coś się działo, mam go zawołać,
zostawił mnie samą.
Zasnęłam
kilka minut po jego wyjściu.
Byłabym
naiwna, gdybym uwierzyła, że po wszystkim, co wydarzyło się w lesie,
koszmar nie powróci. Moja podświadomość i okazała się wyjątkowo łaskawa,
pozwalając mi spokojnie przespać noc, choć może pod wpływem zmęczenia i leków
byłam zbyt wykończona, żeby móc śnić. Teraz koszmar pojawił się ponownie i wszystko
wskazywało na to, że psychiczne męczarnie dopiero się zaczynają.
Sen, choć w przebiegu
inny, przeraził mnie równie mocno, co każde wspomnienie wydarzeń z lasu.
Wiedziałam, że śpię, a jednak kolejny raz obserwując śmierć mojego
niedoszłego kata, znów wybuchnęłam płaczem, ledwo powstrzymując się przed krzykiem.
Próbowałam uciekać, a kiedy do tego wszystkiego poczułam, jak coś z siłą
zaciska się wokół mnie, wpadłam w panikę, niemalże całkowicie pewna, że
wampir spróbuje po raz kolejny mnie ukąsi. Zupełnie machinalnie zaczęłam się
wyrywać, niepewna tego, co dzieje się naprawdę, a co jest dalszym
elementem snu. Wystraszona, walczyłam z trzymającymi mnie ramionami, obojętna
na to, że ktoś szepce coś do mnie uspokajającym tonem, zaniepokojony moim
zachowaniem.
Zaniepokojony?
To nieco mnie uspokoiło, bo przecież nowo narodzony nie przejmowałby się moim
stanem ducha. Przez chwilę pomyślałam, że to Carlisle przyszedł sprawdzić, czy
ze mną wszystko w porządku, jednak po chwili uświadomiłam sobie, że trzymające
mnie ręce są ciepłe – zdecydowanie cieplejsze ode mnie, nawet jeśli wciąż
miałam podwyższoną temperaturę.
W jednej
chwili skojarzyłam sobie wszystko.
– Jacob! –
pisnęłam, zrywając się gwałtownie i mimo ciągłego osłabienia siadając na
łóżku.
Zamiast
nadal mu się wyrywać, dosłownie rzuciłam się chłopakowi w ramiona, nie
myśląc o tym, że siedzi obok jak zwykle na wpół nagi i speszony moją
reakcją. Przytulił mnie mocno, delikatnie głaskając po włosach, bym łatwiej się
uspokoiła.
– Hej, mała–
rzucił z opóźnieniem, delikatnie acz stanowczo odsuwając mnie od siebie. –
Wszystko w porządku? Zły sen? – zapytał, uważnie lustrując wzrokiem moją
twarz.
– To po
wczorajszym – odpowiedziałam lakonicznie, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
– To wszystko jest takie… – Nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów. –
Uratowałeś mnie. Dziękuję – powiedziałam w końcu, dochodząc do wniosku, że
on sam dobrze widział, że nie czułam się najlepiej. Zaraz po tym zawahałam się i mimo
wątpliwości, dodałam: – Co tutaj robisz?
Cóż, nie na
co dzień po przebudzeniu zastawałam w pokoju zmiennokształtnego, który na
dodatek dotkał mnie przez sen. Nie miałam pojęcia, jaką miałam minę, ale
najwyraźniej go rozbawiłam, bo uśmiechnął się. Mnie samej nie było do śmiechu,
co również nie uszło jego uwadze, bo ostatecznie westchnął i pośpieszył z wyjaśnieniami.
– Przyszedłem
sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ten atak musiał być dla ciebie szokiem,
poza tym nie wyglądałaś najlepiej i wolałem upewnić się, że jest już
lepie… Najwyraźniej słusznie – stwierdził, krzywiąc się na jakieś wspomnienie.
– Rzucałaś się przez sen, a potem zaczęłaś płakać… Właściwie nie
wiedziałem, co robić. Minąłem się z twoim dziadkiem, kiedy tutaj
przyszedłem. Nawet się ucieszył na mój widok, bo musiał coś przynieść z domu,
a nie chciał cię zostawiać samej? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak
pytanie, bo okres, kiedy potrzebowałam stałej opieki, już dawno minął.
Spuściłam wzrok,
po czym delikatnie wyswobodziłam się z objęć Jacoba, dając mu do
zrozumienia, że chcę się położyć. Pomógł mi, nie pytając o nic, za co
byłam mu wdzięczna – nie chciałam, by zaraz wpadał w panikę, ale jednocześnie
byłam jeszcze zbyt osłabiona, by siedzieć.
Wyczułam,
że się poruszył, a chwilę później jego twarz znalazła się na wysokości
mojej własnej.
– Coś się
stało – domyślił się, spoglądając mi w ocz – Coś z tobą – dodał,
powoli składając w całość moje zachowanie i to, że właśnie doktor się
mną podczas nieobecności rodziców opiekował.
Westchnęłam
cicho, uświadamiając sobie, że muszę mu o wszystkim opowiedzieć. Nie chciałam
niczego ukrywać przed Jakem, zwłaszcza, że to on mnie uratował i był moim
przyjacielem. Zawsze bardzo się o mnie troszczył i doszłam do
wniosku, że zasłużył na to, bym była z nim całkowicie szczera – w końcu
traktowałam go jak część rodziny; jak brata a może nawet kogoś więcej.
– W nocy
obudziłam się z gorączką, ale to nic takiego. Carlisle już mi coś podał i czuję
się lepiej – zapewniłam pośpiesznie.
– Jesteś
chora? – zapytał, nie kryjąc, że taka perspektywa go przeraża. – Nessie,
przecież ty nigdy nie miałaś nawet kataru! – zawołał, odsuwając się ode mnie. Zauważyłam,
że drżą mu ręce, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. – Doktor cię badał?
Co mówi? – dopytywał, jasno dając mi do zrozumienia, że jeśli ja mu nie powiem,
wyciągnie wszystko od mojego dziadka, gdy tylko ten wróci.
– Że to
tylko gorączka – uspokoiłam go. Obawiałam się, że kiedy powiem mu, co
podejrzewa Carlisle, może przypadkiem się przemienić. – Mówi, że to pewnie
reakcja organizmu na… – Ugryzłam się w język, speszona własną głupotą.
– Na co? –
Nie dawał za wygraną. Skrzywiłam nieznacznie, dla zyskania na czasie próbując
wygodniej ułożyć się na łóżku. – Na co? No powiedz mi, Nessie! – nalegał,
ponownie przybliżając się do mnie i zaciskając ręce na moich nadgarstkach.
– Na jad –
przyznałam. – On mnie ugryzł, Jake – przyznałam niechętnie, niespokojnie obserwując
jego twarz.
Gwałtownie
wciągnął powietrze, wyraźnie wytrącony moimi słowami z równowagi. Wyglądał
jakby dostał w twarz i przez moment przestraszyłam się, że zaraz
zacznie krzyczeć albo zareaguje w równie gwałtowny sposób. Puścił mnie i w
kilku susach znalazł się przy oknie, by mieć pewność, że w razie wybuchu
nie znajdę się w zasięgu jego rąk. Trząsł się cały, kiedy oparł się o parapet,
oddychając przy tym głęboko i mamrocząc coś, co po chwili zidentyfikowałam
jak dziesiątki różnych przekleństw i wyzwisk, skierowanych do nieżyjącego
już nowo narodzonego wampira.
Skuliłam
się na łóżku, czekając aż najgorsze minie i chłopak choć trochę się
uspokoi. Dopiero po kilku minutach, kiedy upewniłam się, że jego ciałem już nie
wstrząsają dreszcze, uniosłam się lekko na łokciach i postanowiłam odezwać.
– Jake? –
szepnęłam, nie kryjąc, że jestem wystraszona jego zachowaniem.
Odwrócił
się w moją stronę i oparł plecami o parapet. Z trudem
panował nad wyrazem twarzy, jednak znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że w rzeczywistości
ledwo radzi sobie z odczuwanymi w tym momencie emocjami.
– Już okej
– zapewnił. – Ale lepiej będzie, jeśli już pójdę. Nie chcę cię skrzywdzić –
wyjaśnił spiętym, bardziej zachrypniętym niż zwykle głosem. – Ale najpierw…
Nessie, nie tak to sobie wyobrażałem, ale mam ci coś do powiedzenia – przyznał,
a jego ton złagodniał. W tamtej chwili był bardziej zakłopotany niż
wściekły.
Spojrzałam
na niego zachęcająco, co najmniej zaintrygowana. Mało co potrafiło wprawić
Jacoba w taki stan, zresztą wszystko było lepsze od gniew.
– Jakby ci
tu… – Westchnął, po czym z niedowierzaniem pokręcił głową. – Kurczę,
miałem nadzieję, że porozmawiamy i jakoś inaczej wprowadzę cię w temat,
ale na to chyba nie mamy na razie co liczyć – powiedział po dłuższej chwili
wahania. – Powiem wprost: rozmawiałem z Samem i wprowadziliśmy pewne
zmiany w pakcie. Wszystkie na waszą korzyść, choć oczywiście nie musicie
na to przystawać. Chodzi o to, że możecie przekraczać granicę rezerwatu,
ale nadal nie wolno wam na naszej ziemi polować, nawet na zwierzęta – wyjaśnił.
– To oznacza, że będziesz mogła swobodnie przyjeżdżać do rezerwatu.
Zamrugałam
zaskoczona. Nie wiedziałam, co nakłoniło Quilaute’ów do zmiany tej części
paktu, ale mnie bardzo się to podobało. Już dawno chciałam zobaczyć La Push, o którym
tyle słyszałam o nim od Jake’a, a teraz w końcu miałam po temu
okazję.
Chłopak
uśmiechnął się blado, wydając się dosłownie czytać mi w myślach.
– Chciałem zaprosić
cię na ognisko, jeśli oczywiście twój ojciec się na to zgodzi… A teraz w sumie
ma u mnie długo. – Jacob uśmiechnął się smutno. Wiedziałam, że wolałby, gdyby
Edward zawdzięczał mu coś innego, niż uratowanie mi życia. – Zajrzę za jakiś
czas, okej? Mam nadzieję, że doktor się nie myli i faktycznie nie ma się
czym martwić.
Obejrzał
się przez ramię, jakby coś usłyszał. Sama nie wychwyciłam niczego, dlatego
zdziwiłam się, kiedy Jacob nagle ruszył w stronę drzwi, by móc wyjść z mojego
pokoju.
– Ja już
chyba zrobiłem swoje – stwierdził niemalże pogodnym tonem. – Wiesz, że nie
przepadam za twoją rodziną, mimo wszystko nawet za Carlisle’m, więc będę się
zbierał – wyjaśnił, a ja kolejny raz zastanowiłam się nad tym, dlaczego
nie wyczułam, że doktor się zbliża. – Ach, po proś jeszcze rodziców, by
powiedzieli ci, czym jest wpojenie, dobrze? – dodał na odchodne.
– Wpojenie?
– powtórzyłam, na próbę wypowiadając obce mi słowo. – Ale po co? Nie możesz
samemu mi tego wyjaśnić? – zapytałam, siadając na łóżku, by lepiej widzieć
twarz przyjaciela.
Na jego
szczęście w tym momencie dołączył do nas Carlisle, co dało Jacobowi
pretekst, by z premedytacją zignorować moje pytania. Jego reakcja
sprawiła, że jeszcze bardziej zapragnęłam wyciągnąć od niego prawdę, obojętnie
czego dotyczyła.
– Dziękuję,
Jacobie – powiedział spokojnie doktor. Nie byłam pewna czy dziękował mu za to,
że przy mnie posiedział, czy może przy okazji za to, że on i wataha pomogli
mi w nocy. – Połóż się, Nessie – dodał spiętym tonem, zauważywszy, że się
podniosłam.
– Nie ma
sprawy – rzucił Jake, po czym obejrzał się na mnie. – On ma racje. Wracaj do
łóżka, uparciuchu – rzucił już w progu, ułamek sekundy później znikając mi
z oczu.
– To mi
odpowiedz – zażądałam, dobrze wiedząc, że jeszcze mnie usłyszy. Choć moje ciało
stanowczo przed tym protestowało, stanęłam chwiejnie na nogach, chcąc przywołać
Jacoba z powrotem. – Jake… – jęknęłam, ale nie miałam okazji, żeby
dokończyć.
Zachwiałam
się nieco gwałtowniej, mając problem z utrzymaniem równowagi. Carlisle w ułamku
sekundy znalazł się przy mnie, pośpiesznie obejmując w pasie i chroniąc
przed upadkiem. Przywarłam do niego, walcząc z zawrotami głowy i żałując,
że w ogóle ruszyłam się z miejsca – zdecydowanie powinnam leżeć.
Pozwoliłam,
żeby dziadek wziął mnie na ręce i ponownie położył do łóżka, zbyt
zmęczona, by jakkolwiek protestować. Słyszałam, że coś do mnie mówił, ale do
mojej podświadomości dochodziło coraz mniej, zupełnie jakbym znajdowała się pod
wodą. Coś było nie tak, choć nie potrafiłam tego sprecyzować. Już nie tylko
było mi słabo, ale też gorąco, jakby w jednej chwili gorączka zaczęła
wzrastać. Miałam wrażenie, że po moich żyłach rozlewa się wrząca woda, powoli
porażając coraz bardziej znaczącą część mojego ciała.
Wtedy
pojawił się ból.
Nie było mi
już tak po prostu gorąco – temperatura mojego ciała zdawała przekraczać
wszelakie granice, co okazało się gorsze od samej gorączki. Jęknęłam i poruszyłam
się niespokojnie, co bynajmniej nie uszło uwadze wciąż podtrzymującego mnie dziadka.
– Co się
dzieje? – zaniepokoił się, kładąc mnie na łóżku. Usiadł tuż obok, dla pewności przykładając
dłoń do mojego czoła. – Gorączka chyba znowu zaczyna wzrastać… Jak się czujesz,
Nessie? – zapytał, nachylając się nade mną z małą latareczką, którą
ostatecznie zaświecił mi po oczach, chcąc sprawdzić reakcję źrenic.
To badanie
mnie nie zaniepokoiło, ale i tak spróbowałam się odsunąć. Światło zaczęło
mnie drażnić, więc w pośpiechu odwróciłam wzrok, z jękiem wtulając
twarz w poduszkę. Oczy mnie piekły, zaś ból stawał się coraz bardziej
intensywny, powoli porażając wszystkie mięśnie. Chciałam o tym dziadkowi
powiedzieć i poprosić go, żeby jakoś mi pomógł, nim jednak się na to
zdecydowałam, wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Jeśli
wcześniej miałam wątpliwości, co rodzina miała na myśli, mówiąc o „niewidzialnym
ogniu” podczas przemiany, teraz całkowicie się ich wyzbyłam. To, co w nagle
poczułam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania – ból, którego oczekiwałam od
chwili, kiedy nowo narodzony mnie ugryzł, w końcu się pojawił,
przysłaniając sobą wszystko inne.
Nie byłam
pewna, czy krzyczę, zresztą nie miało to najmniejszego nawet znaczenia. W jednej
chwili byłam wyłącznie ja i ból – ten wszechogarniający ogień oraz towarzyszące
mu cierpienie. To, że Carlisle mnie trzyma, zarejestrowałam jedynie dzięki
temu, że jego skóra była lodowata i mocno kontrastowała z obecną
temperaturą mojego ciała.
Coś
zacisnęło się na mojej ręce, a chwilę później poczułam ukłucie w zgięciu
łokcia, prawie niezauważalne bacząc na to, czego doświadczałam. Morfina, którą
wstrzyknął mi dziadek (jedynie tyle zrozumiałam z tego, co do mnie mówił) okazała
się lodowata i błyskawicznie zaczęła rozchodzić się po moim ciele, nieco
łagodząc ból, ogień jednak pozostawał.
Wraz z kolejną
falą agonii, która poraziła moje ciało, straciłam przytomność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz