Ześlizgnęłam się grzbietu
mojego przyjaciela, czując jak wszystko w mojej głowie wiruje. Jacob natychmiast
zniknął w pobliskich krzakach, by zaledwie kilka sekund później wrócić do
mnie pod postacią człowieka. W samą porę jak się okazało, bo po zaledwie
kilku krokach zachwiałam się i byłabym upadła, gdyby silne ramiona
chłopaka nie objęły mnie w pasie.
– No już,
zaraz będziesz w domu – obiecał i bez ostrzeżenia wziął mnie na ręce.
Wtuliłam się w niego niczym małe dziecko, dygocąc na całym ciele. – Boże,
Nessie, jak mogłaś nam to zrobić? – szepnął dziwnie zachrypniętym od nadmiaru
emocji głosem, wyraźnie jeszcze pod wpływem silnego wzburzenia.
W
odpowiedzi jedynie ponownie zadrżałam, niezdolna wykrztusić z siebie
chociaż słowa. Jake westchnął i mocniej przytulił mnie do siebie, próbując
wykorzystać swoją temperaturę do tego, by mnie ogrzać. Niewiele to dało, tym
bardziej, że dreszcze nie zostały wywołane przez pogodę, ale stan do jakiego
doprowadziły mnie zdarzenia w lesie.
Jake z lekkością
pokonał jednym skokiem prowadzące na werandę schodki. Zaskoczona spojrzałam na
niewielki domek swoich rodziców, próbując przypomnieć sobie, kiedy chłopak
właściwie ruszył się z miejsca. Nie byłam w stanie się skoncentrować,
a wszelakie myśli szybko umykały z mojego umęczonego umysłu,
sprawiając, że marzyłam już tylko o tym, by w końcu zasnąć.
Drzwi
otworzyły się gwałtownie, zanim Jacob zdążył choćby ich dotknąć. Nie zdziwiłam
się, że rodzice natychmiast zauważyli obecność mojego przyjaciela, tym
bardziej, że od lat zmiennokształtni i wampiry wytykali sobie wzajemnie swoje
rzekomo okropny zapachy. Sama nie rozumiałam tych sporów, czasami zastanawiając
się nad tym, czy to nie żarty, zwłaszcza, że uwielbiałam słodki zapach członków
mojej rodziny równie mocno, jak piżmowy zmiennokształtnych.
– Nessie! –
Mama natychmiast dopadła do mnie i Jacoba. Nachyliła się nade mną, chcąc
jak najszybciej przekonać się, że jestem cała i zdrowa. – Co jej jest?
Ktoś ją skrzywdził? – dopytywała się pośpiesznie, nie dając dojść Jake’owi do
słowa.
– Wszystko w porządku…
– zapewniłam pośpiesznie, jednak Bella była w takim stanie, że chyba nawet
tego nie usłyszała.
Spojrzałam
na stojącego w progu domu tatę, sama niepewna tego, czego powinnam się
spodziewać. Wyglądał na mocno zaniepokojonego, co uświadomiło mi, że zdążył już
wyczytać z myśli Jacoba, co takiego stało się w lesie. Jego twarz
przybrała znajomą mi maskę, którą zwykle wykorzystywał, by ukryć targające nim emocje
– zwłaszcza te negatywne – jednak nic nie mogło sprawić, bym nie dostrzegła
ledwo hamowanej furii w jego oczach. Wraz z tym odkryciem ponownie
zadrżałam, przerażone myślą, że jego złość może byś skierowana na mnie.
– Zabiję
sukinsyna! – warknął Edward, ledwo nad sobą panując. – Jak on… Moje dziecko?!
Mama
wyprostowała się, by móc spojrzeć z niedowierzaniem na męża. Pobladła,
choć w przypadku wampira wydawało się to niemożliwe, po czym głosem równie
słabym jak mój własny, zapytała:
– Zaatakował
ją? Wiedziałam! Wiedziałam, że stanie się coś złego – wybuchła, przykładając
dłoń do ust, by łatwiej nad sobą zapanować. – Och, Renesmee, przecież cię
prosiłam! Nic ci…
– Zdążyliśmy
w ostatniej chwili – zapewnił cicho Jacob, delikatnie podając mnie
Edwardowi, kiedy ten opanował się na tyle, by do nas bezpiecznie podejść.
Zadrżała od różnicy temperatur – ciepłe ramiona zmiennokształtnego różniły się
diametralnie od lodowatych objęć wampira – ale mimo wszystko poczułam się bezpieczniej.
– Nie musisz się fatygować. Wataha już się nim zajęła.
Skuliłam
się w ramionach taty na wspomnienie tego, co zobaczyłam po przybyciu
wilków. Ojciec zakołysał mną delikatnie, dobrze wiedząc, że nigdy nie widziałam
na oczy nowo narodzonego, nie mówiąc już o tym, jak ktokolwiek zabija
nieśmiertelnego.
– Dziękuję
– szepnął cicho.
Wiedziałam,
że stosunki taty i mojego przyjaciela są dość napięte, choć odkąd się
urodziłam, podobno było zdecydowanie lepiej. Tak czy inaczej, mogłam sobie
wyobrazić ile kosztowały go te słowa, nie wspominając o tym, że miałby
cokolwiek Jacobowi zawdzięczać.
– Nie ma
sprawy – odparł Jake. Wydawał się równie skrępowany zaistniałą sytuacją, co i mój
ojciec.
Wtedy w końcu
zareagowała Bella. Wszyscy zamarliśmy, kiedy wampirzyca rzuciła się Jacobowi na
szyję, niemalże zwalając go z nóg. Przytuliła się do niego, zupełnie nie
przejmując tym, że instynkt zmiennokształtnego mógłby podpowiedzieć mu, że to
atak i spowodować natychmiastową przemianę, co jak nic skończyłoby się
nieszczęśliwym wypadkiem.
Jacob
wygiął się do tyłu, zaskoczony, szybko jednak udało mi się złapać równowagę.
Nie zadrżał ani razu, a jedynie odwzajemnił uścisk swojej wieloletniej
przyjaciółki, spoglądając przy tym niepewnie na mojego ojca. Poczułam, że
mięśnie Edwarda napinają się nieznacznie, ale ostatecznie w żaden sposób
nie zareagował na rozgrywającą się przed nami scenę.
– Bells… – Jacob poklepał ją po plecach,
po czym delikatnie wyswobodził się z jej objęć. – Niektórzy przez
najbliższych kilkadziesiąt lat będą mimo wszystko potrzebowali powietrza. A jeszcze
inni spokojnie mogą poczekać z opieprzem do rana i trochę się
przespać – dodał, zerkając na mnie znacząco.
Posłałam mu
wdzięczne spojrzenie, bezskutecznie próbując wysilić się na uśmiech. Byłam zmęczona,
przez co coraz trudniej było mi zachować przytomność. To, że tata kołysał mnie
miarowo, zupełnie jakbym była małym dzieckiem, usiłując w ten sposób pomóc
mi zapanować nad emocjami, dodatkowo wszystko utrudniało.
– Położę ją
do łóżka – zaproponował, całując mnie krótko w czoło. Wciąż brzmiał na
rozeźlonego, ale względem mnie zachowywał się w niemalże łagodny sposób. –
Raz jeszcze dziękujemy ci, Jacobie – powtórzył, po czym wniósł mnie do domu,
pośpiesznie się wycofując.
Wiedziałam,
że chce dać jemu i Belli chwilę na to, by spokojnie porozmawiali. Być może
zdążył już zauważyć, jak reaguję na wspomnienia dzisiejszej nocy – w końcu
czytał w myślach – więc samemu znając prawdę z myśli Jacoba,
zadecydował się zając mną, w czasie, gdy jego żona i zmiennokształtny
będą rozmawiać. Możliwe też, że czuł się na swój sposób zazdrosny, choć w tamtym
momencie nie rozumiałam dlaczego miało by tak być.
Zdążyłam
jeszcze tylko krótko obejrzeć się w stronę drzwi wejściowych, zanim
zmęczenie ostatecznie przejęło nade mną kontrolę, a ja zapadłam się w ciemność.
Srebrzysty księżyc wyłonił się
zza chmur, ukazując niewielką, ciemną polanę. Przerażona, niespokojnie rozejrzałam
się dookoła, czując jak panika powoli chwyta mnie za gardło, a ciało
wiotczeje. Co ja, na litość Boską, robiłam w samym środku lasu? Przecież
nie chciałam tutaj być – wszędzie byle nie tutaj i nie w tym miejscu.
Już nie.
Coś
poruszyło się po mojej prawej stronie. Ciemnowłosy wampir stał zaledwie kilka
metrów ode mnie, a podchwyciwszy mój wzrok, uśmiechnął się promiennie, w niemalże
przyjazny sposób, który wystarczył, by serce niemalże wyskoczyło mi z piersi.
Puls gwałtownie mi przyśpieszył, kiedy spojrzałam w jego krwiste tęczówki
– oczy barwy świeżej krwi, równie znajome, co przerażające.
Nic już nie
rozumiałam. Przecież on nie żył… sama widziałam, jak wataha go mordowała… a jednak…
Jakby na
potwierdzenie moich słów, rozległo się chóralne wycie. Dziesiątki, a może
nawet setki wilków, rozpoczęło swą, przejmującą pieśń, tym samym skutecznie
wytrącając mnie z równowagi. Głosy stawały się coraz głośniejsze i dosłownie
wibrowały w mojej głowie, boleśnie obijając się o moją czaszkę. Chciałam
przycisnąć dłonie do uszu, by choć odrobinę stłumić ten dźwięk, ale z przerażeniem
odkryłam, że nie jestem w stanie się ruszyć. Niczym sparaliżowana stałam w miejscu,
mogąc co najwyżej patrzeć na stojącego przede mną nieśmiertelnego i oczekiwać
na to, co dopiero miało nastąpić. Wilków nie widziałam, choć mogłabym przysiąc,
że są gdzieś blisko.
Ich pieśń
nie ustawała, ja zaś czułam, że wibrujący dźwięk za moment rozsadzi mi głowę.
Nowo narodzony
zrobił krok w moją stronę, po czym zawahał się. Jego twarz wykrzywił
grymas bólu i zaczęłam się zastanawiać, czy jemu również wycie dawało się
we znaki w takim stopniu jak mnie. Przypatrywałam mu się wyczekująco,
próbując jakoś odzyskać władzę nad ciałem, ale przestałam, kiedy gardła
mężczyzny wydobył się przeszywający krzyk.
A potem
zaczął się rozpadać – tak po prostu, kawałek po kawałku, niczym w jakimś
upiornym horrorze, który kiedyś zdarzyło mi się obejrzeć.. Na moich oczach
rozlatywał się na kawałeczki, które z głuchym stukotem upadały na ziemię.
Bach, bach, bach… Łzy napłynęły mi do oczu, kiedy aż nadto realnie
przypomniałam sobie atak moich przyjaciół z rezerwatu, w tym to jak
Sam jednym sprawnym ruchem oderwał głowę temu wampirowi…
Ostatnie
kawałki nieśmiertelnego opadły na ziemię – jego głowa jako ostatnia.
Czaszka
potoczyła się w moją stronę, zatrzymując się tuż u moich stóp.
Krwiste oczy wciąż wpatrywały się w moją twarz tak, jakby były żywe, jakby
mnie widziały i…
Wtedy
zaczęłam krzyczeć.
Usiadłam na
łóżku, ledwo łapiąc oddech. Było mi gorąco, a ja wyraźnie czułam, że moje
ciało wręcz klei się od potu. Powietrze w pokoju zaś wydawało mi się
ciężkie i niemal pozbawione tlenu, co skutecznie utrudniało mi złapanie
oddechu. Wciąż zaspana i oszołomiona snem, usiłowałam jakoś zapanować nad
pulsem, raz po raz powtarzając sobie, że to był zwykły sen.
Byłam
bezpieczna w swoim pokoju…
Byłam
bezpieczna…
Drzwi
mojego pokoju otworzyły się gwałtownie, a do pomieszczenia wpadła
ściągnięta moim krzykiem Bella. W ułamku sekundy znalazła się przy mnie, bez
chwili wahania biorąc mnie w ramiona. Zadrżałam pod jej dotykiem, mając wrażenie,
że skóra wampirzycy jest jeszcze bardziej lodowata niż zwykle.
– No już,
skarbie – szepnęła kojącym głosem. Bardziej stanowczo przygarnęła mnie do
siebie, uspokajającym gestem przeczesując moje włosy palcami. – To tylko
koszmar. Już wszystko w porządku… – powtórzyła, jednocześnie kołysząc mnie
miarowo.
Zadrżałam
ponownie, próbując zrozumieć dlaczego tak dziwnie odbieram jej dotyk. Miałam
wrażenie, że kręci mi się w głowie, choć prawdopodobne wydawało się, że
była to wina szoku w którym się znajdowałam. Podobnie zresztą musiało być z dziwnym
pulsowaniem w skroniach, które nagle zaczęłam odczuwać – bardzo podobnym do
bólu, który zaczął dokuczać mi w śnie, kiedy pojawiły się głosy wilków…
Nie, mimo
wszystko coś było ze mną nie tak.
Spojrzałam
wystraszona na mamę, wahając się, czy powinnam jej o tym powiedzieć.
Chciałam, żeby mi pomogła – jakkolwiek zapewniła, że to jedynie przejściowe i że
rano będę czuła się normalnie. Wciąż odczuwałam strach i choć miałam
wrażenie, że to po wszystkim, co przeszłam, najzupełniej naturalne,
potrzebowałam jakiegokolwiek potwierdzenia, że tak było w istocie.
– Mamuś… – szepnęłam
roztrzęsionym głosem, tym samym bez trudu zwracając na siebie jej uwagę. Bardzo
rzadko zwracałam się do niej w ten sposób, co również ją zaniepokoiło, bo
na moment zamarła, dokładnie mi się przypatrując. – Mamo, boję się – zaczęłam
raz jeszcze, mocno do niej przywierając. Uniosłam głowę, by móc spojrzeć jej w oczy.
– Ja chyba… – Zawahałam się, nie wiedząc jak ubrać w słowa to, co tak
bardzo mnie niepokoiło.
– Co się
dzieje, kochanie? – zmartwiła się, delikatnie odchylając mnie w swoich
ramionach, by móc mi się przyjrzeć.
– Źle się
czuję… – wyznałam cicho, dochodząc do wniosku, że to najbliższe prawdy
wyjaśnieni.
Dla
lepszego wydźwięku, instynktownie przyłożyłam dłoń do jej policzka, pragnąć
dopuścić ją do swoich myśli. Jako dziecko robiłam tak wielokrotnie, z łatwością
mogąc przekazać mamie wszystko, co z jakiegoś powodu było dla mnie zbyt
skomplikowane albo trudne do zrozumienia. Bella drgnęła i spojrzała na
mnie z niepokojem, po czym przyłożyła swoją lodowatą dłoń do mojego czoła.
Zadrżałam pod jej dotykiem, raz jeszcze utwierdzając się w przekonaniu, że
z temperaturą jest coś nie tak.
– Przecież
ty jesteś rozpalona – szepnęła, wyraźnie wstrząśnięta swoim odkryciem. –
Edward! – wykrztusiła z siebie na wydechu.
Doskonale
rozumiałam gwałtowną reakcję, tym bardziej, że do mnie samej również nie
dochodziło to, co wynikało z jej słów. Nigdy nie chorowałam, a jako
pół-wampir nie powinnam odczuwać ludzkich słabości, nic dziwnego więc, że nie
miała pojęcia, jak powinna się zachować. Ostatecznie delikatnie przymusiła mnie
bym ułożyła się na łóżku, poprawiła okrywającą mnie kołdrę i raz jeszcze
przycisnęła dłoń do mojego rozpalonego czoła.
– Co się
stało? – zapytał natychmiast tata, szybko podchodząc do mojego łóżka.
Wystarczył
mu ułamek sekundy, by rozeznać się w sytuacji, tym bardziej, że sama wciąż
myślałam o tym, że to niemożliwe, bym miała gorączkę. Natychmiast usiadł
przy mnie, dla pewności samemu sprawdzając moją temperaturę i zaraz
wyciągnął telefon.
– Dzwonię
do Carlisle’a – oznajmił, wybierając numer. – Dziadek cię zbada, skarbie, i zobaczymy,
co ci dolega – szepnął, spoglądając na mnie z niepokojem.
Nie
przysłuchiwałam się zbytnio jego rozmowie z doktorem. Byłam zmęczona, poza
tym wciąż rozpamiętywałam swój sen i to, co stało się na polanie. Zwinęłam
się w kłębek, układając na boku i jęknęłam cicho, bo przypadkiem
naruszyłam ranę na ramieniu. Zdążyłam o niej zapomnieć, tym bardziej, że
przestała mnie boleć, przynajmniej do chwili, w której nie przeniosłam
ciężaru ciała na obolałą rękę.
Tata
zamilkł w pół słowa i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Bez
ostrzeżenia nachylił się nade mną, po czym odciągnął mi bluzkę, w milczeniu
wpatrując się w dwa półksiężyce, odcinające się na mojej bladej skórze.
Zauważyłam, że rana znowu zaczęła krwawić, co wyraźnie zmartwiło mojego
opiekuna.
– Nessie… –
Nie spuszczając ze mnie wzroku, ponownie przyłożył telefon do ucha, wracając do
rozmowy z doktorem: – Przyjdź do nas jak najszybciej, dobrze? Ta
temperatura mnie niepokoi – wyjaśnił lakonicznie, po czym jak gdyby nigdy nic się
rozłączył.
Przez
chwilę panowała cisza, przerywana jedynie moim nierównym oddechem. Edward bez
pośpiechu schował komórkę, mama z kolei od kilku minut siedziała jak
sparaliżowana, wpatrując się w ranę na moim ramieniu. Z wahaniem
nachyliła się, po czym bardzo delikatnie musnęła palcem ślad w kształcie
półksiężyca. Skuliłam się z bólu, więc natychmiast zabrała dłoń,
przenosząc ją na mój policzek, by ulżyć mi w gorączce.
– Przepraszam
– zreflektowała się. Jej głos wydał mi się dziwnie zdławiony, przez co miałam
problem z tym, żeby zrozumieć poszczególne słowa. – Cii… Leż spokojnie –
dodała, bo poruszyłam się niespokojnie, przez moment chcąc się ponieść i ponownie
znaleźć w jej ramionach.
Milczenie
się przeciągało, stopniowo doprowadzając mnie o szaleństwa. Żadne z nich
nie miało pojęcia, jak skomentować fakt, że wampir mnie ugryzł, a tym
bardziej to, że się rozchorowałam. Po chwili wahania doszłam do wniosku, że z dwojga
złego woleli mierzyć się z moją chorobą, niż patrzeć jak przez trzy dni
wiję się w agonii spowodowanej jadem. Sama też dziękowałam w duchu,
że los oszczędził mi przemiany, nawet jeśli nie potrafiłam wyjaśnić dlaczego
tak się stało.
Nie minęło
dziesięć minut, kiedy drzwi mojego pokoju otworzyły się ponownie, a do
środka wszedł Carlisle. Zdziwiło mnie nieco, że ani go nie wyczułam, ani nie
usłyszałam, jednak wyjaśniłam to sobie tym, że po prostu jestem zmęczona i mam
problemy z koncentracją. Spojrzałam nieco niespokojnie na lekarską torbę
doktora, po czym przeniosłam wzrok na jego twarz. Uśmiechnął się do mnie łagodnie,
najpewniej próbując mnie w ten sposób uspokoić, ale i tak wiedziałam,
że on również był spięty.
– Edwardzie,
proszę, zabierz Bellę – poprosił cicho. – Muszę zbadać Nessie – wyjaśnił,
podchodząc do mojego łóżka.
Zaniepokoiło
mnie trochę to, że rodzice mają wyjść. Przestraszyłam się, bo przecież mógł spokojnie
obejrzeć mnie przy nich, a przynajmniej tak mi się wydawało. Chciałam,
żeby przynajmniej mama została, co najmniej zaniepokojona perspektywą tego, co
miało się teraz stać. Doktor dotychczas co najwyżej ważył mnie i mierzył,
więc tak naprawdę nie wiedziałam, czego powinnam spodziewać się w tej
sytuacji.
Musiałam
wyglądać na nieco spanikowaną, bo dziadek nachylił się w moją stronę, by
móc pogłaskać mnie uspokajająco po włosach. Na moment przeniósł dłoń na moje
czoło, a przez jego twarz przemknął cień, kiedy wyczuł bijące od mojej
skóry ciepło.
– Ale
dlaczego? – Mama również nie rozumiała decyzji doktora. Rzuciła mi zatroskane
spojrzeie, dla pewności przesuwając się w moją stronę. – Powinnam zostać
i… – zaczęła, ale zamilkła widząc znaczące spojrzenie Edwarda. Ledwo
powstrzymałam jęk, kiedy ostatecznie posłusznie wyszła za nim z pokoju,
prawdopodobnie wiedząc, że wampir wyjaśni jej wszystko, kiedy zostaną sami.
Carlisle
usiadł przy mnie, spoglądając na mnie z troską. Jego obecność na swój
sposób pomogła mi się uspokoić, ale i tak rzuciłam mu spanikowane
spojrzenie.
– Cii… Nic
złego się nie dzieje – zapewnił pośpiesznie, spoglądając mi w oczy.
Skupiłam się na jego złocistych tęczówkach, bo w ten sposób łatwiej było
mi się uspokoić. – Rzeczywiście jesteś rozpalona bardziej niż zwykle, ale za
chwilę coś na to poradzimy. Podam ci coś na zbicie temperatury, ale najpierw
muszę cię obejrzeć – wyjaśnił, starannie dobierając słowa. Podobało mi się to,
że przynajmniej tłumaczył mi wszystko to, co zamierzał, tym samym dając mi
okazję na oswojenie się z sytuacją. – Jak się czujesz, kochanie? –
zapytał, ujmując mój nadgarstek, by móc zbadać mi puls.
– Dziwnie –
przyznałam, jakimś cudem w ogóle będąc w stanie się odezwać. Z ulgą
odkryłam, że głos mi nie drży. – Boli mnie głowa i… – Zawahałam się, aż nazbyt
świadoma tego, że powinnam powiedzieć mu o wszystkim, co się wydarzyło.
Czułam, że to może okazać się ważne. – Dziadku, ja zrobiłam coś głupiego… – szepnęłam,
patrząc gdzieś w bok.
– Co się
stało? – Zaniepokoiło go brzmienie mojego głosu. Przesunął się bliżej,
ostatecznie ujmując mnie pod brodę i zachęcając do tego, żebym zajrzała mu
w oczy. – Możesz nam o wszystkim powiedzieć, Nessie – przypomniał mi
łagodnie, zaglądając mi w oczy. – Zwłaszcza, jeśli ma to związek z tym,
co się z tobą dzieje. Muszę wiedzieć o wszystkim, by określić stan
twojego zdrowia i móc ci pomóc.
Zawahałam
się, po czym spróbowałam się podnieść. Położył mi dłoń na ramieniu, nie do
końca przekonany co do tego, czy powinnam wstawać, po chwili jednak podtrzymał
mnie, pomagając mi usiąść. Kręciło mi się w głowie i dopiero wtedy
tak naprawdę pojęłam, jak bardzo jestem osłabiona. Jęknęłam, ale zmusiłam się
do siedzenia, skupiona na tym, co musiałam dla własnego dobra zrobić.
Nie
opowiadałam nikomu o tym, co wydarzyło się w lesie – tata dowiedział
się z myśli Jacoba i wraz z nim musiał wszystko wytłumaczyć
mamie, o ugryzieniu z kolei dowiedzieli się przypadkiem i jeszcze
nie zdążyli poinformować Carlisle’a, więc sama musiałam to zrobić. Dopiero
teraz dotarło do mnie, że być może przyczyną mojej choroby jest jad, choć
oczywiście nie mogłam być niczego pewna.
Przełamałam
się i przyłożyłam dłoń do twarzy doktora, przywołując wspomnienia z polany.
Nie było to trudne i wystarczyło, że tylko o tym pomyślałam, a obrazy
same wypełniły cały mój umysł. W jednej chwili straciłam kontrolę nad
darem i poszczególnymi myślami. Wystarczyła chwila, by wszystko objawiło
mi się dokładnie tak, jakby działo się naprawdę, równie rzeczywiste jak mój
koszmar – sceny, które wiąż miałam w pamięci i które w ułamku
sekundy przejęły nade mną kontrolę.
Boże,
przecież nie chciałam tam być…
Doktor
delikatnie acz stanowczo odciągnął moją rękę, w następnej sekundzie mocno przytulając
mnie do siebie. Dopiero wtedy zorientowałam się, że nie powstrzymałam łez i wstrząsana
spazmami płaczu wtuliłam się w niego, szukając pomocy.
– Już
wszystko w porządku, skarbie – zapewnił, całując mnie krótko czoło.
Kołysał mnie miarowo, co pozwalało mi lepiej nad sobą panować. – Nikt więcej
cię nie skrzywdzi, tak? Ale teraz musisz się położyć.
Pokiwałam
niepewnie głową, pozwalając, by ponownie ułożył mnie na łóżku. Byłam zmęczona,
ale jednocześnie bałam się zasnąć – koszmar jak nic miał powrócić, a na to
zdecydowanie nie byłam gotowa. Wolałam pozostać przytomną, nawet kosztem
konieczności walki z sennością, byleby tylko uniknąć kolejnych wspomnień.
Przy dziadku czułam się bezpieczna i chciałam, by tak pozostało.
– Wiem, że
jesteś przestraszona, ale musisz chwilę wytrzymać. Teraz cię zbadam, ale
najpierw musisz pokazać mi to ramię – wyjaśnił mi pośpiesznie, lustrując
wzrokiem moją twarz. – Gdzie cię boli? – zapytał łagodnie.
Zawahałam
się, ale nie próbowałam protestować, aż nazbyt świadoma tego, że nie chciał dla
mnie źle. Posłusznie odciągnęłam koszulkę, odsłaniając ranę na ramieniu.
Zauważyłam, że Carlisle spiął się, wyraźnie zaniepokojony, jednak ostatecznie
nie dał niczego po sobie poznać.
Mimowolnie
zadrżałam, kiedy ujął mnie za rękę, przesuwając się bliżej, by mieć łatwiejszy
dostęp do rany. Ostrożnie obejrzał ugryzienie, starając się go nie naruszać,
tym bardziej, że pod wpływem samego tylko dotyku skuliłam się na materacu, chcąc
się odsunąć.
– Tylko cię
opatrzę. To nie będzie przyjemne, ale lepiej żeby nie wdało się zakażenie – powiedział,
sięgając po swoją torbę. Nie zaskoczył mnie widok opatrunków, ale zawahałam
się, kiedy wyjął buteleczkę z jakimś ostro pachnącym płynem. – Leż
spokojnie. Za chwilę będzie po wszystkim – obiecał, podchwyciwszy moje
spojrzenie.
Patrzyłam
nieco niespokojnie, jak zwilża preparatem kawałek gazy, zaraz jednak odwróciłam
wzrok, bo doktor nachylił się nad moim ramieniem. Chociaż tłumaczył mi, co
takiego zamierza zrobić, nie przewidziałam, że w kontakcie z płynem,
rana zacznie dawać mi się we znaki o wiele bardziej niż do tej pory. Jęknęłam
i spróbowałam się wyrwać, ale Carlisle najwyraźniej przewidział, że mogę
zareagować w ten sposób, bo w porę stanowczo pochwycił mnie za ramię,
nie pozwalając się poruszyć. Zaczął przemawiać do mnie uspokajającym tonem,
zapewniając, że za chwilę skończy, ale dla mnie nie miało to najmniejszego
znaczenia. Kiedy opatrzyć rękę do końca i poluzował uścisk, zwinęłam się w kłębek,
zamykając oczy i marząc już tylko o tym, żeby pozwolił mi zasnąć.
– Nessie… –
Carlisle łagodnie wypowiedział moje imię, próbując zwrócić zachęcić do tego,
bym ponownie się na nim skoncentrowała. Jęknęłam w proteście, dla pewności
próbując odsunąć się na tyle, by uciec z zasięgu jego rąk. – Musisz
wytrzymać jeszcze chwilę. Dasz radę usiąść?
– Chcę spać
– niemalże załkałam, zmuszając się do otwarcia oczu. – Jestem zmęczona,
dziadku… – poskarżyłam mu się, spoglądając na niego błagalnie.
– Nie
wątpię, kochanie, ale muszę skończyć badanie – przypomniał mi łagodnie.
Potrząsnęłam głową, nie chcąc, by ponownie się do mnie zbliżył. – Wiem, wiem…
Tylko na chwilę. Musisz jeszcze wziąć lekarstwo – dodał, spoglądając na mnie
wyczekująco.
Chociaż
wciąż byłam niespokojna, po jego słowach nie zaprotestowałam, kiedy wsunął mi
dłoń pod plecy, bym mogła się podnieść. Usiadłam z oporem, mocno do niego
przywierając, by nie stracić równowagi. Westchnął cicho, po czym posadził mnie
sobie na kolanach, by nieco ułatwić mi zadanie. Zauważyłam, że trzymając mnie w ten
sposób mógł łatwiej nade mną zapanować, gdybym znowu chciała mu się wyrwać, ale
starałam się o tym nie myśleć.
Carlisle
zawahał się, uważnie mnie obserwując i wydając się zastanawiać nad tym, co
powinien ze mną zrobić. Zareagował dopiero w chwili, w której
zaczęłam szukać sobie wygodnej pozycji do tego, żeby spróbować zasnąć.
– Niepokoi
mnie ten jad – przyznał, tym samym wyrywając mnie z letargu. Wzmocnił
uścisk wokół mnie, ale nie poczułam się z tego powodu osaczona. Wręcz
przeciwnie – mimo wszystko miałam poczucie, że jestem przy nim bezpieczna. –
Wydaje mi się, że najwięcej podpowie nam badanie krwi. Wezmę próbkę, a jak
dobrze pójdzie, do rana powinienem mieć wyniki – stwierdził w zamyśleniu,
ponownie sięgając do torby.
Wstrząsnął
mną nagły dreszcz, kiedy zrozumiałam, co musi zrobić. W końcu też stało się
dla mnie jasne, dlaczego poprosił Edwarda, by wyprowadził Bellę – mama mimo
wszystko była wampirem krótko i nie miała aż tak silnej samokontroli.
– To
konieczne? – szepnęłam słabym głosem. Spojrzałam na niego załzawionymi oczami,
licząc na to, że jednak coś źle zrozumiałam. – Dziadku, proszę… Nie – jęknęłam,
kuląc się w taki sposób, by ograniczyć do siebie dostęp.
Carlisle
wzmógł uścisk wokół mnie.
– Muszę
zrozumieć co ci dolega, by móc ci pomóc – przypomniał mi, bynajmniej
nierozeźlony tym, że utrudniałam mu pracę. – Daj mi rękę – dodał co prawda
kojącym, ale przy tym wystarczająco stanowczym tonem, bym zrozumiała, że w tej
jednej kwestii właściwie nie miałam nic do powiedzenia. Nie przywykłam do tego,
żeby zmuszał mnie do czegokolwiek bez powodu i chyba właśnie to przekonało mnie to, bym ostatecznie usłuchała, chcąc nie chcąc
prostując ramiona. Wciąż drżałam, kiedy badał wewnętrzną stronę moich łokci,
szukając odpowiedniego miejsca na wkłucie. – Zamknij oczy, Nessie. Postaram
się, żeby nie bolało – obiecał, szybko orientując się, że jestem przerażona.
Zacisnęłam
powieki i wtuliłam twarz w jego sweter, usiłując nie zwracać
uwagi na to, co robił, jednak to, że nie widziałam, nie oznaczyło, że nic nie
czułam. Starałam się nie panikować, kiedy poczułam jak coś zaciska się powyżej
zgięcia mojej lewej ręki, ani kiedy usłyszałam dźwięk rozdzieranego papieru –
opakowania strzykawki – ale i tak wydał mi się zdławiony jęk, kiedy
przemył mi czymś skórę, przygotowując do zabiegu. Słyszałam, że próbował
zachęcić mnie do tego, bym się rozluźniła, ale z równym powodzeniem mógł
zacząć prosić o to, bym przestała przejmować się wydarzeniami ostatnich
godzin – to było po prostu niemożliwe.
Przygotowanie
igły nie zajęło mu zbyt wiele czasu, więc chwilę później poczułam lekkie ukłucie.
Jęknęłam cicho i mocniej przywarłam do dziadka, starając się nie myśleć o tym,
co się dzieje. Miałam świadomość, że denerwowałam się bardziej niż powinnam,
tym bardziej, że doktor nie próbował mnie skrzywdzić, ale i tak byłam
gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim Carlisle ponownie się odezwał.
– Już po
wszystkim… Dzielna dziewczynka – oznajmił, przyciskając gazę do miejsca ukłucia.
Czułam jedynie delikatne pieczenie w miejscu, gdzie chwilę wcześniej
musiała znajdować się igła. – Zegnij tak rękę, dobrze? Za chwilę wrócę –
obiecał, pomagając mi samodzielnie usiąść na łóżku.
Wyszedł
zaledwie na pół minut, ale to wystarczyło, bym otrząsnęła się po nieprzyjemnym
zabiegu. Dziadek uśmiechnął się do mnie łagodnie, po czym podał mi szklankę z wodą
i jakąś tabletkę, i choć nie miałam pojęcia, co to jest, posłusznie
wypiłam lekarstwo.
Mogę się już położyć?, zapytałam
mentalnie, korzystając z tego, że dotknął mnie, kiedy zabierał naczynie.
Obrzucił mnie troskliwym spojrzenie, aż nazbyt świadom tego, jak bardzo byłam
niespokojna. Tym razem przynajmniej już mi nie odmawiała, co przyjęłam z ulgą,
niechętna perspektywie dalszych badań.
– Zajrzę do
ciebie rano – powiedział Carlisle, podtrzymując mnie lekko, kiedy układałam się
na łóżku. – Zostawię leki przeciwgorączkowe, bo będziesz musiała je brać przez
kilka dni, ale to nic, czym powinnaś się teraz przejmować. Mam jedynie
nadzieję, że to po prostu zwykłe przeziębienie, ale i tak muszę to
sprawdzić – wyjaśnił, okrywając mnie kołdrą. Spojrzałam na niego z wahaniem,
kiedy pogładził mnie po policzku. – Prześpij się, słońce. Sen dobrze ci teraz
zrobi – zapewnił mnie, raz jeszcze przykładając dłoń do mojego czoła.
Uspokojona,
zamknęłam oczy. Tym razem nic nie przeszkodziło mi w tym, żeby ostatecznie
spróbować zasnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz