1/01/2016

Rozdział II

Ześlizgnęłam się grzbietu mojego przyjaciela, czując jak wszystko w mojej głowie wiruje. Jacob natychmiast zniknął w pobliskich krzakach, by zaledwie kilka sekund później wrócić do mnie pod postacią człowieka. W samą porę jak się okazało, bo po zaledwie kilku krokach zachwiałam się i byłabym upadła, gdyby silne ramiona chłopaka nie objęły mnie w pasie.
– No już, zaraz będziesz w domu – obiecał i bez ostrzeżenia wziął mnie na ręce. Wtuliłam się w niego niczym małe dziecko, dygocąc na całym ciele. – Boże, Nessie, jak mogłaś nam to zrobić? – szepnął dziwnie zachrypniętym od nadmiaru emocji głosem, wyraźnie jeszcze pod wpływem silnego wzburzenia.
W odpowiedzi jedynie ponownie zadrżałam, niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa. Jake westchnął i mocniej przytulił mnie do siebie, próbując wykorzystać swoją temperaturę do tego, by mnie ogrzać. Niewiele to dało, tym bardziej, że dreszcze nie zostały wywołane przez pogodę, ale stan do jakiego doprowadziły mnie zdarzenia w lesie.
Jake z lekkością pokonał jednym skokiem prowadzące na werandę schodki. Zaskoczona spojrzałam na niewielki domek swoich rodziców, próbując przypomnieć sobie, kiedy chłopak właściwie ruszył się z miejsca. Nie byłam w stanie się skoncentrować, a wszelakie myśli szybko umykały z mojego umęczonego umysłu, sprawiając, że marzyłam już tylko o tym, by w końcu zasnąć.
Drzwi otworzyły się gwałtownie, zanim Jacob zdążył choćby ich dotknąć. Nie zdziwiłam się, że rodzice natychmiast zauważyli obecność mojego przyjaciela, tym bardziej, że od lat zmiennokształtni i wampiry wytykali sobie wzajemnie swoje rzekomo okropny zapachy. Sama nie rozumiałam tych sporów, czasami zastanawiając się nad tym, czy to nie żarty, zwłaszcza, że uwielbiałam słodki zapach członków mojej rodziny równie mocno, jak piżmowy zmiennokształtnych.
– Nessie! – Mama natychmiast dopadła do mnie i Jacoba. Nachyliła się nade mną, chcąc jak najszybciej przekonać się, że jestem cała i zdrowa. – Co jej jest? Ktoś ją skrzywdził? – dopytywała się pośpiesznie, nie dając dojść Jake’owi do słowa.
– Wszystko w porządku… – zapewniłam pośpiesznie, jednak Bella była w takim stanie, że chyba nawet tego nie usłyszała.
Spojrzałam na stojącego w progu domu tatę, sama niepewna tego, czego powinnam się spodziewać. Wyglądał na mocno zaniepokojonego, co uświadomiło mi, że zdążył już wyczytać z myśli Jacoba, co takiego stało się w lesie. Jego twarz przybrała znajomą mi maskę, którą zwykle wykorzystywał, by ukryć targające nim emocje – zwłaszcza te negatywne – jednak nic nie mogło sprawić, bym nie dostrzegła ledwo hamowanej furii w jego oczach. Wraz z tym odkryciem ponownie zadrżałam, przerażone myślą, że jego złość może byś skierowana na mnie.
– Zabiję sukinsyna! – warknął Edward, ledwo nad sobą panując. – Jak on… Moje dziecko?!
Mama wyprostowała się, by móc spojrzeć z niedowierzaniem na męża. Pobladła, choć w przypadku wampira wydawało się to niemożliwe, po czym głosem równie słabym jak mój własny, zapytała:
– Zaatakował ją? Wiedziałam! Wiedziałam, że stanie się coś złego – wybuchła, przykładając dłoń do ust, by łatwiej nad sobą zapanować. – Och, Renesmee, przecież cię prosiłam! Nic ci…
– Zdążyliśmy w ostatniej chwili – zapewnił cicho Jacob, delikatnie podając mnie Edwardowi, kiedy ten opanował się na tyle, by do nas bezpiecznie podejść. Zadrżała od różnicy temperatur – ciepłe ramiona zmiennokształtnego różniły się diametralnie od lodowatych objęć wampira – ale mimo wszystko poczułam się bezpieczniej. – Nie musisz się fatygować. Wataha już się nim zajęła.
Skuliłam się w ramionach taty na wspomnienie tego, co zobaczyłam po przybyciu wilków. Ojciec zakołysał mną delikatnie, dobrze wiedząc, że nigdy nie widziałam na oczy nowo narodzonego, nie mówiąc już o tym, jak ktokolwiek zabija nieśmiertelnego.
– Dziękuję – szepnął cicho.
Wiedziałam, że stosunki taty i mojego przyjaciela są dość napięte, choć odkąd się urodziłam, podobno było zdecydowanie lepiej. Tak czy inaczej, mogłam sobie wyobrazić ile kosztowały go te słowa, nie wspominając o tym, że miałby cokolwiek Jacobowi zawdzięczać.
– Nie ma sprawy – odparł Jake. Wydawał się równie skrępowany zaistniałą sytuacją, co i mój ojciec.
Wtedy w końcu zareagowała Bella. Wszyscy zamarliśmy, kiedy wampirzyca rzuciła się Jacobowi na szyję, niemalże zwalając go z nóg. Przytuliła się do niego, zupełnie nie przejmując tym, że instynkt zmiennokształtnego mógłby podpowiedzieć mu, że to atak i spowodować natychmiastową przemianę, co jak nic skończyłoby się nieszczęśliwym wypadkiem.
Jacob wygiął się do tyłu, zaskoczony, szybko jednak udało mi się złapać równowagę. Nie zadrżał ani razu, a jedynie odwzajemnił uścisk swojej wieloletniej przyjaciółki, spoglądając przy tym niepewnie na mojego ojca. Poczułam, że mięśnie Edwarda napinają się nieznacznie, ale ostatecznie w żaden sposób nie zareagował na rozgrywającą się przed nami scenę.
Bells… – Jacob poklepał ją po plecach, po czym delikatnie wyswobodził się z jej objęć. – Niektórzy przez najbliższych kilkadziesiąt lat będą mimo wszystko potrzebowali powietrza. A jeszcze inni spokojnie mogą poczekać z opieprzem do rana i trochę się przespać – dodał, zerkając na mnie znacząco.
Posłałam mu wdzięczne spojrzenie, bezskutecznie próbując wysilić się na uśmiech. Byłam zmęczona, przez co coraz trudniej było mi zachować przytomność. To, że tata kołysał mnie miarowo, zupełnie jakbym była małym dzieckiem, usiłując w ten sposób pomóc mi zapanować nad emocjami, dodatkowo wszystko utrudniało.
– Położę ją do łóżka – zaproponował, całując mnie krótko w czoło. Wciąż brzmiał na rozeźlonego, ale względem mnie zachowywał się w niemalże łagodny sposób. – Raz jeszcze dziękujemy ci, Jacobie – powtórzył, po czym wniósł mnie do domu, pośpiesznie się wycofując.
Wiedziałam, że chce dać jemu i Belli chwilę na to, by spokojnie porozmawiali. Być może zdążył już zauważyć, jak reaguję na wspomnienia dzisiejszej nocy – w końcu czytał w myślach – więc samemu znając prawdę z myśli Jacoba, zadecydował się zając mną, w czasie, gdy jego żona i zmiennokształtny będą rozmawiać. Możliwe też, że czuł się na swój sposób zazdrosny, choć w tamtym momencie nie rozumiałam dlaczego miało by tak być.
Zdążyłam jeszcze tylko krótko obejrzeć się w stronę drzwi wejściowych, zanim zmęczenie ostatecznie przejęło nade mną kontrolę, a ja zapadłam się w ciemność.

Srebrzysty księżyc wyłonił się zza chmur, ukazując niewielką, ciemną polanę. Przerażona, niespokojnie rozejrzałam się dookoła, czując jak panika powoli chwyta mnie za gardło, a ciało wiotczeje. Co ja, na litość Boską, robiłam w samym środku lasu? Przecież nie chciałam tutaj być – wszędzie byle nie tutaj i nie w tym miejscu. Już nie.
Coś poruszyło się po mojej prawej stronie. Ciemnowłosy wampir stał zaledwie kilka metrów ode mnie, a podchwyciwszy mój wzrok, uśmiechnął się promiennie, w niemalże przyjazny sposób, który wystarczył, by serce niemalże wyskoczyło mi z piersi. Puls gwałtownie mi przyśpieszył, kiedy spojrzałam w jego krwiste tęczówki – oczy barwy świeżej krwi, równie znajome, co przerażające.
Nic już nie rozumiałam. Przecież on nie żył… sama widziałam, jak wataha go mordowała… a jednak…
Jakby na potwierdzenie moich słów, rozległo się chóralne wycie. Dziesiątki, a może nawet setki wilków, rozpoczęło swą, przejmującą pieśń, tym samym skutecznie wytrącając mnie z równowagi. Głosy stawały się coraz głośniejsze i dosłownie wibrowały w mojej głowie, boleśnie obijając się o moją czaszkę. Chciałam przycisnąć dłonie do uszu, by choć odrobinę stłumić ten dźwięk, ale z przerażeniem odkryłam, że nie jestem w stanie się ruszyć. Niczym sparaliżowana stałam w miejscu, mogąc co najwyżej patrzeć na stojącego przede mną nieśmiertelnego i oczekiwać na to, co dopiero miało nastąpić. Wilków nie widziałam, choć mogłabym przysiąc, że są gdzieś blisko.
Ich pieśń nie ustawała, ja zaś czułam, że wibrujący dźwięk za moment rozsadzi mi głowę.
Nowo narodzony zrobił krok w moją stronę, po czym zawahał się. Jego twarz wykrzywił grymas bólu i zaczęłam się zastanawiać, czy jemu również wycie dawało się we znaki w takim stopniu jak mnie. Przypatrywałam mu się wyczekująco, próbując jakoś odzyskać władzę nad ciałem, ale przestałam, kiedy gardła mężczyzny wydobył się przeszywający krzyk.
A potem zaczął się rozpadać – tak po prostu, kawałek po kawałku, niczym w jakimś upiornym horrorze, który kiedyś zdarzyło mi się obejrzeć.. Na moich oczach rozlatywał się na kawałeczki, które z głuchym stukotem upadały na ziemię. Bach, bach, bach… Łzy napłynęły mi do oczu, kiedy aż nadto realnie przypomniałam sobie atak moich przyjaciół z rezerwatu, w tym to jak Sam jednym sprawnym ruchem oderwał głowę temu wampirowi…
Ostatnie kawałki nieśmiertelnego opadły na ziemię – jego głowa jako ostatnia.
Czaszka potoczyła się w moją stronę, zatrzymując się tuż u moich stóp. Krwiste oczy wciąż wpatrywały się w moją twarz tak, jakby były żywe, jakby mnie widziały i…
Wtedy zaczęłam krzyczeć.
Usiadłam na łóżku, ledwo łapiąc oddech. Było mi gorąco, a ja wyraźnie czułam, że moje ciało wręcz klei się od potu. Powietrze w pokoju zaś wydawało mi się ciężkie i niemal pozbawione tlenu, co skutecznie utrudniało mi złapanie oddechu. Wciąż zaspana i oszołomiona snem, usiłowałam jakoś zapanować nad pulsem, raz po raz powtarzając sobie, że to był zwykły sen.
Byłam bezpieczna w swoim pokoju…
Byłam bezpieczna…
Drzwi mojego pokoju otworzyły się gwałtownie, a do pomieszczenia wpadła ściągnięta moim krzykiem Bella. W ułamku sekundy znalazła się przy mnie, bez chwili wahania biorąc mnie w ramiona. Zadrżałam pod jej dotykiem, mając wrażenie, że skóra wampirzycy jest jeszcze bardziej lodowata niż zwykle.
– No już, skarbie – szepnęła kojącym głosem. Bardziej stanowczo przygarnęła mnie do siebie, uspokajającym gestem przeczesując moje włosy palcami. – To tylko koszmar. Już wszystko w porządku… – powtórzyła, jednocześnie kołysząc mnie miarowo.
Zadrżałam ponownie, próbując zrozumieć dlaczego tak dziwnie odbieram jej dotyk. Miałam wrażenie, że kręci mi się w głowie, choć prawdopodobne wydawało się, że była to wina szoku w którym się znajdowałam. Podobnie zresztą musiało być z dziwnym pulsowaniem w skroniach, które nagle zaczęłam odczuwać – bardzo podobnym do bólu, który zaczął dokuczać mi w śnie, kiedy pojawiły się głosy wilków…
Nie, mimo wszystko coś było ze mną nie tak.
Spojrzałam wystraszona na mamę, wahając się, czy powinnam jej o tym powiedzieć. Chciałam, żeby mi pomogła – jakkolwiek zapewniła, że to jedynie przejściowe i że rano będę czuła się normalnie. Wciąż odczuwałam strach i choć miałam wrażenie, że to po wszystkim, co przeszłam, najzupełniej naturalne, potrzebowałam jakiegokolwiek potwierdzenia, że tak było w istocie.
– Mamuś… – szepnęłam roztrzęsionym głosem, tym samym bez trudu zwracając na siebie jej uwagę. Bardzo rzadko zwracałam się do niej w ten sposób, co również ją zaniepokoiło, bo na moment zamarła, dokładnie mi się przypatrując. – Mamo, boję się – zaczęłam raz jeszcze, mocno do niej przywierając. Uniosłam głowę, by móc spojrzeć jej w oczy. – Ja chyba… – Zawahałam się, nie wiedząc jak ubrać w słowa to, co tak bardzo mnie niepokoiło.
– Co się dzieje, kochanie? – zmartwiła się, delikatnie odchylając mnie w swoich ramionach, by móc mi się przyjrzeć.
– Źle się czuję… – wyznałam cicho, dochodząc do wniosku, że to najbliższe prawdy wyjaśnieni.
Dla lepszego wydźwięku, instynktownie przyłożyłam dłoń do jej policzka, pragnąć dopuścić ją do swoich myśli. Jako dziecko robiłam tak wielokrotnie, z łatwością mogąc przekazać mamie wszystko, co z jakiegoś powodu było dla mnie zbyt skomplikowane albo trudne do zrozumienia. Bella drgnęła i spojrzała na mnie z niepokojem, po czym przyłożyła swoją lodowatą dłoń do mojego czoła. Zadrżałam pod jej dotykiem, raz jeszcze utwierdzając się w przekonaniu, że z temperaturą jest coś nie tak.
– Przecież ty jesteś rozpalona – szepnęła, wyraźnie wstrząśnięta swoim odkryciem. – Edward! – wykrztusiła z siebie na wydechu.
Doskonale rozumiałam gwałtowną reakcję, tym bardziej, że do mnie samej również nie dochodziło to, co wynikało z jej słów. Nigdy nie chorowałam, a jako pół-wampir nie powinnam odczuwać ludzkich słabości, nic dziwnego więc, że nie miała pojęcia, jak powinna się zachować. Ostatecznie delikatnie przymusiła mnie bym ułożyła się na łóżku, poprawiła okrywającą mnie kołdrę i raz jeszcze przycisnęła dłoń do mojego rozpalonego czoła.
– Co się stało? – zapytał natychmiast tata, szybko podchodząc do mojego łóżka.
Wystarczył mu ułamek sekundy, by rozeznać się w sytuacji, tym bardziej, że sama wciąż myślałam o tym, że to niemożliwe, bym miała gorączkę. Natychmiast usiadł przy mnie, dla pewności samemu sprawdzając moją temperaturę i zaraz wyciągnął telefon.
– Dzwonię do Carlisle’a – oznajmił, wybierając numer. – Dziadek cię zbada, skarbie, i zobaczymy, co ci dolega – szepnął, spoglądając na mnie z niepokojem.
Nie przysłuchiwałam się zbytnio jego rozmowie z doktorem. Byłam zmęczona, poza tym wciąż rozpamiętywałam swój sen i to, co stało się na polanie. Zwinęłam się w kłębek, układając na boku i jęknęłam cicho, bo przypadkiem naruszyłam ranę na ramieniu. Zdążyłam o niej zapomnieć, tym bardziej, że przestała mnie boleć, przynajmniej do chwili, w której nie przeniosłam ciężaru ciała na obolałą rękę.
Tata zamilkł w pół słowa i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Bez ostrzeżenia nachylił się nade mną, po czym odciągnął mi bluzkę, w milczeniu wpatrując się w dwa półksiężyce, odcinające się na mojej bladej skórze. Zauważyłam, że rana znowu zaczęła krwawić, co wyraźnie zmartwiło mojego opiekuna.
– Nessie… – Nie spuszczając ze mnie wzroku, ponownie przyłożył telefon do ucha, wracając do rozmowy z doktorem: – Przyjdź do nas jak najszybciej, dobrze? Ta temperatura mnie niepokoi – wyjaśnił lakonicznie, po czym jak gdyby nigdy nic się rozłączył.
Przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie moim nierównym oddechem. Edward bez pośpiechu schował komórkę, mama z kolei od kilku minut siedziała jak sparaliżowana, wpatrując się w ranę na moim ramieniu. Z wahaniem nachyliła się, po czym bardzo delikatnie musnęła palcem ślad w kształcie półksiężyca. Skuliłam się z bólu, więc natychmiast zabrała dłoń, przenosząc ją na mój policzek, by ulżyć mi w gorączce.
– Przepraszam – zreflektowała się. Jej głos wydał mi się dziwnie zdławiony, przez co miałam problem z tym, żeby zrozumieć poszczególne słowa. – Cii… Leż spokojnie – dodała, bo poruszyłam się niespokojnie, przez moment chcąc się ponieść i ponownie znaleźć w jej ramionach.
Milczenie się przeciągało, stopniowo doprowadzając mnie o szaleństwa. Żadne z nich nie miało pojęcia, jak skomentować fakt, że wampir mnie ugryzł, a tym bardziej to, że się rozchorowałam. Po chwili wahania doszłam do wniosku, że z dwojga złego woleli mierzyć się z moją chorobą, niż patrzeć jak przez trzy dni wiję się w agonii spowodowanej jadem. Sama też dziękowałam w duchu, że los oszczędził mi przemiany, nawet jeśli nie potrafiłam wyjaśnić dlaczego tak się stało.
Nie minęło dziesięć minut, kiedy drzwi mojego pokoju otworzyły się ponownie, a do środka wszedł Carlisle. Zdziwiło mnie nieco, że ani go nie wyczułam, ani nie usłyszałam, jednak wyjaśniłam to sobie tym, że po prostu jestem zmęczona i mam problemy z koncentracją. Spojrzałam nieco niespokojnie na lekarską torbę doktora, po czym przeniosłam wzrok na jego twarz. Uśmiechnął się do mnie łagodnie, najpewniej próbując mnie w ten sposób uspokoić, ale i tak wiedziałam, że on również był spięty.
– Edwardzie, proszę, zabierz Bellę – poprosił cicho. – Muszę zbadać Nessie – wyjaśnił, podchodząc do mojego łóżka.
Zaniepokoiło mnie trochę to, że rodzice mają wyjść. Przestraszyłam się, bo przecież mógł spokojnie obejrzeć mnie przy nich, a przynajmniej tak mi się wydawało. Chciałam, żeby przynajmniej mama została, co najmniej zaniepokojona perspektywą tego, co miało się teraz stać. Doktor dotychczas co najwyżej ważył mnie i mierzył, więc tak naprawdę nie wiedziałam, czego powinnam spodziewać się w tej sytuacji.
Musiałam wyglądać na nieco spanikowaną, bo dziadek nachylił się w moją stronę, by móc pogłaskać mnie uspokajająco po włosach. Na moment przeniósł dłoń na moje czoło, a przez jego twarz przemknął cień, kiedy wyczuł bijące od mojej skóry ciepło.
– Ale dlaczego? – Mama również nie rozumiała decyzji doktora. Rzuciła mi zatroskane spojrzeie, dla pewności przesuwając się w moją stronę. – Powinnam zostać i… – zaczęła, ale zamilkła widząc znaczące spojrzenie Edwarda. Ledwo powstrzymałam jęk, kiedy ostatecznie posłusznie wyszła za nim z pokoju, prawdopodobnie wiedząc, że wampir wyjaśni jej wszystko, kiedy zostaną sami.
Carlisle usiadł przy mnie, spoglądając na mnie z troską. Jego obecność na swój sposób pomogła mi się uspokoić, ale i tak rzuciłam mu spanikowane spojrzenie.
– Cii… Nic złego się nie dzieje – zapewnił pośpiesznie, spoglądając mi w oczy. Skupiłam się na jego złocistych tęczówkach, bo w ten sposób łatwiej było mi się uspokoić. – Rzeczywiście jesteś rozpalona bardziej niż zwykle, ale za chwilę coś na to poradzimy. Podam ci coś na zbicie temperatury, ale najpierw muszę cię obejrzeć – wyjaśnił, starannie dobierając słowa. Podobało mi się to, że przynajmniej tłumaczył mi wszystko to, co zamierzał, tym samym dając mi okazję na oswojenie się z sytuacją. – Jak się czujesz, kochanie? – zapytał, ujmując mój nadgarstek, by móc zbadać mi puls.
– Dziwnie – przyznałam, jakimś cudem w ogóle będąc w stanie się odezwać. Z ulgą odkryłam, że głos mi nie drży. – Boli mnie głowa i… – Zawahałam się, aż nazbyt świadoma tego, że powinnam powiedzieć mu o wszystkim, co się wydarzyło. Czułam, że to może okazać się ważne. – Dziadku, ja zrobiłam coś głupiego… – szepnęłam, patrząc gdzieś w bok.
– Co się stało? – Zaniepokoiło go brzmienie mojego głosu. Przesunął się bliżej, ostatecznie ujmując mnie pod brodę i zachęcając do tego, żebym zajrzała mu w oczy. – Możesz nam o wszystkim powiedzieć, Nessie – przypomniał mi łagodnie, zaglądając mi w oczy. – Zwłaszcza, jeśli ma to związek z tym, co się z tobą dzieje. Muszę wiedzieć o wszystkim, by określić stan twojego zdrowia i móc ci pomóc.
Zawahałam się, po czym spróbowałam się podnieść. Położył mi dłoń na ramieniu, nie do końca przekonany co do tego, czy powinnam wstawać, po chwili jednak podtrzymał mnie, pomagając mi usiąść. Kręciło mi się w głowie i dopiero wtedy tak naprawdę pojęłam, jak bardzo jestem osłabiona. Jęknęłam, ale zmusiłam się do siedzenia, skupiona na tym, co musiałam dla własnego dobra zrobić.
Nie opowiadałam nikomu o tym, co wydarzyło się w lesie – tata dowiedział się z myśli Jacoba i wraz z nim musiał wszystko wytłumaczyć mamie, o ugryzieniu z kolei dowiedzieli się przypadkiem i jeszcze nie zdążyli poinformować Carlisle’a, więc sama musiałam to zrobić. Dopiero teraz dotarło do mnie, że być może przyczyną mojej choroby jest jad, choć oczywiście nie mogłam być niczego pewna.
Przełamałam się i przyłożyłam dłoń do twarzy doktora, przywołując wspomnienia z polany. Nie było to trudne i wystarczyło, że tylko o tym pomyślałam, a obrazy same wypełniły cały mój umysł. W jednej chwili straciłam kontrolę nad darem i poszczególnymi myślami. Wystarczyła chwila, by wszystko objawiło mi się dokładnie tak, jakby działo się naprawdę, równie rzeczywiste jak mój koszmar – sceny, które wiąż miałam w pamięci i które w ułamku sekundy przejęły nade mną kontrolę.
Boże, przecież nie chciałam tam być…
Doktor delikatnie acz stanowczo odciągnął moją rękę, w następnej sekundzie mocno przytulając mnie do siebie. Dopiero wtedy zorientowałam się, że nie powstrzymałam łez i wstrząsana spazmami płaczu wtuliłam się w niego, szukając pomocy.
– Już wszystko w porządku, skarbie – zapewnił, całując mnie krótko czoło. Kołysał mnie miarowo, co pozwalało mi lepiej nad sobą panować. – Nikt więcej cię nie skrzywdzi, tak? Ale teraz musisz się położyć.
Pokiwałam niepewnie głową, pozwalając, by ponownie ułożył mnie na łóżku. Byłam zmęczona, ale jednocześnie bałam się zasnąć – koszmar jak nic miał powrócić, a na to zdecydowanie nie byłam gotowa. Wolałam pozostać przytomną, nawet kosztem konieczności walki z sennością, byleby tylko uniknąć kolejnych wspomnień. Przy dziadku czułam się bezpieczna i chciałam, by tak pozostało.
– Wiem, że jesteś przestraszona, ale musisz chwilę wytrzymać. Teraz cię zbadam, ale najpierw musisz pokazać mi to ramię – wyjaśnił mi pośpiesznie, lustrując wzrokiem moją twarz. – Gdzie cię boli? – zapytał łagodnie.
Zawahałam się, ale nie próbowałam protestować, aż nazbyt świadoma tego, że nie chciał dla mnie źle. Posłusznie odciągnęłam koszulkę, odsłaniając ranę na ramieniu. Zauważyłam, że Carlisle spiął się, wyraźnie zaniepokojony, jednak ostatecznie nie dał niczego po sobie poznać.
Mimowolnie zadrżałam, kiedy ujął mnie za rękę, przesuwając się bliżej, by mieć łatwiejszy dostęp do rany. Ostrożnie obejrzał ugryzienie, starając się go nie naruszać, tym bardziej, że pod wpływem samego tylko dotyku skuliłam się na materacu, chcąc się odsunąć.
– Tylko cię opatrzę. To nie będzie przyjemne, ale lepiej żeby nie wdało się zakażenie – powiedział, sięgając po swoją torbę. Nie zaskoczył mnie widok opatrunków, ale zawahałam się, kiedy wyjął buteleczkę z jakimś ostro pachnącym płynem. – Leż spokojnie. Za chwilę będzie po wszystkim – obiecał, podchwyciwszy moje spojrzenie.
Patrzyłam nieco niespokojnie, jak zwilża preparatem kawałek gazy, zaraz jednak odwróciłam wzrok, bo doktor nachylił się nad moim ramieniem. Chociaż tłumaczył mi, co takiego zamierza zrobić, nie przewidziałam, że w kontakcie z płynem, rana zacznie dawać mi się we znaki o wiele bardziej niż do tej pory. Jęknęłam i spróbowałam się wyrwać, ale Carlisle najwyraźniej przewidział, że mogę zareagować w ten sposób, bo w porę stanowczo pochwycił mnie za ramię, nie pozwalając się poruszyć. Zaczął przemawiać do mnie uspokajającym tonem, zapewniając, że za chwilę skończy, ale dla mnie nie miało to najmniejszego znaczenia. Kiedy opatrzyć rękę do końca i poluzował uścisk, zwinęłam się w kłębek, zamykając oczy i marząc już tylko o tym, żeby pozwolił mi zasnąć.
– Nessie… – Carlisle łagodnie wypowiedział moje imię, próbując zwrócić zachęcić do tego, bym ponownie się na nim skoncentrowała. Jęknęłam w proteście, dla pewności próbując odsunąć się na tyle, by uciec z zasięgu jego rąk. – Musisz wytrzymać jeszcze chwilę. Dasz radę usiąść?
– Chcę spać – niemalże załkałam, zmuszając się do otwarcia oczu. – Jestem zmęczona, dziadku… – poskarżyłam mu się, spoglądając na niego błagalnie.
– Nie wątpię, kochanie, ale muszę skończyć badanie – przypomniał mi łagodnie. Potrząsnęłam głową, nie chcąc, by ponownie się do mnie zbliżył. – Wiem, wiem… Tylko na chwilę. Musisz jeszcze wziąć lekarstwo – dodał, spoglądając na mnie wyczekująco.
Chociaż wciąż byłam niespokojna, po jego słowach nie zaprotestowałam, kiedy wsunął mi dłoń pod plecy, bym mogła się podnieść. Usiadłam z oporem, mocno do niego przywierając, by nie stracić równowagi. Westchnął cicho, po czym posadził mnie sobie na kolanach, by nieco ułatwić mi zadanie. Zauważyłam, że trzymając mnie w ten sposób mógł łatwiej nade mną zapanować, gdybym znowu chciała mu się wyrwać, ale starałam się o tym nie myśleć.
Carlisle zawahał się, uważnie mnie obserwując i wydając się zastanawiać nad tym, co powinien ze mną zrobić. Zareagował dopiero w chwili, w której zaczęłam szukać sobie wygodnej pozycji do tego, żeby spróbować zasnąć.
– Niepokoi mnie ten jad – przyznał, tym samym wyrywając mnie z letargu. Wzmocnił uścisk wokół mnie, ale nie poczułam się z tego powodu osaczona. Wręcz przeciwnie – mimo wszystko miałam poczucie, że jestem przy nim bezpieczna. – Wydaje mi się, że najwięcej podpowie nam badanie krwi. Wezmę próbkę, a jak dobrze pójdzie, do rana powinienem mieć wyniki – stwierdził w zamyśleniu, ponownie sięgając do torby.
Wstrząsnął mną nagły dreszcz, kiedy zrozumiałam, co musi zrobić. W końcu też stało się dla mnie jasne, dlaczego poprosił Edwarda, by wyprowadził Bellę – mama mimo wszystko była wampirem krótko i nie miała aż tak silnej samokontroli.
– To konieczne? – szepnęłam słabym głosem. Spojrzałam na niego załzawionymi oczami, licząc na to, że jednak coś źle zrozumiałam. – Dziadku, proszę… Nie – jęknęłam, kuląc się w taki sposób, by ograniczyć do siebie dostęp.
Carlisle wzmógł uścisk wokół mnie.
– Muszę zrozumieć co ci dolega, by móc ci pomóc – przypomniał mi, bynajmniej nierozeźlony tym, że utrudniałam mu pracę. – Daj mi rękę – dodał co prawda kojącym, ale przy tym wystarczająco stanowczym tonem, bym zrozumiała, że w tej jednej kwestii właściwie nie miałam nic do powiedzenia. Nie przywykłam do tego, żeby zmuszał mnie do czegokolwiek bez powodu i chyba właśnie to przekonało mnie to, bym ostatecznie usłuchała, chcąc nie chcąc prostując ramiona. Wciąż drżałam, kiedy badał wewnętrzną stronę moich łokci, szukając odpowiedniego miejsca na wkłucie. – Zamknij oczy, Nessie. Postaram się, żeby nie bolało – obiecał, szybko orientując się, że jestem przerażona.
Zacisnęłam powieki i wtuliłam twarz w jego sweter, usiłując nie zwracać uwagi na to, co robił, jednak to, że nie widziałam, nie oznaczyło, że nic nie czułam. Starałam się nie panikować, kiedy poczułam jak coś zaciska się powyżej zgięcia mojej lewej ręki, ani kiedy usłyszałam dźwięk rozdzieranego papieru – opakowania strzykawki – ale i tak wydał mi się zdławiony jęk, kiedy przemył mi czymś skórę, przygotowując do zabiegu. Słyszałam, że próbował zachęcić mnie do tego, bym się rozluźniła, ale z równym powodzeniem mógł zacząć prosić o to, bym przestała przejmować się wydarzeniami ostatnich godzin – to było po prostu niemożliwe.
Przygotowanie igły nie zajęło mu zbyt wiele czasu, więc chwilę później poczułam lekkie ukłucie. Jęknęłam cicho i mocniej przywarłam do dziadka, starając się nie myśleć o tym, co się dzieje. Miałam świadomość, że denerwowałam się bardziej niż powinnam, tym bardziej, że doktor nie próbował mnie skrzywdzić, ale i tak byłam gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim Carlisle ponownie się odezwał.
– Już po wszystkim… Dzielna dziewczynka – oznajmił, przyciskając gazę do miejsca ukłucia. Czułam jedynie delikatne pieczenie w miejscu, gdzie chwilę wcześniej musiała znajdować się igła. – Zegnij tak rękę, dobrze? Za chwilę wrócę – obiecał, pomagając mi samodzielnie usiąść na łóżku.
Wyszedł zaledwie na pół minut, ale to wystarczyło, bym otrząsnęła się po nieprzyjemnym zabiegu. Dziadek uśmiechnął się do mnie łagodnie, po czym podał mi szklankę z wodą i jakąś tabletkę, i choć nie miałam pojęcia, co to jest, posłusznie wypiłam lekarstwo.
Mogę się już położyć?, zapytałam mentalnie, korzystając z tego, że dotknął mnie, kiedy zabierał naczynie. Obrzucił mnie troskliwym spojrzenie, aż nazbyt świadom tego, jak bardzo byłam niespokojna. Tym razem przynajmniej już mi nie odmawiała, co przyjęłam z ulgą, niechętna perspektywie dalszych badań.
– Zajrzę do ciebie rano – powiedział Carlisle, podtrzymując mnie lekko, kiedy układałam się na łóżku. – Zostawię leki przeciwgorączkowe, bo będziesz musiała je brać przez kilka dni, ale to nic, czym powinnaś się teraz przejmować. Mam jedynie nadzieję, że to po prostu zwykłe przeziębienie, ale i tak muszę to sprawdzić – wyjaśnił, okrywając mnie kołdrą. Spojrzałam na niego z wahaniem, kiedy pogładził mnie po policzku. – Prześpij się, słońce. Sen dobrze ci teraz zrobi – zapewnił mnie, raz jeszcze przykładając dłoń do mojego czoła.
Uspokojona, zamknęłam oczy. Tym razem nic nie przeszkodziło mi w tym, żeby ostatecznie spróbować zasnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz