W ostatnich tygodniach zanotowano wiele niewyjaśnionych zniknięć w Seattle i okolicach. Policja jest bezradna – ofiary znikają bez śladu, nie ma żadnych świadków ani motywu. Zaginieni nie mają żadnych wspólnych cech, nie są tez wybierani według określonego klucza, wykluczyć więc można seryjnego mordercę.
Sytuacja wydaje się powtórką wydarzeń sprzed kilku lat. Teraz jednak okręg działania jest znacznie większy. Ostatnie takie zaginięcie zanotowano w okolicach małego miasteczka Forks...
Odrzuciłam gazetę, którą rano podrzucił mi Charlie. Na dworze już zapadał zmierzch, ale co mogłam poradzić na to, że wcześniej byłam zbyt zajęta, by należycie zainteresować się artykułem? No dobrze, „zajęta” to trochę zbyt dużo powiedziane, ale nie moją winą było to, że przebywając z Edwardem zapominałam o Bożym świecie. Mimo upływu czasu, mój mąż wciąż działam na mnie równie intensywnie, jak na początku naszej znajomości, co w równym stopniu wydawało mi się wspaniałe, jak i frustrujące.
Od dnia, w którym udało nam się przeciwstawić Volturi, nasze życie toczyło się bez zarzutów. Forks stało się moim domem, ja zaś mogłam cieszyć się z tego, że dzięki zaskakująco dobrej samokontroli i intrydze Jacoba, który wprawnie wprowadził mojego tatę w świat nieśmiertelnych, jednocześnie nie ujawniając tego, kim jesteśmy, mogłam żyć niemalże jak dawniej. Edward już niejednokrotnie śmiał się, że chyba urodziłam się po to, by zostać wampirem, a ja w gruncie rzeczy się z nim w tej kwestii zgadzałam. Nie mogłam zaprzeczyć, że od czasu przemiany moje życie było już tylko lepsze.
I właśnie dlatego straciłam czujność.
Nie przejmowałam się tym, co działo się w świecie ludzi, a obawy Charliego wydały mi się bezpodstawne. Jak wampirom może zaszkodzić jakikolwiek człowiek, nawet szalony? Pomyślałam tak, kiedy tylko zobaczyłem nagłówek gazety i zaraz odrzuciłam ją na bok, teraz jednak przekonałam się, że tak naprawdę popełniłam błąd – i to poważny, bo wszystko wskazywało na to, że poszukiwany porywacz z Seattle, był jednym z nas.
Mimo woli zadrżałam, przypominając sobie okres jeszcze z ludzkiego życia, kiedy polowała na mnie Victoria. Co prawda jak przez mgłę pamiętałam, co się wtedy działo, jednak strach o bliskich i ich przygotowania do wojny z nowo narodzonymi zachowały się w mojej pamięci aż nadto wyraźnie. Choć tym razem z pewnością nie mieliśmy do czynienia z armią, emocje, które wywołał we mnie artykuł, okazały się zdecydowanie silniejsze niż w dniu, w którym ukryta w górach oczekiwałam jakichkolwiek wieści z pola walki.
Tym razem nie bałam się o siebie. Byłam wampirem już od ponad pięciu lat; znałam swoją tarczę na wylot, potrafiłam ją kontrolować i wykorzystać, by bronić bliskich. Miałam świadomość, że w razie problemów będę brała czynny udział w ewentualnej walce. Mnie nic nie groziło, poza tym jeden nieostrożny wampir w okolicy nie był dla nas problemem…
A przynajmniej dla wampirzych członków naszej rodziny.
Właśnie dlatego czułam strach. Bałam się o moją córeczkę, zwłaszcza, że nieśmiertelny niemal na pewno kierował się w stronę Forks. Wiedziałam, że Cullenowie przywykli do wizyt ciekawskich pobratymców, jednak nie wolno było nam zapominać, że już kilka lat temu rodzina powiększyła się o kogoś, kogo wszyscy kochaliśmy i kto teraz był zagrożony.
Renesmee nie była w pełni taka jak my. Ona żyła – jej serce biło i pompowało krew, objawiając jej ludzką naturę. Choć po części wciąż pozostawała wampirem i nie była tak krucha jak człowiek, nieśmiertelny z łatwością mógł zrobić jej krzywdę. Przejmowałam się tym, zwłaszcza wiedząc, że w okolicy czaił się nowo narodzony w pełnym znaczeniu tych słów – dziki, bezwzględny, zaślepiony żądzą krwi i pragnieniem zaspokojenia głodu. Nie wahałby się ani chwili, gdyby napotkał ją na swojej drodze i właśnie to najbardziej mnie przerażało. Myśl o tym, że ktokolwiek byłby w stanie zrobić krzywdę mojemu dziecku, była przerażająca i trudna do zniesienia. Nie mogłam siedzieć bezczynnie, skoro wypuszczenie jej z domu samej, było takim zagrożeniem.
Gwałtownie podniosłam się z miejsca, ledwo panując nad swoim napiętym do granic możliwości ciałem. Edward spojrzał na mnie zaniepokojony, po czym pospiesznie pochwycił leżącą na kanapie gazetę, chcąc dowiedzieć się, co tak bardzo mnie zbulwersowało. Po dziś dzień irytowało go, że nie może czytać w moich myślach bez przyzwolenia, jednak nie miałam czasu, by się tym teraz przejmować.
Szybkim krokiem wyszłam z przytulnego saloniku naszego małego domu, kierując się prosto do pokoju córki. Przyśpieszone bicie jej serca zawsze działało na mnie kojącą – tym razem nie było inaczej, tym bardziej, że obecność dziewczyny jednoznacznie świadczyła o tym, że była bezpieczna. Zatrzymałam się na chwilę, uważnie wsłuchując w ten cudowny dźwięk i powoli się uspokajając. Dopiero gdy nabrałam pewności, że nie prezentuję się jak kłębek nerwów, zdecydowałam się wejść do środka.
Mała leżała na łóżku, przerzucając strony jakiegoś kolorowego czasopisma. Do tej pory nie mogłam nadziwić się temu, jak szybko rosła, zmieniając się dosłownie na moich oczach. Miała prawie pięć lat, a jednak wyglądała na trzy razy więcej – a to wciąż nie był koniec, o czym doskonale wiedziałam. Co prawda nie rozwijała się już aż tak błyskawicznie, jednak zmiany były widoczne i na swój sposób wciąż mnie szokowały. Teraz przynajmniej wiedzieliśmy już, że za dwa lata wszystko ustanie i na wieczność pozostanie nastolatką, ale wciąż dobrze pamiętałam niepokój, który towarzyszył mi, gdy z niepokojem odliczałam kolejne dni, obawiając się myśli, że moje własne dziecko zbliżało się do śmierci, podczas gdy ja pozostawałam bezradna.
Była taka delikatna… Rude loczki przysłaniały jej twarz, a czekoladowe oczy chwilę jeszcze śledziły tekst, zanim przeniosły się na mnie. Naturalnie, że mnie wyczuła, pod tym względem uzdolniona w równym stopniu, co i my wszyscy, jednak wampirze zdolności nie zmieniały tego, że wciąż pozostawała śmiertelna.
– Nessie… – zaczęłam niepewnie, nie chcąc okazać się histeryczką i niepotrzebnie jej wystarczyć. – Kochanie, słyszałaś może o tym, co dzieje się w Seattle? – zapytałam najspokojniej jak się dało. Postanowiłam od razu przejść do rzeczy, aż nazbyt świadoma tego, jak łatwo przychodziło mi zbędne kluczenie i komplikowanie pozornie prostych kwestii.
– Dziadek coś mi wspominał – przyznała, przyglądając mi się z zainteresowaniem. Między jej brwiami pojawiła się pionowa kreska, zwiastująca niepokój, co najprawdopodobniej oznaczało jedynie tyle, że wciąż byłam maną aktorką.
Jej odpowiedź niezbyt mnie zaskoczyła. Mała była oczkiem w głowie każdego z nas, a Charlie gdyby tylko mógł, pewnie nosiłby ją na rękach, tym bardziej, że nie przejmował się nawet tym, że ta błyskawicznie się zmienia. Oczywiście, że ją ostrzegł, skoro jego nieodpowiedzialna córka nie raczyła nawet prześledzić artykułu, który jej podsunął, pomyślałam z przekąsem.
– No właśnie – zgodziłam się, dochodząc do wniosku, że nie ma po co się zadręczać. – Co o tym sądzisz? – zapytałam, chcąc przekonać się, czy wysnuła podobne wnioski jak ja. Nowo narodzeni byli jej obcy, ale przecież dobrze znała historię Jaspera.
– Wampir? – zapytała, a ja odetchnęłam, bo nie musiałam dodatkowo tracić czasu na tłumaczenie, dlaczego zamierzam prosić ją o to, co właśnie chciałam powiedzieć.
Skinęłam głową.
– Martwię się – wyznałam, odpowiadając na pytanie, którego nie zadała, a które bez trudu zdołałam wyczytać z jej spojrzenia. – On jest coraz bliżej Forks i sądzę, że może chcieć nas odwiedzić. Ale to młodziak, który najpewniej nie panuje nad sobą, a ty… – Westchnęłam, po czym z niedowierzaniem potrząsając głową. – Skarbie, wychodzisz dziś wieczorem? – zapytałam, chcąc w końcu skończyć ten temat
– Miałam takie plany. Pogoda jest niesamowita... – mruknęła z rozmarzeniem, wpatrując się w okno.
Podążyłam za jej wzrokiem i ponownie westchnęłam, bo noc faktycznie zapowiadała się wspaniale, tym bardziej, że dzisiaj wypadała pełnia. Ostatnie dni sierpnia okazały się zaskakująco ciepłe i słoneczne, wieczory zaś bezchmurne i przyjemnie chodne. Nessie od zawsze uwielbiała biegać nocami po lesie i do tej pory mi to nie przeszkadzało, ale w obecnej sytuacji…
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – wyznałam, starannie dobierając słowa. – Boje się. Nessie, proszę cię – szepnęłam, widząc jej zwiedzoną minę. – Nie jesteś niezniszczalna. Z kolei normalne wampiry różnią się od nas i to nie tylko pod względem diety. Nowo narodzeni... Oni myślą jedynie o krwi. Nie mam wątpliwości, że gdybyś jakiegokolwiek spotkała, zabiłby cię bez choćby mrugnięcia okiem! – wyrzuciłam z siebie na wydechu, ledwo panując nad głosem.
Zauważyłam, że Nessie lekko pobladła, co pomogło mi się uspokoić. Zamilkłam, uważnie jej się przypatrując i próbując stwierdzić, co takiego chodziło dziewczynie po głowie. Nie chciałam jej wystarczyć, ale z dwojga złego takiego rozwiązanie wydało mi się lepsze, niż pozostawienie spraw własnemu biegowi.
– Ja… – zaczęła i prawie natychmiast zawahała się. Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim ostatecznie postanowiła dokończyć: – No dobrze, zostanę.
– Dziękuję – szepnęłam z ulgą. Wydała mi się mocno rozczarowana, ale nie miałam z tego powodu wyrzutów sumienia. Chciałam dobrze, a towarzyszące mi poczucie niepokoju jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że postępowałam słusznie. – Tylko kilka dni– dodałam, podchodząc do niej, by móc się przytulić. – Może przesadzam, ale ja nie wybaczę sobie, jeśli stanie ci się krzywda. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
Zanim wyszłam, ucałowałam ją jeszcze w czoło. Niby powinnam być spokojniejsza po tej rozmowie, ale mój niepokój mimo wszystko się nasilał.
Choć nie było po temu powodów, czułam, że wkrótce stanie się coś złego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz