5/18/2020

„Diabelska melodia”

Bał się. Nie chciał tego przyznać, ale w napięciu oczekiwał aż świat przestanie wirować, a ciemność w końcu się rozstąpi.
Nie był pewien czy chciał ujrzeć to, co czekało na niego po otwarciu oczu.
Weź się w garść…
Dean z wolna wciągnął powietrze do płuc. Uderzyła go cała mieszanka zapachów – dziwna i znajoma zarazem, choć nie od razu udało mu się rozróżnić poszczególne bodźce. Powietrze okazało się czyste, przesycone wonią kwiatów i czymś, co momentalnie skojarzyło mu się z lasem. Słyszał łagodny szelest, który z miejsca utożsamił z ocierającymi się o siebie liśćmi. Wydało mu się to dziwne, zwłaszcza że powietrze sprawiało wrażenie nieruchomego. Jakby tego było mało, wciąż wyczuwał coś, czego nie potrafił nazwać, a co niezmiennie napawało go niepokojem. Było niczym impuls – obecne, wyczuwalne, ale wciąż nienazwane.
Pełen złych przeczuć otworzył oczy.
Ciemność zdążyła przeminąć. Świat nabrał kształtów, bardziej wyrazisty niż sen, choć Dean wciąż próbował traktować to miejsce w ten sposób. „Jej świat” – powtarzał sobie raz za razem, a jednak ilekroć przekraczał drzwi starego, stojącego na obrzeżach domu, ta rzeczywistość pochłaniała go bez reszt. Ten świat był zbyt prawdziwy i, cholera, Dean mógł się założyć, że jego natura pozostawała gorsza niż najmroczniejszy koszmar. Ze złego snu przynajmniej dało się obudzić.
Właśnie dlatego po otwarciu oczu spodziewał się wszystkiego. Z obawą spojrzał przed siebie, przez kilka chwil bezmyślnie wpatrując w przestrzeń. Jednak czuł się jakby śnił. Dopiero gdy zamrugał i wzdrygnął się, obraz nabrał ostrości, a mężczyzna z zaskoczeniem odkrył, że tkwi w samym środku opustoszałego lasu.
Spokój zaskoczył go bardziej niż cokolwiek innego. Choć właśnie tego mógł spodziewać się po przesycających powietrze zapachach, widok napierających zewsząd drzew wydał mu się nienaturalny. Dookoła panował półmrok; jedynie nikłe promienie słońca przebijały się przez baldachim liści nad głową Deana. Dopiero uniósłszy głowę zauważył, że korony drzew sięgały zaskakująco wysoko, zaś ich gałęzie plątały się ze sobą, tworząc szczelną, ograniczającą świat kopułę. Coś w tym odkryciu sprawiło, że poczuł się jeszcze bardziej nieswojo.
Cisza dzwoniła mu w uszach. Nie odważył się poruszyć, ograniczając do niespokojnego wodzenia wzrokiem na prawo i lewo. Zbyt spokojnie… Serce tłukło mu się w piersi, jakby chcąc wyrwać się na zewnątrz. Czekał na… cokolwiek – ruch, cienistą sylwetkę albo moment, w którym znów usłyszy jej niepokojący śmiech. Wiedział, że gdzieś tutaj była, że go obserwowała, a jednak…
Z bijącym sercem przestąpił naprzód. Wyściełające ściółkę liście zaszeleściły pod stopami, zdradzając każdy kolejny ruch. Dean skrzywił się i spróbował ostrożniej stawiać kroki, starając się ignorować natrętną myśl o tym, że to bez sensu. Skoro go tutaj ściągnęła, dobrze wiedziała gdzie był.
Gdyby tylko rozumiał zasady gry, którą prowadziła, wszystko stałoby się prostsze…
Myśli wirowały, mieszając się ze sobą i podsuwając coraz to bardziej niepokojące scenariusze. Czego powinien spodziewać się tym razem? Pogrążony w półmroku, niekończący się las sam w sobie nie wydawał się aż tak zły – nie w porównaniu ze wszystkim innym, czego doświadczył w ostatnim czasie – ale mimo wszystko…
Była gdzieś tam. Obserwowała go.
Co tym razem?
Nic nie wskazywało na to, by miał otrzymać odpowiedź. Zdecydowanie nie w formie, której oczekiwał, o czym przekonał się zaledwie kilka sekund później.
Muzyka pojawiła się nagle i na moment wytrąciła go z równowagi. Natychmiast przystanął, przyciskając dłoń do pnia drzewa, zupełnie jakby w ten sposób mógł zapewnić sobie choć nikłe poczucie bezpieczeństwa. Jeśli choć w ten sposób mógł utwierdzić się w przekonaniu, że ten świat był stabilny…
Ale to wciąż nie tłumaczyło napływającej z głębi gęstwiny melodii. Łagodny dźwięk smyczków przenikał go, piękny i przejmujący pod każdym względem. Nigdy nie był fanem muzyki klasycznej, ale mógł przysiąc, że gdyby przesłuchał wszystkie dzieła wielkich mistrzów, nie znalazłby czegoś takiego. To było coś więcej niż po prostu dźwięki – więcej niż zwykła muzyka. Kolejne nuty wibrowały, przesycały powietrze; wydawały się materializować dookoła, jakby w każdej chwili mogły stać się równie rzeczywiste, co i rosnące dookoła drzewa.
Niepokój przybrał na sile. I choć w pierwszym odruchu Dean zapragnął natychmiast się wycofać, nogi same powiodły go w głąb lasu.
Od początku nie chciał przyznać się do tego, że mógłby się bać…
Ale jeszcze trudniej było mu pogodzić się z myślą, że pragnął znów ją zobaczyć.
Mephisto czekała na niego na gałęzi jednego z drzew. Siedziała tam samotnie, z aureolą kruczoczarnych włosów wokół głowy. Znów nosiła się na czarno, choć nie potrafił stwierdzić czy miała na sobie tę samą koronkową sukienkę, co i ostatnim razem. Nie, skoro – prócz spokoju na jej twarzy – w oczy rzucała się przede wszystkim pokaźnych rozmiarów wiolonczela, wystarczająco duża, by przysłonić ją całą. Mimo tego Mephisto trzymała ją z lekkością i wprawą, bynajmniej nie przejmując się tym, że nie miała na czym oprzeć instrumentu. W dłoni pewnie dzierżyła smyczek, raz po raz przesuwając nim po strunach.
W jej ruchach było coś hipnotyzującego – rodzaj niemożliwej do objęcia umysłem, przyprawiającej o zawroty głowy harmonii. Jak i w muzyce. Jak w całym jej świecie.
Właśnie taka była Mephisto.
Nawet jeśli go zauważyła, nie dała niczego po sobie poznać. Nie przerwała gry, w pełnym skupieniu wygrywając kolejne nuty, ale – co dotarło do Deana z opóźnieniem – muzyka już nie prowadziła do drzewa. W zamian rozbrzmiewała zewsząd, choć – czego również był dziwnie pewny – Mephisto pozostawała w jej centrum.
Diabelska melodia, pomyślał mimochodem.
W tej samej chwili postać na drzewie uniosła powieki i spojrzała na niego znajomymi, przypominającymi niebo tęczówkami. Na jej ustach pojawił się ujmujący, zwodniczy uśmiech.
– Mawiają, że wielcy artyści zaprzedali duszę diabłu – oznajmiła jak gdyby nigdy nic, ani na moment nie przerywając gry. Znał ten ton. Znał go aż za dobrze, ale… – A ja sądzę, że najczystsze dźwięki płyną prosto z serca… Ach, dobry wieczór, najmilszy – dodała, kiwając mu głową. – Słyszałeś kiedyś historię o powstaniu muzyki?
Nie odpowiedział. I tak na to nie czekała, myślami wydając się być gdzieś daleko. Mephisto nigdy nie potrzebowała odpowiedzi. Mógł się założyć, że nawet gdyby zaprotestował, wiedziałaby swoje.
Obserwował w napięciu jej przesuwające się dłonie. Serce stanęło mu na moment w chwili, w której te nagle się zatrzymały, a melodia ucichła. Mimo wszystko wciąż miał w pamięci rozbrzmiewające dźwięki.
Nie zarejestrował chwili, w której Mephisto się poruszyła. W jednej chwili obserwowała go w ciszy, by w następnej ześlizgnąć się z gałęzi i – wciąż z lekkością trzymając wiolonczelę – wylądować na ziemi. Na ułamek sekundy spojrzała mu w oczy, by w następnie ukłonić się niczym artystka, która właśnie ukończyła długo przygotowywany występ.
Nikt nie klaskał.
Jej oczy znów spoczęły na nim. Przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się blado, wręcz zachęcająco. Tyle wystarczyło, by Dean poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, nie po raz pierwszy porażony zwodniczym urokiem stojącej przed nim istoty. Chciał dostrzegać w niej wyłącznie zagrożenie, a jednak gdy przychodziło co do czego, jakaś jego cząstka zaczynała wątpić.
– Więc… Ehm, potrafisz grać – wykrztusił w końcu.
Uniosła brwi.
– Potrafię – zgodziła się skromnie. – Podobało ci się? Lubię tę melodię – dodała i tym razem wyczuł w jej tonie coś, co dało mu do zrozumienia, że wyjątkowo oczekiwała odpowiedzi.
To było coś nowego. Błysk zaciekawienia, który dostrzegł w jej oczach, dał mu do myślenia.
– Jasne. To było coś niesamowitego, ale… – Zawahał się na moment. Diabelska melodia, pomyślał po raz wtóry, nie mogąc opędzić się od tego stwierdzenia. – Sama ją skomponowałaś?
– Nie.
Zaskoczyła go. Nie sądził, że Mephisto zadziwi go akurat w tej kwestii, a jednak poczuł się co najmniej dziwnie, słysząc, że melodia nie wyszła spod jej rąk. W konsternacji odkrył, że wypełniła go ulga, ale wrażenie to prawie natychmiast ustąpiło miejsca ponownemu napięciu. Czy w ogóle miało to jakieś znaczenie? Cokolwiek zmieniało, skoro…?
Wciąż mu się przypatrywała. Dłonią z czułością przesunęła po wiolonczeli, w drugiej ręce nadal ściskając smyczek.
– Mawiają – rzekła, starannie dobierając słowa – że wielcy artyści zaprzedali duszę diabłu. Ale to nie do końca tak.
– Mephisto…
Uciszyła go spojrzeniem. Tylko tyle wystarczyło, by poddał się i pozwolił jej mówić dalej, zwłaszcza że nagle znalazła się zdecydowanie zbyt blisko. Czuł zapach jej ciała – charakterystyczny i dziwny, tak jak i niezidentyfikowana nuta, którą wychwycił w powietrzu już w chwili, w której znalazł się w tym lesie.
– Melodia, którą dla ciebie zagrałam, to Pieśń Eleonory. Agonalny krzyk – oznajmiła z entuzjazmem Mephisto. Dean poczuł, że robi mu się zimno. – Jak to mawiają artyści… Moja muza? Eleonora była muzą. Piękną, inspirującą muzą dla swojego artysty… – Błękitne oczy Mephisto odnalazły drogę do ciemnych tęczówek Deana. – Wyobrażasz sobie zabić dla piękna?
Cisza. Wpatrzona w niego kobieta przesunęła się jeszcze bliżej. Serce znów omal nie wyskoczyło Deanowi z piersi, gdy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia przesunęła smyczkiem po jego twarzy.
Wciąż się uśmiechała. W ten niewinny sposób, niczym psotne dziecko, które dobrze wiedziało, że czymś zawiniło.
– To taki wdzięczny instrument – podjęła ze spokojem. Spuściła wzrok, by móc obrzucić spojrzeniem wiolonczelę. – Kształtny jak kobiece ciało… I z duszą. – Postukała palcami w drewnianą obudowę. – Sądzisz, że włosy nadawałyby się na struny?
Skrzywił się. W pośpiechu cofnął się o krok i jęknął, kiedy pod plecami nieoczekiwanie poczuł solidną korę drzewa. Mephisto bez pośpiechu przesunęła się bliżej, napierając na niego całym ciałem. Wiolonczela znalazła się pomiędzy nimi niczym tarcza, choć Dean szczerze wątpił, by mogła go ochronić.
Nie chciał tego słuchać. Mephisto doskonale o tym wiedziała, ale już zdążył przekonać się, że jej to nie obchodziło.
Kiedy zaczynała jakąkolwiek opowieść, zawsze ją kończyła.
– Żeby zaprzedać duszę, czasami wcale nie trzeba ingerencji diabła. Ludzie sami to sobie robią. – Zawahała się na moment. – Tak się zastanawiam… Czy ja mogłabym być czyjąkolwiek muzą, Dean? Cudzą obsesją, tak jak Eleonora? – zapytała niczym dziecko, które prosiło o zabawkę. – To byłoby miłe. – Smukłe palce mocniej zacisnęły się na smyczku. Dopiero wtedy Dean pierwszy raz dostrzegł na jej dłoniach krew. – Pieśń Mephisto
Chciał coś powiedzieć, ale nie dała mu po temu okazji. Myślami wydawała się być gdzieś daleko, odległa i skupiona na czymś, czego co najwyżej mógł się domyślać.
A potem z zabójczą wręcz prawą wbiła smyczek prosto w jego pierś, w sam środek klatki piersiowej. Zachłysną się powietrzem, mimo wszystko zszokowany, choć od samego początku mógł się tego spodziewać.
Powinien przywyknąć do umierania – raz po raz, za każdym razem z jej ręki, za każdym razem w sposób okraszony jej słodkim, niewinnym uśmiechem. Już pamiętał, co oznaczał zapach, który towarzyszył mu przez cały ten czas, a którego dotychczas nie potrafił nazwać.
Mephisto jak zawsze cuchnęła śmiercią.
Ach, więc to tak… Tym razem miało skończyć się w ten sposób.
Wbrew wszystkiemu ta śmierć była łatwa. Nawet to, że płuca i gardło błyskawicznie wypełniły się krwią, nie było takie złe.
– Słodkich snów, najdroższy.
Jej głos doszedł do niego jakby z oddali, ale słyszał go doskonale. Znów zapadał się w ciemność, powoli zasypiając, choć dobrze wiedział, że to nie koniec. Myśl o tym, że Mephisto mimo wszystko była gdzieś obok, okazała się zaskakująco kojąca.
Wtedy znów ją usłyszał, tym razem nucąca coś cicho. Chwilę później jej głos ustąpił miejsca znajomym już dźwiękom wiolonczeli.
Pieśń Eleonory ukołysała go do snu.
One shot powstał z myślą o konkursie organizowanym przed Magiczny Zbiór. Zadanie polegało na napisanie dowolnego tekstu, powiązanego z trzema losowo przydzielonymi słowami. W tym przypadku trafiły mi się: las, wiolonczela i krew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz