8/14/2018

„Co dla ciebie oznacza upadek?”


Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
Upadła na kolana. Jasne włosy przysłoniły twarz, gdy zgięła się wpół, instynktownie przyciskając obie dłonie do brzucha. Już od dłuższego czasu ciążył jej niesamowicie, jakby na każdym kroku podkreślał, że to ten moment. „Jeszcze chwila. To już prawie, mamo” – wydawała się komunikować coraz bardziej ruchliwa, skryta gdzieś pod warstwą skóry istota. I chociaż na samą myśl o rozwiązaniu ogarniało ją czyste przerażenie, zwłaszcza gdy przypominała sobie, czyje dziecko miała wydać na świat, na swój sposób była szczęśliwa.
Gaja uśmiechnęła się przez łzy. Z wolna uniosła głowę, spoglądając wprost na znajdujący się tuż na wyciągnięcie ręki ołtarz. Czuła napierający ze wszystkich stron chłód, ten jednak nie miał dla niej najmniejszego znaczenia. Chociaż drżała, wątpiła by ten stan miał jakikolwiek związek z przepuszczającymi chłodne powietrze, drewnianymi ścianami rozpadającej się kapliczki. Gdzieś w oddali słyszała szum poruszanych wiatrem liści. Lasy w tym miejscu ciągnęły się kilometrami, starannie otaczając wzniesienie z jedną, pozornie zapomnianą przez Boga budowlą. Przez krótką chwilę Gaję ogarnęła gorycz, gdy pomyślała o tym w ten sposób – o traktowaniu miejsca, które pierwotnie miało posłużyć niemalże jako przedsionek, pośredniczący ludziom w komunikacji z najwyższym – ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl.
Symbolika nie miała znaczenia. To czyny i wiara dodawały siły, nadając sens chwilom, które na pierwszy rzut oka wydawały się go pozbawione.
– Mój Boże, co mam zrobić? – zapytała cicho, spoglądając wprost na górujący nad ołtarzem, drewniany krzyż. – Jak bardzo cię zawiodłam?
Prędzej czy później musiała zadać to pytanie, choć już dawno przestała oczekiwać odpowiedzi. Wątpliwości powracały raz za razem, zwłaszcza wtedy, gdy uprzytomniała sobie, jak naiwna była jej wiara w to, że znalazła rozwiązanie. Dała omamić się jak dziecko, przyjmując za prawdę czułe słówka i zapewnienia istoty, która przez wieki z równą wprawą zwodziła dziesiątki różnych istnień. „Pokusa” mogłaby być jego drugim imieniem, a jednak Gaja przez krótką chwilę naprawdę pokładała nadzieję we własne umiejętności i to, że odrobina dobroci wystarczy, by nawrócić kogoś, kto upadł aż tak nisko.
Łagodny ruch przywołał kobietę do porządku. Z czułością pogładziła brzuch, nieznacznie potrząsając przy tym głową.
Skoro tak, co z dzieckiem? Jeśli to, że dała się uwieść samemu Lucyferowi, było aż tak złe, jakim cudem z tego związku mógł powstać jakikolwiek owoc miłości? Jeśli również upadła, dlaczego była w stanie kochać…?
– Ojcze nasz, któryś jest w niebie… – zaczęła łagodnie, tym razem na głos.
Nie patrzyła na ołtarz, bo to i tak nie miało znaczenia. Usiadła na ziemi, układając dłonie na udach i z szacunkiem pochylając głowę. Przez krótką chwilę poczuła się lepiej, kiedy przyjemna fala ciepła rozeszła się po całym jej ciele. Bądź dzielna, pomyślała i – mogłaby przysiąc – te słowa wcale nie należały do niej.
Skóra na plecach zaczęła mrowić. Tylko delikatnie, ale wystarczająco intensywnie, by Gaja to poczuła i zorientowała się, że dziwne uczucie wydawało się kumulować dokładnie w miejscu, w którym nie tak dawno temu wyrastały skrzydła – białe i potężne, tak niesamowicie piękne…
Te same, które dobrowolnie oddała, podążając za wiarą we własne zdolności i to, że mogłaby cokolwiek zmienić.
– Święć się imię twoje…
Cichy, pozbawiony wesołości śmiech wyrwał ją z zamyślenia. Zadrżała, choć nie ze strachu, bynajmniej niezaniepokojona, że intruz mógłby ją skrzywdzić. To, że podążył za nią aż do tego miejsca, również nie wydało jej się dziwne. Mogła przewidzieć, że do tego dojdzie, a tym bardziej to, że był w stanie ją odnaleźć.
Nawet nie drgnęła, nie zamierzając zaszczycić go choćby spojrzeniem. Szeptem wciąż starannie wypowiadała kolejne słowa modlitwy, dla lepszego efektu przechodząc na łacinę.
– Wciąż wzywasz jego imię? Och, Gaju… – Głos upadłego zabrzmiał niemalże łagodnie, choć pobrzmiewało w nim przede wszystkim rozczarowanie. – Zupełnie jakby miał cię wysłuchać. Albo jakby faktycznie tutaj był.
Nie odpowiedziała. Wciąż z uporem i w stałym rytmie szeptała kolejne słowa.
Usłyszała przeciągłe westchnienie. Zaraz po tym wyraźnie wyczuła ruch za plecami, kiedy Lucyfer przemieścił się, nagle stając tuż za nią.
– Szukałaś schronienia? Jeśli tak, chyba aż tak bardzo mu na tobie nie zależy, skoro wszedłem tu bez najmniejszego problemu, moja złota – usłyszała tuż przy uchu. Ciepłe palce musnęły policzek Gai, gdy w pełni ludzkim gestem odgarnął jej włosy z twarzy. W końcu na niego spojrzała, gdy ujął ją pod brodę, w gruncie rzeczy nie pozostawiając kobiecie innego wyboru. – Diabeł w kościele. Ludzie by poszaleli.
– Kto powiedział, że szukałam schronienia? – zapytała ze stoickim spokojem. – Zresztą dlaczego miałby zabronić ci wejścia tutaj? Jest otwarty na każde ze swoich upadłych dzieci.
Tym razem Lucyfer roześmiał jej się w twarz. Nawet w takich chwilach wydawał się promienieć, przez co Gaja poczuła się tak, jakby spoglądała w słońce. A jednak wpatrzone w nią, przypominające czarne dziury oczy, wydawały się puste.
– W to wierzysz? Po tym wszystkim, nawet teraz, gdy…? – Urwał, odsuwając się i wymownie patrząc na jej zaokrąglony brzuch. – Wciąż jesteś taka głupia.
– W ciebie też uwierzyłam – zauważyła cicho.
Uśmiechnął się z wyższością, wyraźnie rozbawiony.
– I popatrz jak skończyłaś.
Przez moment poczuła się tak, jakby ją uderzył. Zmusiła się do zachowania spokoju, nie zamierzając dać niczego po sobie poznać. Mimo wszystko czuła, że demon dobrze wiedział, że udało mu się sprawić jej ból. Co jak co, ale cudze cierpienie zawsze wyczuwał bezbłędnie.
Bądź wola twoja…
– Co dla ciebie oznacza upadek? – zapytał nagle, tym samym ją zaskakując. Nie takiego pytania się po nim spodziewała. – Ta cała miłość… Zrobisz coś, co mu się nie spodoba i po wszystkim. Wystarczył jeden błąd, byś została całkiem sama. – Lucyfer zamilkł, już tylko z uporem ją obserwując. – Jak po tym wszystkim możesz tu przychodzić i wciąż się do niego zwracać?
Nie odpowiedziała. Wiedziała, że to nie miałoby sensu, zwłaszcza że już nie miała wątpliwości, iż nie byłby w stanie jej zrozumieć.
To nic, że gdzieś w głębi sama zaczynała się wahać.
– A to dziecko? – zaczął raz jeszcze, gdy nabrał pewności, że nie doczeka się odpowiedzi. – Czymże ono jest, jeśli nie twoim upadkiem, Gaju?
Tym razem nawet nie zastanawiała się nad tym, co powiedzieć.
– Nadzieją – stwierdziła po prostu. – Moją i twoją. Światłem, które kiedyś zatraciłeś.
Nie była zaskoczona, kiedy w odpowiedz po prostu się roześmiał.
W następnej sekundzie Lucyfer zniknął, zostawiając klęczącą kobietę samą.



Powyższy dodatek powstał przy okazji gry „Pisz…”, zorganizowanej przez Handlarza Iluzji. Po więcej informacji zapraszam tutaj: KLIK.
To już chyba będzie jakaś tradycją, że dodatkowe sceny do „Light in the Darkness” będą wychodzić dzięki tej… hm, grze. Tak czy inaczej, chyba trochę zepsułam, bo scena miała być krótka, a niekoniecznie mi to wyszło. Z drugiej strony, nie dobiłam nawet do tysiąca słów, co przy moich standardowych trzech tysiącach jednak zalicza się pod krótszą formę. :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz