Ojcze
nasz, któryś jest w niebie…
Upadła na
kolana. Jasne włosy przysłoniły twarz, gdy zgięła się wpół, instynktownie
przyciskając obie dłonie do brzucha. Już od dłuższego czasu ciążył jej
niesamowicie, jakby na każdym kroku podkreślał, że to ten moment. „Jeszcze
chwila. To już prawie, mamo” – wydawała się komunikować coraz bardziej
ruchliwa, skryta gdzieś pod warstwą skóry istota. I chociaż na samą myśl
o rozwiązaniu ogarniało ją czyste przerażenie, zwłaszcza gdy przypominała
sobie, czyje dziecko miała wydać na świat, na swój sposób była szczęśliwa.
Gaja
uśmiechnęła się przez łzy. Z wolna uniosła głowę, spoglądając wprost na
znajdujący się tuż na wyciągnięcie ręki ołtarz. Czuła napierający ze wszystkich
stron chłód, ten jednak nie miał dla niej najmniejszego znaczenia. Chociaż
drżała, wątpiła by ten stan miał jakikolwiek związek z przepuszczającymi
chłodne powietrze, drewnianymi ścianami rozpadającej się kapliczki. Gdzieś
w oddali słyszała szum poruszanych wiatrem liści. Lasy w tym miejscu
ciągnęły się kilometrami, starannie otaczając wzniesienie z jedną, pozornie
zapomnianą przez Boga budowlą. Przez krótką chwilę Gaję ogarnęła gorycz, gdy
pomyślała o tym w ten sposób – o traktowaniu miejsca, które
pierwotnie miało posłużyć niemalże jako przedsionek, pośredniczący ludziom
w komunikacji z najwyższym – ale prawie natychmiast odrzuciła od
siebie tę myśl.
Symbolika
nie miała znaczenia. To czyny i wiara dodawały siły, nadając sens chwilom,
które na pierwszy rzut oka wydawały się go pozbawione.
– Mój
Boże, co mam zrobić? – zapytała cicho, spoglądając wprost na górujący nad
ołtarzem, drewniany krzyż. – Jak bardzo cię zawiodłam?
Prędzej
czy później musiała zadać to pytanie, choć już dawno przestała oczekiwać
odpowiedzi. Wątpliwości powracały raz za razem, zwłaszcza wtedy, gdy
uprzytomniała sobie, jak naiwna była jej wiara w to, że znalazła
rozwiązanie. Dała omamić się jak dziecko, przyjmując za prawdę czułe
słówka i zapewnienia istoty, która przez wieki z równą wprawą
zwodziła dziesiątki różnych istnień. „Pokusa” mogłaby być jego drugim imieniem,
a jednak Gaja przez krótką chwilę naprawdę pokładała nadzieję we własne
umiejętności i to, że odrobina dobroci wystarczy, by nawrócić kogoś, kto
upadł aż tak nisko.
Łagodny
ruch przywołał kobietę do porządku. Z czułością pogładziła brzuch,
nieznacznie potrząsając przy tym głową.
Skoro tak,
co z dzieckiem? Jeśli to, że dała się uwieść samemu Lucyferowi, było aż
tak złe, jakim cudem z tego związku mógł powstać jakikolwiek owoc miłości?
Jeśli również upadła, dlaczego była w stanie kochać…?
– Ojcze
nasz, któryś jest w niebie… – zaczęła łagodnie, tym razem na głos.
Nie
patrzyła na ołtarz, bo to i tak nie miało znaczenia. Usiadła na ziemi,
układając dłonie na udach i z szacunkiem pochylając głowę. Przez krótką
chwilę poczuła się lepiej, kiedy przyjemna fala ciepła rozeszła się po całym
jej ciele. Bądź dzielna, pomyślała
i – mogłaby przysiąc – te słowa wcale nie należały do niej.
Skóra na
plecach zaczęła mrowić. Tylko delikatnie, ale wystarczająco intensywnie, by
Gaja to poczuła i zorientowała się, że dziwne uczucie wydawało się
kumulować dokładnie w miejscu, w którym nie tak dawno temu wyrastały
skrzydła – białe i potężne, tak niesamowicie piękne…
Te same,
które dobrowolnie oddała, podążając za wiarą we własne zdolności i to, że
mogłaby cokolwiek zmienić.
– Święć
się imię twoje…
Cichy, pozbawiony
wesołości śmiech wyrwał ją z zamyślenia. Zadrżała, choć nie ze strachu,
bynajmniej niezaniepokojona, że intruz mógłby ją skrzywdzić. To, że podążył za
nią aż do tego miejsca, również nie wydało jej się dziwne. Mogła przewidzieć,
że do tego dojdzie, a tym bardziej to, że był w stanie ją odnaleźć.
Nawet nie
drgnęła, nie zamierzając zaszczycić go choćby spojrzeniem. Szeptem wciąż
starannie wypowiadała kolejne słowa modlitwy, dla lepszego efektu przechodząc
na łacinę.
– Wciąż
wzywasz jego imię? Och, Gaju… – Głos upadłego zabrzmiał niemalże łagodnie, choć
pobrzmiewało w nim przede wszystkim rozczarowanie. – Zupełnie jakby miał
cię wysłuchać. Albo jakby faktycznie tutaj był.
Nie
odpowiedziała. Wciąż z uporem i w stałym rytmie szeptała kolejne
słowa.
Usłyszała
przeciągłe westchnienie. Zaraz po tym wyraźnie wyczuła ruch za plecami, kiedy
Lucyfer przemieścił się, nagle stając tuż za nią.
– Szukałaś
schronienia? Jeśli tak, chyba aż tak bardzo mu na tobie nie zależy, skoro
wszedłem tu bez najmniejszego problemu, moja złota – usłyszała tuż przy uchu.
Ciepłe palce musnęły policzek Gai, gdy w pełni ludzkim gestem odgarnął jej
włosy z twarzy. W końcu na niego spojrzała, gdy ujął ją pod brodę,
w gruncie rzeczy nie pozostawiając kobiecie innego wyboru. – Diabeł
w kościele. Ludzie by poszaleli.
– Kto
powiedział, że szukałam schronienia? – zapytała ze stoickim spokojem. – Zresztą
dlaczego miałby zabronić ci wejścia tutaj? Jest otwarty na każde ze swoich upadłych
dzieci.
Tym razem
Lucyfer roześmiał jej się w twarz. Nawet w takich chwilach wydawał
się promienieć, przez co Gaja poczuła się tak, jakby spoglądała w słońce.
A jednak wpatrzone w nią, przypominające czarne dziury oczy, wydawały
się puste.
– W to
wierzysz? Po tym wszystkim, nawet teraz, gdy…? – Urwał, odsuwając się i wymownie
patrząc na jej zaokrąglony brzuch. – Wciąż jesteś taka głupia.
– W ciebie
też uwierzyłam – zauważyła cicho.
Uśmiechnął
się z wyższością, wyraźnie rozbawiony.
– I popatrz
jak skończyłaś.
Przez
moment poczuła się tak, jakby ją uderzył. Zmusiła się do zachowania spokoju,
nie zamierzając dać niczego po sobie poznać. Mimo wszystko czuła, że demon
dobrze wiedział, że udało mu się sprawić jej ból. Co jak co, ale cudze
cierpienie zawsze wyczuwał bezbłędnie.
Bądź wola twoja…
– Co dla
ciebie oznacza upadek? – zapytał nagle, tym samym ją zaskakując. Nie takiego
pytania się po nim spodziewała. – Ta cała miłość… Zrobisz coś, co mu się nie
spodoba i po wszystkim. Wystarczył jeden błąd, byś została całkiem sama. –
Lucyfer zamilkł, już tylko z uporem ją obserwując. – Jak po tym wszystkim
możesz tu przychodzić i wciąż się do niego zwracać?
Nie
odpowiedziała. Wiedziała, że to nie miałoby sensu, zwłaszcza że już nie miała
wątpliwości, iż nie byłby w stanie jej zrozumieć.
To nic, że
gdzieś w głębi sama zaczynała się wahać.
– A to
dziecko? – zaczął raz jeszcze, gdy nabrał pewności, że nie doczeka się
odpowiedzi. – Czymże ono jest, jeśli nie twoim upadkiem, Gaju?
Tym razem
nawet nie zastanawiała się nad tym, co powiedzieć.
– Nadzieją
– stwierdziła po prostu. – Moją i twoją. Światłem, które kiedyś
zatraciłeś.
Nie była
zaskoczona, kiedy w odpowiedz po prostu się roześmiał.
W
następnej sekundzie Lucyfer zniknął, zostawiając klęczącą kobietę samą.
Powyższy dodatek powstał przy okazji gry „Pisz…”, zorganizowanej przez Handlarza Iluzji. Po więcej informacji zapraszam tutaj: KLIK.To już chyba będzie jakaś tradycją, że dodatkowe sceny do „Light in the Darkness” będą wychodzić dzięki tej… hm, grze. Tak czy inaczej, chyba trochę zepsułam, bo scena miała być krótka, a niekoniecznie mi to wyszło. Z drugiej strony, nie dobiłam nawet do tysiąca słów, co przy moich standardowych trzech tysiącach jednak zalicza się pod krótszą formę. :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz