11/10/2019

Teoria: „Cloé’s Requiem”

Jeśli ktoś mnie zna, dobrze wie jak lubię bawić się w symbolikę – analizować tekst, fabułę, szukać powiązań… To i moja wielka słabość do gier stworzonych przy pomocy RPG Makera (z naciskiem na horrory), przyczyniło się do powstania całych artykułów z teoriami albo podsumowaniem nie zawsze jasnej fabuły poszczególnych tytułów.
Cloé’s Requiem to właśnie jedna z takich gier. Cudowne arty, muzyka klasyczna i sekrety z przeszłości – czego chcieć więcej?
Ano wyjaśnień. Ale przedtem wypadałoby się zapoznać z grą samą w sobie – czy to ogrywając ją osobiście [KLIK], czy też decydując się na let’s play. W tym drugim przypadku z pomocą przychodzi z pomocą przychodzi mój ulubiony polski twórca, RPGVeir [KLIK]. Jeśli ktoś tak jak ja ceni sobie jakość montażu i zaangażowanie w tytuł, zdecydowanie nie będzie rozczarowany.
Makerówki wciąż są bardzo słabo rozpoznawalne w Polsce, a szkoda, bo istnieje od groma dobrych tytułów, które tylko czekają na zainteresowanie. Cloé’s Requiem jest jednym z nich, więc z czystym sumieniem wrzucam zapis streamów u Veira, a później zapraszam do zapoznania się z moimi wynurzeniami. W innym wypadku sami narażacie się na spojlery!
STREAM: CZĘŚĆ I | CZĘŚĆ II


TEORIA
Takie małe podsumowanie Cloé’s Requiem, bo skoro już zostałam „zobowiązana” na streamie… :3 Tak naprawdę w tym tytule kluczowe są dwie rzeczy: retrospekcje i jedna z notatek z której wynikało, że klątwą tak naprawdę jest nienawiść.
Mamy historię dwójki utalentowanych dzieciaków – Michela i Cloé. On: utalentowany skrzypek, obdarzony słuchem absolutnym, którego ojciec traktuje jak maszynkę do pieniędzy. Ona: fortepianistka i – co ważniejsze – inspiracja dla ojca muzyka… Albo raczej jego cierpienie go inspirowało, stąd regularne bicie. Im bardziej cierpiała, tym bardziej ojcu było tworzyć, cóż.
Mamy jeszcze bliźniaka Michela, Perry’ego, który od urodzenia żyje w cieniu brata. Stąd jego frustracja i zazdrość są zrozumiałe, bo podczas gdy sam robi wszystko, byleby zaimponować ojcu, jego brat nie tylko nie musi się wysilać, by brzmieć dobrze, ale na dodatek próbuje odrzucić dar – bo jakby nie patrzeć, Michel doszedł do etapu, w którym gra przestała sprawiać mu przyjemność. Grał dla publiki, dla zadowolenia tych, którzy przyszli go oglądać, ale nie samego siebie. I osobiście twierdzę, że takie wypalenie to najgorsze, co może spotkać twórcę.
Kluczowe jest znalezienie kotki, którą Michel w tajemnicy przygarnia i której nadaje imię Cloé. Tu też pojawia się Charlotte, wyraźnie zauroczona chłopakiem pokojówka, którą on dotychczas traktował z dystansem. Teraz łączy ich wspólna tajemnica aż do momentu, w którym o kocie dowiaduje się Perry, a Charlotte – dla zachowania pracy i dachu nad głową – zostaje zmuszona do wywiezienia Cloé w góry. W tym momencie Michel obwinia nie tylko siebie (Dlaczego się przywiązałem? Po co nadawałem jej imię? To ja ją zabiłem…), ale zaczyna nienawidzić Charlotte – bez powodu, o czym dobrze wie, ale jednak emocje okazują się silniejsze.
Innym ważnym momentem jest poznanie drugiej Cloé. Perry decyduje się wycofać, bo nie czuje się dość dobry, by grać razem z bratem, stąd też zastępstwo w postaci utalentowanej dziewczynki. Zbieżność imion sprawia, że Michel zaczyna żyć w przekonaniu, że to jego kotka wróciła pod postacią człowieka, by dać mu drugą szasnę (w grze chociażby głaska Cloé po głowie, trochę jakby była wystraszonym, słodkim zwierzątkiem). Stąd też o wiele łatwiej przychodzi mu obdarzenie Cloé sympatią i ta potrzeba chronienia jej, zwłaszcza że szybko zauważa, że dziewczynka boi się ojca. Z tego też powodu sama Cloé mocno się do niego przywiązuje – bo był jedyną osobą, przy której poczuła się bezpieczna. I oboje czerpią przyjemność ze wspólnej gry, a tego zwłaszcza Michel nie zaznał od dawna.
Michelowi ostateczne puszczają nerwy, kiedy zaczyna rozumieć, że jest jedynie narzędziem w dłoniach ojca. Rozmowa z Charlotte, która na dodatek sugeruje mu, że wina leży po stronie brata, którego Michel przecież tak bardzo kocha, pogarsza sytuację. Istotna rzecz: on nigdy nikogo nie zabił. Scena śmierci Charlotte, zabijanie kotów przed domem… To dzieje się w jego głowie. Dość ciekawa symbolika, swoją drogą. Bo ile razy sami w gniewie życzyliśmy komuś jak najgorszej? Michel pielęgnuje tę nienawiść – do Charlotte i siebie samego. „Zabija” koty, bo obwinia się o to, co spotkało Cloé. I odtrąca Charlotte, choć ona niczym nie zawiniła. Wtedy też ucieka z domu.
Inaczej sprawy mają się z Cloé. Agresja ojca narasta, aż w końcu dochodzi do momentu, w którym ten układa requiem – pieśń żałobną dla umarłych. Młoda może i jest dzieckiem, ale zna się na muzyce, więc szybko rozumie do czego to zmierza. Poniekąd uważam, że to ma związek z jej wiekiem – ojciec sugerował to słowami przy jej urodzinach… Możliwe, że „inspiracją” było dla niego cierpienie dziecka, a Cloé powoli zbliżała się do wieku nastoletniego. A może kierował się przekonaniem, że piękno umiera młodo, cóż.
Tutaj już jak najbardziej dochodzi do tragedii. Cloé zabija ojca, ale nie jest w stanie opuścić rodzinnego domu. Jej klątwą staje się nienawiść do ojca, poza tym sądzę, że wyrzuty sumienia wpływają na jej poczytalność. To wciąż tylko dziecko, a zabicie ojca wpędza ją w szaleństwo. Cloé zaszywa się w głębi domu i powoli umiera z głodu i wyczerpania, dręczona przez swój własny umysł.
Sądzę, że Michel podświadomie chciał odszukać Cloé. Mniejsza o to którą – kotkę czy dziewczynkę – bo koniec końców dociera do domu tej drugiej. Zresztą na początku gry podąża za miauczeniem, bo wtedy jeszcze wierzył, że to jedna i ta sama Cloé. Jego też napędzają emocje – nienawiść do rodziny, samego siebie… Jest bliski obłędu, tak jak Cloé. Stąd też mamy serduszka wyznaczające zdrowie psychiczne – bo jeśli Michel się załamie, dla żadnego z nich nie będzie nadziei. A tak przez całą rozgrywkę w nieco symboliczny sposób odkrywamy tragedię Cloé i poznajemy przeszłość Michela.
True end jest przykry, ale jednak daje nadzieję. Cloé odnajduje spokój – odzyskuje poczytalność i odchodzi w świetle poranka, u boku jedynej osoby, która dawała jej nadzieję. To dobra śmierć: w spokoju, bez gniewu i z poczuciem, że już nikt jej nie skrzywdzi. Na pewno lepsza od powolnego konania w ciemnej piwnicy, gdzie wciąż dręczyło ją wspomnienie ojca.
Michel za to godzi się z samym sobą. Myśli o tym, że powinien przeprosić nie tylko brata i rodzinę, ale też pokojówkę – stąd moje przekonanie, że nie zabił Charlotte. Mamy scenę z Perrym, który mimo gorzkich słów z wcześniej zamartwia się o brata. Nie sądzę, by ojciec chłopców się zmienił, ale za to wierzę, że bracia się porozumieją. Z Charlotte też. Tak czy siak, tragedia Cloé uświadomiła Michelowi, co jest największą pułapką ludzkiego umysłu: trwanie w nienawiści, która powoli nas zabija. Zresztą sądząc po tym, w jaki sposób wygrywa ostatnią melodię dla Cloé, udało mu się odzyskać również radość z tworzenia muzyki – bo miał dla kogo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz