9/15/2017

Flowerfell: „Poznajmy się jeszcze raz…”

Oddychanie przychodziło jej z trudem. Czuła, jak coś wypełnia jej klatę piersiową, odbierając oddech i sprawiając niemalże fizyczny ból. Teraz nie tylko jej dusza wydawała się bliska tego, by rozerwać się na kawałki, ale również ciało. Każdy kolejny wdech wydawał się wyzwaniem, które coraz bardziej zaczynało ją przerastać. Chciała w końcu to zakończyć, niezależnie od konsekwencji; zrobić cokolwiek, byleby przestać trwać w tym piekle – niekończącej się spirali bólu, kolejnej śmierci i resetów, które niosły ze sobą wyłącznie więcej cierpienia. Każdy nowy kwiat na jej ciele był niczym bolesne świadectwo błędów, które popełniła.
A jednak wciąż wracała, nie potrafiąc ot tak się poddać. Próbowała raz po raz, znów i ponownie, chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że jej wysiłki nie miały żadnego znaczenia. Każdy w takiej sytuacji już dawno dałby sobie spokój, a jednak Frisk nie potrafiła się poddać. Była zdeterminowana, a to do czegoś zobowiązywało.
Musiała uwolnić ich wszystkich.
Musiała uwolnić jego.
– Kochanie…?
Zadrżała, po czym poruszyła się niespokojnie. Z jej ust wyrwał się zdławiony jęk, ledwo słyszalny i stłumiony, co utwierdziło Frisk w przekonaniu, że nowe kwiaty zdążyły zadomowić się w przełyku. Czuła je wyraźnie, tak jak i to, że wcześniej powstałe rośliny coraz ciaśniej oplatają jej osłabione ciało. Nie była pewna, jak wiele razy umierała w tym świecie, ale sądząc po tym, w jakim była stanie, ryzykowała zdecydowanie zbyt wiele razy.
– Frisk! Friiiiiiisk! – usłyszała tuż przy uchu.
Dobrze znała ten głos, tym bardziej że towarzyszył jej od samego początku. Zorientowała się, że Flowey musiał próbować zwrócić jej uwagę już od dłuższego czasu, w pośpiechu wyrzucając kolejne słowa. Potrafiła wyobrazić sobie to, jak się miotał, nie będąc w stanie poradzić sobie z emocjami, które go przerastały. Co więcej, podejrzewała, że płakał, chociaż naturalnie nie mogła tego zobaczyć. Kwiaty już jakiś czas temu zabrały jej wzrok, pozostawiając bezbronną i pogrążoną w ciemnościach. Och, zupełnie jakby ten świat nie był wystarczająco przerażający, kiedy jeszcze mogła go widzieć…
Z drugiej strony, to wcale nie było takie złe. Nie bolało, a przynajmniej nie przypominała sobie, by doświadczyła czegoś innego prócz szoku, kiedy uświadomiła sobie, że nic nie widzi. Co prawda podejrzewała, że prędzej czy później do tego dojdzie, zwłaszcza gdy kwiaty zaczęły rozprzestrzeniać się na jej twarzy, ale… mimo wszystko nie była gotowa.
Nie przygotowała się na bardzo wiele rzeczy, ale jakie to teraz miało znaczenie?
– Przestań się drzeć, debilu. – Znajomy głos zabrzmiał gniewnie i wyjątkowo ostro, co utwierdziło Frisk w przekonaniu, że te słowa były skierowane do Flowey’ego. To było do przewidzenia, zwłaszcza że ona zdecydowanie nie mogła już krzyczeć. – Jeśli przez ciebie znów zginiemy, przysięgam, że…
– Och, ty przysięgasz! – warknął z irytacją Flowey, tym razem jednak przynajmniej próbował panować nad głosem.
Frisk nieznacznie potrząsnęła głową. Jasne, że musieli się kłócić i to nawet teraz. Chyba już zdążyła się do tego przyzwyczaić, do pewnego stopnia uspokojona obecnością dwóch osób, które były dla niej tak bardzo ważne.
– N… n-nie… – wydusiła z siebie z trudem.
Przynajmniej to chciała powiedzieć, bo dźwięk, który z siebie wydobyła, przypominał raczej ciche westchnienie, aniżeli pełnowartościowe słowa. Jak na zawołanie zapanowała cisza, przerywana wyłącznie jej ciężkim oddechem, kiedy mimo bólu spróbowała złapać oddech. Bolało i to o wiele bardziej niż wtedy, gdy jedna z włóczni Undyne przeszyła ją na wylot. Wtedy wystarczyło kilka sekund, by obudziła się ponownie, bogatsza wyłącznie o kilka nowych kwiatów na ciele, ale teraz…
Och, to było potworne. Czuła się tak, jakby się topiła, chociaż zamiast wody, jej gardło i klatkę piersiową wypełniały stopniowo rozrastające się rośliny. To bolało nawet wtedy, gdy leżała spokojnie, unikając jakiegokolwiek ruchu i wypowiadania słów, ale nie mogła sobie pozwolić na słabość. Nie, skoro nie była sama, już i tak przesadnie niepokojąc swoich towarzyszy.
– Jasne, jasne… Zabiję go innym razem – usłyszała i przez krótką chwilę naprawdę miała ochotę parsknąć śmiechem.
Sans…
Poruszyła ustami, bezskutecznie próbując wypowiedzieć jego imię. Wiedziała, że ją trzymał, nie pierwszy raz niosąc na rękach, zupełnie jakby była dzieckiem. Tak zresztą się czuła, bezbronna i zdana wyłącznie na łaskę bądź niełaskę tych, których spotykała na swojej drodze. Gdyby nie pomoc Flowey’ego i Sansa, wtedy zdecydowanie nie dotarłaby aż tak daleko. Jeśli miała być ze sobą szczera, najpewniej już dawno poddałaby się, nie widząc sensu w ponownym powrocie do tego zapomnianego przez Boga miejsca.
– Jestem. Nie mów nic, kochanie.
Westchnęła w duchu, po czym posłusznie zamilkła, aż nazbyt świadoma, że i tak nie zdołałaby powiedzieć mu wszystkiego, co chciała. Przez krótką chwilę nie myślała o niczym, skoncentrowana wyłącznie na znajomym głosie – tym samym, który równie wiele razy ją przerażał, co i teraz rozczulał za każdym razem, kiedy zwracał się do niej w ten pieszczotliwy sposób. Wręcz nie do wyobrażenia było to, jak wiele zmieniło się od chwili ich pierwszego spotkania, zwłaszcza że jeden z kwiatów, które obrastały jej ciało, zawdzięczała właśnie jemu. Zabił ją, zresztą nie jako jedyny, a jednak wciąż mu ufała – i to może bardziej niż komukolwiek innemu.
„Naprawdę wierzysz, że każda, nawet najgorsza osoba, może się zmienić, jeśli tylko zechce?” – przypomniała sobie pytanie, które kiedyś jej zadał. Już nawet nie potrafiła przypomnieć sobie, jak wiele czasu minęło, odkąd z pełnym przekonaniem zapewniła go, że jak najbardziej.
„W takim razie ja spróbuję być doby”.
Gdyby mogła, tym razem z równie wielkim entuzjazmem zapewniłaby, że szło mu znakomicie – i to pomimo tego, że zdecydowanie zbyt często groził wszystkim wokół.
– Co robimy? – odezwał się ponownie Flowey. – Mamy mało czasu… Ona ma mało czasu – dodał z naciskiem, a Frisk cicho westchnęła, uświadamiając sobie, że mówił o niej.
– Powiadasz? – żachnął się Sans. Brzmiał na zdenerwowanego, a przynajmniej tak pomyślała w pierwszym odruchu, póki nie uświadomiła, że w jego głosie pobrzmiewało coś jeszcze. Rodzaj… goryczy, chociaż nie miała co do tego pewności. Słaba i skupiona na bólu, nie czuła się wystarczająco dobrze, by zastanawiać się nad rozróżnianiem poszczególnych emocji. – Musimy dostać się do bariery.
– Właśnie to próbowaliśmy zrobić, pamiętasz? Asgor zmiótł was, zanim zdążyłeś zarzucić kolejnym durnym kawałem.
– Mam jeszcze jeden. I to wyjątkowo dobry – padło w odpowiedzi.
Flowey wydał z siebie coś z pogranicza jęku i sfrustrowanego krzyku.
– Jaja sobie ze mnie robisz?
Frisk z łatwością mogła wyobrazić sobie jego wyraz twarzy. Błysk w oczach Sansa również, zwłaszcza kiedy był w dość… niepokojącym nastroju.
– Ja? – Parsknął śmiechem, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. – Puk, puk.
– To nie jest pora na żarty – obruszył się Flowey. Zaraz po tym westchnął, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. – O mój Boże, co ja tu z wami robię…? Dobra! Kto tam?
– Wpierdol.
Zapadła długa, wymowna cisza.
– Yyy…
Frisk poruszyła się niespokojnie, przez krótką chwilę zastanawiając nad tym, czy powinna się włączyć. To nie był najlepszy moment na walki między sobą, poza tym…
– Wpierdol dla kwiatka, który za bardzo jęczy – dokończył ze spokojem Sans. – Innymi słowy, zamilcz w końcu. Naprawdę nie mam na to nastroju.
– S-sans… – wyrzuciła z siebie z trudem, jednak decydując się odezwać. – To… by… było… – spróbowała raz jeszcze, próbując zmusić ciało do współpracy i jednak powiedzieć coś sensownego. Miała wrażenie, że i tak wydawała z siebie ledwo słyszalny, trudny do zrozumienia jęk.
– Wyjątkowo słabe? – podsunął usłużnie sam zainteresowany. – Wybacz, kochanieńka. Trudno wymyślić dobry żart, kiedy nadpobudliwy chwast próbuje rozstawiać cię po kątach.
Wiedziała, że próbował brzmieć lekko i beztrosko, zresztą jak zwykle, kiedy chciał ją rozbawić, ale szło mu to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie. Musiał zdawać sobie z tego sprawę, bo zamilkł, po czym bez słowa przygarnął ją do siebie. Wiedziała, że ją obejmował, nie tylko dlatego, że zdążyła już przywyknąć do nieco niewygodnej pozycji i tego, że otaczające ją ramiona znacznie różniły się od ludzkich. Czuła, że pozbawione skóry palce co jakiś czas przesuwają się po jej policzkach, czasami jakby od niechcenia muskając pokrywające twarz dziewczyny kwiaty. Co więcej, to wcale nie sprawiało Frisk bólu, jawiąc się niemalże jako coś przyjemnego i… wyjątkowo delikatnego. To samo w sobie wydawało się niezwykłe, zwłaszcza że Sans zdecydowanie nie należał do najbardziej subtelnych osób, jakie zdążyła poznać.
Dłuższą chwilę milczała, koncentrując się na oddychaniu i usiłując zebrać siły na jakieś konkretne działanie. Musieli coś zrobić, zwłaszcza teraz, kiedy byli tak blisko wyjścia. Po wszystkim, co się wydarzyło, tych wszystkich śmierciach i kolejnych kwiatach, które się z nimi wiązały… Jak mogłaby się poddać, na dodatek mając przy sobie Sansa i Flowey’ego? Nie darowaliby sobie tego, nawet jeśli żaden z nich nie ponosił odpowiedzialności za to, co się z nią działo. Problem polegał na tym, że zdążyła poznać ich wystarczająco dobrze, by widzieć, że cierpieli – i to wszystko za sprawą tego, że nieświadomie sprawiła, by zaczęli się o nią troszczyć.
Skup się… Determinacji!, pomyślała z uporem. Musiała się skoncentrować, by mieć jakąkolwiek szansę ruszyć dalej. To, czy była zmęczona, nie miało żadnego znaczenia, a przynajmniej Frisk próbowała w to uwierzyć.
– Gdzie…? – zaczęła z wahaniem. Na początek chciała ustalić przynajmniej tyle, po cichu licząc na to, że w ten sposób zdoła wymyślić jakiś sensowny plan.
– Wciąż w Nowym Domu – wyjaśnił usłużnie Sans. Tym razem zabrzmiał spokojniej, być może dlatego, że jednak znalazła w sobie dość siły, by złapać oddech, a tym bardziej próbować mówić. – Ten pokój był zamknięty, więc nikt nie powinien nas tutaj szukać… Cóż, na razie.
– I właśnie dlatego musimy być cicho – wtrącił ze swojego miejsca Flowey. Musiał się przemieścić, bo tym razem jego głos doszedł ją z zupełnie innej strony.
– Więc dostosuj się do swoich rad, co?
Frisk jedynie westchnęła, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy ta dwójka kiedykolwiek miała się porozumieć. Miała wrażenie, że nie pozabijali się wyłącznie dzięki niej, chociaż to wydawało się lepsze niż nic. Nie chciała, żeby komukolwiek stała się krzywda – a już zwłaszcza tym, którzy byli dla niej ważni.
– Hm…
– Co? – ponaglił Sans.
Przesunął się, co wyczuła tym wyraźniej, że wciąż otaczał ją ramionami. Czuła się bezpieczna, zwłaszcza że w którymś momencie opatulił ją swoją kurtką – ciężką i ciepłą, co samo w sobie okazało się przyjemne. Co więcej, materiał pachniał nim, cokolwiek powinna o tym sądzić. Nie miała pewności, czy szkielety miały jakiś konkretny zapach, zwłaszcza że spotkała zaledwie dwa, niemniej woni musztardy nie dało się pomylić z niczym innym. Och, zwłaszcza to już zawsze miało jej się kojarzyć z Sansem.
– Zastanawiam się – odezwał się z wahaniem Flowey. – Musimy działać szybko, tak? I bezbłędnie, bo… No, to nie wygląda dobrze – dodał, a Frisk przez krótką chwilę zapragnęła parsknąć pozbawionym wesołości śmiechem.
Oczywiście, że sytuacja nie miała się najlepiej. Nie sądziła, żeby mogła pozwolić sobie na choćby jedną śmierć – kolejne kwiaty, które rozrosłyby się na już i tak wyniszczonym ciele. Już i tak się dusiła, gotowa przysiąc, że w każdej chwili coś rozerwie ją od środka. Nie chciała tego, szczerze przerażona tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby pozwoliła sobie na więcej.
– Powiedz mi coś, czego nie wiem – mruknął z irytacją Sans.
Flowey najwyraźniej doszedł do wniosku, że najrozsądniej będzie szkieletu zignorować.
– Znam to miejsce… Znam bardzo dobrze – oznajmił z przekonaniem. Myślami wydawał się być gdzieś daleko, najpewniej przy poprzednim życiu, kiedy jeszcze mógł cieszyć się czymś więcej, aniżeli egzystencją pod postacią kwiatu. – Poza tym mógłbym przejść obok króla… Mógłbym dotrzeć do dusz i przełamać barierę, ale…
– Mamy tylko sześć dusz – przerwał mu niemalże łagodnie Sans.
Odpowiedziało mu wymowne, sfrustrowane westchnienie.
– W tym problem. – Flowey zamilkł, wyraźnie przygnębiony. Znów musiał się przemieścić, bowiem Frisk poczuła delikatne, znajome muśnięcie liści. Chociaż potwór nie miał rąk, nie przeszkadzało mu to w ujęciu jej dłoni. – Przepraszam. Przepraszam, że tak to wygląda i… Rany, znowu. Za każdym razem jest tak samo!
Wiedziała o czym mówił, choć zdecydowanie się z nim nie zgadzała. Nie zmieniało to jednak faktu, że rozumiała – tę frustrację, rozgoryczenie i bezsilność, które dało się wyczuć w głosie kwiatu. Próbował, nie pierwszy raz zresztą. Była siódmym człowiekiem, któremu usiłował pomóc – jedynym, który zaszedł tak daleko. Chciała mu o tym powiedzieć – prosić, by przestał przepraszać i zrozumiał, że wcale nie zawiódł – ale nie była w stanie. Wciąż nie istniały słowa, które w prosty sposób opisałyby to, co chodziło jej po głowie – niewystarczająco łatwo, by mogła zdobyć się na taki wysiłek.
– F… Flow… – zaczęła z trudem, jednak nie było jej dane dojść do słowa.
– Nie Flowey’uj mi tutaj! – obruszył się kwiatek. – Ty… Ty idiotko. – Jego głos zabrzmiał inaczej, zdradzając to, że może jednak płakał albo był tylko bliski, chociaż za wszelką cenę usiłował się powstrzymać. – Ty…
– Twoja… – wyszeptała.
Parsknął śmiechem, chociaż zdecydowanie nie miał na to ochoty.
– Tak, tak… Moja kretynka – zgodził się i zabrzmiało to niemal czule. – Szkoda, że nie mogłem zrobić więcej, Frisk. Gdybym wiedział wcześniej, wymyśliłbym… coś. Nie pozwoliłbym, żebyś zginęła tyle razy i…
Być może mówił coś więcej, ale już nie słuchała, nie będąc w stanie skoncentrować się na poszczególnych słowach. Milczenie miało w sobie coś kojącego, tym bardziej że czuła się… tak bardzo zmęczona. To ciało, te kwiaty… Och, to bolało, Frisk zaś naprawdę zaczynała mieć tego dość. Pragnęła zasnąć, ale nie mogła, dobrze wiedząc, że ani Flowey, ani Sans nie pozwolą, żeby tak po prostu odeszła…
Ale być może musieli.
– Siedem…
To jedno słowo wystarczyło, by w pokoju na powrót zapanowała niemalże grobowa cisza.
– Nie, kochanie… Nie mamy siedmiu dusz – przypomniał cicho Sans. Przeczesał palcami jej włosy, być może chcąc się upewnić, że do tego wszystkiego nie zaczynała majaczyć. – Mamy tylko sześć, ale… Ale może to wystarczy, żeby…
– Siedem – powtórzyła z uporem.
Znów zapanowała cisza, tym razem o wiele bardziej wymowna i przenikliwa. Słyszała wyłącznie swój przyśpieszony, urywany oddech – paniczną walkę o życie, które tak bardzo pragnęła zachować. Gdyby to tylko było możliwe, nie zawahałaby się, ale…
Nie wszystkie bajki kończą się dobrze.
– Nie. – Sans zamilkł, po czym bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie. Trzymał ją w niemalże zaborczy sposób, zupełnie jakby podejrzewał, że w innym wypadku mogłaby zrobić coś naprawdę głupiego. – Nie ma, kurwa, mowy.
Nawet nie skrzywiła się, słysząc, że znów zaczynał przeklinać. Mogła się tego spodziewać, aż nazbyt świadoma, że nie będzie chciał pozwolić jej odejść. Ale… Przecież musiał, prawda?
Miała wrażenie, że od samego początku wiedziała, że to jedyny sensowny sposób.
– Proszę… Sans… – Z trudem uniosła pokrytą kwiatami dłoń, by na oślep odszukać twarz pochylonego nad nią szkieletu. Wydawało jej się, czy jego policzki były podejrzanie wilgotne? – Weź…
– Nie!
Jakiś czas temu byłaby przerażona jego krzykiem, ale w tamtej chwili poczuła wyłącznie smutek. Pozwalała, żeby tulił ją do siebie, delikatnie kołysząc, zupełnie jakby była małym dzieckiem. Czuła, że się trząsł, już nawet nie próbując tego ukrywać – i to nawet pomimo tego, że nie byli sami.
Palce kolejny raz wsunęły się w jej włosy, raz po raz je przeczesując. Od czasu do czasu muskał kwiaty na jej skroniach – te same, które pewnie z wielką przyjemnością zamieniłby w pył, gdyby nie to, że w ten sposób sprawiłby jej ból.
– Siedem – powtórzyła cierpliwie. Głos Frisk cichł, łagodny i spokojny, chociaż nie sądziła, że to możliwe. Zabawne, ale nie czuła się przerażona czy zaniepokojona, wręcz przeciwnie – miała wrażenie, że w końcu znalazła jedyną ścieżkę, która była właściwa. Tak musiało być od samego początku, chociaż zrozumiała to dopiero teraz. – Ty… uwolnij… wszystkich…
– Nie… Nienienienie
Powtarzał to tak szybko, że w pewnym momencie jego słowa zlały się w jeden niezrozumiały bełkot. Frisk westchnęła, po czym czule pogładziła go po twarzy, cierpliwie czekając aż skończy i w końcu da jej dojść do słowa. Przecież oboje wiedzieli, że nie ma innego wyjścia. Musiał zdawać sobie z tego sprawę, zresztą jak i ze świadomości, że kiedy raz się na coś uparła, nie potrafiła tak po prostu odpuścić. Była zdeterminowana. To dzięki temu przetrwała tak długo i zamierzała osiągnąć ostateczny cel – i to pomimo tego, że ten zdążył ulec zmianie.
Słyszała szloch, ale nawet nie próbowała zastanawiać się nad tym, do kogo należał. Rozluźniła się, cierpliwie czekając i koncentrując przede wszystkim na chwytaniu oddechu. Jeszcze tylko trochę… Niedługo wszystko się skończy, pomyślała i coś w tych słowach sprawiło, że poczuła się lepiej. To było jak zasypianie, a przynajmniej takie miała wrażenie. Czuła się tak, jakby odpływała po wyjątkowo męczącym dniu – przyjemne odprężenie po wysiłku, który nareszcie dobiegł końca.
W końcu nie było rzeczy, której Sans by jej odmówił, prawda…?
– Kochanie…? – Jego głos doszedł do niej jakby z oddali, ale wciąż była w stanie zrozumieć słowa. – Zrobisz coś dla mnie?
– Ach…
Jęknęła, czując ucisk w gardle. Mówienie bolało, więc ostatecznie z wahaniem skinęła głową – tylko nieznacznie, zbyt oszołomiona, by zdobyć się na więcej.
Co tylko zechcesz… Cokolwiek, bylebyś tylko zrobił to, o co cię proszę…
Dłoń Sansa wylądowała na jej piersi, dokładnie w miejscu, gdzie znajdowała się dusza. Mogła niemalże wyobrazić sobie, jak palce szkieletu zaciskają się wokół jarzącego się bytu, by wyrwać go z jej ciała. Nie bała się, bo w końcu sama go o to prosiła, zresztą ostatnia dusza mogła oznaczać tylko jedno – wolność dla wszystkich.
To było dobre zakończenie, prawda? Chociaż w odpowiedzi na jej pojawienie się, mieszkańcy tego miejsca zgotowali jej piekło, to nie miało znaczenia. Nie, skoro wciąż mogła zaoferować im gwiazdy…
Z tym, że Sans wciąż nie zabrał jej duszy. W zamian nachylił się tak blisko, że mogła poczuć jego oddech na policzku – dosłownie kilka centymetrów od jej pokrytej kwiatami twarzy.
– Ja… – Zamilkł, by móc odchrząknąć i zapanować nad drżącym głosem. Kiedy ponownie się odezwał, brzmiał o wiele pewniej niż do tej pory. – Zresetuj dla mnie, kochanie.
– C-co…?
Jego ramiona jeszcze ciaśniej owinęły się wokół niej.
– Zresetuj, Frisk – powtórzył, starannie dobierając słowa. – Zresetuj wszystko. Potrzebujemy wyłącznie tego… Drugiej szansy. Tylko tyle.
Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył, tym razem nie w próbie złapania tchu. Chociaż dobrze słyszała jego słowa, przez krótką chwilę miała wrażenie, że to wyłącznie sen – cokolwiek, co nie miało żadnego związku z rzeczywistością. Jak mogłaby tak po prostu zakończyć to wszystko, na dodatek teraz, kiedy zabrnęli tak daleko? Miałaby pozwolić, żeby o niej zapomnieli, tak po prostu i…?
Jak miałaby przechodzić przez to piekło raz jeszcze, skoro już teraz mogła zapewnić wszystkim wolność?
– Proszę… Wiesz, że rzadko proszę, prawda? – Jego głos stawał się coraz bardziej zaborczy. Znajome ramiona jeszcze ciaśniej owinęły się wokół niej, kiedy Sans w niemalże zaborczy sposób przyciągnął ją do siebie. – Ale teraz cię błagam, Frisk. Zresetuj ten kolejny świat i… daj nam jeszcze jedną szansę. Tylko jedną.
– Ale… – Tym razem nie tyle wyszeptała, co bezradnie poruszyła wargami, bezskutecznie próbując się odezwać. – Zapomnisz. Ty…
– Jebać to! – rzucił gniewnie. Nigdy dotąd nie słyszała, żeby jego głos brzmiał w ten sposób. – Słyszysz? Jebać. Skoro to jedyny sposób, żebym znów cię zobaczył, dzieciaku. Wiem, że znajdziesz sposób, żeby znów okręcić mnie sobie wokół palca, więc tych kilka wspomnień to żadna strata… Będziesz pamiętać za nas oboje. Co ty na to, kochanie?
Żadna strata… Kiedy mówił o tym w ten sposób, to faktycznie wydawało się proste. Mogła spróbować wszystko naprawić – zacząć od nowa, z czystą kartą i wiedzą, która umożliwiłaby jej uniknięcie przynajmniej kilku zgonów. Mogłaby spróbować rozegrać wszystko inaczej, być może lepiej, chociaż co do tego nie miała pewności. Biorąc pod uwagę to, jak często ginęła, nie należała do najszczęśliwszych osób na ziemi.
– Hej… – wtrącił nieśmiało Flowey, ale zarówno ona, jak i Sans go zignorowali.
– Proszę, kochanie… Wątpisz w to, że znowu do mnie dotrzesz? – Tym razem szkielet próbował się z nią droczyć, a przynajmniej takie miała wrażenie. W tamtej chwili już niczego nie była pewna, zwłaszcza jeśli to jakkolwiek łączyło się z emocjami. – Daj mi tę jedną szansę. Obiecuję, że pozwolę ci odejść, jeśli znowu wszystko zepsujemy, ale…
– Ej, mamy problem! – odezwał się ponownie Flowey.
Tym razem podniósł głos, chociaż to i tak nie miało znaczenia. Frisk aż wzdrygnęła się, kiedy usłyszała huk – silne uderzenie w coś, co być może było zamkniętymi drzwiami, chociaż równie dobrze mogła się mylić. Gdziekolwiek się znajdowali, przestali być bezpieczni – i to na dodatek z jej winy, skoro przez cały ten czas ich opóźniała. Musiała działać i to teraz, a skoro dotarcie do bariery i pozostałych dusz przynajmniej na razie nie wchodziło w grę…
Zdecydowała.
Poznajmy się jeszcze raz…
Opowiadanie stworzone na potrzeby eventu zorganizowanego przez Handlarza Iluzji, z myślą o drugich urodzinach Undertale . Do przeczytania również w TYM zbiorze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz